Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2015, 19:31   #7
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
I w ten oto sposób, zostawiając podpalone przez kogoś domy, drużyna udała się w dalszą drogę - do lasu.
Nie szli długo, gdyż niecałe dziesięć minut, aż zobaczyli schodzącą w stronę lasu ścieżkę. To właśnie tędy jechała karawana. Kilka metrów przed nimi widać było leżący na ziemi śnieg. Idąca jako pierwsza Shalia od razu dostrzegła na nim całkiem świeże ślady butów prowadzące traktem w obie strony.
Ruszyli dalej. Uporczywy śnieg spowalniał ich w sposób co najmniej denerwujący. Temperatura po przekroczeniu śnieżnej granicy spadła poniżej zera. Zrobili może pięćdziesiąt kroków, aż wreszcie ujrzeli wspomniane przez Yulna miejsce.
Miejsce masakry.
Okolice drogi oraz ona sama usłane były fragmentami zniszczonych wozów i skrzynek oraz zabitymi, okradzionymi ze swego sprzętu ludźmi oraz końmi, których krew zdobila śnieżnobiały teren. Od stojącego na środku ścieżki, zdobionego symbolami Taldańskiej heraldyki pojazdu odcięto konie. W ściany zewnętrzne wbitych było dużo strzał przypominających te odnalezione w gospodarstwie Dansby’ego. Był to efekt walki, która się tu rozegrała. Drugi powóz leżał na boku poważnie uszkodzony, zaś wokół niego znajdowało się kilka tylko lekko uszkodzonych skrzyń. Na południe widać otoczoną trupami najemników statuę człowieka zamkniętego w bryle lodu. Jego trzymająca długi miecz została odcięta i leżała u stóp. Biorąc pod uwagę zdobienia na jego napierśniku prawdopodobnie był dowódcą wojowników strzegących Lady Argentei. Dostrzeżone wcześniej ślady idą pomiędzy drzewami - dalej na południe. I jest ich więcej. W tamtą stronę nie prowadziły żadne ślady krwi.
Wciąż padał śnieg. Niezbyt gruba warstwa przykryła już pole bitwy.
Według Darvana to wcale nie wyglądało na walkę. To raczej wyglądało na najzwyklejszą w świecie rzeź. Całkiem jakby ochrona powozów dała się wystrzelać i wyciąć, nie odpłacając się napastnikom w najmniejszym nawet stopniu.
- Nie rozumiem - powiedział. - Według mnie logiczne by było, gdyby się skupili wokół powozów. Nie byliby wtedy atakowani ze wszystkich stron.
- Mi to natomiast wygląda tak, jakby najpierw walczyli skupieni, a później ich szyk się rozproszył. Niech Abadar mnie kopnie, jeśli było inaczej - rzucił Anmar, widząc pobojowisko. - Chyba będziemy musieli to przeszukać, nie?
- Jak “szyk się rozproszył”, skoro leżą koło siebie? - zdziwił się mag. - Przeszukuj. Znasz się na tym lepiej, niż ja.
Podszedł do zatopionego w bryle lodu człowieka. Ciekaw był, jakich obrażeń doznał dowódca ochrony, zanim zginął. Gdy się mu przyjrzał zobaczył, że obrażenia tamtego były jedynie powierzchowne. Jego usta otwarte były tak, jakby komuś rozkazywał w środku walki. Nie ulegało wątpliwości, że został pochowany żywcem.
- Paskudna magia - powiedział cicho Darvan.
Shalia, rzuciwszy w śnieg swój plecak, słuchała ich wymiany zdań. W tym czasie wydobyła z niego kurtę i płaszcz. Skoro mieli akurat chwilę, dobrze było przygotować się do dalszej wędrówki w tych warunkach. Ubrała się czym prędzej i otrzepawszy plecak ze śniegu, zarzuciła go sobie na ramiona.
- A czego konkretnie chcesz szukać? - zapytała z cieniem niechęci w głosie. - Trupy są. Tylko eskorty. Jak widać, już ograbione - wskazała ciała.
- Raczej nie zostało tu nic wartościowego... - rozejrzała się uważnie po raz kolejny i podeszła do pierwszego z wozów, by zajrzeć do środka.
Gdy na niego spojrzała od razu utwierdziła się w przekonaniu, że właśnie w tym powozie jechała Lady Argenteia. Wyglądał na bardzo drogi, ponieważ wykonany był z bardzo dobrej jakości drewna. Przez uchwyty dwuskrzydłowych drzwiczek przełożona była włócznia. Już miała ją wyciągać i otwierać pojazd, gdy jej wyczulone zmysły usłyszały drapanie wewnątrz. Drapanie o drewniane ściany.
Aula szła za nią. Biorąc pod uwagę brak reakcji prawdopodobnie nic nie zauważyła.
W międzyczasie Anmar zaczął chodzić pomiędzy trupami i zaczął się im przyglądać. Obserwował przede wszystkim rany.

Darvan w tym czasie przyglądał się śladom, jakie pozostawili odchodzący napastnicy. Nie wydawało mu się, by któryś z nich niósł coś cięższego, niż pozostali. Gdzie zatem podziali się ciężko ranni lub martwi napastnicy? I gdzie podziały się konie? W końcu nawet taki laik jak on potrafiłby odróżnić ślady kopyt od śladów butów...
Podzielił się tą myślą z innymi.
- Może nie mieli koni... - Shalia wyrzuciła z siebie pierwszą myśl, jaka przyszła jej do głowy w tym temacie.
- Tam ktoś jest w środku - podzieliła się swoim odkryciem z innymi. - Albo coś... Halo. Kto tam jest? Odezwijcie się! - zawołała, uderzając dłonią w drzwi, nie doczekała się jednak odpowiedzi.
- Żartujesz? - rzucił zaskoczony Darvan, ruszając w stronę przewróconego powozu. - Jakim cudem...?
Pokazała mu włócznię.
- Trochę dziwne, że nie mając żadnych strat, zostawiliby kogoś przy życiu... - mruknęła zbita z tropu.
- Otworzę, a wy będziecie mnie asekurować - zaproponował Darvan.
Wyglądało to tak, jakby kogoś zamknięto w powozie, dla żartu. Ale w tej sytuacji byłby to żart, którego on nie potrafił pojąć.
Shalia próbowała jeszcze zajrzeć przez okno, które znajdowało się po lewej stronie od drzwi, ale zasłonki uniemożliwiły jej dostrzeżenie czegokolwiek.
Darvan chwycił za włócznię i pociągnął, uwalniając jeden z uchwytów.
Tropicielka nie sądziła, by był to dobry pomysł. Szybko dobyła broni, co było cholernie dobrym pomysłem. Ledwo co broń drzewcowa została wyciągnięta, a już drzwi się z hukiem otworzyły i z wozu na śnieg wypadł... Zombie. Przypominał on martwych najemników leżących w śniegu. Za nim był jeszcze drugi, który próbował wyjść za pierwszym, jednak zabrakło mu miejsca.
Nie było czasu na rozmyślanie nad losem zmarłych wojowników. Shalia zmieniła lekko chwyt na rękojeści, ujmując ją w obie dłonie. Wyprowadziła błyskawiczny cios, tnąc po skosie. Jak zwykle, gdy przychodziło do walki, najpierw działała, potem myślała.
Cięcie było tak silne, że miękko przeszło przez obojczyk i tułów nieumarłego, wychodząc z drugiej strony gdzieś pod żebrami. Dwie połowy ciała osunęły się na ziemię, zamieniając się w to, czym były - stertę gnijącego mięsa.
- Piękny cios - rzucił Darvan.
Stojący przy posągu Anmar dobył swego krótkiego łuku kompozytowego i próbował strzelić w stojącego w wozie zombie, pocisk jednak dołączył do tych, które zdobiły ściany wozu. Jego cel wypadł teraz z pojazdu i zamachnął się na najbardziej oczywisty cel - na tropicielkę. Wydał przy tym groteskowy odgłos nie dający się w jakikolwiek sposób określić. Jej zwinny unik sprawił, że tego ręka nie dosięgła celu.
Aula odsunęła się krok do tyłu i przyglądała się sytuacji w gotowości do leczenia kogokolwiek w przypadku odniesienia przez drużynę jakichkolwiek ran.
Darvan już trzymał w ręku włócznię. Cudzą co prawda, ale włócznia to włócznia.
Korzystając z tego, że uwaga zombie jest zwrócona na Shalię zaatakował. Jego atak jednak, jakkolwiek zombie był niezdarny, nie trafił. Minął się z celem o kilka milimetrów. Być może to sprawka tego, że ta włócznia była, jak to określił, cudza?
Łowczyni powtórzyła atak na drugim przeciwniku. Cięła po skosie, wbijając miecz głęboko w cielsko trupa. Niestety tym razem nie starczyło jej siły, by dociągnąć ruch do końca. Cofnęła broń, wyszarpując ją z nieumarłego, ale ten jeszcze stał.
Nagle mag i tropicielka zobaczyli, że strzała awanturnika wbiła się w klatkę piersiową należącą do zombie. Ten się na chwilę zachwiał i wyglądał tak, jakby miał paść na ziemię, ale tak się nie stało. Zamachnął się znów na kobietę, która go zraniła, lecz jego ręka nawet jej nie dosięgła. Aula przeszła za zaklinacza i wypowiedziała słowa modlitwy dotykając jego pleców. Poczuł przepływ energii świadczącej o rzuconym zaklęciu. Rozpoznał je jako czar Porady.
Nawet bez tej pomocy Darvan nie ustąpiłby z pola walki. I chociaż pierwszy atak zakończył się niepowodzeniem, to mag bez wahania po raz drugi zaatakował nieunarłego. Bez żadnych skrupułów wykończył on swego przeciwnika przebijając głowę zombie jak masło. Czarna posoka polała się po drzewcu. Padł on bez "życia" na ziemię.
W środku nie było więcej żywych trupów.
Anmar swobodnym krokiem podszedł do pozostałych. Na jego twarzy malował się pewien rodzaj zdziwienia.
- Nie wiem, kto zamyka martwych ludzi w powozach, ale to nie było zabawne - skrzywił się, kończąc swe zdanie.
- Nie było - potwierdził Darvan. - To chyba była pułapka na tych, co trafią w to miejsce. Aż dziw, że wszystkich tak nie zamienili.
- Szukali i znaleźli. Kłopoty - prychnęła Shalia, wycierając ostrze miecza w resztki jakiegoś płaszcza.
Schowała broń i wpakowała się do wozu, postanawiając przeszukać wnętrze, skoro zawartość była już martwa na dobre.
Dużo do przeszukiwania nie było. Wnętrze wozu prawdopodobnie olśniewało kiedyś swoim przepychem. Siedzenia oraz oparcie były obite jakimś szkarłatnym materiałem, na jednej z drewnianych ścian wyryty był herb Taldoru. Teraz wszystko zostało podrapane - prawdopodobnie przez pokonane już żywe trupy.
Spod siedzenia Shalia wyciągnęła niewielką skrzyneczkę na biżuterię. W środku znajdował się sygnet, zestaw inkrustowanych perłami bransoletek, posegregowane złote i srebrne kolczyki oraz wisiorek z szafirem. Dziewczyna przejrzała błyskotki niespecjalnie nimi zainteresowana. Nie miała pojęcia, ile były warte, ale póki właścicielka żyła, należały do niej.
Rzuciła jeszcze raz okiem w każdy kąt i nawet opukała drzwi, ale nie znalazła nic więcej.
Wygrzebała się z wozu i pokazała znalezisko pozostałym.
- Trzeba będzie to zwrócić prawowitej właścicielce - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu, głęboko wierzyła, że ta tragiczna historia będzie miała szczęśliwy finał.
- Znalazłeś coś ciekawego? - zapytała Anmara, unosząc lekko jedną brew, po czym ruszyła na oględziny drugiego wozu.
Najemnik pokręcił głową. Jego oczy zwęziły się, gdy z oddali spoglądał na dowódcę walczących tu wojowników. Przejechał szybko wzrokiem po trupach. Zazgrzytał zębami.
- Takie odziały składają się zwykle z dwunastu zbrojnych plus przywódca. Licząc zabite przed chwilą trupy, to brakuje trzech. Nie jest dobrze.
Brakuje trzech? Albo się przyłączyli do bandytów, albo zdradzili, albo też bandyci zabrali ich ze sobą, przemknęło przez głowę Darvana.
A jednak na coś się przydał, pomyślała Shalia, wysłuchawszy tej informacji.
Minęła kilka rozrzuconych wokół drugiego wozu skrzyń i otworzyła drzwiczki, by przeszukać wnętrze. Niewiele się ono różniło od tego z poprzedniego pojazdu, jednak było proste, acz wygodne. Problemem była znajdująca się w środku krew i kolejne dwa trupy. Dwie dziewczyny w wieku około dwudziestu lat w strojach służących. Ich gardła były poderżnięte w taki sam sposób, jak tej przy gospodarstwie. Podobne rysy twarzy świadczyły o tym, że były siostrami.
- Niech ich szlag trafi - warknęła pod nosem Shalia, widząc kolejne ciała.
Przeszła jej ochota na przeszukiwanie wozu. Trzasnęła drzwiczkami ze złością.
-Aulo, czy ich wszystkich też powinniśmy spalić? Nie chciałabym, żeby więcej takich jak tamtych dwóch zaczęło włóczyć się po lasach.
Zawołana Aula poszła w stronę tropicielki. Jej mina zdecydowanie wskazywała na to, że się zastanawia.
- Powinniśmy to zrobić, jednak w ten sposób możemy przyciągnąć uwagę niechcianych stworzeń. Nie sądzę, by ten las był teraz bezpieczny - odparła po dłuższej chwili. W jej głosie słychać było wahanie.
Darvan odwrócił wzrok od zarżniętych dziewczyn.
- Dziwne postępowanie - powiedział cicho.
“Normalni” bandyci najpierw zabawiliby się z dziewczętami, ci natomiast... A może to była banda złożona z samych kobiet? Jego nauczyciel, Arasmes, nieraz narzekał na upadek obyczajów. I na to między innymi, że kobiety, nazwane przez jakiegoś pustogłowego poetę “płcią słabą”, przewyższają mężczyzn tak w słownictwie plugawym, jak i w czynach zasługujących na potępienie.
Darvan nie należał do osób krwiożerczych, ale uznał, że tych, co napadli na powozy i na gospodarstwo Dansby'ego należałoby wybić jak wściekłe psy.
- Nic tu po nas - powiedział.
Już mieli ruszać dalej, kiedy uwagę Shalii zwróciła skrzynka nieco odróżniająca się od pozostałych. Była większa i zamknięta na kłódkę. Po innych nie widać było, by którakolwiek takie zabezpieczenie posiadała.
- Rozwalamy czy uznajemy za kolejną pułapkę i idziemy dalej? - zapytała.
W końcu nikt nie wyznaczył jej na dowódcę, inni mieli prawo robić po swojemu. Sama odsunęła się kilka kroków dalej, wolałaby już pójść.
- Wypadałoby sprawdzić, co się kryje w tej skrzyneczce - powiedział Darvan. - Niestety umiejętności otwierania kłódek są mi obce. Chociaż słyszałem, że proste zamki można otworzyć spinką do włosów. Tu chyba trzeba by zastosować bardziej brutalną metodę. Chyba że ty sobie z tym poradzisz, Anmarze.
Awanturnik bez słowa podszedł do skrzynki i obejrzał zamek. Coś zamamrotał do siebie pod nosem.
- To będzie banalne. Tylko dajcie mi chwilę - powiedział znużonym tonem i wyciągnął narzędzia złodziejskie.
Uporał się z tym dość szybko. Odrzucił kłódkę do śniegu i otworzył skrzynię. Wyciągnął z niej ubranie identyczne do tych noszonych przez zabite służące. Obejrzał je dookoła jakby szacując ich wartość, po czym odezwał się zadowolony.
- Tu są jeszcze dwa zestawy takich ubrań. Wraz ze znalezioną biżuterią możemy wziąć za to niezłą sumkę. Sprzedajmy to wszystko.
- Jeśli uwolnimy Lady Argenteę - powiedział uprzejmie Darvan - to z pewnością ofiaruje ci te rzeczy jako nagrodę za ocalenie jej życia. I pewnie nie tylko to.
- Darvan dobrze prawi. Ruszajmy dalej - poleciła Shalia, idąc jak zwykle przodem.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline