Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2015, 21:35   #130
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Do karczmy wchodzi tropiciel, dwie chrapicielki, kobold i czarodziej...

Lisowo
25 Tarshak Roku Orczej Wiosny


Szli dobrą godzinę, przetrawiając alkohol i uzyskane informacje. Shavri, żeby zachować godną linie prostą marszu, szybko znalazł sobie jakiś kijaszek… Od intensywnego myślenia głowa wcale nie przestała go boleć. Co więcej bimber, który pili… cóż. Próbował czystszych, ale nie był z tych, co nosem kręcą. Bijak siedziała spokojnie na jego ramieniu, łaskocząc go od czasu w policzki swoimi wąsiskami. A Shavri dumał po pijaku, z niewiele lepszą logiką i na smutno.

Od starego dowiedzieli się też, że danina odbierana jest od wsi mniej więcej co pół roku. Pani pojawia sie wieczorami, dyskretnie i wybiera, a potem przysyła posłańca, żeby sie rodzina pożegnała i przygotowała. Pan z kolei był pod tym względem nieprzewidywalny - bierze jak mu sie znudzi poprzednia. Już samo to było przerażające. W końcu ktoś to nazwał po imieniu. Jaka musi być siła człowieka, który wie, że idzie na tak straszna śmierć, żeby bliskim mogło się żyć dostatnio (w przypadku wiosek Pani) albo żeby inni mogli żyć w ogóle (w przypadku Pana).

Okazało się też, że zarówno polowanie, jak i same obchody Święta Traw wyglądają zupełnie zwyczajnie. Tu nie ma żadnych odstępstw ani ofiar. Ludzie Państwa naganiają zwierzynę, ale nie dokładają sie do obchodów jak Baron – tu chłop nie omieszkał puścić pod nosem wiązanki. Na początku Pani przychodziła na święta, grała i śpiewała, „ładnie nawet”. Ale odkąd sie pokłócili z Panem to przestała. Nie wiadomo jednak, o co się Państwo ze sobą posiekli. Ani czy baron jeszcze dycha. To ciekawe, że tak samo jak odszedł baron, odszedł też poprzedni mieszkaniec kapliczki.

Dowiedzieli się za to, że choć sam stary nie wie, jak trafić do tych ruin, ale może jakiś tutejszy łowca by wiedział. W okolicy też pojawiały się – rzadko wprawdzie - blade widma, które zostawały z człowieka po… po spotkaniu z Państwem. Shavri zapytał o to najdelikatniej jak potrafił i dowiedział się, że według rozmówcy „włóczy sie takie chude, jak widmo blade nocami, do ludzi nie zbliża”. Przychodzą przeważnie pod swoje wsie, ale wyłącznie „ludzie Pana”.

Więc Pan z tych nieboraków tworzył sobie służbę. Pani z kolei miała na swe usługi prawdziwego smoka, choć stary nie wiedział, jak wygląda poza tym, że nie jest duży. Shavri z kolei na własne oczy widział wielkie wilki, a i słyszał o „wilczym pomiocie”. I był ciekaw, czy Pani lub Pan popisywali się jeszcze jakimiś zdolnościami poza kontrolą zwierząt? Dziadek niestety w tej materii wiedział niewiele więcej od samego tropiciela.

Zdobyte informacje nie były dobre. Były przerażające i smutne. Shavri poznał gorycz i ból wojny na własnej skórze. Ale to było coś innego, coś złego. W tym przerażeniu zrobił to, co pierwsze przyszło mu do głowy. W swej pokorze i strachu przed nieznanymi demonami, a pomimo upicia zaczął się w duchu modlić do Sune, nie przerywając marszu. Pokazał jej cały swój lęk, zagubienie i przeprosił, że zwraca się do niej, co tu kryć… pijany jak świnia. Już sama modlitwa bardzo go uspokajała i pozwalała zebrać myśli, ale coraz mocniej zaciskał pięść na kosturze, czując, że rozwiązanie ich problemu już jest, tylko trzeba je znaleźć. Że musi być jakieś wyjście z sytuacji. Bijak zeszła nieco niżej jego ramienia i po prostu przytuliła się do jego szyi, liżąc go po obojczyku nad sercem.
Sune… wielka miłością i szaleństwem. Proszę, pomóż nam, bo źle się tu dzieje i nie mamy jak się temu przeciwstawić. Daj mi proszę coś, z czego można zrobić miecz. Daj mi proszę swoją wiedzę. Daj mi…

… cios w głowę niską gałęzią. Był tak niespodziewany, a przez to silny, że pijane ciało chłopaka zatoczyło się do tyłu i nie odzyskawszy równowagi upadło w pod nogi Evanowi. Shavriemu ból dech w piersi zaparł. I w tej chwili bezdechu i oślepiającej jasności spływającej z nieba słonecznym ciepłem korony Sune przypomniał sobie! Przypomniał sobie, że przecież milczek-Kain przemówił przecież całkiem niedawno. I to nie byle jak! Mówił coś o KAPŁANIE czy czarodzieju, KTÓRY PARAŁ SIĘ WALKĄ Z NIEUMARŁYMI!!!

Shavri uświadomił to sobie i wybuchnął śmiechem, leżąc wciąż na ziemi i wciąż ściskając kostur. Bijak z dezaprobatą myła sobie pysk, siedząc na jego piersi. Złapał ją bezceremonialnie w drugą rękę i złożył na jej głowie długiego, soczystego buziaka, przed którym zwierzątko broniło się, wijąc, odpychając jego pijany pysk łapkami i próbując się wysmyknąć uścisku. Shavri wstał bez niczyjej pomocy i usadził wymięte i zszokowane stworzonko z powrotem na swoim ramieniu. Wyszczerzył się do towarzyszy i wypalił: - Wiem, jak rozwiązać nasz wampirzy problem!




- Służyłem u pana przez pierwsze lato! – zaryczał wesoło Traffo, wychodząc z towarzyszami spomiędzy pierwszych wioskowych zabudowań. Myśl, jaka przyszła do głowy, rozpierała go wesołością, ale nie chciał powiedzieć kompanom, o co chodzi, póki nie wrócą na miejsce i nie pogada z Kainem, a potem nie zreferuje tej rozmowy Evanowi. Póki co śpiewał pełnym, czystym, niskim głosem, aż dzwoniło i obracały się za nim głowy zarówno kobiet, mężczyzn, jak i dzieci. Część z zainteresowaniem, a część… nie. I nie rozpraszał go nawet pulsujący ból w ciemieniu, nad którym majestatycznie wypiętrzył się wielki guz, który został mu po owym nieszczęsnym spotkaniu z gałęzią.
- Dał cimi cimi, dał cimi, cimi przepiórkę za to! A ta przepióreczka latała, skakała, aż się… - i tu urwał, bo zobaczył dwie leżące pokotem sylwetki. Ruszył w tamtym kierunku żwawo, bo rozpoznał w nich Sinarę z Franką. A potem wytrzeźwiał już całkiem, bo od dziewczyn jechało na metry zgniłym mięsem…
Trucizna! - pomyślał ze zgrozą, która odebrała mu mowę, i szybko do nich dobiegł. Na kilka przerażających sekund był tego pewien, ale potem usłyszał chrapanie, zobaczył znajomą flaszę i ryknął śmiechem:
- Dał cimi, cimi! Oj dał! Jak w pysk strzelił… - zakręcił się chwiejnie wokół własnej osi w poszukiwaniu najbliższej studni i wtedy zobaczył Gergo. Przypomniał sobie, że i on ma dla kobolda podobną butelczynę i że w zasadzie czemu by mu jej teraz nie sperezentować, ale chciał jak najszybciej dowiedzieć się, czy wiedza, o której sobie przypomniał, może im pomóc. Więc tylko przyjaźnie zagadnął małego zaklinacza, czy wie, czym poza wodą można zgasić pożar, który wybuchnie, jak już panny się obudzą i czy widział gdzieś Kaina?
- Grzmotaczem - odparł krótko kobold i Shavri poczuł, że rankiem dziewczętom nie spodoba się to rozwiązanie… Tym bardziej że nie zamierzał im oddawać swojego. Uśmiechnął się pod nosem ni to złośliwie, ni to z sympatią. Ucieszył się, że nic im nie będzie, choć co do tego akurat Gergo nie był przekonany.
- Jak się nie wie, co się pije, to się nie pije - stwierdził z pijacką logiką Shavri.

Tropiciel w końcu zlokalizował Kaina i po przywitaniu poprosił go, żeby powtórzył, gdzie jest ten kapłan, czym konkretnie się zajmuje, czy nie wie, czy opuszcza on swój dom i czy - bo to też ważne - jest drogi, jeśli chodzi o najęcie. I jeśli mag pamięta na jego temat jeszcze jakieś szczegóły, to niech się nie krępuje. Perorował szybko, radośnie i bez ładu i składu. Kainowi dłuższą chwilę zajęło pojęcie o czym pijany tropiciel mówi; w końcu domyślił się, co się Shavriemu przypomniało.
- Słyszałem tylko plotki… no, opowieści raczej. Ten kapłan, nie wiem jakiego boga, założył w lesie pomiędzy Królestwem a traktem do Luskan i Marchii enklawę, gdzie gromadzi i neutralizuje ciała potężnych nieumarłych. Cmentarz obłożony potężnymi czarami. Sam doradza awanturnikom jak walczyć z żywymi trupami, ale nic mi nie wiadomo o tym, by można go nająć. Podejrzewam, że nie jest chętny by opuszczać to… więzienie dla truposzy.

Shavri zadumał się nad tą odpowiedzią. A więc można ubić wampierza w myśl mistrzów rzemiosła: “zrób to sam”. Był zbyt zadowolony i pijany, żeby to dłużej roztrząsać: - Czekaj. Trza to powiedzieć Evanowi. Przyszedł chwile po mnie... Evan! - huknął Shavri, rozglądając się za kapitanem. - To Luskan - zapytał Kaina szybko - to daleko jest od Futenbergu? Trza tam kogoś wyprawić, bo nie ma sensu, żebyśmy całą kupą tam walili.

Zreferowali kapitanowi całą swoją rozmowę, a potem Shavri jedną po drugiej zaniósł obie dziewczyny do kapliczki. Spały jak susły, żadna się nie obudziła. Ułożył je na ich posłaniach obok siebie, opatulił kocami. Potem zaczerpnął wody do wiadra i również tam postawił między nimi, bo był pewny, że będzie bardzo potrzebne. Podejrzewał, że to właśnie tu zbierze się drużyna, żeby omówić plan działania w związku z kapłanem. Dlatego rozpalił ogień i zaczął gotować warzywa z ich wspólnego zapasu w wywarze. Na pewno poprawią komfort obradowania, nawet jeśli bez omasty z tłuszczu, doprawione jedynie ziołami, których wokół wsi nie brakowało. Miał też nadzieję, że jeśli faktycznie będą tu obradować, to pojawi się też Zoja, która być może jest w stanie ulżyć obu poszkodowanym, zanim te zdadzą sobie sprawę z tego, że są poszkodowane. Choć z drugiej strony… mogłoby to być pedagogiczne, gdyby obudziły się z kacem. W końcu nie upija się na umór takim trunkiem.


 
Drahini jest offline