Przebrany i obmyty na ile było to możliwe słuchał jej oddechu. Czuł gorąc jakim bimber rozgrzewał mu przyjemnie trzewia. Wpatrywał w kolejny już gasnący blichtr minionej epoki. Znał to. Pamiętał. Rutyny dopełniał oparty o łóżko kałasz. Nie dało się nie mieć tego cholernie gorzkiego wrażenie. Ze nic się nie zmieniło. A życie nadal odmierzane jest przez stukot gambli i wystrzały kończące kontrakt. Czyż nie to jej zaproponował? Czy nie tym ją uspokoił?
- Aiden…
Coś odroczyło rozliczenie. Zerwał się… oszsz… kurwa… Dopadł do okna tuż po Monice. Wrzawa, tuman kurzu i bestie. Mutanty? Tabun pędził nieopodal Piekła. Część jednak nie pogardziła kąskiem i skierowała się na lokal Dicka. Ktoś na dole zainagurował oblężenie.
Monica zaklęła. Aidenowi się nie chciało. Oboje od razu chwycili za graty i broń. Sprawnie. Szybko. Mechanicznie. Bez wpadania na siebie i ustalania kto co robi. Załączyła się adrenalina i nawyki. Z czymkolwiek mieli do czynienia, potrzebowali się teraz oboje nawzajem na najwyższych obrotach. W kilka sekund znaleźli się na schodach. Raczej za późno było, żeby biec do Dodga. To jednak miało się okazać już w sali barowej...
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |