Eddie Crispo/Dhalia Crowl
Dziadunio nie wypalił. Może strzał w plecy nie mieścił się w ramach jego oldskulowego honorowego kodeksu? Nie lubił zabijać? Albo po prostu zamroził go widok mutanta? Zresztą, kto by się nad tym teraz zastanawiał! Teraz, kiedy kroili mu brykę na strzępy a jego drogocenny skaner mógł ucierpieć! Bez sprzętu będzie w ciężkiej dupie! Jedyny pomost łączący go z zaginionym bratem, ostatnia iskra i tak bladej nadziei.
Pierwszy strzał wypluł z siebie chmurę śrutu. Było za ciemno aby dokładnie ocenić rezultaty ale paszkwil sturlał się z dachu wydając z siebie przeciągły kwik. Eddie już zeskakiwał z parapetu i pędził w stronę wozu.
Gdzieś od strony ganku dobiegł go drugi wystrzał, zapewne posłany przez Teksankę. Czy jej kula dokończyła sprawę?
Już był przy drzwiach do kabiny kierowcy. Wszystko jakby ucichło, zamarło w oczekiwaniu. Eddie wyłapywał jedynie chrzęst piasku pod butami i własny przyspieszony oddech.
Wypadł z lufą wymierzoną w otwartą pakę ale stwora tam nie było. Uciekł? Zdechł?
Coś szarpnęło go za kostkę. Zabolało a impet dosłownie zwalił go na plecy! Skurwiel wciągał go pod maskę! Przyczaił się aby zaatakować. Na szczęście Eddie nie wypuścił z ręki obrzyna. Stwór zawisł tuż nad jego twarzą, z rozwartym, najeżonym zębiskami pyskiem. Zasyczał i wgryzł się w bark Eddiego, zabolało jak chuj.
Aiden Portner
Wypadli na schody i prosto do baru, gdzie już świszczały pierwsze kulki. Monika przewróciła jakiś stolik montując sobie prowizoryczną osłonę i zanurkowała na jego blat.
Dwa stwory miotały się po kontuarze, do jednego właśnie strzelał barman, drugi wgryzał się w szyję Selmy.
W drugim końcu sali dwa kolejne mutanty szarżowały na grupkę gangerów ale ci byli uzbrojeni aż po zęby. Poszło kilka serii i czerwone bryzgi zaczynały zdobić wyliniałe ściany i meble. Jakieś zniekształcone rachityczne truchło dogorywało obok starej szafy grającej targane drgawkami jak wyjęta z wody ryba. Na Piekło opadł totalny chaos.
Kaznodziei nigdzie nie było, tak samo jak dwóch mężczyzn w kraciastych koszulach. Może byli na zewnątrz? Tam także ktoś nie szczędził ołowiu.
Monika wychylała się raz po raz za swoją osłonę i strzelała z krótkiego pistoletu, chłodno i precyzyjnie.
Trzy kolejne poczwary wpadły przez drzwi do środka. I jak zaczarowane zawiesiły wzrok na Aidenie i Monice.
Barman zaklął na cały regulator oświecając wszystkich obecnych, że zaciął mu się karabin. Odrzucił złom i desperacko a może heroicznie sięgnął po butelki. Trzasnął dwoma o kontuar czyniąc z nich błyszczące postrzępione tulipany i żwawo ruszył na kolejnego stwora, który susem wskoczył na bar.
Z dwóch wielkich głośników za barem potoczył się aksamitny głos Stiepana z Orbitala.
-A na koniec audycji moi drodzy coś żywszego, żebyście mi tu nie posnęli.