Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2015, 22:05   #7
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Matt przeprowadził szybki dialog wewnętrzny ze swoim żołądkiem. Rzygająca tropicielka nie ułatwiła mu sprawy. Kowboj potrzebował kilku dłuższych wdechów nim ruszył , śladem Johna po gamble. Młody Ani myślał dzielić staff teraz. Przysunął do trupa otwarty przez Weta plecak i zaczął wrzucać do niego fanty.
- To Mike go odwalił więc on pierwszy wybiera - rzucił głośno tak by Andrea także usłyszała. Następnie spojrzał wymownie na starego i przeniósł wzrok na plecak.

John prychnął pod nosem: - To ja się pytam gdzie on jest? - a no tam, wskazał ręką widoczny z góry wóz, przy którym został Mike. - A to co zabieram, to powiedzmy, że starczy na poskładanie go do kupy. I tak wziąłeś gnata i amunicję, więc nie marudź młody. Powinieneś raczej się pomodlić, żeby Mike mógł się na koniu utrzymać, po takiej ranie - stary najwyraźniej nie miał ochoty kontynuować sprzeczki z gorącokrwistym kowbojem. Szczerze powiedziawszy, miał w dupie jego zdanie na temat podziału gambli. Siedzieli w tym razem, więc dzielili się zarówno cięgami jak i gamblami. On i tak już stracił zbyt dużo dzisiaj.

- John chyba cię bóg opuścił - stary zaczynał już działać Mattowi na nerwy. Szacunek szacunkiem ale to już kurwa było przegięcie. Mimo to kowboj postanowił po raz ostatni spróbować argumentacji - Ta lornetka którą masz na szyi czy ta tu giwera to gwaranty między innymi i twojego zdrowia i życia. Mike zrobi z nich sensowniejszy użytek. Nie mówię, że nic ci się nie należy ale dzielmy staff sensownie a nie pazernie i we właściwym momencie. Na razie zabieram wszystko do samochodu. Potem podzielimy. Co do rany to nie dramatyzuj. Jak chcesz pieniędzy za leczenie to powiem ojcu żeby dał ci byczka na zimę. Nawet ci go sprawię. Franklinowie na swoich nie oszczędzają. - kowboj spojrzał weterynarzowi prosto w oczy oczekując na reakcję.

- Właśnie widziałem jaki to gwarantem naszego zdrowia jest Mike. Ja mogłem nie pomyśleć, że na wieży może być snajper, ale on? Mało nas nie wystrzelał, że mojego konia nie wspomnę, więc nie pieprz młody o cielaku. Zresztą - rzucił w jego kierunku gamblami - zobaczymy jak to podzielisz, oby uczciwie. A twojemu ojcu to sam powiem, to co mówiłem od dawna, że za dzieciaka za mało pasów dostałeś i pyskujesz starszym. Weterynarz ruszył w dół wieży, zostawiając Franklina z gablami: - Andrea idziesz? Sprawdzimy choć parę budynków okolicznych, czy jeszcze coś ta się nie czai?- Błogosławieni ubodzy duchem albowiem do nich należy królestwo niebieskie. - Matt rzucił do pleców Johna. Głupawy uśmieszek nie mógł spełznąć z jego twarzy. Stary najwyraźniej odpłynął do innej rzeczywistości. Przecież każdy widział, że Mike zrobił co do niego należało. Kowboj wrzucił gamble do plecaka zostawiając pod ręką jedynie lornetkę i krótkofalówkę. Tę włączył na nasłuch. Może się czegoś dowie? Przewiesiwszy karabin przez ramię ruszył obstawiać starego.

Obeszli kilka najbliższych budynków, przeglądając załomy i wykroty utworzone ze zrujnowanych budynków. Nie znaleźli nic niepokojącego. Wyglądało na to, że szczeniak na wieży kościoła był w ruinach sam.

Gdy podeszliście do prowizorycznego obozowiska Mike podniósł się z ziemi. Chyba cały czas leżał wypatrując zagrożenia przez optykę. Angelika usiadła z tyłu wozu, do którego Franklin przywiązał konie. Gładziła konia Mike’a po chrapach. Koło niej leżała strzelba, dziewczyna chyba nie chciała rozstawać się z bronią. Strzelec spojrzał na was uważnie. Nie pytał jak poszło, brak ran i objuczony gamblami jego brat mówiło więcej niż słowa. Gdy znaleźliście się na zasięg głosu odezwał się o dziwo pierwszy.
- Jak mamy tam wejść trzeba gdzieś zostawić konie. Ruiny?

Odpowiedziała mu Adrea, choć zrobiła to po swojemu. Wpierw spojrzała na Johna, a po chwili przeniosła wzrok na młodszego Franklina i kiwnęła krótko głową. Od poprzedniej narady nie wypowiedziała ani słowa. Pogrążona w milczeniu trawiła powoli obraz z wieży kościoła. Widziała w swoim życiu masę trupów, sama przyczyniła się do zgonu wielu ludzi...ale dzieciaki nie zasługiwały na śmierć, a chłopak ze snajperką był dla niej dzieciakiem. Ile mógł mieć lat, piętnaście? Tyle, ile miałby teraz…

Wzdrygnęła się i spochmurniała jeszcze bardziej a jej palce zatańczyły nerwowo na majdanie ściskanego oburącz łuku. Ruiny miały sens, większy niż stanie w szczerym polu i czekanie na cud, który jak wiadomo nigdy nie nastąpi. Cuda zdarzały się tylko w starych bajkach.
- Mogą być ruiny w sumie wszystko jedno i już o tym gadaliśmy chyba - powiedział Matt zbliżając się do brata. Położył koło niego plecak i resztę zdobytych fantów. - To rzeczy tego z wieży. Wybieraj oszczędnie bo John nie jest pewny czy starczą na pokrycie jego pomocy przy twojej strasznej ranie. - Kowboj nie mógł sobie darować cynicznego uśmiechu.
Mike spojrzał to na brata to na weterynarza, minimalnie skinął głową i zaczął przebierać.
- Proszę John odbierz co ci się w ramach honorarium należy - Matt demonstracyjnie odsunął się od leżących na ziemi fantów.

Weterynarz bez entuzjazmu wziął kilka fantów, nie komentując słów kowbojów. Starzec był cierpliwy, nie takich cwaniaczków już przerabiał.

Matt zebrał resztę gambli do plecaka i podał go osieroconej dziewczynie: - Masz przyda ci się jeśli się rozdzielimy. Sobie zostawił nóż i Ar 7 wraz z nabojami.

- Dziękuję.
Dziewczyna uśmiechnęła się do Matta, zarzuciła plecak na ramiona i kucnęła żeby podrapać Saxona.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline