Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2015, 22:46   #93
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Bohaterowie tej opowieści już wiedzieli, że nie przeczuli nawet jednej setnej ciężaru, jaki zrzucił na ich barki podstępny los. Po raz kolejny garstka pograniczników przeżyła rzeczy mogące przerazić niejednego, lecz krwawa potyczka z patrolem hobgoblinów była tylko zapowiedzią gorszych okropieństw, zagrażających zdrowym zmysłom.

W snach awanturników otaczały istoty o zamazanych twarzach, mówiące w nieznanym języku, a jednak wszyscy czuli przymus słuchania ich i wpatrywania się w ich niewyraźne, acz znajome postacie. Sny te można było opisać jedynie jako atak czystego Chaosu. Takie określenie w pełni odpowiadało temu, co każdy z nich odczuwał. Uderzenie było lodowate, wrogie wszelkim przejawom życia - a przynajmniej tej części żywych istot, do których zaliczali się włóczędzy. Wszyscy poczuli, jak coś lekko wślizguje się do ich myśli. To, co powodowało mentalny atak, musiało osłabnąć wraz z upływem wieków, stając się tylko cieniem tego, czym kiedyś było. Coś czaiło się za ciemną zielenią drzew, za kamienną płytą starożytnego kopca. Było pełne niszczącego duszę jadu, niczym szykująca się do ataku żmija. Śniący, przełamawszy złe moce z rozdzierającym duszę wysiłkiem, budzili się tak słabi i zlani potem, jak gdyby maszerowali przez cały dzień.

30 Pflugzeit 2515 KI, Bezahltag, słoneczny poranek

"Wielki Erm", nieopodal ruin jakiejś zapomnianej warowni

Ominąwszy nieprzyjazne miejsce szerokim łukiem i zszedłszy ze skalistej góry, kopyta koni zaczęły grzęznąć w sypkiej ziemi, wyglądającej, jakby ją niedawno zaorały dziki. Olbrzymie dziki. Obszar był świeżo zryty, przebiegały przez niego liczne przecięcia i dziury, w niektórych miejscach widać było ogromne koliste bruzdy. Awanturnicy pojechali wolno, po zrytej, grząskiej ścieżce w kierunku, gdzie wznosiły się mury dawnej warowni.

Podróżnicy poruszali się przez tę bezludną część gęstego lasu jak duchy zapomnianej i dawnej przeszłości. Uważnie nasłuchiwali, gdyż nawet najbystrzejsze spojrzenie nie było w stanie przedrzeć się przez plątaninę liści dalej, niż na parę metrów w każdym kierunku. Wszędzie dookoła panowała przygnębiająca cisza, a w powietrzu unosił się zapach spalenizny, mimo że ruiny musiały być wiekowe.

Nawet z daleka tułacze widzieli, że pozostałości po twierdzy od dawna musiały być opuszczone. Suchą nogą można było przekroczyć szeroką rzekę, przejeżdżając po ruinach kamiennego mostu. Kamienie murów obrosły mchem, a na jednej z wież w miejscu, gdzie zazwyczaj stawiało się proporzec, rosło małe drzewko. Pobliski ogromny mur zawalił się w kilku punktach pozwalając na swobodne wejście na wybrukowany popękanymi kamiennymi płytami dziedziniec. Z wnętrza ruin można było z łatwością obserwować nadciągających intruzów, choć awanturnicy nie widzieli nikogo. Było to idealne miejsce dla tych, którzy nie chcieliby zostać zaskoczeni nocą w otwartym terenie, który mógł być nawiedzany przez przemierzające ciemności istoty.

Krzaki, posadzone w równych szeregach, kiedyś musiały stanowić fragment czyjegoś ogrodu, obecnie jednak były bezładną plątaniną gałęzi. W pobliżu rosły podobne rzędy owocowych drzew. Kiedyś musiał to być sad. Wśród gałęzi widoczne były różowe zalążki owoców. Te rośliny pochodziły z Księstw Granicznych i stanowiły bogactwo tej ziemi, chronione i uprawiane z największym poświęceniem.

Zgliszcza otaczała jakaś złowieszcza atmosfera, którą wyczuwały nawet zwierzęta. Konie bały się zbliżyć, pies zjeżył sierść, marmozeta zapiszczała i schowała się na dnie sakwy, przeraźliwy krzyk orła przebił powietrze. Samotny wiatr jęczał w otworze, w którym kiedyś zapewne znajdowały się drzwi.

Poszukiwacze przygód usłyszeli chrząkanie - to mógł być rodzaj języka. Znajomego języka, który oznaczał tylko jedno - że awanturnicy uciekli, aby wpaść w jeszcze gorszą pułapkę. Hobgobliny!
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 02-09-2015 o 12:27.
Lord Cluttermonkey jest offline