Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2015, 04:27   #35
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie odpoczęła długo. Ledwie tyle, by wmusić w siebie kawałek czerstwawego chleba, zapić go rozwodnionym winem i przejrzeć zebrany przez anakratoi oraz donosicieli urobek dnia. Zaraz potem rozpoczęła wędrówkę do archigosowych komnat - długą, znajomą i nieodmiennie nużącą.

Strażom przy bramie oddaje bicz. Jej zbroja nie budzi ich sprzeciwu, szara tunika pozwala zachować krótkie żelazo przy pasie. Sprawdzają ją jednak mimo wszystko. Jak zawsze. Jak za każdym pieprzonym razem. Gdy już upewnią się, że nie skrywa w rękawie zdradzieckiej broni, namaszczona błogosławieństwem wartowników skręca w boczne, zazwyczaj zaryglowane drzwi prowadzące do sali audiencyjnej. Potem pięć korytarzy i trzy piętra - ciasne przestrzenie o wąskich, zakratowanych oknach. Służący i oficjele mijają ją bez słowa. Czasem tylko takiemu spotkaniu towarzyszy krótkie, powściągliwe skinienie głowy. “Widzę cię. Uznaję”. Niektórzy - znamienitsi - noszą niewielkie ostrza, dowód zaufania obecnego władcy Skilthry. Głowice błyszczą w świetle pochodni. Przed odrzwiami do Jehudowej wieży spotyka strażnika i posiwiałego sekretarza, któremu niemal wciska w twarz napisany przez niego list i z lodowatą uprzejmością klaruje, że to gówno jest a nie wiadomość i żal nim sobie nawet dupę podetrzeć. Mrużąc przekrwione oczy wyłuszcza, że pismo od archigosa czytelne winno być, a nie osrane skrótami jak dach przez gołębie. A jeśli komuś przez przypadek ona - Nekri - oberżnie głowę, bo nie zgadła, że “Fil” za “Filokratesa” stoi a nie “Filona”, to obiecać mu może, że cała ta jucha i wszystkie konsekwencje pójdą na jego głowę. Potem cofa się, wysoka i chuda, wchodząc na strome i wąskie schody.


~ *~


Do Jehudowych pokoi przyszła, gdy niebo oblekło się już czernią. Drzwi zamknęła za sobą cicho - jak zawsze zresztą. Jak za każdym razem skinęła Parwizowi głową. Krótkie “archigosie”, które rzuciła cicho od progu, brzmiało też jak zawsze: odarte z zamkowych uprzejmości suche uznanie wyższości jego stanowiska. On drgnął na to tylko od niechcenia: że jest, i że ją widzi. Zamiast rzec cokolwiek, odłożył jeno przekąskę na bok, by otwartą dłonią wskazać jej, by - z marszu - siadła przy stole. Podeszła, odpinając pas z krótkim ostrzem i wieszając go przez oparcie. Na krzesło opadła ciężko, z jakąś cichą rezygnacją ukrytą w każdym ruchu ciała. Widać było po niej, że dzień był długi a perspektywa jeszcze dłuższej nocy oprawczyni nie przepełniała radością ni zachwytem. Na szczęście radość i zachwyt nie były tym czego oczekiwał od niej archigos.

- Jutro strategosa odwołam - zaczął, gdy już siadła. - List chcę. Kogo zalecasz. Dlaczego.

Nie było w tym nic do dyskusji: jedynie sucho informował ją o powziętej decyzji. Bacznie lustrował ją, żeby potwierdziła, czy rozumie. Wykrzywiła się na to pod chustą.

- Krótki będzie - prawie się zaśmiała. Prawie. Tylko jakieś szydercze nuty osiadły na jej głosie. - Dostaniesz.

Sięgnął pod stół, aby zaraz rzucić jej wiadomość, którą wcześniej dostał od Wistelana. Przeczytała raz. Przeczytała drugi.

- Aha - powiedziała tylko. - Więc jednak.

- Co wiesz? - zapytał.

Popatrzyła na stojących pod ścianą strażników, przeniosła spojrzenie na archigosa. Ciężkie. Wymowne. Podążył za jej wzrokiem.

- Wyjdźcie - polecił im oschle bez chwili zastanowienia.

- Nic prawie - przyznała, gdy pomocni Jehudy wyszli. - Ludzi rozesłałam, by znaleźli kogoś kto był dziś w kopalni. Miasto o tym nie mówi. Nie wie jeszcze.

Skinął jej lekko, prawie nie ruszając głowy.

- Niżej posłaniec Wistelana jest - podsunął. - Mało mówi. Myślę, że mało wie. Ale możesz sprawdzić.

- Sprawdzę.

Zabębniła palcami o drewniane oparcie krzesła, w drugiej dłoni obracając pergamin oznaczony Wistelanową pieczęcią. Milczała przez moment, przyglądając się Parwizowi, wyraźnie coś ważąc.

Jak zawsze, gdy patrzyła na niego jej twarz przybierała charakterystyczny wyraz. Nie niechęci. Nie nieufności. Czegoś bardziej złożonego. Nekri patrzyła na Jehudę jak na obcego. Pomimo sinych tatuaży na skórze i chusty, którą - na wschodnią przecież modłę - okrywała głowę, pomimo tego kogo kiedyś udawała i kim próbowała się stać - ten siedzący po drugiej stronie stołu mężczyzna był obcym w jej mieście. Kimś, u kogo znajomy i rozpoznawalny był jedynie tytuł, który nosił. Bo nie tradycja przecież, nie język, nie ubiór nawet. Archigos był nietutejszy i nie robił nic, by tą różnicę zamazać.

W końcu zdecydowała się odezwać i nie ukrywać myśli.

- To - pomachała wiadomością - brzmi jak Filon, który buntem próbuje coś ugrać. Ale to wiesz. Decyzji zarządcy nie rozumiem. Chyba, że stolica przedkłada złoto ponad twoją władzę - powiedziała bez ogródek, nie odwracając od niego wzorku. - To wiesz pewnie także, bo to twoja gra, archigosie.

Wzruszyła ramionami, krzywiąc spękane, szare od popielnika wargi. To była jedna z nielicznych uprzejmości, wyrażana zawsze jakby mimochodem. Proste “to wiesz”, które budowało pomiędzy nimi obraz wszystkowiedzącego władcy. Znowu zamilkła na moment.

- Mogłeś słyszeć, że diuk z miasta wybył poradlne ściągnąć. Bez sukcesu, bo z trupami wrócił a nie zbożem. Ze częstokroć prywatę osłaniał obowiązkiem, to także sprawdzę. Wiedziałeś jednak, że szlachetnego Merediusa, Bezuchego i Mossmonda Satora łączą interesa, których natura nie jest jasna?

Skinął jej głową bez specjalnego zainteresowania.

- Wiem. Bezuchy wita. Zna go. Po co innego miałby Radę o witanie prosić? - odparł. - Tylko Sator kim jest?... - spojrzał na nią z takim wyrazem, jakby wymieniła nazwę jakiegoś egzotycznego zwierzęcia.

- Obcym. Od roku w mieście. Niewiele o nim wiem, bo i niewiele robi. Handluje, ale nie sposób powiedzieć czym. Bogaty, ale nie wiadomo skąd jego złoto. Anoterissa się z nim kurwi. Dokładnie wiadomo która - uśmiechnęła się do niego krzywo.

- Za ile? - zapytał ją, wyginając wąskie wargi w grymasie zmęczonej starości.

- Jak jest głupia to za darmo - sarknęła z pełnym przekonaniem.

- Kiedyś one lwa kosztowały... - uśmiechnął się szyderczo, ale oczy miał zimne i niewesołe. - On ile ma? - Pokręciła głową. Nie wiedziała. - Warto, żebym sprawdzał?

Sapnęła przez nos, zawieszona gdzieś w połowie drogi pomiędzy irytacją a zniechęceniem. Drgnęła jej ręka, gdy powstrzymała odruch, by sięgnąć po ukryty przy pasie narkotyk. Zamiast tego szarpnęła brzeg chusty, odsłaniając twarz.

- Przeniosłam tylko anoterissę do Zaułka, żeby potencjalne korzyści mu ograniczyć. Ale może błąd to był. Może trzeba było kurwiemu synowi lepiej się przyjrzeć, żeby niewiadomą nie został. Więc warto. Szczególnie teraz. Ale lepiej wiesz - powróciło jak refren. - Sam osądzisz.

Skinął jej bez słowa. Jednak do tematu nie wrócił. Miast tego szarpnął za sznur zwisający po jego prawicy i niemal natychmiast przyszedł młody, chuderlawy mężczyzna. Nim jeszcze archigos wydał mu dyspozycje, nachylił się, by szepnąć coś Jehudzie.

- Niech czeka - zbył go Parwiz, nim nakazał mu przynieść sobie wszystek informacji, które zamkowi oficjele posiadali na temat Satora. - Wiesz, że Gundurm zniknął? - zapytał zaraz po wyjściu swego sługi. Spojrzał na nią, jakby liczył, że mu powie, że wie, i że zmartwienia nie ma. - Posłańcy nie mogli go znaleźć, jego słudzy nic nie wiedzą.

Nawet nie mrugnęła.

- Zmartwienia nie ma - powiedziała z kamiennym spokojem. - Znajdzie się. Gdyby się co złego stało, wiedziałabym.

- Wiesz, czy mógłby na perioczich wpływać – zapytał sucho.

- Mógłby. Oczywiście. Ale układy się zmieniły. Nie ma już realnej władzy, a jego wpływy da się zrównoważyć. - Przeciągnęła się, aż chrupnęły jej kości, stłumiła ziewnięcie. - Co zamierzasz?

- Do kopalni pojadę. Sama tagmata jeno by sprawę pogorszyła – mówił krótkimi, zdawkowymi zdaniami, jakby wszelki nadmiar ranił jego język. - Perioczego na stratega polecanego wezmę, aby po drodze go ocenić. Zrobię, co w mocy. Potem wrócę. - Zawahał się lekko. - Satora sprawdzę. Czego się dowiem, wyślę. Jeśli nie, to kogo wyślę.

- Rankiem moi będą skazańców do kopalni prowadzić. Mogą pójść z tobą, jeśli zechcesz. Nereusem oczy nacieszysz i dodatkowe ostrza będziesz miał. Jednego pchnę prędzej, by się rozeznał. Zda ci meldunek.

Lekko drgnął, gdy – mówiąc – nachyliła się trochę nad stołem. Czym prędzej zabrał rękę od jej dłoni o posiniałych paznokciach, a na krótką chwilę usta wykrzywiło mu obrzydzenie, ale zaraz potem był już tak oschły i spokojny, jak wcześniej.

- Pierwsze świtanie – odpowiedział jej tak, jakby suchotą chciał odkupić wcześniejsze grymasy

Wygładziła twarz, by nie pojawił się na niej żaden cień wstydu, irytacji czy szyderczego rozbawienia, gdyż nigdy nie była pewna, którą z tych emocji odczuwała najsilniej. Nie schowała jednak dłoni i nie odwróciła wzroku.

- Dobrze. Wrócę do ciebie przed świtem - poinformowała go, w końcu wstając i z hurgotem odsuwając krzesło. - Coś jeszcze?

- Tylko, że duks Fisgeraldos czeka – opowiedział jej, nie ruszając się prawie. Gdy Nekri patrzyła bez zrozumienia, dodał: - Donieśli mi, gdy Satora sprawdzić kazałem. Usiądź. Chcę, żeby niezadowolenie odczuł.

Zatrzymała się w pół ruchu i Parwiz mógłby przyrzec, że słyszał jak zazgrzytały jej zęby. Przez kilka uderzeń serca po prostu stała i wbijała w niego ciężkie spojrzenie, a światło wygrywało z jej ciała długie i ruchliwe cienie. Zakryła twarz ponownie chustą i siadła powoli, jak nakazał.


~ * ~


Sprowadzona przez Kurusha panna była stara jak na dziwkę. Pod warstwą bielidła i barwiczek kryła się twarz mająca dwadzieścia kilka wiosen: cienkie brwi, ciemne znamię na policzku, garść krost rozsypanych po skórze i rozbiegane oczy rozeszklone alkoholem. Timo córka Agapetosa. Timo Wąska, jak zaraz podkreśliła, odrzucając ruchem głowy strąk włosów opadających na policzek. Nie bała się jeszcze. Jeszcze nie wtedy. W głosie dźwięczał twardy rdzeń buty i jakaś miękka duma z tego, że głowę trzyma wysoko a język za zębami. Dopiero, gdy Nekri chwyciła ją za szyję i wcisnęła głowę w kadź z lodowatą wodą cała ta buta i duma zniknęła. Gdy z kamiennym spokojem odliczała kolejne sekundy, pod palcami czuła wyraźnie rozpaczliwe bicie serca. Kurwa próbowała się wyrwać, próbowała walczyć o oddech, co ze spętanymi rękami i nogami przypominało pląsanie ryby wyrzuconej na brzeg. Oprawczyni trzymała jednak mocno. Prawie znudzona, prawie zrelaksowana, z wargami zaciśniętymi w pozbawioną wyrazu kreskę. Pozwalała Wąskiej na chwilę oddechu i znów zanurzała jej twarz wodzie. Dopóki ta nie oprzytomniała. I w końcu nie zaczęła mówić z sensem.

Gdy rankiem była kopalni, nie widziała pożaru. Górnicy zamknęli się w kopalni i odmówili wyjścia na powierzchnię. Jak zwykle żądali błysku. Jak zwykle swoje żądanie tłumaczyli ciężkimi warunkami i śmierciami, które zdarzały się o wiele częściej niż mógłby sobie tego życzyć Wistelan czy rodziny kopaczy. Jak zwykle odcinali miasto od złota, bo kogoś z niższych poziomów musieli zabrać diatrysi. Jak zwykle zły jak stado wściekłych wilków zarządca zbluzgał swoich ludzi do piątego pokolenia wstecz i - gdy z szybów zaczęły dobiegać krzyki - wysłał ich, by wyciągnęli na zewnątrz wszystkich wichrzycieli i prowodyrów. Później posłał psy. Wąska nie wiedziała z jakim skutkiem. Nekri wiedziała niestety aż za dobrze, że na gówno się to zdało.

Gryząc wargi, murwa przyznała, że nie potrafi wiele więcej rzec. Pierwsza zmiana nie wyjechała. Drugiej zjechać nie pozwolono. Wszystkie wozy i wszystek towarów wstrzymano. Wistelan kopalnię odciął. Filona nigdzie nie było widać.

Syntyche w milczeniu kiwała głową. W końcu przecięła więzy i pozwoliła kurwie rozprostować zdrętwiałe ręce. Rzuciła jej monetę - ciężki, nieoskrawkowany, srebrny trójnik archigosowy. Nachyliła się nad kobietą i powiedziała łagodnie:

- Kolejnym razem, gdy dowiesz się czegoś, gdy zobaczysz coś - od razu przyjdziesz do mnie. Rozumiesz? - dopytała, opierając zimną od lodowatej wody rękę na ramieniu kobiety. - Nie skrzywdzę cię więcej. Za trud wynagrodzę. Nie masz się czego bać. Odpocznij teraz - dodała, już przez ramię. - Jutro będziesz mogła odejść.


~ * ~

Informacje uzyskane od Wąskiej uzupełniały się z tym, co udało jej się wyrwać od Wistelanowego posłańca. Posłaniec do zarządcy przybył z zamku już po odejściu kurwy. Zmęczony i niewyspany nie zwracał przesadnej uwagi na to, co dzieje się wkoło niego. Dopiero przyciśnięty przez Nekri wspomniał, że jeden z psów uszedł z kopalni - skamlący strzęp zwęglonego mięsa i skóry, który zdechł w progu głównego szybu. To wtedy radny wściekł się, pismo napisał i wracać kazał do zamku, archigosowi wiadomość dostarczyć.

Przyprowadzona przez Charesa żona sztygara nie miała już niczego więcej do zaoferowania oprócz skamlenia. Załamywała ręce, że wybył, że nie wrócił na tyle wiarygodnie, że Nekri nie poświęciła jej więcej niż pół klepsydry.


~ * ~


Ostatecznie noc okazała się długa i Syntyche wykorzystywała każdy moment, żeby zdrzemnąć się choć na chwilę. Gdy przygotowywała wszystko na poranny wyjazd Jehudy, za każdym razem, gdy budził ją ktoś lub sama wstawała, by upewnić się, co zostało zrobione, przeklinała milcząco jednako archigosa, Wistelana, Fitzgeralda, Filona i całą resztę pieprzonej Rady, której zawdzięczała prawie bezsenną noc.

Gdyby wierzyła, modliłaby się o poranek.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 03-09-2015 o 20:05.
obce jest offline