Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2015, 22:42   #96
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Co innego czytać o magii i słuchać o niej opowiadań, a - teraz to wszyscy awanturnicy zrozumieli - czym innym było widzieć, jak działa, i to w ich sprawie. Czarodzieje obudzili z moce, których lepiej było nigdy nie tknąć; nie wiedząc, czy ich chwilowa potęga nie niesie ze sobą więcej zła niźli dobra. Nie dało się wyolbrzymić zła, jakie niesie ze sobą Chaos - ciągłe używanie potężnych zaklęć pobudzało czasami moce, od których może zatrząść się cały wszechświat. Zarówno Felix jak i Morlanal poczuli, jak z bardzo dalekiej północy ożywia ich strumień zagrażającej zdrowemu rozsądkowi magii.

Felix zaintonował zaklęcie mrożącym krew w żyłach szeptem - inkantacja była o wiele sylab dłuższa niż zwykle. Mistrz magii poczuł powiew jakiegoś dziwnego, lodowatego wiatru, jakby otwarły się niewidoczne wrota. Na polance wokół niego powietrze zawirowało jak woda w stawie, gdy z głębin coś wynurza się na powierzchnię. Czarodziej wyczuwał czyjąś obecność za plecami, lecz nie odwracał się, skupiony na splataniu czaru. W miarę jak mag wymawiał zgrzytające sylaby, jego cień stawał się coraz większy i wyraźniejszy, czarniejszy i bardziej przerażający. Felixa ogarnęło niepokojące uczucie – zupełnie jakby był obserwowany; awanturnicy zaś nie dowierzali własnym zmysłom.

Wielki, czarny cień o płonących ślepiach, które niemal pożerały czarodzieja z wściekłości. Morlanal czuł coś niewytłumaczalnego, coś, co wskazywało na niezwykłość towarzysza; aurę obcego czasu i innej przestrzeni, poczucie straszliwej, mrocznej pradawności. Uczuciem tym była manifestacja dziecka ciemności, bękarta z zewnętrznej przestrzeni, którego palce płonęły mroźnym chłodem czarnych otchłani. Zlany zimnym potem Felix, zdając sobie sprawę, co za koszmar właśnie się rozgrywa, z wargami pokrytymi śliną wykrzyknął ostrzeżenie głosem, którego sam nie rozpoznawał. Złapał gwałtownie oddech jak człowiek, który wpadł do lodowatej wody i upadł na kolana.

Serce elfowi waliło tak, jakby za chwilę chciało wyskoczyć z klatki piersiowej, lecz nie było już odwrotu. Oczekując, że czyhające za nim cienie nabiorą życia i rzucą się na niego z zębami i pazurami, począł intonować zaklęcie. Nagle zachichotał, a ów odgłos szaleństwa rozniósł się po lesie. Gdzieś w głębi ciała poczuł dziwne ciepło. Morlanal marzył o tym zwycięstwie już od chwili, kiedy po raz pierwszy skonfrontował się z wilczymi jeźdźcami. A może to nie był jego chichot? Nagle zmarszczył brwi. Odniósł wrażenie, że coś dziwnego dzieje się ze światłem. Kule ogniste zdawały się rozpalać, ale nie tak jak naturalny ogień - najpierw na różowo, potem przez bladą czerwień aż do szkarłatu. Ich czerwony blask stawał się coraz intensywniejszy, aż wkrótce zalał całą przestrzeń.

- Zabij ich, mój kurczaczku. Rozerwij im gardła! - dobył się głos znikąd i drwiący śmiech, który mógł wydobyć się jedynie z gardła potwora z niższych kręgów piekła.

Czarodzieje wspólnymi siłami rozsiali szkarłatny ogień. W hobgoblinów uderzyła wielka fala żaru. Awanturnicy ujrzeli ogromny wir szkarłatnych płomieni. Tam, gdzie trafiały ogniste kule, po złowrogich kształtach pozostawały plamy dymiącej ziemi i zwęglone szczątki.

Tymczasem do zamroczonych umysłów magów nie docierała rzeczywistość. Byli blisko otwarcia bram do innych światów, kształty ciemności gromadziły się tuż obok nich; setki głodnych, okrutnych oczu, odbijających pożądanie ich dusz, zupełnie pozbawionych człowieczeństwa. Demony zaznały dzisiejszego dnia przyjemności zabawy z nimi, zamiast okrutnie i raz na zawsze rozprawić się z czarodziejami. Magowie nie znali dnia ani godziny, kiedy szponiaste palce wysłanników Niszczycielskich Potęg zacisną się na ich gardłach. Ponure wątpliwości i niewyraźne, potworne przypuszczenia zatkwiły w mózgu niemal opętanego Felixa. Morlanal zaś czuł dziwne mrowienie w całym ramieniu.

Okrzyk triumfu mieszał się z jękami konających, tarzającymi się po ziemi jak psy z pieprzem w oczach. Zygfryd - zakuty w stal jeździec - pochylił lancę i zaszarżował w ostatnią majaczącą w gęstym, smolistym dymie sylwetkę. Rumak potoczył się po zalesionej równinie, stopniowo nabierając rozpędu. Końskie kopyta miażdżyły popalone ciała poległych w tym nierównym boju. Hobgoblin zapiszczał jak mała dziewczynka, gdy czubek lancy zatopił się w jego pachwinie i wysadził go z siodła. Olbrzymi wilk, ścigany przez rozwścieczonego rycerza, zachwiał się i upadł, gdy miecz Zygfryda spadł na jego bok jak grom z jasnego nieba.

Zgiełk walki ucichł. Dzikie piękno lasu zostało zniszczone bezpowrotnie magicznymi płomieniami, a ciała poległych hobgoblinów zasłały las jak jaskrawo ubarwione liście po jesiennej burzy.


Podróżnicy, z zabobonną ostrożnością, minęli rozwaloną bramę i wjechali między starożytne mury z wilgotnego kamienia, zagłębili się między pozieleniałe ze starości wieże, pokryte mchem i pleśnią zapomnienia malownicze ruiny. Kamienie były mocno zwietrzałe, pękały i kruszyły się niczym spróchniały ząb. Ciągnęło od nich zimno, przyjemne doznanie w ten upalny dzień. Trawa wyrastała pomiędzy szczelinami potrzaskanych kamieni bruków. Ile lat, wieków, mogła mieć ta twierdza? Trudno było powiedzieć, skoro nawet nie była ozdobiona chociaż jednym podartym i smutno zwisającym sztandarem.

Czarodzieje, z których uciekło całe życie, czuli w murach wydrążonej skorupy aurę Shyish, co dawało choć cień szansy na to, że starożytny gmach nie okaże się siedliskiem plugawej nekromancji. Volker i Thurin schronili się w cieniu zrujnowanej, posępnej wieżycy, gdzie usiedli oparci o kamienną ścianę, reszta zaś poczęła rozbijać obóz i przeszukiwać omszałe zwałowisko. Mimo że uwadze awanturników nie umknęła żadna nisza, nie znaleźli niczego godnego uwagi poza rozsypanymi kośćmi i innymi odpadkami.

W pewnym momencie pojawił się duch w jasnej szacie przewiązanej wstążką ozdobioną dwudziestoma kamieniami księżycowymi na długich drutach. Podpłynął blisko awanturników, na wpół zatopiony w ścianie, spojrzał na nich pustymi oczodołami, od patrzenia w które można było stracić rozum. Szabrownicy przypadli do ściany tak mocno, że aż kości im zatrzeszczały; nie byli w stanie nawet kiwnąć palcem. Mieli ochotę wykrzyczeć swoje przerażenie, ale milczeli. Na tyle mieli nad sobą władzy.

- Muszę tu zostać, dopóki istnieje choć jeden kamień połączony z drugim, aż świat wystygnie i zaginie w ciemności - przemówił duch. - Zburzcie tę twierdzę albo nałożę na was klątwę tak okrutną jak ta, która ciąży na mnie!

Ach, gdyby tylko przeczuli, jak straszliwą tajemnicę skrywała warownia! Na tej planecie jeszcze bywały miejsca wypełnione ciemnymi urokami i ktokolwiek tam niemądrze się zapuścił, mógł ugrzęznąć w sieci czarów. Czym była ciążąca od niepamiętnych czasów klątwa...?

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 03-09-2015 o 23:06.
Lord Cluttermonkey jest offline