Post wspólny Valerius nie potrzebował broni. Wszystko co mu było potrzebne do walki miał przy sobie. Należało więc odciągnąć uwagę szarżującego potworka, od tych którzy zdecydują się ruszyć w kierunku broni. Spróbował jednak sprawę załatwić w sposób bezkrwawy. Głównie dlatego, że nie był pewien ile zaklęć przyszło by mu zużyć do zabicia bestii. Jego dłonie złożyły się w gest i wypowiedział słowa magii mające oczarować jego przeciwnika i nastawić go przyjaźnie do zaklinacza.
Harp przez cały czas był w gotowości i zawsze miał na oku coś, co może posłużyć mu za broń. Teraz także. Nie trwało długo by wyuczone odruchy wzięły górę, a Harpagon złapał za wypatrzone narzędzie.
- Krrraaaaa! - Zakrzyknął przestraszony nie na żarty Bitaan. - Dzikie gnolle na wielgachnych ptaszydłach!
Rzucił się w stronę chat garbiąc się tak, że niemal dotykał dłońmi desek pomostu. Nawet niedawna potyczka z koboldami wydawała się być niczym w porównaniu ze zorganizowanym atakiem armii gnolli.
Półork nie był zdziwiony tym, że wpadł w pułapkę. To, że pułapką były gnolle na latających bestiach było zaskakujące, ale sam fakt napadu -ani trochę. Od samego początku czuł się jak zwierzyna w potrzasku, a swoim instynktom nauczył się ufać. Na środku pomostu, bez broni i możliwości ruchu szybko zrozumiał, że jest łatwym celem. Mięśnie zareagowały niemal tak szybko jak rozum i Alan zeskoczył z kładki do jeziorka, nurkując pod wodę. Miało się okazać, czy dziwne ptaszyska lubią pływać. Bez topora w rękach wolał unikać starcia.
Alan plusnął w wodę, podobnie uczyniła Dia, nurkując sprawnie. Bitaan pobiegł w stronę chat, razem z Kass i Baylem, który jednak zatrzymał się po dwóch krokach, widząc, że Maarin i inni zostali w miejscu, aby przyjąć podniebną szarżę. Elin zadziałała razem z Valeriusem, który wypowiedział słowa zaklęcia tuż przed tym, jak wokół głowy półelfki zamigały kolorowe światła. Siedzący na ptaszysku gnoll zamrugał i potrząsnął głową, trzymany przez niego łańcuch opadł jednak na chwilę. Niestety magia zaklinacza zawiodła i nie widział przyjaźni w oczach stworzenia. Wskórali z psioniczką tylko tyle, że jego broń nie spadła na nich od razu. Tylko albo aż tyle.
Ptak to co innego.
Harpagon wyrwał jedną ze słabszych, przywiązanych do pomostu desek i zamierzał jej właśnie użyć do obrony. Dziób ptaka błysnął i dziabnął młodego strażnika w bok, kiedy i jeździec i ptasi wierzchowiec przelatywali obok. O dziwo jednak i chłopak trafił, deska aż się złamała po uderzeniu w stwora, który zachybotał się, ale wciąż leciał dalej.
Półork i rudowłosa łotrzyca docierali już do broni, a bard i Kass pod pozornie bezpieczne schronienie w chacie. Pandemonium w wiosce trwało, w akompaniamencie krzyków, wrzasków, pisków i warkotu. |