Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2015, 19:04   #504
Dekline
Opiekun działu Warhammer
 
Dekline's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputację
Wędrowcy zasiedli do jednego z wolnych stołów. Konrad najwyraźniej nie zauważył pewnej zależności, mianowicie że od nakładania jedzenia jest jedna osoba, a gdy tylko zaczniesz samemu łasić się na żarcie możesz oberwać widelcem po łapach. A że ów narzędzie było na łokieć długie i do tego z metalu wykonane to też czerwony ślad po uderzeniu na chwilę został.

- Gdzie z łapami?!? - podniósł głos grubasek po wymierzeniu lekkiego ciosu w przedramie łowcy
- A ... Ty nowy. To, no ten ... ale przynajmniej będziesz wiedział na przyszłość. Tu żarło nakładam ja, Ty tylko mów co i ile a dostaniesz. - mężczyzna sprawiał wrażenie "miękkiego", co nigdy ciężkiej pracy nie zaznał, a w życiu to raczej on był bity aniżeli miałby bić, lecz pełniąc swoją funkcję nie czuł trwogi przez Konradem ... ani w sumie przed nikim innym.

Zaraz za Konradem ruszył Max, a następnie cała reszta, nikt więcej nie popełnił błędu i cierpliwie czekał na swoją kolej, a ruch był umiarkowany. W pewnym momencie do pomieszczenia weszła Victoria. Już samo jej pojawienie się zmnieniło całkowicie nastrój panujący w jadłodajni. Była to reakcja dwojaka, większość chłopów uchyliła czoła na powitanie kapłanki, lecz znalazły się również osobniki których postać Victorii wprawiła w osłupienie, żeby nie powiedzieć strach. Nawet grubasek zachował się inaczej:

- O! Witamy Paniom w naszych skromnych progach. Usiądzie sobie Pani, o tu. A ja podam co Pani powie. - wskazał krzesło, jedno z niewielu, przystawione do stołu stojącego na uboczu - zapewne przeznaczone dla ważniejszych osobistości. Było ono o wiele wygodniejsze aniżeli twarde ławy. Kuchcik widząc iż Victoria przyszła z grupą przystawił jej krzesło do stołu przy którym siedzieli a następnie przyniósł jedzenie życząc smacznego.

Marwald zaczął swoją modlitwę, zanim się rozpoczęła do karczmy weszło jeszcze kilku chłopów którzy również będąc przed jedzeniem przyłączyli się do niej. Reszta pałaszujących mężczyzn, chcąc nie chcąc przyłączyła się do chórku i tak po chwili cała sala pogrążona była w modlitwie.

***
Wszyscy najedli się do syta, mieli czas aby spokojnie się pożywić, ogrzać i odpocząć. Stojący na zewnątrz bracia zostali zmienieni, aby oni również mogli się posilić. Atmosfera zrobiła się trochę senna gdy otworzyły się drzwi przy których stał młodzik z bronią. Musiał znać temperament swojego Pana gdyż umiejętnie odskoczył w bok aby nie wpaść pod jego nogi. Podwójne drzwi otworzyły się a do karczmy wszedł, chociaż bardziej wypadałoby powiedzieć wpadł potężny mężczyzna odziany w płaszcz ze skóry niedźwiedzia. Górna część łba służyła mu za nakrycie głowy, zwierze z którego zdjęto skórę musiało być niemałych rozmiarów, widać było to głównie po rozmiarze kłów święcących się przy skroniach mężczyzny. Victor, bo któż inny to mógłby być, szybkim krokiem podszedł do stołu, zza jego pleców wyszło kilku ludzi, ubranych trochę lepiej niż reszta, do tego nie takich już młodych - zapewne starszyzna wioski. Mężczyzna chwycił za dzban, przechylił go i wydoił na raz. Fakt, naczynie nie było wypełnione po brzegi, lecz z drugiej strony mogło się w nim znajdować ze dwa litry złocistego trunku. Po opróżnieniu dzbanu ruszył dalej, do ręki wziął nienapoczęty bochenek chleba i jął go jeść jakby to była mała bułeczka, odgryzając kolejne kawałki jak dzikie zwierze. Po bujnym zaroście spływały mu resztki piwa i zagnieżdżały okruszki.

Stał tak na środku pomieszczenia jak pan na włościach, po czym podszedł do niego młody miecznik, szepnął coś i wrócił na swoje miejsce. Włodarz odezwał się do tłumu:
- No, to mamy gości co? Widzę że nawet służka Shallyi zaszczyciła nas swoją obecnością. To dobry znak, jest lepiej niż myślałem. Także chłopy, nażreć się co się komu podoba, ogrzać, odpocząc i pokazać na co nas stać, zapytana pomoc przychodzi, będzie tylko lepiej, ale nie możemy popuszczać. Jest moc %@#$!!

Słowa włodarza dotarły do wszystkich, odezwał się głoś aprobaty, lecz chyba nie tego oczekiwał Victor który podszedł do jednego ze stołów.

- Co jest?!? Nie podoba się? Ludzie, pogody ducha trochu więcej, trza być twardkim a nie miętkim. Nie widzita że pomoc nadchodzi? Będzie tylko lepiej, nic się nie dzieje od razu. Jak będziecie tak smęcić to umrzecie z tego smutku. Ma być moc, ma być %@$%! tak żeby wióry szły.

Następnie podszedł do innego stołu

- A co, źle mówię? Co? Pytam się? Co, zimno? Wieje. O boziu, dostanę katarku co? Jesteście mężczyznami %@$@, z krwi i kości, co to dla Was. Nie poddawajcie się!

Victor podszedł jeszcze do kilku innych chłopów drząc się na nich niemiłosiernie, klepiąc po ramieniu i ogólnie zagrzewając do działania. Jego słowa poprawiły nieco nastrój, żywiołowy i pewny siebie dryblas miał siłe przebicia, dosłownie i w przenośni.

- No, ale to gdzie ci nasi goście so? - spytał raczej dla zasady, gdyż doskonale to wiedział który stół zajęli.
- Pani dobrodziejko, pozwoli Pani że zaprowadzę na salony, proszę podać mi rękę - jeśli Pani pozwoli oczywiście. Świtę Pani, mężów tych dzielnych za rączkę prowadzić nie bede, - zaśmiał się - ale też serdecznie zapraszam. Mam nadzieje że podjedli nieco i odpoczeli, bo dużo pracy na nas czeka.

Po tych słowach włodarz zaprowadził wędrowców za drzwi przez które wcześniej wszedł. Pomieszczenie było duże ale i tak mniejsze niż to karczemne. Przy jednej ze ścian wymurowany był kominek z którego biło przyjemnie ciepło, na ścianie powieszone było kilka sztuk ciężkiej broni, wędrowcy bez trudu poznali młoty, pałki i topory nie znając nazw pozostałych egzemplarzy. Broń musiała należeć do samego włodarza, gdyż była na tyle duża iż chyba tylko Waighstill miałby siłe się nimi posługiwać.Przy ścianie obok stał duży stół do którego wędrowcy zostali zaproszeni. Pokój oprócz broni wystrojony był wszelakimi herbami, skórami, głowami dzikich zwierząt i tym podobnymi.

Gdy tylko drzwi się zamknęły z Victora jakby uleciało powietrze, jednym ruchem zdjął z siebie płaszcz ze skóry niedzwiedzia odsłaniając bandaże okrywające jego ciało i jeszcze prawie świeża ranę na głowie. Ruchy włodarza również zrobiły się jakby wolniejsze, delikatnie utykał. Z trudem, ale zasiadł na czele stołu, na zdecydowanie większym krześle, po czym gestem wskazał miejsce dla wędrowców, a gdy ci usiedli zaczął:

- Jak już pewnie wiecie nazywam się Victor, Victor Gutmann, kiedyś jeszcze von, ale to dawno i nieprawda, także nie przejmujcie się za nadto moim urodzeniem. Muszę Was też przeprosić za tą szopkę przed chwilą, mogliście poczuć się niekomfortowo, oczywiście niczego od Was nie oczekuje, po prostu imam się każdej możliwości aby podnieść morale moich ludzi, bo jak widzicie nie jest za dobrze. - Victor mówił powoli i spokojnie, tak się też zachowywał, było to całkowite przeciwieństwo tego co wędrowcy widzieli po drugiej stronie drzwi.

- No bo widzicie, mamy tutaj problem z ... mutantami, wielki problem. Zagrożenie jest coraz to większe a ludzi coraz mniej. Na nasze nieszczeście nie wszyscy giną w walce z tym ścierwem, jeśli wiecie o czym mówie. Szczerze mówiąc martwię się że w tym tempie możemy nie dożyć wiosny. Mamy sporo zapasów, aż za wiele jak na naszą wieś, wody tez nam nie brakuje, lecz co nam po tym jak żyjemy w ciągłym strachu. Staram się jak tylko mogę, lecz nie jestem już taki młody, a i sam wsi nie obronie, także bardzo cieszę się że nas odwiedziliście. Nie wysyłamy już zwiadów, to zbyt niebezpiecznie, a i bez nich wiemy że jesteśmy w czarnej dupie, także liczymy na informację od przyjezdnych, a tych jest coraz to mniej. Także, że tak powiem bez zbędnego %@^@$!%^#, powiedzcie co wiecie, każda informacja jest ważna. Najbardziej interesuje mnie to hm... kim Wy do licha jesteście i jak udało Wam się dotrzeć aż tutaj w jednym kawałku?!?

Victor podczas przemowy wiercił się niemiłosiernie w swoim krześle aby znaleźć wygodną pozycję, po czym wsparł głowe na rękach opartych o stół i czekał na odpowiedz wędrowców, nie miał również nic przeciwko pytaniom ochotników. Sprawiał wrażenie zmęczonego i zatroskanego.
 
Dekline jest offline