Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2015, 19:51   #30
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zaklinacz wzruszył jedynie ramionami widząc małe efekty swych działań, po czym sięgnął po bardziej tradycyjny arsenał środków perswazji pakując dwa “magiczne pociski” prosto w klatkę piersiową stwora, którego nie zdołał zauroczyć.
Alan z ulgą chwycił swój topór. Przynajmniej nie był bezbronny. Bez swej skórzni i z odsłoniętym torsem wciąż jednak był odsłonięty. Gdyby przyszło mu stanąć raz jeszcze naprzeciwko malutkich koboldów, pewnie nie byłby to problem. Przewaga zasięgu i siły niwelowałaby zagrożenie. Gnolle jednak były mniej więcej tego samego wzrostu, na dodatek nacierały narzucając przebieg starcia. Półork wolałby w tej sytuacji uciec, lecz nie miał jak. Jedyne co mu pozostawało to unikać walki i mieć nadzieję, że rozwój sytuacji otworzy przed nim jakieś nowe możliwości.
Młody strażnik spojrzał na krótki, poszarpany odłamek drewna, który trzymał w ręku - a który jeszcze niedawno był całkiem solidną sztachetą - i puścił się pędem w kierunku broni. Nie zamierzał bynajmniej być wybredny i przebierać, tylko złapać pierwszy oręż który wpadnie mu w ręce i włączyć się do walki.
Bitaan z radością powitał otoczenie chat i egzotycznych mieszkańców wioski. Zarówno budynki, jak i sprzymierzeńcy zapewniali ochronę, przed pikującymi ptaszydłami. Ochronę, której z pewnością by nie znalazł na odsłoniętym pomoście. Mógłby co prawda ochrony szukać w wodzie niczym półork, którego plusk widział kątem oka. Lecz na miłość Shelyn, ten tengu rybą nie był! Ucieczka zaś nie była podyktowana tylko strachem, ale i rozwagą oraz wdrażaniem wielce przemyślanego planu… a przynajmniej tak się uwidziało w kruczym umyśle.
- Bez paniki! - rozdarł się przeraźliwie, po czym odchrząknął i poprawił spokojniejszym, tubalnym głosem. - Do mnie! Do broni! Razem! Przegnamy wroga!
Gestami zaczął zaganiać mieszkańców w swoją stronę, zbijając ich w kupę, o której wszyscy wielcy bardowie pisali - iż niezależnie od formy, najeżona widłami, zawsze jest groźna. Co prawda nie było tu wideł, ale były za to dzidy, łuki i wielkie koty. Miał też nadzieję, że magia szamanki nie prysła i wciąż łamała bariery językowe.
Maarin skrzywiła się. Wyszeptała modlitwę do Sharess. Jej głos podczas inkantacji wzmocnił się, a kapłanka rozłożyła szeroko ręce rzucając łaskę na tych, którzy jeszcze nie czmychnęli. We wrzawie można było tego nie zauważyć, lecz nawet sposób rzucania łask stał się inny od kiedy undine zmieniła wyznanie. Był głośniejszy, nieco pewniejszy siebie… a przede wszystkim bardziej wyzywający.

Alan dorwał swój topór, a Dia łuk. Napięła go szybko i posłała pocisk w stronę gnolla, ale jedynie drasnęła go lekko, tuż przed tym, jak dwie małe kule mocy z impetem uderzyły w jego ciało. Zachwiał się, ale nie spadł z podniebnego wierzchowca, który zawracał bardzo szybko. Modlitwa Maarin zadziałała, kapłanka jednak nie w porę, podobnie jak Valerius, zorientowała się, że ich pozycja jest bardzo mało strategiczna. Ptak i jeździec pędzili prosto na nich. Łańcuch zatrzeszczał w powietrzu i trafił w zaklinacza, owijając się wokół niego. Chłopak poczuł jak kolce bardzo boleśnie wbijają się w jego ciało, a potem całość ciska w wodę, kiedy impet przelatującego ptaka zabrał go ze sobą. Maarin z kolei oberwała pazurami ptaka, nie zdążywszy uskoczyć. Elin cięła powietrze, w jej ręku znajdował się połyskujący mocą miecz. Była tym faktem chyba tak zaskoczona, że spudłowała.

Harp dotarł do broni, łatwo sięgając po swoją tarczę i miecz. Całe ich uzbrojenie znajdowało się ładnie ułożone w jednym miejscu. Bayle był zaraz za nim, nie zostając na kładce, pewny, że nic nie zdziała pustymi rękami. Niestety w ten sposób znaleźli się blisko wąwozu, którym tu przybyli. Z niego wybiegało właśnie pięć gnolli. Z boku wypadł na nich wielki kot, wspomagany przez widzianego podczas spotkania z szamanką strażnika. Trzech jednak ciągle biegło ku bohaterom, którzy obok siebie mieli tylko krzaki i drzewa trochę dalej. Za sobą natomiast wodę i kładkę, oddzielające ich od wioski i reszty towarzyszy.

Bitaan zorientował się, że nikt go nie słucha. Słyszy tak, ale nie słucha. Rozejrzał się i po kątach drewnianej, piętrowej chaty, ujrzał trochę dzieci, kilka starszych kobiet i jednego młodzieńca z włócznią, może i gotowego pomóc, ale przestraszonego nie na żarty. Kass zaczęła wypowiadać ostre, niezrozumiałe słowa, mocno gestykulując dłonią.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline