Dhalia Crowl/Eddie Crispo
Dhalia trzymała za fraki Eddiego, Eddie trzymał się za rozoraną szyję. Drobili małymi kroczkami w stronę ganku, zostawiając za sobą ścieżkę gęstych czerwonych kropel. Teksanka fachowo oceniła sytuację. Musi narwańca pozszywać i to względnie szybko. A później przydałby mu się odpoczynek bo krwi z niego uleciało niemało. Zresztą, sporą jej część miała teraz na sobie, do kompletu z cuchnącymi gałganami zmutowanych flaków.
Eddie rozmyślał tylko o skanerze. Pozamiatane czy dało się go uratować? Na pewno się dało, a w każdym razie uda się to jemu. Nie od parady jest pieprzoną złotą rączką pierdolonego Posterunku. No w każdym razie był...
Na razie jednak ciężko było ocenić straty. Za ciemno, za nerwowo, za bardzo kręciło się w głowie... A i Teksanka uparcie ciągnęła go w stronę domu.
Byli na ganku gdy usłyszeli przytłumiony krzyk Hope.
- Nieeee! Nie chcieććć! Nie iśćććć!
Hałas dobiegał z drugiej strony domu. Nie widzieli aby starszy pan i dziewczynka wychodzili od frontu i okrążali dom. Albo byli zbyt zajęci szalejącym mutantem i im umknęła mała eskapada tamtej dwójki albo... użyli tylnego wyjścia.
Krzyk Hope ucichł, przecięty trzaskiem zamykanych samochodowych drzwi. Ryk silnika i pisk opon świadczył o pośpiechu. Chyba nie zamierzali się żegnać. Ani nawet dziękować za uratowanie przed niebezpiecznym potworem.
Ostatnio edytowane przez liliel : 05-09-2015 o 10:15.
|