Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-09-2015, 20:06   #41
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Albo rzerażający zgrzyt rwanej blachy i huk wystrzałów ja ogłuszyły, albo naprawdę ucichło. Ok, już dobrze, dobrze, poszedł sobie. W komorze obrzyna miała jeszcze jeden nabój. Eddie zbliżył się do auta, najwyraźniej szacując straty. Stał tam, mierząc w pakę pickupa. Stał tam, a potem zniknął.

- UWA!!!

Zanim którekolwiek zdążyło zareagować, zebiska tego, w czym chwile temu dostrzegła człowieka zamknęły sie na ramieniu Nerwusa. Wyskoczyła na ganek, bała się strzelić, żeby nie trafić dziwacznego towarzysza nocnej eskapady, ale cokolwiek na nim ucztowało, mogło obrać ich na danie główne.
Przesadziła jednym susem schody. Wylądowała niezupełnie tak, jak chciała, jęknęło jej kolano. Pochylona, lufą szukała czystego strzału. Niech no tylko dostanie szanse!
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 02-09-2015, 17:47   #42
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Eddie wypadł przez okno, potknął się ale zdołał utrzymać równowagę i przeładować nawet jeszcze. Nerwowo wodził wzrokiem, usiłując wypatrzeć bestię. Uciekła? A może oberwała i leży gdzieś za wozem? Próbował ocenić na ile ucierpiał pickup i przede wszystkim jak się miewał jego skaner, ale w tych ciemnościach nic nie było widać. Serce waliło za to jak tamtam, Mikrus szedł o zakład że było je słychać milę dalej.
Wytrzeszczał oczy, ale wzrok nie przyzwyczaił się jeszcze do ciemności. Wrzasnął kiedy coś ucapiło go za kostkę, rąbnął na ziemię ale spaślaka nie wypuścił z rąk. Szamotał się chwilę i kopał, próbując uwolnić nogę i to był błąd. Trzeba było od razu walnąć z lufy. Ktoś z domu strzelał i próbował go ostrzec, ale było za późno. Mikrus krzyknął znowu, kiedy kły przebiły jego ramię. Szarpnął się, choć bolało jak jasna cholera. Musiał przesunąć broń tak by dorwać przeciwnika. Ostatni nabój został mu przecież w komorze. Szarpnął się znowu i wypalił, nie mierzył nawet specjalnie, po prostu kiedy spaślak mniej więcej skierował się w stronę maszkary, ściągnął cyngiel i odruchowo przymknął oczy.
 
Harard jest offline  
Stary 02-09-2015, 18:46   #43
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dhalia Crowl/Eddie Crispo

Mikrus miał ciepło.
Kościsty zmutowany małpolud, zapewne siedlisko radiacji i chorób wszelakich, uczepił się zębiskami jego mięśni i tkanek. Wpił się i puścić nie chciał, jak pieprzony kundel ze szczękościskiem! Szlag, szlag, szlag! Chciał go zeżreć czy tyko zabić?
Obrzyn tkwił w dłoni i dodawał odrobinę otuchy. Nie łatwo podetknąć lufę pod wierzgającego na tobie potwora, szczególnie jeśli kłębicie się pod podwoziem samochodu...
No ale uniósł spaślaka, na chybił trafił. Poświęcił moment na przycelowanie. Bam!
Huk całkiem Eddiego oszołomił, obraz drgał, rozlewał się i ciemniał, a w uszach dzwoniło na potęgę. Nie był pewny czy trafił w cel, czy to hałas odstraszył mutanta i wywabił na zewnątrz.

Teksanka tylko na to czekała. Spięta, skoncentrowana, powtarzająca w głowie jak mantrę: "Trafisz Dhal, trafisz..."
Stwór wypełzł tuż pod jej kowbojskie buty. Rył brzuchem po piachu i ciągnął za sobą plamę połyskującej w mroku czerni.

Jeden strzał, z przyłożenia, rozwalił mu głowę na strzępy. Kaskady tkanki, mięsa i krwi bryznęły na wszystkie strony, przylgnęły ciepłą galaretowatą warstwą do skóry i ubrania Dhalii. Poczuła nawet jej słodkawy smak na wargach i wiszącą w powietrzu mocną obrzydliwą woń.

Truchło leżało u jej stóp. Prawdziwe trofeum. Poskręcane zdeformowane ciało zakończone postrzępionym trzonkiem szyi, jak grzyb w wyrwanym kapeluszem. Tata byłby dumny.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-09-2015 o 18:49.
liliel jest offline  
Stary 03-09-2015, 19:30   #44
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Krwawa łaźnia. Tak musiał wyglądać Egipt, kiedy Jahwe zamienił wodę w krew. Wzdrygnęła się. Leżał przed nią, kupa mięsa. Bez śladu życia. Ani tego potwornego, ani tego, które w domyśle czaiło się u zarania jego historii.
Targnęły nią torsje, ale udało się jej nie porzygać. Przyciskając do brzucha, wciąż zaciśnięta na kolbie dłoń, obróciła się w kierunku Eddiego.
Jęknął, łapczywie wypełniając płuca wydartym śmierci powietrzem. Trzy kroki od niej.


- Możesz wstać? - pochylała się nad nim.
- Chy... chyba tak. - Mikrus nie wierzył jeszcze do końca że przeżył. - Co to było w ogóle, do nagłej kurwy?
Eddie zdaje się nie mógł jeszcze zacząć myśleć logicznie.
- Ale czemu się na mój wóz uwziął? Czemu szalał po nim jak tornado?
Spojrzał przytomniej na Teksankę.
- A to dlatego zaparkowałaś w salonie. Następnym razem też tak zrobię.
Wstał, osłaniając bark.
- Nie mógl wejśc do domu. Skurwiel nie mógł przekroczyć progu!
Adrenalina schodziła, trochę trzęsły się jej ręce.
- Chyba masz rację. - Zerknął w stronę farmy. - Hope wystraszyła się nie na żarty, ale doktorek zachowywał się jakby w ogóle go to nie interesowało. Nawet skurwiel powiedział, że od tej pory będę łaził na piechotę. Niezbyt wyznaję się na takich cudach, ale możesz mieć sporo racji.
- Doktorek?
- No taki stary, zasuszony i w kitlu, więc tak go ochrzciłem. - Eddie chciał wzruszyć ramionami, ale syknął zaraz. Nie był to najlepszy pomysł. - Mówił że matkę Hope opatrzył, no i chyba tak zrobił. Ale w krzyże mi też z pistoletu przymierzył, jak patrzyłem sobie na siekankę z mojego pickupa. Nie podoba mi się ten typ. Powiedział że jest jakimś przyjacielem rodziny, czy coś. Hope jednak chyba niezbyt go lubi. W każdym razie gdy gówno jebło w wentylator chowała się za mną, nie za nim.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Zbieramy się.
- Nic z tego. - Pokręcił głową. - Muszę naprawić wóz, dzieciak wspominał że jej matka może być techniczna. Muszę rozglądnąć się za częściami, zobaczyć co z... moim sprzętem. No i zacerować się muszę bo mi cieknie za kołnierz.
Skrzywił się wyraźnie.

- DO ŚRODKA! - ryknęła na niego. Najwyraźniej mózg mu się obkurczył z bólu. - ALE JUŻ!
Pieprzony idiota, mruknęła pod nosem i z siła, o którą by jej nie podejrzewał, pchnęła go w kierunku otwartych drzwi domu.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 03-09-2015, 19:56   #45
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Dzwoniło wokół jak w warsztacie, gdy wzięli się za klepanie pancernych płyt uszkodzonego stalkera. W oczach ćmiło, bark płonął żywym ogniem, piasek zgrzytał w zaciśniętych do bólu zębach. Pięknie, kurwa, wprost wspaniale. Nasłuchiwał chwilę po drugim strzale, ale i tak było to zajęcie głupiego. Pozbierał się, pokonwersował nawet, oglądając jednym okiem uszkodzenia na wozie. Poszarpany dach, ale to nie problem, Eddie nigdy nie był estetą. Trochę taśmy izolacyjnej, pracy młotkiem, kombinerkami i będzie git. Kurwa. Gorzej z paką. Zobaczył, że skaner oberwał i to mocno. Z jego własnego spaślaka, bo przecież to nie ten obsrany małpolud wywalił w nim dziurę wielkości pięści.


Opuścił ręce, zająkał się i zerknął na teksankę. Tak więc zrobił to czego się sam obawiał. Własnoręcznie rozwalił ostatnią szansę odnalezienia brata. Jeszcze ta napruta franca wydzierała się i pchała go do domu. Zaczęło mu się kręcić nieco w głowie, a przecież musiał dokładnie posprawdzać, co ze sprzętem, może się da naprawić, połatać. Nieco nadziei wiązał ze światełkami mamusi. Ale nie, ta się uparła.
Może trochę racji miała. Może małpoludy, o których mówiła zawrócą szukać kolegi. Może dom był jakimś azylem, przynajmniej na tę noc. W tych ciemnościach i tak niewiele da rady zrobić i naprawić. Ramię boli jak cholera.
- Doktorka pacyfikujemy od razu? - mruknął do kobiety. - Nie, może najpierw poproszę grzecznie by mnie pozszywał.
Nogi zaczęły mu się plątać, a z rękawa zaczęło kapać na deski ganku.
 
Harard jest offline  
Stary 05-09-2015, 09:49   #46
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dhalia Crowl/Eddie Crispo

Dhalia trzymała za fraki Eddiego, Eddie trzymał się za rozoraną szyję. Drobili małymi kroczkami w stronę ganku, zostawiając za sobą ścieżkę gęstych czerwonych kropel. Teksanka fachowo oceniła sytuację. Musi narwańca pozszywać i to względnie szybko. A później przydałby mu się odpoczynek bo krwi z niego uleciało niemało. Zresztą, sporą jej część miała teraz na sobie, do kompletu z cuchnącymi gałganami zmutowanych flaków.

Eddie rozmyślał tylko o skanerze. Pozamiatane czy dało się go uratować? Na pewno się dało, a w każdym razie uda się to jemu. Nie od parady jest pieprzoną złotą rączką pierdolonego Posterunku. No w każdym razie był...
Na razie jednak ciężko było ocenić straty. Za ciemno, za nerwowo, za bardzo kręciło się w głowie... A i Teksanka uparcie ciągnęła go w stronę domu.

Byli na ganku gdy usłyszeli przytłumiony krzyk Hope.
- Nieeee! Nie chcieććć! Nie iśćććć!
Hałas dobiegał z drugiej strony domu. Nie widzieli aby starszy pan i dziewczynka wychodzili od frontu i okrążali dom. Albo byli zbyt zajęci szalejącym mutantem i im umknęła mała eskapada tamtej dwójki albo... użyli tylnego wyjścia.
Krzyk Hope ucichł, przecięty trzaskiem zamykanych samochodowych drzwi. Ryk silnika i pisk opon świadczył o pośpiechu. Chyba nie zamierzali się żegnać. Ani nawet dziękować za uratowanie przed niebezpiecznym potworem.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 05-09-2015 o 10:15.
liliel jest offline  
Stary 06-09-2015, 01:25   #47
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zaczęło się jeszcze zanim dotarli na dół. Piekło w Piekle. Dicka i Selmę uchwycił kątem oka, jako stracony przyczułek. Prostytutka miała rację. Zarówno co do barmana jak i co do konieczności opuszczenia Piekła. Przez myśl przeszła mu szybka wątpliwość na ile jej pośpiech i atak tych stworów były zbiegiem okoliczności… Tego jednak już się niestety nikt z nich od niej nie dowie.

Trzy paskudnie pomutowane bydlaki przypominające coś pomiędzy gorylem, a potworem frankensteina… Przymierzył z ramienia i wystrzelił z opóźnieniem w nadbiegających. Wykorzystując tę chwilę, którą poświęciły na wybranie sobie najmniej dla siebie fortunnych celów. Celując w łby.
Kałasz huknął. Kule poleciały. Dwa stwory wyrżnęły na plecy gdy ich własny pęd zderzył się gwaltownie z impetem roztrzaskujących im czaszki pocisków. Trzeciego seria nie dosięgnęła. Stwór sprężył się i skoczył obalając Aidena na łopatki. Odruchowo oddzielił się od kłapiącego paszczęką bydlaka, karabinem, a na łomoczące o niego łapska, odpowiedział serią kopniaków i uderzeń kolbą w pysk. Czym potworę musiał solidnie wkurwić, bo zawyła wściekle w twarz Aidenowi zraszając ją ciągnącą się paskudnie plwociną. Sekundę zaś póżniej krwią. Jeden precyzyjny strzał. Monika...
Zepchnął z siebie trupa i wstał szybko oceniając sytuację w sali barowej, która z marnej zmieniła się w dramatyczną. Truchła bydląt walały się po podłodze, jedne martwe inne nadal pełznące w stronę ostrzeliwujących się ludzi. A z tych zostało już poza nimi tylko dwóch gangerów. Chyba dwóch, bo tłok wokół nich gęstniał z każdym szarpnięciem gitary Slasha. Po Dicku nie było już śladu. Selma leżała na barze z rozoraną tchawicą. Potworów zaś… przybywało. Przez drzwi, okna… Waliły tu z mroku nocy i nic nie wskazywało na to by miało ich zacząć ubywać...
Złapał Monikę za ramię.
- Na dach! - rzucił krótko przygotowując granat, którym miał zamiar rozpieprzyć schody gdy wejdą na górę.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-09-2015, 14:04   #48
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Sonofab… - trzaśnięcie drzwi auta ucięło larum czynione przez małą. Jebać to. Tak właśnie pomyślała, stojąc na ganku obok słaniającego się Mikrusa. Jebać to.
Gonili za tą mała jak za ostatnia puszką coli.
- Zostajemy - ucięła, widząc, że jej kompan zabiera się do powiedzenia czegoś. Kapało z niego jak ze świeżego prania. Skrzywiła się na myśl o tym, że będzie musiała uszczuplić swoje drogocenne zapasy. I to był właśnie ten moment. Kolejny raz.

Gwizdnęła na palcach i a drewnianej chałupy, pośród huku czynionego przez podkowy, wyłonił się Czacha.
- Dalej - pokazała mu ręką miejsce przed gankiem - ruszaj się. - Posadziła niemalże Mikrusa na pamiętającym jeszcze czasy sprzed końca świata fotelu. Nie potrzebowała dużo siły, bo słabł wyraźnie. - Wybacz. Wybacz mi, ale sam rozumiesz. Na mnie pora. To był głupi pomysł i w ogóle.
Wcisnęła mu do ręki jego broń, umazanymi krwią palcami zaciskając jego dłoń na kolbie. Odsunęła się na krok i popatrzyła na niego, jak juz dawno nie patrzył nikt. Ludzko i współczująco.
Obróciła się na pięcie i lekko odbijając od ziemi, wskoczyła na siodło. Dotknęła boków Czachy łydkami. Wystartował galopem ze stój. Pstrokaty nabój z mięśni i poczucia winy.

Kolejny raz. Czemu się, do kurwiej niedoli, nie umiała po prostu obrócić na pięcie i odjechać przed siebie? Czy kiedyś zacznie się uczyć na własnych błędach? Westchnęła ciężko i splunęła sobie pod buty. Nigdy, kurwa. Nigdy.
- Nawet o tym nie myśl - fuknęła do próbującego protestować Eddiego.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 07-09-2015, 19:34   #49
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Źle się z nim działo najwyraźniej. Nigdy nie był poważniej ranny, ot tam takie drobiazgi w warsztacie. Raz spuścił sobie akumulator na mały paluch i zobaczył więcej gwiazd niż Stiepan i jego kumple na orbitalu. Raz dwa dni był nieprzytomny po tym jak się rzucił z pięściami na gościa z plutonu brata, którego złapał na oszukiwaniu przy pokerku. Nie było to najmądrzejsze, bo facet przez futrynę musiał wchodzić bokiem, no ale skurwiel był oszukistą, a Eddie był pijany. Teraz najwyraźniej było z nim źle, bo zaczęły się majaki. Widział oto jak Teksanka gadała do konia. Tak normalnie, po ludzku. Znaczy jak do człowieka. A on to rozumiał i wykonywał polecenia. Mikrus zamrugał po raz kolejny, chcąc się pozbyć mroczków przed oczami i majaków.
Pokiwał głową i zacisnął palce na kolbie spaślaka. Miała rację, w sumie ani jej brat ani swat. A teraz, kiedy wszyscy zawinęli się z farmy, nie było to już bezpieczne miejsce, gdzie można przeczekać do rana zastanawiając się co dalej. Złapał pewniej swój shotgun i wyłuskał trzy naboje z podajnika zmajstrowanego przy kolbie. Rozległo się gwizdanie, znamionujące że Mikrus wykonuje precyzyjną pracę. I tak było, ciężko trafić do komory z jedną niesprawną łapą. Szczególnie że wcześniej drugi z tików każe uderzyć ładowanym nabojem w czółko, by wytrzepać wyimaginowane paprochy. Rozglądnął się nieco błędnym wzrokiem, za oknem usłyszał tętent kopyt. No dobra, małe kroczki. Ewaluacja sytuacji, tak go braciak nauczył. Oceń swój stan. Bark mnie napierdala. Muszę zatrzymać krwawienie bo będzie po zabawie w 10 minut. Oceń sytuację. Chujowa, jestem sam, koledzy małpoluda mogą wkrótce wrócić. Oceń dostępny sprzęt. Tu chyba nie tak najgorzej. Mam broń, pickup ma tylko poszarpany dach i rozpieprzony skaner. Powinien zapalić i ruszyć z miejsca. Podejmij decyzję.
- O ja pierdolę!! - podskoczył w fotelu, kiedy usłyszał głos tuż nad głową. - Wróciłaś? Musimy się stąd zabierać, bo…
Spacyfikowała go, przytrzymując niemal siła na fotelu. Eddie gadać jednak nie przestawał.
- W wozie mam trochę opatrunków, Czekaj, przyniosę. Albo dobra, ja posiedzę, może konia poślij, hehe. - Spojrzał na nią mętnym wzrokiem. - Nieźle wykombinowałaś z tą blokadą na małpoludy. Nie mógł wejść do środka, więc rozpieprzył mi auto z frustracji. Ale teraz jak Hope i Doktorek się zawinęli, musimy stąd spieprzać. Nie wyznaję się na tym voodoo, ale blokada może już nie działać. Aaa no i jest problem. Zostawili matkę Hope. Jill jej jest. Jill, Dahlia, Dahlia to Jill.
Wskazał na nieprzytomną ranną pod kocem.
- To oznacza dwie możliwości. Albo wrócą za chwilę, siedzą gdzieś w krzakach i czekają jak stąd sobie pójdziemy w cholerę. No ale wtedy mała by się tak nie wydzierała, nie? Albo zostawili ją tu. Co jest drugim problemem, bo zdaje się że masz podobną przypadłość do mnie. Przypadłość, naiwność, zidiocenie, jak zwał tak zwał. Nie lubisz zostawiać ludzi na śmierć.
Skrzywił się, kiedy zaczęła grzebać przy ranie.
- Kurwa, weź się podziel gorzałą. Oddam, mam w aucie.
 
Harard jest offline  
Stary 09-09-2015, 00:53   #50
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nisko, nad pustynią, wisiała pyzata szydząca gęba księżyca. Nabijał się blady sukinsyn. Nabijał z naiwniaków, idiotów i pechowców.
Z tych co zginęli tej nocy.
I tych co jeszcze mają szansę.

Bóg mi świadkiem, gdyby ten rozdęty skurwiel, w wyniku popromiennych bonusów wyhodował sobie rączki pewnie by je teraz zacierał. Rozrywkę miał, no raczej. Bo było na co z góry popatrzeć tej nocy. Gdzieś przez prerię dziką ferajną pędził pokraczny pomiot mateczki apokalipsy. To znów w rytm nieśmiertelnego rock&rolla polała się krew i pofruwały flaki. Opodal zaś, w salonie pewnego domu, rozgościł się koń. Ta, ta, taki co ma cztery kopyta i ogon, żadna przenośnia. Mhmmm. W salonie.

Farsa jakaś? Majak senny? Historyjka pijanego ranchera? A może najczarniejsza z możliwości? Prawda, cała prawda i tylko prawda. Tak nam dopomóż Bóg.
Bóg?
Eeee, nie kpij.
Tego już dawno tu nie ma.
Każdy przy zdrowych zmysłach zawinął manatki i stąd umknął.
A Bóg ponoć przyczaił się w Teksasie. Koniojebcy wzięli go sobie na wyłączność.

Aiden Portner

Baaaaam!
Pieprznęło wybitnie, aż się posypały tynki, zatrzęsły podłogi, światła zgasły zabierając ze sobą muzykę. I... całkiem zapadły się schody tworząc wyrwę w suficie i otulone pyłem rumowisko w dole.
Spod kawałków murów wystawała czyjaś ręka. Bez obaw, nie ludzka. Jakaś taka pokręcona, przydługa, tyczkowata. Sterczała demonstracyjnie, w konwulsjach trzepiąc nadgarstkiem, boki zrywać, jakby im potwór machał na pożegnanie. Skurcze pośmiertne? A może przed? Kogo to obchodzi.
Aiden i Monika zostali na górze. Łypali na parter z bezpiecznej odległości świadkując ostatniej polanej krwi, ostatnim wystrzelonym nabojom. A później zapadła cisza.

Stwory ich ignorowały. Krzątały się co prawda po parterze, słyszał ich ostrożne kroki, szelesty, widział leniwe pasma ruchu. Coś tam robiły. Ale nie pchały się na górę, na dach.
Pozostawało czekać. Zachować czujność i czekać.
- Co to kurwa było? - Monika odważyła się wreszcie na szept kiedy minęło największe napięcie. Przykucnęła nie wypuszczając z dłoni pistoletu. Wytarła rękawem poplamioną krwią twarz i dyszała ciężko, jakby jej się zebrało na płacz. Łzy nie popłynęły, ale pozwoliła sobie oprzeć głowę na ramieniu Portnera. Namiastki pocieszenia, którego teraz potrzebowała, nie mógł jej odmówić.

Czas mijał. Ziąb dokuczał. Zmęczenie znów brało górę pomimo pobliskiego zagrożenia. Monika odpłynęła wreszcie. Objęła go ciasno szukając odrobiny ciepła, choć nie przestawała dygotać, nawet przez sen. Widział w nocnej poświacie księżyca jak jej twarz łagodnieje, nabiera dziecięcego tkliwego wyrazu.

Z pierwszymi promieniami słońca wszystko się zmieniło. Pech zmienił się w farta. Żyli. Czy liczyło się coś więcej?
Ostrożnie zeszli na dół, gotowi na spotkanie mutantów ale nie było ani sztuki. Nie było nawet trupów, ich i naszych. Tylko strugi brunatnej czerwieni śpiewały historię z poprzedniej nocy, zaświadczały, że to nie był sen.
- Dziwne... - Monika weszła za kontuar sięgając po butelkę gorzały, odkorkowała zębami i pociągnęła łyk. - Zabrali trupy, radio i głośniki. I szafę grającą... Po jaką cholerę zabrały tą kolubrynę?
Odpaliła papierosa i czekając aż Aiden zrówna z nią krok przestąpiła próg Piekła. Samochody wydawały się poturbowane. Brakowało kawałków blachy, maski falowały od wgnieceń.
- Ja pierdolę, moje cholerne radio! - wrzasnęła z wyrzutem Monika wskazując na wybebeszone kable i ziejącą w desce rozdzielczej dziurę po samochodowym sprzęcie. - Mój challenger, Aiden! Pieprzone paszkwile poharatały moje maleństwo!

Dhalia Crowl/ Eddie Crispo

Dhalia miała pełne ręce roboty. Wracając się wzięła odpowiedzialność za tego chudzielca. Poważna, racjonalna decyzja... Musiała do cna ociepieć!
To się teraz uwijała jak mrówka tamując krew, brudząc się po łokcie, dezynfekując i cerując. Z jej rąk wypadały kolejne gaziki nasiąknięte czerwienią, igła śmigała z gracją nadwornej krawcowej. Mikrus, twardziel, odpłynął na samym początku zabiegu więc za publiczność robił jedynie Pan Czacha. Ale wydawał się choć doceniać wysiłki i fach Teksanki rżąc co chwila z podziwu.

Jak skończyła omdlewały jej ręce. Miała serdecznie dość. Dość potworów, krwi, fuchy medyka. Połatanego Eddiego ułożyła na stole w jadalni, przykryła go nawet odnalezionym w kuchni pledem i pozwoliła spać. Zresztą, co miała za wyjście? Nawet jakby go teraz natrętnie waliła po pysku to by nie wstał i nigdzie z nią nie poszedł.

Zwiedziła więc kuchnię. Przejrzała tamtejsze szafki natrafiając na kilka puszek zupy i fasoli oraz dwie litrowe butelki samogonu. Na blacie stał też baniak z wodą, benzynowa zapalniczka i pudełko z tabletkami do uzdatniania wody. Na piętrze znajdowały się dwie sypialnie i niewielka łazienka. Jedną z sypialni wypełniało niemal w całości podwójne sfatygowane łóżko. Druga... oprócz materaca w rogu zasłana była... śmieciami po sam sufit. Śmieciami o jednym wspólnym mianowniku. Elektronika. Kabelki. Matryce. Panele. Fragmenty, nie działające raczej, ot, części. Ktoś musiał je tu długo i pieczołowicie gromadzić.

Gdy wróciła na parter Mikrus spał w najlepsze. Zaryglowała drzwi i okna czując, że i ją ogarnia zmęczenie. Padała na pysk, co tu gadać. Mogła i może warować ze strzelbą przy oknie ale czy wiele by to zmieniło? Położyła się więc. Złapała kilka godzin snu aż obudziło ją słońce.
- Hej – zobaczyła, że Crispo też się obudził. Jej starania musiały zadziałać bo siedział na stole i łobuzersko przebierał nogami. - Dożyliśmy świtu.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Z kanapy doszedł ich słaby szept.
- Piććć.
No proszę, obudziła się i nieznajoma Jill.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 09-09-2015 o 16:29.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172