Zaczęło się jeszcze zanim dotarli na dół. Piekło w Piekle. Dicka i Selmę uchwycił kątem oka, jako stracony przyczułek. Prostytutka miała rację. Zarówno co do barmana jak i co do konieczności opuszczenia Piekła. Przez myśl przeszła mu szybka wątpliwość na ile jej pośpiech i atak tych stworów były zbiegiem okoliczności… Tego jednak już się niestety nikt z nich od niej nie dowie.
Trzy paskudnie pomutowane bydlaki przypominające coś pomiędzy gorylem, a potworem frankensteina… Przymierzył z ramienia i wystrzelił z opóźnieniem w nadbiegających. Wykorzystując tę chwilę, którą poświęciły na wybranie sobie najmniej dla siebie fortunnych celów. Celując w łby.
Kałasz huknął. Kule poleciały. Dwa stwory wyrżnęły na plecy gdy ich własny pęd zderzył się gwaltownie z impetem roztrzaskujących im czaszki pocisków. Trzeciego seria nie dosięgnęła. Stwór sprężył się i skoczył obalając Aidena na łopatki. Odruchowo oddzielił się od kłapiącego paszczęką bydlaka, karabinem, a na łomoczące o niego łapska, odpowiedział serią kopniaków i uderzeń kolbą w pysk. Czym potworę musiał solidnie wkurwić, bo zawyła wściekle w twarz Aidenowi zraszając ją ciągnącą się paskudnie plwociną. Sekundę zaś póżniej krwią. Jeden precyzyjny strzał. Monika...
Zepchnął z siebie trupa i wstał szybko oceniając sytuację w sali barowej, która z marnej zmieniła się w dramatyczną. Truchła bydląt walały się po podłodze, jedne martwe inne nadal pełznące w stronę ostrzeliwujących się ludzi. A z tych zostało już poza nimi tylko dwóch gangerów. Chyba dwóch, bo tłok wokół nich gęstniał z każdym szarpnięciem gitary Slasha. Po Dicku nie było już śladu. Selma leżała na barze z rozoraną tchawicą. Potworów zaś… przybywało. Przez drzwi, okna… Waliły tu z mroku nocy i nic nie wskazywało na to by miało ich zacząć ubywać...
Złapał Monikę za ramię.
- Na dach! - rzucił krótko przygotowując granat, którym miał zamiar rozpieprzyć schody gdy wejdą na górę.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |