| Do końca rozmowy, w jakiej druidka z jaśniepanem uczestniczyli, doczekał siedząc z miłym i wielce wygadanym staruszkiem przy stole z grubo ciosanej dębiny. Przerywać nikomu przecież nie wypadało.
- Do dziś - Walfen sączył spokojnie piwo i wykładał swoje mądrości dziadkowi. - mój drogi w gwarzeniu nad kuflem towarzyszu, pamiętam mądre i godne przywołania rady ojca mego, którem zapamiętał co do słowa i którymi się bezwzględnie w życiu nawykłem kierować. Dla przykładu: kto sobie z rana strzeli, dzionek cały się weseli. Albo...
Staruszek spał z siwiuteńką czupryną wtuloną w opróżnioną miskę kaszy. Słyszeć więc Zarzeczanina nie mógł, z czego się Walfen akurat cieszył, bo poniekąd go nie ignorował, z pewnością zaś nie przerywał mu, słowem jednym szyku zdania mu nie burząc. Nie komentował też w sposób obraźliwy i nieuprzejmy porannych przemyśleń najemnika. A było co komentować.
- Z kolei mój pradziad - jednooki mężczyzna kontynuował niestrudzenie swój monolog. - święć Kreve nad jego duszą, co to z Brugge pochodził, a Radowida Żeglarza pamięta jeszcze, zawsze z przekonaniem twierdził, że na Północy to tylko zimno, brudno, wszędzie ino zbójcy i sodomici, zaznaczał też, że siekiery w makówce łacno się nabawić. I chyba rację miał. A ty, szanowny panie, skąd swój ród wiedziesz?
Dziadyga zachrapał, wyszorował zarośniętym policzkiem resztki z półmiska.
- Niewątpliwie - Walfen zawahał się. - Niewątpliwie jest tam niezwykle pięknie. I prawo i porządek pod uwagę biorą w tamtych okolicach wszyscy, każden jeden, choćby był napity. Ale sam widzisz, tutaj nikt niczym się nie martwi, tylko śnieg szpadlem przerzuca. A bestie grasują i mordują. Na razie jednego włościanina ubiło, ale jak znam te potwory okrutne, niejeden jeszcze z żywotem się pożegna. Słuchajże... nie jest ci aby niewygodnie?
Siwiutki amator jednostronnych konwersacji wymamrotał coś przez sen, przekrzywił łeb, chrapnął. Walfen postanowił, że coś z tym zrobi, że warunki snu dziadydze jakoś poprawi. Ujął więc jego głowę w wielkie jak szynki łapska i delikatnie obrócił staruszka obliczem w drugą stronę. Sam zaś ujął zydelek i przeniósł się na drugą stronę stołu. Do pleców przecież mówił nie będzie.
- Ale do czego zmierzam. - Usadowił się wygodnie i upił z kufla mały łyczek. - Pomijając oczywistą prawdę, jaką jest moja grzeszna ciekawość i w mniejszym stopniu chęć zarobku, zamierzam uchronić kolejnych miejscowych, w tej liczbie i ciebie mój druhu, od okrutnej śmierci. Tak mi dopomóż Kreve. Niech to szlag, gdzie jest ten cholerny karczmarz? - zaburczał i potoczył się do szynkwasu, skąd krótka była droga do stolika druidki, do którego to naganiała ich, to jest Bryndena i Walfena, dłonią masywną nie mniej, niźli walfenowa. Tak to wyszło, że pojedli i uradzili co trzeba prędko, więc kolejnego kufelka Walfen nie poznał. Ino się kulisty po owinięciu w zimowe szmatki stał i w czasie dość krótkim wyległ na zewnątrz, zapadając się w głębokich zaspach śniegu aż po pas, przynajmniej tam, gdzie miejscowi uwinęli się z mniejszą gracją i zapałem. Na ruszenie ku dziurze w ostrokole się zgodził, bo i po szemrać by miał, to jedynie podreptał za towarzyszami, rozglądając się bacznie na boki i patrząc, co to się we wsi wyczynia.
Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 06-09-2015 o 16:51.
|