Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2015, 23:01   #33
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG oraz Buce za dialogi...

Roger wyglądał na przybitego całym przebiegiem spraw. Pierwszy raz od dawna na jego twarzy nie było uśmiechu, który zastąpiły silna determinacja i powaga. Roderick nie był w ciemię bity i wiedział, że musiałby trafić na skończonych idiotów aby z samą Marią sobie z nimi poradzić. Ci gangerzy nie byli idiotami. Byli dobrze przygotowani, świetnie wyekwipowani i świadomi tego, że nie idą się bawić. Najemnik spojrzał kątem oka na szperającą przy jego kajdankach hiszpankę po czym rzucił okiem na ich pojazd. Pickup wyglądał dobrze. Rewolwerowiec liczył, że w środku nadal były jego rzeczy i shot, którego raczył zostawić człowiek szeryfa.

- Nic Ci nie jest? - zapytał poważnie kowboj patrząc na monterkę z troską.

- Ehe. - odparła Maria z równie zaciętą miną co Roger. Po chwili poradziła sobie w końcu i z jego kajdankami. Rozejrzała się po okolicy… stodoła płonęła, dom płonął. Nie pozostało im chyba nic innego jak odjechać, zanim jeszcze w tej pieprzonej stodole wybuchną beczki z paliwem.

- Nie ma za bardzo co zbierać. - powiedział Roderick rozglądając się po farmie. - Karabiny zabrali. Dobrze, że nasz sprzęt zostawili i auto mamy sprawne. - dodał Roger po czym jego wzrok spoczął na staruszku wiszącym na lampie. - Zapłacą nam za to. Musimy go ściągnąć i zabrać ciało. Nie zasłużył na zżarcie przez ptaki.

Roderick zaczynał się zastanawiać jak najszybciej i najskuteczniej ściągnąć ciało Wellingtona. Chciał aby było ono w jak najlepszym stanie chociaż zdawał sobie sprawę, że staruszkowi było to już obojętne. Szeryf zawsze przychylniej na nich spojrzy widząc, że zabrali ciało szanowanego obywatela, a nie zostawili je wiszące na słupie nieopodal płonącego dobytku jego życia.

- To chodź go ściągnąć... - powiedziała hiszpanka. - Im szybciej opuścimy to przygnębiające miejsce tym lepiej. Tylko uważaj trochę na siebie. W końcu jesteś ranny.

- Uważaj trochę powiadasz… - rzucił Roderick do hiszpanki. - Myślałem, że bardziej Ci na mnie zależy. - dodał po czym się krótko zaśmiał. - Wejdę na górę, odwiążę go i opuszczę powoli na dół. Ty przytrzymasz ciało i położysz je na ziemi. Musimy być delikatni. Wiem, że na pogrzebach otwarte złamania trupa bliskim nie szczędzą łez.

- Bardzo śmieszne. - odpowiedziała Maria, po czym sprecyzowała. - Z tym uważaniem…


Roger wspiął się na słup zaraz po tym jak założył na nowo swój pas taktyczny. Już na drabince Roderick przyjrzał się łańcuchowi, na którym wisiał staruszek. Kowboj na górze starał się najpierw odwiązać, odkręcić łańcuch, a później powoli, spokojnie opuścić ciało Wellingtona na ziemię gdzie bezpiecznie ułoży je Maria. Wszystko układało się po ich myśli. Ciało Wellingtona dotknęło ziemi łatwo jakby sam nieboszczyk tego chciał. Ogień się rozprzestrzeniał. Zanim Roger i Maria zdążyli podjąć kolejne decyzje zaczęły się zjeżdżać różnorodne auta - w tym jedna prowizoryczna laweta strażacka. Ktoś musiał zaalarmować szeryfa, który wraz z kilkunastoma ludźmi przyjechał tak szybko jak to tylko było możliwe. Jonah wybiegł z auta. Wyglądał na bardzo przejętego.

- Co się tu, kurwa, stało?! Gdzie Bonnie?! - zawołał miejscowy stróż prawa.

- To była pułapka. - powiedział Roderick patrząc na szeryfa. - Wśród ludzi pracujących dla Wellingtona musiała był wtyka gangerów. Przybyło ich tu łącznie z dwudziestu. Zabili wszystkich, a staruszka powiesili na słupie. Dopiero go ściągnęliśmy. - dodał Roger. - Oszczędzili nas jako powierników wiadomości dla Ciebie. Nie później jak za trzy dni masz się spotkać z Javier’em Escuell’ą w El Paso. Javier chce porozmawiać o interesach, cokolwiek to oznacza. Mają Bonnie. Nic jej nie jest, ale porwali ją. - kowboj mówił spokojnie i wyraźnie aby Jonah zrozumiał wszystko co chciał mu przekazać. - Zabiliśmy kilku, ale wtedy ten Rusek zagroził, że zabije Bonnie. Nie mogliśmy dalej walczyć, bo by to zrobił. Nie mieliśmy wyboru.

Jonah stał jak wryty… Upuścił broń, spuścił głowę i po chwili padł na kolana. Nie płakał, nie mówił nic. Po prostu tkwił w bezruchu. Jego ludzie zaczęli zabezpieczać teren i zabierali się za gaszenie farmy. Za szeryfem stała Sasha. Kobieta nie dawała po sobie poznać czegokolwiek. Patrzyła na najemników i również milczała. Po chwili ciszy zastępczyni szeryfa odezwała się.

- Jeśli mówisz o tym Rusku, o którym ja myślę to macie szczęście że zostaliście oszczędzeni… - piękna prawa ręka szeryfa wyglądała na osobę, która doskonale wie z kim mieli do czynienia. - Ale spotkanie z Escuell’ą w El Paso… śmierdzi mi to strasznie…

- Oczywiście, że to pułapka. - powiedział Roderick zgadzając się z kobietą. - Pewnie gość chciałby usunąć szeryfa i kilku jego ludzi z szachownicy, bo o zjednaniu się prawych ludzi z tymi łajdakami chyba nikt nie myśli. - Roger wyciągnął klamkę z cofniętym zamkiem, schował do niej magazynek i zwolnił zamek, po czym schował pistolet do kabury. Cała operacja była bardzo szybka i sprawna. Kowboj robił to odruchowo nie zastanawiając się nad tym co robi. Musiał obsługiwać tego gnata setki albo tysiące razy. - Jonah obiecałem, że będę bronił zdrowia Bonnie, ale w tamtej sytuacji nie mogłem inaczej. To co, że zabilibyśmy jeszcze kilku ludzi Ruska jak on zabiłby ją? Nie chciałem ryzykować. Chcę abyś to wiedział i przyjął moją propozycję współpracy. Zrobię wszystko aby ją ocalić. Mogę iść w pierwszym szeregu, a wiesz, że znam się na skradaniu i przetrwaniu. Zwykle mam hamulce aby zabijać z ukrycia, ale dla tych skurwieli zrobię wyjątek. Zobaczcie co zrobili z tą farmą, tymi niewinnymi ludźmi i Wellingtonem. - pokazał naokoło rękoma rewolwerowiec.


Maria stała obok Rogera w milczeniu paląc kolejną fajkę. Cała ta sytuacja na farmie mocno ją wnerwiła: ze zwykłej sielanki zrobiła się niezła masakra, a oni w samym jej środku o mały włos również nie kończąc z kulką na tym zadupiu.

- Nie mieliśmy szans, serio. - dodała od siebie z poważną miną. W tej chwili to jej się nawet za bardzo gadać nie chciało…

Sasha kiwnęła głową coraz mocniej ściskając karabin. Szeryf na słowa Roger’a o farmie wstał, miał łzy w oczach. Łzy ojca troszczącego się o córkę. Roger jednak szybko dostrzegł coś jeszcze. Absolutny szał, furię, ogień w oku jakby płonął tylko po to by dokonała się zemsta. Po chwili rozglądania się po farmie Jonah rzekł:

- Wiedziałem, że to zły pomysł by puszczać was samych… Sasha miała iść z wami albo przynajmniej filować w obwodzie wokół farmy, ale kazałem jej zrobić rekonesans terenu wokół El Paso i Twierdzy… Chciałem wiedzieć jak wyglądają siły Escuell’i i co się tam dzieje. Teraz wiem, że to było głupie. Facet jest naprawdę przebiegły. Musiał planować to od tygodni… Dopilnować żeby wszystkie terminy się zbiegły. I uderzył wtedy gdy nasze siły był najbardziej rozciągnięte… - widać szeryf wracał do siebie, znowu przypominał tego twardego, prawego gościa, którego poznali. - Roger… Staram się ze wszystkich sił nie winić cię za to co się stało. Powinienem winić tylko i wyłącznie siebie. Chętnie skorzystam z oferty pomocy. Co się właściwie stało? I kim był ten skurwiel, który zabrał Bonnie?

Sasha wtrąciła się zanim rewolwerowiec zdążył cokolwiek powiedzieć:

- Rosyjscy najemnicy… Dowodzi nimi Jurij Kravczenko, dezerter frontowy i masowy morderca. Skurwysyn pierwszej klasy. Mówią, że Kravczenko i Escuella to dawni bracia frontu. - Sasha zatrzymała się na chwilę i zerknęła na ich zdziwione miny, wzruszyła ramionami i dodała. - Przecież kazano zrobić rekonesans? Przechwyciłam dwójkę Banditos przy forcie i przesłuchałam ich. Jednego musiałam poświęcić żeby drugi zaczął sypać… Wracając do rzeczy ważnych… Escuella ściągnął ich kilka tygodni temu do swojego fortu, zapewniając azyl. Kravczenko jest ścigany przez sztab generalny Posterunku, poszukiwany w Nowym Jorku, Federacji Apallachów… Wszędzie gdzie jest jeszcze prawo. Jeśli to prawda to też każdy łowca głów siedzi mu na karku. - weteranka frontowa naprawdę zrobiła szeroko zakrojony rekonesans, wpuszczając się głęboko na teren wroga.

- Pozwól Jonah aby Kravczenko zajęli się ścigający go ludzie, którym można dać cynk. - powiedział Roger na słowa Sashy. - Naszym celem jest chyba Escuella, a bardziej uratowanie Bonnie, a później zabicie tego gnoja. Jak mówiłem to całe spotkanie z nim to pewnie pułapka aby unieszkodliwić Ciebie i twoich ludzi. Nie wiem co ustaliła co do liczebności wroga Sasha, ale uwierz mi szeryfie, że jedna osoba więcej nie zdałaby się tu na wiele. Oni byli świetnie poinformowani i przygotowani. Gdyby nie ten szantaż to pewnie walczylibyśmy z nimi do śmierci, bo wygrać nie mieliśmy szans. Nie z dwudziestoma ludźmi uzbrojonymi w karabiny, klamki i wyrzutnie. Mimo iż była to trudna decyzja moim zdaniem podjąłeś ją dobrze. Teraz mamy informacje, dzięki którym możesz pozbyć się największego skurwiela w okolicy. Musimy być ostrożni, a Bonnie nic się nie stanie. Macie jakiś plan? - zapytał Roderick.

Jonah kiwnął głową i rzekł nieco spokojniej:

- Problem polega na tym, że w tak krótkim czasie nie zdążymy ściągnąć tu nikogo do pomocy. Mówię o jakichś oddziałach Posterunku albo jakiejkolwiek armii, czy to Nowy Jork czy Federacja… Wyślę kilku kurierów do pobliskich miast… Niech sprawdzą co się dzieje i czy na kimś można polegać. Do tej pory… Kravczenko jest naszym problemem.

- To jego przyjaciel, obecnie prawa ręka do najbrudniejszej roboty… - wtrąciła Sasha. - Przy jakimkolwiek ruchu wykonanym w stronę Escuell’i musimy liczyć się również z nim i jego najemnikami...

- Pomijam w tym wszystkim fakt, że w forcie obecnie aż roi się od aniołków… - kontynuował po zaczerpnięciu powietrza szeryf. - Escuella wybrał sobie naprawdę ciekawe towarzystwo jak na obecne czasy… Mordercy, wręcz ludobójcy, zbrodniarze wojskowi, szaleńcy… Sprasza wszystkich… Wejście tam małym oddziałem ludzi jest samobójstwem… Niestety innego oddziału niż mały obecnie nie mamy… Nie mogę przecież zaprzęgnąć każdego w Rosewell, który potrafi utrzymać jakąkolwiek broń do walki… Zresztą nawet jakbym mógł to i tak nie mamy tyle broni… Tym bardziej amunicji…

Wypowiedzi przeplatały się. Słowotok leciał swoim rytmem. Wszyscy głośno myśleli wypluwając każdą myśl na ten temat jaka przyszła do głowy.


- Jak szeryf chce możemy wysłać jednego kuriera do Saint Louis. - powiedział Roger. - Mam tam znajomego wśród miejscowych Pazurów. Myślę, że po takiego zwyrodnialca, z listem gończym na karku z chęcią wpadnie wraz z kilkoma świetnie wyszkolonymi najemnikami. - kowboj się zastanowił. - Nie mamy sił na atak bezpośredni to spróbujmy walki podjazdowej. Wycinajmy po trochu Aniołki po traktach, gangerów po stacjach, najemników po pustyni i nagle szanse się wyrównają. Tylko, że trzeba się z tym uwinąć w 2 dni. Musielibyśmy podzielić się na kilka grup i w takich wyciąć ile się da do spotkania w El Paso.

Sasha wyraźnie zdziwiła się… Po chwili jednak powiedziała z bliżej nieokreślonymi uczuciami w stosunku do Roger’a:

- Doceniam twój zapał kowboju… ale chyba naprawdę nie sugerujesz, że wytniemy cały czarter Aniołków z San Bernardino… Do tego jeszcze trzeba coś zrobić z Krevczenko i jego najemnikami… Aha… No i pozostają jeszcze ludzie samego Escuell’i, którzy też całkiem nieszkodliwi nie są… A nas jest ilu? Dziesięciu? Także albo masz naprawdę niezły plan albo nieźle pogięty cz…

- Sasha, spokojnie… - wtrącił się Jonah. - Trzeba się nad tym na spokojnie zastanowić. Zostawię tu ludzi, niech ogarną ten bałagan. A my pojedziemy do mojego biura i na spokojnie przemyślimy plan działania… Czas ucieka, a moja córka jest w rękach tych bandytów...

- Dajcie mi jeden dzień na przygotowanie i możemy rozwalać kogo popadnie na drogach… - Milcząca do tej pory Maria pstryknęła niedbale kiepem gdzieś w bok. Miała wyjątkowo poważną minę - Pomysł Rogera z likwidowaniem liczebności wrogich puta wcale nie jest taki zły…
 
Lechu jest offline