Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2015, 09:55   #107
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Ponowne połączenie drużyny nieco podniosło go na duchu, chociaż to, co trzymała w rękach Sara, ewidentnie nosiło znamiona splugawienia. Doskonale jednak wiedział, że skoro w ogóle była w stanie tego używać, to karabin był potężniejszy niż większość produkcji trafiającej do zbrojowni Żołnierzy Zagłady. Powstrzymał się od komentarzy, jedynie czasem, kiedy pozwalała mu na to droga przez cytadelę, zerkał na nią przez ramię. Cervantesowi jednak brakowało najbardziej czego innego, zimnego piwa spływającego przełykiem, łagodnie kojącego pragnienie.




Wszystko szło pięknie, do momentu, kiedy wyszli na zgrupowanie wroga, które niemalże jakby na nich czekało. Prawie jakby bezpieczna droga Braxtona była podstępem, pozwalającym obrońcom przeklętej cytadeli na przegrupowanie sił i stworzenie żywego muru przed małą grupą uderzeniową. Tylko czy Cytadela, która na co dzień pluła potępionymi legionami, w ogóle potrzeboała przegrupowania. Porzucił posępne myśli i z imieniem Duranda na ustach skupił się na cichej modlitwie i głośnym wysyłaniu przeciwników w niebyt.


Przedzieranie się przez zastępy wrogów było męczące. Nieludzie słali się na prawo i lewo, zaś Cortez parł naprzód, starając się nie paść i jednocześnie chronić towarzyszącą mu dwójkę na tyle, na ile mógł. Wyrzutnia wreszcie zaklikała smętnie, kiedy wyczerpał się wreszcie zapas rakiet. Puszka był zmęczony dźwiganiem pancerza i zapasu amunicji, który w normalnych sytuacjach starczyłby dla całego plutonu, tutaj jednak był już praktycznie na wyczerpaniu, jeden magazynek Gehenny, kilka granatów na czarną godzinę i miecz.


Czuł się ponownie jak w dżungli, było równie gorąco i parno, tylko drużyna obecnie lepiej dopisywała. Wtedy po rozdzieleniu przeżyła jedynie jedna trzecia. Nie był to najgorszy wynik, ich szanse powodzenia misji oscylowały w okolicy jednego procenta, na przeżycie były jeszcze mniejsze. Całkiem jak teraz.


Gdy wpadł w ramiona ogromnego stwora, który praktycznie go podniósł, starał się nie dopuścić do zgniecenia. Mimo powoli sypiącego się pancerza, wyczerpania i przeważających sił wroga. Obrócił w dłoni miecz, tak, by kierował się ostrzem do dołu i pchnął, starając się je wbić między głowę a obojczyk mutanta. W najgorszym przypadku przecinając ścięgna, w najlepszym zabijając paskudztwo. Miał zamiar przeżyć, a potem... o potem miał zamiar się martwić potem. Póki jego ramię było w stanie się podnieść choć odrobinę, nie miał zamiaru się poddawać.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline