Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-07-2015, 22:32   #101
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Gryyy-hyyy. - potwierdził warknięciem Haxtes sugestie Corteza.

Potężny kop stymulantów nadal go trzymał, acz adrenalina trochę opadła przywracając mu jako taką jasność myślenia. Wyrzutnia rakiet. Lepiej nie stać z przodu. Dobra.

Jak wielka, czarna, przykokszona ćma Hax podążał za światłem Westalki Aurory. Ach... jakie ciepłe było jej światło. Jakie przyjemne. Przytłumiało dzikie żądze Haxtesa. A było ich wiele. Większość z nich krążyła wokół tematu bicia, batożenia i pałowania. A jako że na tą chwilę przeciwnicy się skończyli, Rura potrzebował znaleźć nowych. Na pewno podążająca z nimi Wybranka Światłości znajdzie dla niego nowe cele. Już teraz czuł na sobie błogosławieństwo - zmęczenie i znużenie zeszło, pancerz zdawał się w ogóle niczym druga skóra, a furia była trzymana na grubym łańcuchu gotowa do spuszczenia w każdej chwili.

Światłość była z nimi nawet w tym mrocznym i zapomnianym przez Kardynała Duranda i Urząd Skarbowy miejscu.
 
Stalowy jest offline  
Stary 25-07-2015, 20:10   #102
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
-Brax, mamy towarzystwo! – Derren widział pędzące w górę groteskowe, szponiaste kształty. Ezoghule zbliżały się szybko, pędząc w górę po chybotliwych kładkach. Imperialczyk wymierzył w nogi prowadzącego stwora i nacisnął spust, posyłając trzy krótkie serie w potężne odnóża. Ranny stwór zachwiał się i byłby odzyskał równowagę, gdyby nie wpadł na niego drugi, strącając go samym impetem w dół. Po kilku wypełnionych dzikim wizgiem chwilach nastąpiło mokre uderzenie w kamienną powierzchnie znajdującego się w dole placu. Strata kompana sprawiła, że biomechaniczne monstra zmieniły strategię – rozdzieliły się, chcąc dopaść Dunsirna z dwóch stron, aby nie zdążył odpowiadać ogniem na zagrożenie. – Pomysłowe… – mruknął, strzelając trzypociskową serią w kolejnego ezoghula.

Prawie nie usłyszał wizgu pocisków, które uderzyły go w ceramitowy napierśnik oraz pancerne pokrycia ramienia. Ból wstrząsnął ciąłem Imperialczyka a impet kul z ciężkiej broni cisnął nim w bok i do tyłu tak, że spadł z kładki. Szczęście w nieszczęściu, nie spadł na plac, gdzie przed chwilą wysłał swojego przeciwnika, ale zaczepił masywnym naramiennikiem o pręt zbrojeniowy wystający ze ściany. Kilka chwil zajęło Rusty’emu otrząśnięcie się z szoku. Nie mógł ruszać ręką a kule wroga roztrzaskały zaczep, którym Hunters zwykł przytwierdzać karabin do kamizelki taktycznej. Drogocenny L&A MK. 43 uderzył w kamienie kilkadziesiąt metrów niżej. Sytuacja wydawała się beznadziejna…


Dżungla na terytorium Kalnu Dunsirn, kilkanaście lat wcześniej.

Derren leżał w błocie i rozkoszował się jego ciepłem oraz kilkoma chwilami odpoczynku. Przez ostatnie pięć dni spał tylko cztery godziny a w tym czasie przebiegł jakieś trzysta kilometrów i wykonał wiele innych forsownych ćwiczeń. Teraz on jak i inni kandydaci na Huntersów mieli półtorej minuty przerwy, po czym zapowiadały się ćwiczenia z trawersów na masywnych, starożytnych drzewach.
- Zdjąć plecaki i ruszać dupy na zbiórkę! – dał się słyszeć krzyk instruktora Rogera, zwanego popularnie „Pogrzeb”.
- Ogłuchliście, kupy gówna? – zawtórował mu Richard, alias „Granica”.
Kursanci jak zombie zrzucili plecaki, wyjęli sprzęt wspinaczkowy i powlekli się jak banda zombie na zbiórkę.

Dunsirn wisiał nad ziemią na cienkich linach i pokonywał odległość do pnia kolejnego drzewa. Nie było to nic skomplikowanego, gdyby nie był wycieńczony, osłabiony i poraniony. No i gdyby nie miał majaków ze zmęczenia. Lina wspinaczkowa dwoiła i troiła się w oczach, zmieniała w rękę dziewczyny, węża, kosmatą nogę wielkiego pająka lub mackę ośmiornicy. Derren potrząsnął głową, wyciągnął rękę najdalej jak umiał i chwycił powietrze. Poczuł że spada. Po drodze uderzył w dwa konary, złamał kilka liści gigantycznej paproci, zmiażdżył jakieś kolczaste krzaki i uderzył w miękkie poszycie. Po pewnym czasie usłyszał kroki a następnie głos „Granicy”:
- Derren, kupo gówna, wstawaj i zapierdalaj na drzewo, nie będziemy czekali na takiego palanta jak ty cały dzień!
Rusty starał się wstać, zastanawiając ile kości ma złamanych a ile całych. Powoli przyjął pionową pozycję. Cierpliwość nie była jednak najmocniejszą stroną instruktora.
- Rusty, pało jedna, zrezygnuj ze szkolenia już teraz i tak ci się nie uda, cieciu w czapie z wyliniałej mysiej wełny!
- Chuj ci w dupę, instruktorze Granica. Zrezygnuję dopiero po śmierci.


Cytadela Algerotha. Obecnie.

Przeciwnicy zbliżali się. Derren sięgnął zdrową ręką po granat. Był to jeden z tych, jakie dostał od Sary przed rozpoczęciem misji. Ustawił detonację na półtorej sekundy i rzucił ceramicznym pojemnikiem, który przeleciał nad pierwszym ezoghulem, drugim i trzecim a następnie eksplodował, pokrywając kładkę strugami silnego kwasu. Z podłoża zostały tylko wypalone dziury a metalowe wsporniki zaczęły syczeć i wyginać się. Konstrukcja zapewne wytrzymałaby nacisk kilku osób, ale ezoghule ważyły kilka ton. Rusty sięgnął po granat zapalający, licząc na zniszczenie i tak naruszonej już kładki.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 25-07-2015 o 20:31.
Azrael1022 jest offline  
Stary 26-07-2015, 19:51   #103
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Walka w cytadeli była chyba gorsza nawet od tej w tunelach pod Wenus. Bezpardonowa jatka już dawno zamieniła się w wyścig ze śmiercią. Braxton sam przed sobą nie miał zamiaru kłamać. Nikt nie mógł wygrać takiego wyścigu. Mógł jedynie dobiec jak najdalej. I tak to właśnie wyglądało obecnie. Wspinał się z mozołem eliminując automatycznie wszystkie zagrożenia. Tylko gdzieś tam w tle zaświtała mu myśl, która szybko odsunął. – „Niedługo skończą się pestki.”

Zdobył kolejna kładkę i dziwo nikt tu na niego nie czekał. Wdzięczny losowi, przeładował broń i rzucił okiem w duł na Imperialczyka. Jeszcze do niedawna tamten deptał mu po pietach budząc niemała dozę szacunku. Szczęście tamtego chyba się jednak wyczerpało i Braxton ujrzał go wiszącego między Ezoghulami. W jednej chwili oszacował sytuację i wiedział, że ma tylko dwa wyjścia, albo pomoc tamtemu, albo dostać skurwiela, który tym wszystkim rządzi. Ze zdumieniem odkrył, że się waha. Mimo odczytów z jego organizmu, które twierdziły, że wszystko jest ok, Braxton zawahał się. Zdumiony sprawdził jeszcze raz. To musiał być jakiś defekt. Logika podpowiadała mu przecież, że ratowanie tamtego to zmarnowany czas. Trzeba było zlikwidować głównego mózgowca by misja miała jakikolwiek sens. Zdumiony wiedział, że musi iść dalej, ale coś go jednak trzymało na tym pomoście. Nie trwało to wiele, wszak jego umysł działał szybciej niż niejeden superkomputer. Bliskość spaczonej mrocznej harmonii w jakiś sposób działało na jego krew. Prawie czuł jak nanokrwinki wibrują w jego ciele. Wiedział, że musi iść w górę lecz jego ręce działały jakby na rozkaz jakiejś części umysłu, która wymykała się jego rozkazom. Przed misją Sara wręczyła mu jakieś paskudne zabawki, oczywiście tłumacząc, która jest która. Oczywiście jak każdy gapił się w tedy w jej biust przytakując z miną udająca zrozumienie. Nie miał pojęcia jak działają, więc wybrał pomarańczowy. To był zawsze jego ulubiony kolor. Pamiętał jak za młodu walczył z epidemią neuro - eboli, miał wtedy taki śliczny pomarańczowy kombinezon. Choć może jednak nie walczył, a rozpylał wirusa na wroga? Nie mógł sobie przypomnieć, ale za to jego ręce nie zapomniały jak się odbezpiecza granat. Ustawił zapalnik na uderzenie i cisnął w największego Ezoghula.

Niestety tylko tyle czasu mógł poświecić kumplowi. Misja dorwania gnoja, który tym wszystkim steruje miała najwyższy priorytet i Braxton już po chwili wspinał się dalej. Wyżej i wyżej. Do centrum. Jakby jakąś niewidzialna nic łączyła jego umysł z pomieszczeniem, gdzieś tam u góry. Gdzieś tam nie całkiem daleko.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 29-07-2015, 20:53   #104
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Jak to zwykle z Team Six bywało, nie mieli zbytnio szczęścia. Marcus co prawda skutecznie odwrócił uwagę tekrona i być może nawet przejął nad nim kontrolę, ale jego sukces trwał tylko przez krótką chwilę. Zaraz potem Mistyk znalazł się w tarapatach, a jedyne co skrępowana kajdanami Sara mogła zrobić, to obserwować zmagania mężczyzny. Otoczyły go jakieś przeklęte gargulcowe pokraki, które wzięły się nie wiadomo skąd, a gdy Marcus został wepchnięty do basenu z plazmą, Sara zdała sobie sprawę, że ewidentnie przegrywał całe starcie. Wydawało jej się już, że jedyna nadzieja w reszcie drużyny, która lada moment wparuje do pomieszczenia i zrobi ze sługusów ciemności bezkształtną gnijącą masę. Dawajcie chłopaki, szybko!
Niestety nikt nie nadciągał im z nagłą odsieczą, co przysparzało Sarze kolejnych nerwów i pesymistycznych wizji na przyszłość, oraz zmartwień odnośnie losów reszty ich drużyny. Ale najgorsza w tym wszystkim była jej bezsilność, gdyż przymocowana do łóżka operacyjnego, nie mogła zrobić niczego przydatnego.
Mimo ciężkiej sytuacji, zarówno ona jak i mistyk nie mieli zamiaru poddać się bez walki. Marcus musiał wyczuć jej myśli, albo po prostu dobrze zorientował się w sytuacji, gdyż przy użyciu swych mocy uwolnił ją z więzów.
Samo oswobodzenie i uzyskanie możliwości działania napawały kobietę optymizmem i dały silną motywację do działania. Wreszcie mogła coś zrobić! Wiedziała, że musi pomóc swemu wybawcy, ale w pierwszej kolejności musiała przeżyć. W pełni zdawała sobie sprawę, że jeśli zginie, to idąc na tamten świat pociągnie Marcusa za sobą. Tekron stał już gotowy aby ją ponownie zniewolić, a w żadnym wypadku nie mogła do tego dopuścić. Instynkt przetrwania był jednym z najsilniejszych i dodawał jej teraz sporo siły, adrenaliny i chęci do szybkiego działania.
Atak kolcem skorpiona był dla niej czystą, poetycką sprawiedliwością, zaś efekt ucztą dla oczu i duszy... Właściwie tylko dla duszy, gdyż stojący przed nią wróg swym paskudnym wyglądem budził jedynie odrazę.


Miała swobodę ruchu i posiadała improwizowaną broń, ale Lazurash nie był byle kim. Wielkie mechaniczne kończyny i ostrych krawędziach, macki zakończone jakimiś paszczami i inne dziwne kończyny, a co ważniejsze był to potężny kawał ciężkiego bydlaka, który jak czołg mógłby zgnieść ją na placek.
Musiała wykorzystać swoją przewagę prędkości poruszania się i precyzji. Odskoczyła w bok, chcąc zajść tekrona z lewej flanki. Ten obrócił się jednak szybciej niż się spodziewała po tak niezgrabnym cielsku. Ba, nawet stawiając podczas obrotu swe mechaniczne kończyny, próbował przyszpilić jej stopy do podłoża. Oczywiście była na tyle ostrożna, że łatwo uniknęła tych ciosów.
Nie miała jednak czasu na zabawę w kotka i myszkę. Zajęcie tekrona nic jej nie dawało - musiała go zabić, a im wcześniej tym lepiej, zarówno dla niej jak i dla Marcusa.
Podskoczyła dalej w lewo, a potem zanurkowała i zaatakowała od dołu. Dźgnęła go głęboko w brzuch, trzymanym w ręku przerośniętym żądłem skorpiona, a zaraz potem wycofując się zatopiła kolec w jednej z dziwnych macek potwora. Paszcza która znajdowała się na jej końcu zamiast dłoni, rozdziawiła się w niemym krzyku i zamarła tak niczym sparaliżowana. Atak ten, przy użyciu przygotowanego dla niej żądła skorpiona był dość skuteczny i z pewnością dał jej wielką satysfakcję, ale tekron nie stał jak kołek i wyrywając się odruchowo do tyłu, zabrał za sobą posiadaną przez kobietę broń, która utknęła w jego cielsku. Sara nie mogła go tak łatwo odzyskać i mając tylko krótką chwilkę na zdobycie jakiejś broni rozejrzała się szybko po pomieszczeniu... Narzędzia chirurgiczne z pewnością były dość ostre, ale przypuszczalnie były też skażone Mroczną Harmonią i wolała nie ryzykować. Kajdany którymi była przykuta brzmiały zachęcająco, ale były one bardzo ograniczone w zasięgu i właściwie bezużyteczne dla niej. Dostrzegła jednak inny łańcuch. Ewidentnie stary, ale wyglądający na mocny. Leżał na posadzce podczepiony do jednej ze ścian i... prowadzący do basenu z plazmą, w którym znajdował się teraz otoczony przez wrogów Marcus. Gdy tekron w złowrogim szarpnięciu pozbył się kolca z macki i odrzucił go daleko pod przeciwległą ścianę, ona szybko skoczyła w lewo i kucnęła dobywając tajemniczego łańcucha.
* * *
Pewne standardy nigdy się nie zmieniają. Bez względu na to z jaką Megakorporacją ma się do czynienia, kibel wygląda tak samo, przed oficerem salutuje się tak samo, wszędzie jest jakaś obowiązująca waluta, a każda broń palna wymaga takiej lub innej amunicji. Podobnie było z Legionem Ciemności, gdyż nawet u nich działały pewne uniwersalne prawdy, wykorzystujące niezłomne prawa fizyki. W szeregach mrocznych legionów istniała hierarchia wojskowa - tak jak w każdej megakorporacji; Cytadele składały się z pokoi i korytarzy oraz posiadały piętra i windy - tak jak każde ludzkie miasto; Zaś każdy basen, wanna czy też inny pojemnik o przeznaczeniu przemysłowym - posiadał swój odpływ, mający na celu zachowanie funkcjonalności tegoż zbiornika.
* * *
Sara złapała obiema dłońmi za łańcuch prowadzący do basenu z plazmą, zaparła się obiema nogami i bez namysłu mocno pociągnęła go do siebie. Jej przypuszczenia się potwierdziły, gdyż już po chwili trzymała w ręku dość długi łańcuch, na końcu którego znajdował się metalowy ciężarek wyglądem bardzo przypominający małą doniczkę, która aktualnie ociekała jakąś śmierdzącą chaosem breją.
Sara wiedziała, że przy okazji zdobywania tej broni, pomogła też Marcusowi. Zawsze to jakiś plus dla ogółu. Owszem, nie wiedziała czy plazma wycieknie z basenu w przeciągu pół minuty, czy też będzie się opierać i zajmie jej to cały dzień. Ale wyciągnęła korek i zdobyła broń, więc nowa nadzieja ewidentnie była.
W pierwszej kolejności Sara zrobiła kilkanaście młynków po swojej prawej stronie. Nie chodziło o wyczucie broni, czy przewagę psychologiczną, ale przede wszystkim o pozbycie się z ciężarka i łańcucha resztek plazmy, w taki sposób aby nie chlapnąć nią na siebie, na Marcusa, ani na kogokolwiek innego.

Nadszedł moment kolejnego starcia. Kobieta uderzyła tekrona swoją nową bronią niczym biczem, ale od razu zrozumiała że nie wyrządziła mu tym zbytniej krzywdy. Sama skutecznie uniknęła jego natarcia odskakując w prawo. Generalnie trzymała się prawej strony, gdyż ugodzona wcześniej macka z paszczą najwidoczniej uszkodziła ją na dobre i z tej flanki Lazurash był słabszy.
Szybko jednak zrozumiała, że aby wygrać musi zrobić coś konkretnego, a im szybciej tym lepiej... Musiała zaryzykować. Wyrzuciła ciężarek do przodu, celując w okolice gęby potwora, ale szybkim manewrem skierowała go z powrotem do siebie. Ta krótka chwila wystarczyła jej, aby cofnęła się do tyłu i szybko wskoczyła na stół operacyjny. Gdy tekron spojrzał na nią, przypuszczalnie zaskoczony jej posunięciem, ona ruszyła do przodu i precyzyjnym manewrem oplotła łańcuch wokół czegoś co spokojnie można było uznać za szyję jej przeciwnika. Trzymając łańcuch obiema rękoma skoczyła ze stołu i bezpiecznie wylądowała na podłodze, ignorując zderzenie jej biodra z atakującą ją paszczo-macką. Odchyliła się do tyłu zapierając się jednocześnie nogami, zaciskając stalową pętlę wokół szyi tekrona i nie pozwalając mu na złapanie oddechu.


Samo duszenie, nie było dla Sary niczym nowym. Linka, drut kolczasty, jej własne ramię, czy nawet zwinięty w rulon ręcznik. Miała w tej dziedzinie doświadczenie. Oczywiście, nieporównywalnie łatwiej było udusić człowieka który nigdy nawet nie trzymał w ręku broni, niż to zmutowane bydle z którym miała teraz do czynienia. Tym razem Sara nie była napastnikiem wykonującym zwykłe zlecenie, tylko tą słabszą stroną starcia, która musi walczyć o swoje własne życie. W dodatku nie tylko o jej własne, ale także o życie Marcusa - a w konsekwencji zapewne i reszty drużyny, nie wspominając już o reszcie masowo zorganizowanego ataku na cytadelę... Który swoją drogą, nie miała pojęcia jak obecnie postępował.
Mogło wyglądać na to, że walczyła z tekronem, a Marcus miał swoich przeciwników. Każdy swoich i każdy za siebie? Nie do końca. Oboje z Marcusem wiedzieli, że muszą wygrać swoją walkę, aby druga osoba miała choćby szanse przeżycia, a im szybciej pokonają swego przeciwnika, tym wcześniej pomogą swemu towarzyszowi.
Sara szamotała się z Lazurash'em przez chwilę, a unikając jego niezdarnych w tym momencie ciosów odniosła wrażenie, że jej atak przynosi oczekiwane efekty. Jej przeciwnik ewidentnie chciał się pozbyć ciasnej obroży zaplątanej wokół jego gardła, ale kobieta skutecznie się temu przeciwstawiała, manewrując odpowiednio na polu walki i trzymając łańcuch tak napięty jak to było możliwe. Zdawała sobie sprawę, że jeśli utrzyma swój śmiertelny uścisk odpowiednio długo, odniesie sukces i wygra ten pojedynek. Ciągnęła, zapierała się i pełna satysfakcji z całych sił dusiła tekrona.
Kontem oka widziała też zmagania Marcusa, ale nie mogła mu w tej chwili pomóc. Nic poza tym, co już zrobiła.
Lazurash najwidoczniej doszedł do wniosku, że zamiast przeciwstawiać się duszącemu go łańcuchowi i siłować się z Sarą o kolejny oddech, lepiej będzie dla niego jeśli powali swoją przeciwniczkę, a potem łatwo zrzuci z siebie obrożę. Uderzył więc na nią żwawo, chcąc rozwiązać swój problem. Sara uniknęła staranowania, a także jednego i drugiego ciosu jego metalowych kończyn.
Cały manewr tekrona dał jej dobrą okazję do ataku. Oczywiście wolała nie ryzykować wypuszczenia go z więzów, w które złapała i nieustannie ciągnęła mocno za łańcuch, ciasno zaciskając pętlę na gardle przeciwnika. Trzymając go obiema rękami, mogła co najwyżej użyć nóg, ale na szczęście miała w tym sporą wprawę - a poza tym nadal miała na sobie swe wojskowe buty, które z pewnością przysłużą się do zwiększenia siły jej kopnięć. Skoczyła do góry, wymierzając silne kopnięcie w żebra przeciwnika. Może i nie znała anatomii tego stwora, ale domyślała się, że wykonując udany atak na płuca tekrona, pozbawi go możliwości oddychania na dwa sposoby jednocześnie.
Potwór aż się wygiął do tyłu, a jego morda wykrzywiła się w grymasie. Był niemy i kobiecie brakowało trochę typowych dla duszenia charknięć i majaczeń ofiary, ale wiedziała, że jej atak okazał się być skuteczny, a najważniejszy w tym był sam efekt duszenia. Widziała, że Lazurash zaczynał przybierać nieco siny i brązowo-zelony kolor, co świadczyło o ewidentnym niespełnianiu podstawowych funkcji życiowych.
Niestety jej atak poniósł też za sobą pewne koszty. Kobieta wykorzystała jego atak, aby wykonać swój i udało jej się to, ale jej przeciwnik najwidoczniej zrobił to samo. Sama nie bardzo wiedziała czym, ale oberwała w lewą nogę, a grymas bólu i niezadowolenia wykrzywił jej twarz. Nie wiedziała jak poważną miała ranę; może miała pęknięty piszczel lub inną kość, a może były to tylko uszkodzenia tkanki miękkiej... Teraz nie mogła tego sprawdzać, ani przejmować się drobnymi ranami, gdyż stawka toczącego się pojedynku była znacznie większa, nawet większa niż życie.
Ból który odczuła był naprawdę silny i Sara krzyknęła odruchowo przez zaciśnięte zęby. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie może odpuścić tekronowi i nawet padając na podłogę rzuciła się w bok, co wyglądało nieomal jakby bujała się na huśtawce, a w efekcie pociągnęła za sobą mocno napięty łańcuch wykorzystując przy tym wagę swojego ciała.
Wtedy Lazurash upadł twardo na posadzkę! Sara nie miała pojęcia, czy zginął uduszony, czy też tylko się przewrócił po jej ostatnim manewrze. Nie miała jednak zamiaru ryzykować. Uważając na swoją nogę oraz ewentualnych przeciwników, wstawała powoli nieustannie ciągnąc łańcuch do siebie, coraz mocniej i mocniej dusząc swego przeciwnika, na wypadek gdyby jeszcze żył.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 31-07-2015 o 10:01. Powód: Dodanie obrazka Lazurash'a i skromne poprawki w tekście.
Mekow jest offline  
Stary 25-08-2015, 15:58   #105
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Cytadela na Rdzawej Pustyni

Braxton intuicyjnie odnajdywał drogę, czuł jakby zwiedzał już to miejsce, w innym czasie, w innym wymiarze... Pomieszczenie było ciche i dostojne. Przesycone magią mrocznej symetrii wyczekiwało na swojego eksploratora. Zafascynowany doktor spoglądał na rząd foteli oplecionych tajemniczą aparaturą. Na hełmy stworzone, by sondować mózgi i kształtować umysły sług apostołów. Dostrzegł monitory z czarną siecią wykresów i niezrozumiałych symboli. Na końcu sali zobaczył specjalny fotel, jakby czekający właśnie na niego. Zbliżył się do niego ostrożnie, po chwili podekscytowany wodził palcami po jego kształcie. Obiekt pulsował, żywiony mocą mrocznej harmonii. Fotel obiecywał wiedzę i zrozumienie. Mallory jako pierwszy człowiek mógł pojąć istotę upiornie pięknej symetrii. Zrozumieć zamysły apostołów i wykorzystać tę wiedzę do zniszczenia zła... Mógł uczynić to dobrowolnie dla dobra ludzkości. Usiadł niczym nefaryta na tronie w swoim sanktuarium. Sięgnął po hełm i z premedytacją założył na głowę... Nie odczuwał strachu, był całkowicie pewien słuszności swojej decyzji. Strumień energii przeszył umysł medyka... Fale astralnej mocy połączyły się z logicznym umysłem dawnego pracownika korporacji Cybertronic...



"Rusty" z satysfakcją patrzył jak bestie pociągają za sobą elementy konstrukcji i spadają w dół. Sam już ostatkiem sił wisiał na przeciążonym metalowym pręcie. Kolejna eksplozja rzuconego z góry granatu dopełniła dzieła zniszczenia. Derren odpadł od ściany z kawałkiem pręta wbitym w ramię. Piękny widok pożogi słodził wydawałoby się ostatnie chwile żołnierza. Ale nie dane było mu odejść, jeszcze nie... Otulony ciepłem sztuki znalazł wybawienie. Wydawało mu się, że widzi anioła, który zabiera go do domu, wnet jednak dwaj piekielnicy całkowicie umorusani posoką przypomnieli mu gdzie jest i że mają misję do wykonania. Jeśli zawiodą, piekło będzie najłagodniejszą wizją tego, co czeka całe uniwersum...

Sara nie wierzyła, że w końcu odpłaciła Lazurashowi największą torturą. Dopiero kiedy spasły Tekron legł martwy na ziemię. W tej pozycji prezentował się jeszcze bardziej obrzydliwie. Nie poświęcała jednak więcej uwagi ścierwu Legionu, pragnąc wyratować kompana z opresji. Mistyk radził sobie dzielnie, lecz przeciwnicy zdołali naruszyć jego pancerz i strącić hełm. Marcus przez moment zanurzył się całkowicie w plazmie, niknąc jej z oczu. Po chwili wyprysnął z budyniowej zawiesiny oszołomiony, łapczywie chwytając powietrze. Instynktownie sparował kolejne uderzenie, iskry sypały się fontanną, kiedy piła łańcuchowa tarła o stal Duranda. Niczym święty wojownik z dawnych legend wymachiwał mieczem, tnąc skażone mroczną technologią ciała przeciwników. Nagle pociski uderzyły w prześladowców. Kątem oka zobaczył, że Thorne z karabinu nekromutantów sieje spustoszenie wśród wynaturzonych istot. W tym wypadku pochwalił roztropność kobiety, ponieważ broń apostołów w jej rękach, najpewniej uratowała mu życie...

Dwaj siepacze mozolnie wspinali się po serpentynie, wspomagając się wzajemnie jak rasowi alpiniści. Co rusz dochodziły do nich odgłosy wybuchów. Wydawało się, że dostrzegają migotliwą białą poświatę, niby świetlika w okowach mroku. Widzieli ją obaj, więc nie powinna być iluzją, chociaż... jeden apostoł wie... Cytadela zaskakiwała, przede wszystkim niekompetencją jej mieszkańców. Jeśli bez wielkiego trudu udało im się spenetrować kilka poziomów znaczyło to, że zawodzą systemy ostrzegania. Chyba, że to kolejna chytra zagrywka z ich strony... Nie zdołał dokończyć myśli, bowiem Tatsu silnie szarpnął go za ramię. "Świr" miał ochotę po raz pierwszy ostro zrugać Mishimczyka, ale olbrzymie monstrum, którego robaczywe cielsko przemknęło obok z podmuchem huraganu, sprawiło że poniechał wcześniejszych zamierzeń. Wilson za jego sprawą stracił część ekwipunku i już zaczął kląć, kiedy kolejny żywy, tlący się jeszcze pocisk, spadał z mrocznego nieba ponad nimi. - Jest tam wesoło. - mruknął, rzucając się w prawo i wykonując przy tym akrobacje rodem z ulicznego teatru. Trzeba było przyspieszyć tempo, ponieważ istniało ryzyko, iż ominą ich fajerwerki...

***

Marcus z pomocą Sary wydostał się z plugawego basenu, gdzie ciała martwych tekronów nadal bulgotały wewnątrz plazmy. Mroczna technologia wraca do źródła... - pomyślał. Był nieziemsko zmęczony. Został mu tylko Violator i uszkodzony pancerz. Jednak to brak hełmu najbardziej dawał się we znaki. Mroczna harmonia intensywnie kłuła zmysły kapłana tysiącem niewidocznych szpilek. Heretyk zniknął im z pola widzenia. Przyczaił się gdzieś zapewne u swego spaczonego mentora.
- Wyczuwam bliskość westalki - powiedziała Thorne, czym miło zaskoczyła Marcusa. Jakimś niezwykłym trafem jej umiejętności w zakresie Sztuki i odporność wzrastały w tym przeklętym miejscu. Było to zadziwiające... nawet szpecąca ją dotąd blizna poczęła się stopniowo zacierać. Porucznik bez wstrętu dzierżyła zdobycznego Belzaracha, jak gdyby był dla niej naturalną bronią. - Nie jestem przesądna, nie w tym miejscu... - uśmiechnęła się, widząc jego zakłopotaną minę... Widok mistyka na polu bitwy bez hełmu nadal był dla niej nowym doznaniem. Przez jego brak kapłan Bractwa wydawał się bardziej... ludzki.. Widać było zmęczenie wytarte na jego obliczu.

Niebawem pojawiła się reszta "Team Six". Każdy z zespołu był już mocno doświadczony walką i obecnością w Cytadeli. Wszyscy czuli się, jakby spędzili tu dwa miesiące... Budowla wyżymała ich z sił, nawet tych przekonanych, że dysponują żelazną kondycją.
Najgorzej było z Derrenem, który trzymał się na nogach wsparty mocą Aurory. Zużył już wszystkie painkillery. A w pobliżu nie było doktora... Właśnie! Gdzie jest Braxton?! Żołnierze spojrzeli po sobie. Odpowiedziało im tylko zniekształcone echo czarnych ścian. Zdecydowali się zbadać układ najbliższych pomieszczeń.
- Gdzieś ponad nami muszą być komnaty Nefaryty i sacrum Cytadeli... - rzekła niezmordowana westalka ...- ... i ten cholerny artefakt.... - dokończył "Konował" niespodziewanie wyłaniając się z ciemności.... Poprawione oczy zalśniły, kiedy spojrzał w kierunku przedstawicieli Bractwa. - Odbyłem krótki rekonesans i myślę, że znam bezpieczną drogę do siedziby tutejszego władcy...

Pozostawało zaufać Mallory"emu...

***

Bezpieczna droga była taką do momentu, kiedy objawili się im wrogowie w znacznej ilości potępionych dusz i ciał. Pociski z wyrzutni Corteza siały apokalipsę, ściany budowli drżały prawie jak podczas lotniczych bombardowań przeprowadzanych przez siły sojuszu. Haxtes starł się z najpotężniejszymi przeciwnikami, idąc w szranki z umięśnionymi Razydami. Muskulatura żołnierza nie odstawała od tej tworów legionu, a były żandarm Capitolu przewyższał ich żądzą destrukcji. Cortez po wyczerpaniu amunicji musiał też zmierzyć się w bezpośrednim starciu z krwistoczerwonym potworem. Utknął w uścisku bestii, która miała wielką ochotę zmiażdżyć jego pancerz... Aurora radziła sobie dobrze, jej włócznia migotała w oczach przeciwników i był to ostatni widok, który zabierali ze sobą w otchłań. Marcus również odkrył w sobie duszę wojownika i prezentował zaskakujący wrogów kunszt szermierczy. Ze słowem Kardynała na ustach przemierzali ścieżkę poziom wyżej - ku nefaryckiemu tronowi. Rusty wspomagał kompanów na ile mógł mierzonymi strzałami, usuwając potencjalne zagrożenia. Karabin Sary niósł śmierć tym, którzy uprzednio nasycili go biotechnologią. Braxton oszczędzał amunicję, bo jako jedyny wiedział z kim tak naprawdę przyjdzie im sie zmierzyć. Niepokoiła go tylko myśl o czarnych wrotach. Czy są tym, czego wszyscy się spodziewają? Czy ich zniszczenie cokolwiek da? Odczuwał coraz większy niepokój ponieważ to i inne miejsca na Marsie tworzyły idealną pajęczynę utkaną z ciemności przez tkaczkę, która czaiła się gdzieś ukryta w mroku. Nie potrafił przejrzeć jej planu, chociaż czuł wibracje mocy, które przepływały przez jego ciało. Gubił się w labiryncie własnego umysłu. Miał wizję zagłady światów i planet. Wszystkich miejsc, które kiedykolwiek odwiedził... Może prowadził ich wszystkich według wytycznych Pani Cierpienia? Tajemniczy uśmiech Golgothy, który mu towarzyszył, zdawał się potwierdzać te pełne grozy przypuszczenia...

 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 25-08-2015 o 16:07.
Deszatie jest offline  
Stary 07-09-2015, 19:40   #106
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Pomieszczenie było ciche i dostojne. Nie miało w sobie nic z nowoczesnego laboratorium, raczej klimat starodawnych bibliotek. Rząd foteli oplecionych kablami znamionował zastosowanie zaawansowanych technologii, ale w oczach kogoś znającego sekrety Cybertronicu wyglądały one lekko archaicznie. Mallory przeszedł przez próg sondując swoimi zmysłami całe pomieszczenie. Po chwili opuścił lufę swego karabinu i bezszelestnie zaczął iść do przodu. Czuł pulsowanie maszynerii i prawie widział linie mocy zasilających oprzyrządowanie. Smakował wszystkimi zmysłami jakieś dziwne rodzaje energii, które zdawały się być uśpione w tym pomieszczeniu. Pod skórą czuł lekkie mrowienie i wiedział, że moc, która tutaj drzemie w rekach kogoś przeszkolonego mogła by obrócić góry w perzynę. Zafascynowany nieomal zaniedbał ostrożności. Przesunął karabin na plecy i sięgnął dłonią do najbliższego stanowiska. Wszystko było tu jakieś dziwne, wypaczone i obce lecz on wiedział do czego służy każdy z mechanizmów. Wiedza pojawiała się w jego głowie w jakiś dziwny sposób. Jak sen, jak wspomnienia z jakiegoś poprzedniego życia. Widział mrocznych kapłanów formujących tu umysły swoich sług. Co dziwniejsze wiedział to i znał zasady jak to zrobić. Jak gdyby potencjał wiedzy nagromadzony w tym plugawym, prymitywnym sprzęcie w jakiś sposób znalazł dojście do jego umysłu i powoli się tam przesączał. Pewna cześć jego jestestwa kazała mu wrzucić tu zapalające zabawki Sary i uciekać gdzie pieprz rośnie lecz szybko została zakrzyczana przez resztę.

„Taki potencjał! Taka moc! I to w rekach takich idiotów. Marnowanie takich zasobów! Wiem, że wojna jest potrzebna. Bez wojny nie było by postępu lecz można by to było zorganizować o wiele lepiej.”

Musnął delikatnie palcami mijany panel dotykowy i schylił się, przechodząc pod kablami zwisającymi z sufitu jak węże z wenusjańskiej dżungli. Trącił hełm podłączony do najbliższej maszyny. Hełm, który na pewno nie pasował by na żadną ludzką głowę. No chyba, że posiadała by parę rogów.

Jego wzrok przyciągnął fotel, choć raczej właściwsze było by określenie tron, wieńczący koniec sali. Zbliżając się do niego zrozumiał w jednym błysku intuicji, że całe to pulsowanie energii właśnie tam ma swoje źródło. Wszystkie mijane po drodze maszyny podłączone były do tej jednej. Siedzący tam osobnik mógł nie ruszając się z miejsca słać swe myśli-rozkazy do wszystkich podległych mu maszyn. Tron aż pulsował obietnicą. Obietnicą wiedzy niezmierzonej. Niepodległej ludzkim regułom, nie związanej zakazami Bractwa czy jakimiś wymyślonymi normami etycznymi. Wiedzy gromadzonej od eonów.

Brax oblizał usta i dopiero teraz zreflektował się, że zaschło mu w gardle. Przeżył moment paniki gdy pomyślał, że jego najdoskonalsze dzieło, jego zmodyfikowane ciało odmówiło mu właśnie tu posłuszeństwa. Lecz nie, wszystkie odczyty były w normie. Właściwie to osiągały górne wartości. Był szybszy, zwinniejszy i wytrzymalszy niż kiedykolwiek. Nigdy wcześniej też nie czuł się tak świadomy. Myślał jasno i logicznie jak maszyna i emocje były jedynie tłem. Wiedział, że jedynie on jest odpowiednio przygotowany do tego co chciał zrobić.

Usiadł na tronie bez cienia wątpliwości i strachu. Poczuł nadciągająca falę energii, która zalała jego umysł. Jakaś kosmiczna moc przeniknęła jego wyćwiczony umysł jak ocean wdzierający się do akwarium. Granice zatarły się, zniknęły i Braxton nagle poczuł się straszliwie samotny.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 08-09-2015, 09:55   #107
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Ponowne połączenie drużyny nieco podniosło go na duchu, chociaż to, co trzymała w rękach Sara, ewidentnie nosiło znamiona splugawienia. Doskonale jednak wiedział, że skoro w ogóle była w stanie tego używać, to karabin był potężniejszy niż większość produkcji trafiającej do zbrojowni Żołnierzy Zagłady. Powstrzymał się od komentarzy, jedynie czasem, kiedy pozwalała mu na to droga przez cytadelę, zerkał na nią przez ramię. Cervantesowi jednak brakowało najbardziej czego innego, zimnego piwa spływającego przełykiem, łagodnie kojącego pragnienie.




Wszystko szło pięknie, do momentu, kiedy wyszli na zgrupowanie wroga, które niemalże jakby na nich czekało. Prawie jakby bezpieczna droga Braxtona była podstępem, pozwalającym obrońcom przeklętej cytadeli na przegrupowanie sił i stworzenie żywego muru przed małą grupą uderzeniową. Tylko czy Cytadela, która na co dzień pluła potępionymi legionami, w ogóle potrzeboała przegrupowania. Porzucił posępne myśli i z imieniem Duranda na ustach skupił się na cichej modlitwie i głośnym wysyłaniu przeciwników w niebyt.


Przedzieranie się przez zastępy wrogów było męczące. Nieludzie słali się na prawo i lewo, zaś Cortez parł naprzód, starając się nie paść i jednocześnie chronić towarzyszącą mu dwójkę na tyle, na ile mógł. Wyrzutnia wreszcie zaklikała smętnie, kiedy wyczerpał się wreszcie zapas rakiet. Puszka był zmęczony dźwiganiem pancerza i zapasu amunicji, który w normalnych sytuacjach starczyłby dla całego plutonu, tutaj jednak był już praktycznie na wyczerpaniu, jeden magazynek Gehenny, kilka granatów na czarną godzinę i miecz.


Czuł się ponownie jak w dżungli, było równie gorąco i parno, tylko drużyna obecnie lepiej dopisywała. Wtedy po rozdzieleniu przeżyła jedynie jedna trzecia. Nie był to najgorszy wynik, ich szanse powodzenia misji oscylowały w okolicy jednego procenta, na przeżycie były jeszcze mniejsze. Całkiem jak teraz.


Gdy wpadł w ramiona ogromnego stwora, który praktycznie go podniósł, starał się nie dopuścić do zgniecenia. Mimo powoli sypiącego się pancerza, wyczerpania i przeważających sił wroga. Obrócił w dłoni miecz, tak, by kierował się ostrzem do dołu i pchnął, starając się je wbić między głowę a obojczyk mutanta. W najgorszym przypadku przecinając ścięgna, w najlepszym zabijając paskudztwo. Miał zamiar przeżyć, a potem... o potem miał zamiar się martwić potem. Póki jego ramię było w stanie się podnieść choć odrobinę, nie miał zamiaru się poddawać.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 08-09-2015, 15:39   #108
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Ból....zabawna sprawa. Marcus przeżywał różne rodzaje bólu – był bity i uderzany łapami, zdarzały mu się postrzały, jego skórę znaczyło już całkiem sporo blizn po cięciach i sztychach bronią białą, a kości zrastały mu się nie raz. Nic nie mogło się jednak równać z bólem, jaki towarzyszył mu w czasie kąpieli w basenie nekroplazmy. Jakby setki igieł masakrowały kręgosłup od wewnątrz. Kiedy uderzenie tekrona zerwało mu hełm z głowy, i posłało go prosto w zielonkawą maź – szykował już duszę na przyjęcie światła Duranda. Jakiś impuls kazał mu jednak podnieść się na nogi i walczyć dalej. Nie pamiętał za bardzo, jakim sposobem udało u się wypełznąć z basenu, ani dlaczego Tekron oberwał bronią legionu – za to dziękował kardynałowi za każdy kolejny oddech zatęchłego powietrza.


Walka bez hełmu dawała więcej swobody. Łatwiej było zauważyć na przykład opadające z góry ostrze bagnetu łańcuchowego – obcięcie obu ramion gładko wyprowadzonym cięciem było tylko formalnością. Jednak kiedy coś zazgrzytało na naramienniku pancerza, Marcus natychmiast pożałował swojej pewności siebie.
Błysk stali, i miecz mistyka przebił na wylot legionistę który jakimś cudem przedarł się przez szczelną formację Team Six.
Przedzierali się przez piekło – nieustannie atakowani przez synów ciemności, najgorsze bestie jakie cytadela miała do zaoferowania. Kanonada strzałów, oddawanych z małej odległości, szczęk metalu, kiedy ostrza kruszyły się o siebie, zgrzyty pancerza i łoskot upadających ciał – Team Six nie potrzebował komend. Trzaskanie interkomu umilkło, przytłoczone odgłosem wojny. Gdzieś w pobliżu wybuchł granat, siekając po plecach mistyka odłamkami i zostawiając na pancerzu resztki posoki rozerwanego legionisty.
Marcus zwarł się z krępym nekromutantem. Na naramiennika wciąż widniały nie zatarte insygnia sierżanta Kapitolu. Legionista rzucił się do przodu z nastawionym bagnetem ale seria z broni kogoś z tyłu powaliła go na ziemię zanim Marcus zdążył unieść broń. Wrogów było wciąż pod dostatkiem i wciąż nacierali. Marcus kopnięciem powstrzymał szarżującego legionistę i szerokim cięciem miecza zdjął mu głowę z ramion. Truchło stało przez chwilę, kołysząc się po czym upadło sztywno jak kukła. Przed mistykiem upadł nekromutant, przebity Catigatorem Aurory. Marcus przez chwilę podziwiał skuteczność wojowniczki bractwa po czym zauważył przegrupowującą się na górze schodów grupkę legionistów.
Mistyk wyrzucił rękę do przodu, posyłając falę energii prosto w środek drużyny. Eksplozja rozrzuciła szczątki legionistów niczym krwawy deszcz. Schody, czarne od posoki spłynęły świeżą czerwienią posoki, mieszając się z zielonkawym płynem z nekrobionicznych kończyn.
Marcus zacisnął mocniej dłonie na rękojeści Violatora widząc kolejnych legionistów prących w dół schodów. Nie zapowiadało się, że ta rzeź szybko się skończy, a mistykowi kończyła się powoli cierpliwość.
- Gotowy na drugą rundę mistyku? - Aurora obserowała spokojnie schodzących w dół legionistów.
- Nie mogę się doczekać – Mistyk ruszył na wyjącego trupa odzianego w barwy mishimy, wymachującego zardzewiałym mieczem. Ostrze Violatora przecięło starą stal niczym karton i wbiło się głęboko w hełm legionisty. Zielonkawa posoka trysnęła szerokim łukiem upiekszając jego kompanów. Kolejnych już nie liczył. Nie było sensu.
 
Asmodian jest offline  
Stary 08-09-2015, 20:11   #109
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Wielki duch wstąpił w Haxa, kiedy drużyna znów stała się całością i w dodatku pojawił się jego kumpel. Wilson "Świr" Maddox, we własnej osobie pofatygował się wraz z jakimś skośnym, aby uczestniczyć w ich małej eskapadzie. Sposób w jaki dostali się do wnętrza Cytadelii był zdecydowanie zabawniejszy niż teleportacja. Rura praktycznie zazdrościł brawurowej akcji. W dowód uznania poklepał obu po plerach przez co ci omal nie padli na gęby. Czarny olbrzym był radosny pomimo gównianości ich sytuacji... i faktu, że nawet jego tytaniczne ciało zaczynało się męczyć. Nic to jednak... Hax miał przy sobie jeszcze trochę izotoników, aby zdjąć straszliwe obciążenie jakiemu podlegał jego organizm.

***


Bił, pałował, batożył, miażdżył, brutalizował, zabijał, mordował i niszczył. Bitewne szaleństwo ogarnęło go po raz kolejny. Jednak teraz byli już całkiem wysoko i nie walczyli z byle maliniakami, a z prawdziwymi nekrotwardzielami, nekromutantami i nekrokolosami. Hax tracił kolejne fragmenty pancerza zrywane z jego ciała potężnymi ciosami przeciwników. To jednak tylko bardziej nakręcało Rurę, który odpłacał wielokrotnie bardziej okrutnymi uderzeniami. Mistyczna buława biła po kolanach, stawach, pachwinach, twarzach i innych wrażliwych miejscach. Mroczna Harmonia okazywała się za słaba, aby sprostać bezlitosnemu czarnemu diabłowi, który w mniemaniu mrocznych legionistów przybył aby zaciągnąć ich potępione dusze do piekła.

W końcu pojawili się jednak przeciwnicy którzy swoim poziomem pakerności dorównywali Barakowi. Razydzi. Mutanci, których ciała wyglądały, jakby zostali specjalnie wyhodowali do kokszenia i pakowania i jakby nic innego w życiu nie robili. Hax starł się z nimi rozdając ciosy Obietnicą Wpierdolu. Zęby maczugi wyrywały skórę i mięso, odsłaniając pancerz i wzmocnione kości. Każdy cios który sięgał Capitolczyka chwiał nim niemiłosiernie. Z ciężkiego pancerza pozostał mu praktycznie tylko popękany napierśnik i rozbity hełm. Nogawice i rękawy zostały zdarte i jedyne co osłaniało Haxa to kombinezon zabezpieczający, a i ten był w strzępach rozdarty przez napięte mięśnie. To jednak tylko sprawiało że Haxtes bił szybciej i z większą żądzą mordu. Maczuga trafiła Razydę prosto w pysk wgniatając go do środka. Bestia padła, jednak zaraz za nią pojawiła się kolejna. Tym razem z pomocą przyszli Capitolczykowi Tatsu i Maddox. Świr rozerwał wierzchnie warstwy skóry i mięśni potwora serią grubego śrutu, zaś Tatsu doskoczył do niego tnąc precyzyjnie kataną. Rura nie marnował czasu i poszedł w sukurs skośnemu. Żółto-czarna furia zmieliła sługę cycatej Golgothy w parę chwil. Ze wsparciem Świra kolejne bestie padały. Był to zaprawdę widok, który każdego mógł podnieść na duchu.

 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 08-09-2015 o 20:23.
Stalowy jest offline  
Stary 11-09-2015, 22:39   #110
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Lewitacja nie była nowym doświadczeniem dla Rusty’ego, jednak nigdy nie czuł się dobrze kiedy nie mógł kontrolować swojego lotu za pomocą spadochronu lub grawochronu, tylko kiedy bezwładnie unosił się w powietrzu otulony kokonem mocy. Aurora delikatnie chwyciła go chwilę po tym, kiedy naruszony wybuchami mur pękł, uwalniając pręt zbrojeniowy, na którym wisiał Dunsirn. Westalka przeniosła go na stały grunt, w pobliże miejsca, gdzie przebywali Puszka i Haxtes.

Dobytek Derrena nie przedstawiał się wybitnie. Był obwieszony magami do karabinu, który stracił, a do pistoletu zostały mu tylko dwa. W przyszłości musiał ograbić jakieś zwłoki z PMu albo porządnego gnata. Inaczej przyjdzie mu wycinać wrogów maczetą do wyrębu wenusjańskiej puszczy, co było kiepską alternatywą. Dobrze, że miał jeszcze silex – materiał wybuchowy od Brannaghan oraz kilka zapalników różnego typu. W przyszłości mogła być to jego ostatnia deska ratunku. Na razie zostawał pistolet i komplet granatów.

Kolejna już walka z przeciwnikami tym razem była wyrównana. Wróg spodziewał się gości i przybył w wystarczającej liczbie, żeby mieć nadzieję na zatrzymanie Żołnierzy Zagłady. Albo tak się przynajmniej dowódcy Legionu wydawało. Derren odpiął od kamizelki taktycznej granat kriogeniczny i rzucił za drugą linię wrogów, zamrażając i spowalniając kroczące potwory. Chciał dać czas Haxtesowi i Cortezowi na uporanie się w walce wręcz z pierwszymi przeciwnikami, aby pozostali nie okrążyli Capitolczyków i nie zmiażdżyli ich samą tylko masą. Następnie Rusty wyjął pistolet i mierzonymi dubletami raził głowy przeciwników. Strzały przyniosły mierny skutek – kule zazwyczaj odbijały się od twardych, wzmocnionych metalem kości twarzoczaszek stworów. Trzeba było skombinować lepszą pukawkę.

 
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172