08-09-2015, 11:58
|
#114 |
| - Pochodnie. Noże były całkiem niezłe, lecz po miesiącu spędzonym wśród Marienburskich nożowników nie robią takiego wrażenia. Zdecydowanie pochodnie.
Uporawszy się z siodłem i jukami, Kocur ciężko opadł na ziemię. Zerknął chciwie na flaszkę Volkera. Wydawała boski chlupot, będący obietnicą palącej trzewia zawartości. Może alkohol choć na chwilę zabiłby ohydny posmak suszonej dziczyzny - twardej jak kamień i w sumie podobnie smakującej. Z drugiej strony, był tak wykończony, że nawaliłby się samymi oparami trunku. Nie mógł sobie pozwolić na niedyspozycję w takich warunkach.
- Dobre pytanie. Cóż może ściągnąć mieszczucha na pogranicze? Chyba głupota. Tak - splunął przez lewej ramie opędzając się od uroków - lepszej odpowiedzi nie znajdę. Snuję się jak smród po gaciach, licząc na znalezienie bogowie-wiedzą-czego.
Zerknął na łupy zebrane przez nowopoznanych towarzyszy. - Ale widzę, że niektórym Ranald sprzyja.
- Słyszałem, że na południowym zachodzie znajduje się jakaś opuszczona wioska. Przeklęta - a jakże. Ponoć żyje tam spore stado na wpół zdziczałego bydła. Za ową wieś bym się nie zapędzał. Są tam tylko trzęsawiska i potwory. Hordy potworów. Co do cywilizacji - chyba najbliższa to baronia Schrotera.
- Pewnie, że się obawiam hobgoblinów, goblinów i inszego śmiecia, który można spotkać tu na każdym kroku. Przez większość czasu podróżowałem z karawaną Strzygan. Dziwne typki, ale potrafią w miarę bezpiecznie przemieszczać się po rubieżach. Żaden ze mnie pogranicznik, ani tym bardziej żołnierz-samobójca. Napotykając wrogów robiłem to co umiem najlepiej - schodziłem im z oczu. W sumie jesteście pierwszą grupą, do której odważyłem się podejść.
Wprawnym ruchem wyciągnął sztylet i zaczął wygrzebywać syf spod pazurów.
- Swoją drogą nie napotkaliście na swojej drodze wypalonych cygar, albo pustych flaszek w dziwnych miejscach? |
| |