Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2015, 00:53   #50
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nisko, nad pustynią, wisiała pyzata szydząca gęba księżyca. Nabijał się blady sukinsyn. Nabijał z naiwniaków, idiotów i pechowców.
Z tych co zginęli tej nocy.
I tych co jeszcze mają szansę.

Bóg mi świadkiem, gdyby ten rozdęty skurwiel, w wyniku popromiennych bonusów wyhodował sobie rączki pewnie by je teraz zacierał. Rozrywkę miał, no raczej. Bo było na co z góry popatrzeć tej nocy. Gdzieś przez prerię dziką ferajną pędził pokraczny pomiot mateczki apokalipsy. To znów w rytm nieśmiertelnego rock&rolla polała się krew i pofruwały flaki. Opodal zaś, w salonie pewnego domu, rozgościł się koń. Ta, ta, taki co ma cztery kopyta i ogon, żadna przenośnia. Mhmmm. W salonie.

Farsa jakaś? Majak senny? Historyjka pijanego ranchera? A może najczarniejsza z możliwości? Prawda, cała prawda i tylko prawda. Tak nam dopomóż Bóg.
Bóg?
Eeee, nie kpij.
Tego już dawno tu nie ma.
Każdy przy zdrowych zmysłach zawinął manatki i stąd umknął.
A Bóg ponoć przyczaił się w Teksasie. Koniojebcy wzięli go sobie na wyłączność.

Aiden Portner

Baaaaam!
Pieprznęło wybitnie, aż się posypały tynki, zatrzęsły podłogi, światła zgasły zabierając ze sobą muzykę. I... całkiem zapadły się schody tworząc wyrwę w suficie i otulone pyłem rumowisko w dole.
Spod kawałków murów wystawała czyjaś ręka. Bez obaw, nie ludzka. Jakaś taka pokręcona, przydługa, tyczkowata. Sterczała demonstracyjnie, w konwulsjach trzepiąc nadgarstkiem, boki zrywać, jakby im potwór machał na pożegnanie. Skurcze pośmiertne? A może przed? Kogo to obchodzi.
Aiden i Monika zostali na górze. Łypali na parter z bezpiecznej odległości świadkując ostatniej polanej krwi, ostatnim wystrzelonym nabojom. A później zapadła cisza.

Stwory ich ignorowały. Krzątały się co prawda po parterze, słyszał ich ostrożne kroki, szelesty, widział leniwe pasma ruchu. Coś tam robiły. Ale nie pchały się na górę, na dach.
Pozostawało czekać. Zachować czujność i czekać.
- Co to kurwa było? - Monika odważyła się wreszcie na szept kiedy minęło największe napięcie. Przykucnęła nie wypuszczając z dłoni pistoletu. Wytarła rękawem poplamioną krwią twarz i dyszała ciężko, jakby jej się zebrało na płacz. Łzy nie popłynęły, ale pozwoliła sobie oprzeć głowę na ramieniu Portnera. Namiastki pocieszenia, którego teraz potrzebowała, nie mógł jej odmówić.

Czas mijał. Ziąb dokuczał. Zmęczenie znów brało górę pomimo pobliskiego zagrożenia. Monika odpłynęła wreszcie. Objęła go ciasno szukając odrobiny ciepła, choć nie przestawała dygotać, nawet przez sen. Widział w nocnej poświacie księżyca jak jej twarz łagodnieje, nabiera dziecięcego tkliwego wyrazu.

Z pierwszymi promieniami słońca wszystko się zmieniło. Pech zmienił się w farta. Żyli. Czy liczyło się coś więcej?
Ostrożnie zeszli na dół, gotowi na spotkanie mutantów ale nie było ani sztuki. Nie było nawet trupów, ich i naszych. Tylko strugi brunatnej czerwieni śpiewały historię z poprzedniej nocy, zaświadczały, że to nie był sen.
- Dziwne... - Monika weszła za kontuar sięgając po butelkę gorzały, odkorkowała zębami i pociągnęła łyk. - Zabrali trupy, radio i głośniki. I szafę grającą... Po jaką cholerę zabrały tą kolubrynę?
Odpaliła papierosa i czekając aż Aiden zrówna z nią krok przestąpiła próg Piekła. Samochody wydawały się poturbowane. Brakowało kawałków blachy, maski falowały od wgnieceń.
- Ja pierdolę, moje cholerne radio! - wrzasnęła z wyrzutem Monika wskazując na wybebeszone kable i ziejącą w desce rozdzielczej dziurę po samochodowym sprzęcie. - Mój challenger, Aiden! Pieprzone paszkwile poharatały moje maleństwo!

Dhalia Crowl/ Eddie Crispo

Dhalia miała pełne ręce roboty. Wracając się wzięła odpowiedzialność za tego chudzielca. Poważna, racjonalna decyzja... Musiała do cna ociepieć!
To się teraz uwijała jak mrówka tamując krew, brudząc się po łokcie, dezynfekując i cerując. Z jej rąk wypadały kolejne gaziki nasiąknięte czerwienią, igła śmigała z gracją nadwornej krawcowej. Mikrus, twardziel, odpłynął na samym początku zabiegu więc za publiczność robił jedynie Pan Czacha. Ale wydawał się choć doceniać wysiłki i fach Teksanki rżąc co chwila z podziwu.

Jak skończyła omdlewały jej ręce. Miała serdecznie dość. Dość potworów, krwi, fuchy medyka. Połatanego Eddiego ułożyła na stole w jadalni, przykryła go nawet odnalezionym w kuchni pledem i pozwoliła spać. Zresztą, co miała za wyjście? Nawet jakby go teraz natrętnie waliła po pysku to by nie wstał i nigdzie z nią nie poszedł.

Zwiedziła więc kuchnię. Przejrzała tamtejsze szafki natrafiając na kilka puszek zupy i fasoli oraz dwie litrowe butelki samogonu. Na blacie stał też baniak z wodą, benzynowa zapalniczka i pudełko z tabletkami do uzdatniania wody. Na piętrze znajdowały się dwie sypialnie i niewielka łazienka. Jedną z sypialni wypełniało niemal w całości podwójne sfatygowane łóżko. Druga... oprócz materaca w rogu zasłana była... śmieciami po sam sufit. Śmieciami o jednym wspólnym mianowniku. Elektronika. Kabelki. Matryce. Panele. Fragmenty, nie działające raczej, ot, części. Ktoś musiał je tu długo i pieczołowicie gromadzić.

Gdy wróciła na parter Mikrus spał w najlepsze. Zaryglowała drzwi i okna czując, że i ją ogarnia zmęczenie. Padała na pysk, co tu gadać. Mogła i może warować ze strzelbą przy oknie ale czy wiele by to zmieniło? Położyła się więc. Złapała kilka godzin snu aż obudziło ją słońce.
- Hej – zobaczyła, że Crispo też się obudził. Jej starania musiały zadziałać bo siedział na stole i łobuzersko przebierał nogami. - Dożyliśmy świtu.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Z kanapy doszedł ich słaby szept.
- Piććć.
No proszę, obudziła się i nieznajoma Jill.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 09-09-2015 o 16:29.
liliel jest offline