Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2015, 10:34   #33
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Alden niemal natychmiast skorzystał z zaproszenia. Zerwał się na równe nogi i podszedł prosto do Arine i Rashy, które siedziały obok Alytha.
- Miłe panie pozwolą - powiedział, bezczelnie wręcz wciskając się między nie.
Kapłanka odsunęła się, robiąc miejsce bardowi. Na szczęście ławy były długie i mimo dodatkowej osoby wciąż siedzieli wygodnie. Podobnie zresztą jak Edgar z siostrą, niziołkiem i krasnoludem po drugiej stronie stołu.
- Ta głusza miewa swe uroki - odezwał się Pięknousty, posyłając Ernie coś, co musiało być w jego zamyśle uwodzicielskim uśmiechem. - Ale sami, jak widzę, dobrze o tym wiecie, panowie.
Erna odpowiedziała mężczyźnie groźnym spojrzeniem spode łba, a Edgar parsknął coś pod nosem zirytowany. Atmosfera zagęściła się nieco; Arine postanowiła więc ją rozładować i skierować rozmowę na odpowiedni tor.
- To jak to z tą twoją historią? - zapytała wprost, nie siląc się na uprzejmości.
- Ach, no tak - westchnął teatralnie. - Nie da się ukryć, że ta jakże sielska okolica przypomina mi odrobinę wieś nieopodal Klejnotu Północy, w której to spędziłem dzieciństwo - z każdym kolejnym słowem mówił coraz głośniej - pomijając, rzecz jasna, przebrzydłą bestię napadającą samotnego jeźdźca na trakcie w biały dzień! - Ostatnie słowo niemal wykrzyczał.
Alden odetchnął głęboko, uśmiechnął się uroczo do słuchaczy i kontynuował już swym normalnym tonem:
- Moi rodzice byli prostymi ludźmi, zupełnie jak wy, podróżnicy. Jako biedni wieśniacy nie rozumieli pewnych rzeczy i...
- Czy on nas właśnie przypadkiem nie obraził? - Alyth usłyszał zadane szeptem pytanie Welmana.
- Zara mu przyfasolę...! - odszepnął mu krasnolud, zaś Alyth pomyślał, że jak na osobę potrzebującą pomocy bard postępuje niezbyt rozsądnie.
- ... pewne rzeczy ich przerastały - ciągnął bard, który albo tej wymiany zdań nie słyszał, albo kompletnie ją zignorował. - Na tej zasadzie nie pojmowali, że mogą być inne talenty niż tylko orka w polu, dożynki, machanie widłami w gnoju czy rodzenie dzieci.

Alden zamilkł, wstał i udał się w stronę kuchni.
- Czy mógłbym dostać wina, bo mi w gardle schnie, a ludzie tu wdzięcznie tak, z uwagą słuchają, że żal przerywać. Co to za obsługa w ogóle? - rzucił z pretensją.
W przejściu pojawił się wysoki, rudy chłop o szerokich barach, który zgromił Pięknoustego ponurym spojrzeniem.
- Co to za maniery w ogóle? - odwzajemnił się głębokim barytonem.
- Garth, bądź miły! - dobiegło z głębi pomieszczenia.
- Nie będzie mi tu szczeniak w mej własnej gospodzie zasad ustanawiał - odpowiedział mężczyzna żonie, ale mimo to udał się za szynkwas i nalał bardowi wina.
Ten, choć mocny w gębie, wydawał się nagle malutki przy właścicielu przybytku.
- Dz...dziękuję - odparł tak cicho, że ledwie go usłyszeli przy stole i po chwili był już z powrotem między dziewczynami.

Upiwszy łyk, Alden skrzywił się nieznacznie, ale nie skomentował. Za to jął dalej opowiadać.
- Gdy jeszcze byłem dzieckiem, mych rodziców zmogła ciężka choroba i odeszli do swych bogów. Oddałem ich marny majątek sąsiadowi w zamian za kilka srebrnych monet i pomoc w podróży do Miasta Wspaniałości. Ach, do dzisiaj pozostaje to najlepszą decyzją mojego życia! Nigdy nie sądziłem, że aż tak wszystko odmieni się dzięki niej.
Welman, Bulmar i Rasha zdawali się, o dziwo, słuchać z uwagą; Edgar raz po raz kładł dłoń na ramieniu Erny w uspokajającym geście; Arine za to wyglądała na kompletnie znudzoną. Alyth starał się udawać, że opowieść barda go nie usypia.
- Cieszymy się wraz z tobą, ale mamy za sobą długą podróż i nie mam ochoty spędzić reszty wieczoru na słuchaniu historii całego życia. Możesz ją potem opowiedzieć innym zainteresowanym - odezwała się białowłosa uprzejmie, acz stanowczo. - Do rzeczy... Co robisz tu na Północy i co to za bestia, co ci kochaną lutnię zabrała?
- Och, panienka ma charakterek! - stwierdził Alden wyraźnie zachwycony. - Moja pierwsza żona była taka właśnie, ale nie pozwalała mi pracować jak chciałem, więc musiałem oddać ją innemu - wyjaśnił z autentycznym bólem w głosie.
To pewnie znaczy, że cię wywaliła za drzwi, pomyślał mag.
- Potem ożeniłem się z leśną driadą i to właśnie ona uświadomiła mi, że świat potrzebuje takich jak ja! Zwłaszcza ten daleki ciemnogród na północy, gdzie ludzie nie znają piękna sztuki. Takich jak ja - zdolnych, młodych, pięknych - zaśmiał się perliście, odgarniając zabłąkany lok z czoła.
Na ten dźwięk nawet niziołkowi i krasnoludowi zrzedły miny.
- Lutnia - warknęła Erna, co tak zaskoczyło na moment wszystkich, że aż na nią spojrzeli.
Dopiero drugi raz zdarzyło się, by ktoś poza jej bratem usłyszał jej głos. Pierwszy też nie był zbyt przyjemny.
- Już, już - Alden machnął na nią dłonią lekceważąco. - Od driady właśnie otrzymałem mą piękną lutnię. Rama wykonana jest z własnego drzewa mej ukochanej. Gdziekolwiek nie pójdę, ona jest ze mną. To znaczy: była ze mną. Dopóki jakiś parszywy wypłosz mi jej nie ukradł! - Wściekł się znowu gwałtownie i potrzebował kilka oddechów oraz łyków wina na uspokojenie.

- No dobra, to gdzie, kiedy, jak i, przede wszystkim, kto... Konkrety, jeśli chcesz pomocy - zażądał Bulmar. - I co my będziemy z tego mieć? - zapytał, jak na krasnoluda przystało.
Alden wydął swe rzekomo piękne usta i zapewne byłby strzelił typowo kobiecego focha, gdyby tak bardzo nie potrzebował pomocy z odzyskaniem swego skarbu.
- O dzień drogi na wschód stąd jest maleńka wieś. Cała rzecz zdarzyła się na trakcie, gdy jechałem tutaj. Tak w połowie drogi, raptem kilka godzin stąd dosłownie. Chciałem złapać pierwsze wiosenne promienie słońca, więc zrobiłem sobie postój na polanie przy drodze. Naprawdę te promienie robią wspaniale na skórę. Do tego dostałem na drogę same pyszności, w tamtejszej karczmie usługuje przemiła dziewoja. Urodą nie grzeszy, to i... - umilkł na chwilę, widząc spojrzenie, jakim obdarzyła go Arine, po czym wrócił z opowieścią na właściwy tor. - Zjadłem obiad i zrobiłem się senny, to mi się przydrzemało pod drzewem dosłownie minutek parę! Na chwilę oczy zamykam, a tam w krzakach znika bestia z mą lutnią! - zapisał podniesionym głosem nie wiadomo, czy bardziej zły, czy wystraszony.
- Wyglądało to jak wielki jaszczur. Nie smok ani wyverna... Po prostu duża jaszczurka na dwóch łapach. Nie kobold, bo bym wiedział. To było odrażające i śmierdziało kanałem - wzdrygnął się tak bardzo, że aż zatrzęsła się ława. - Musicie mi pomóc mili państwo, jak mam dalej żyć? - zachlipał nad kielichem wina.
- Co my będziemy z tego mieć? - Welman powtórzył pytanie Bulmara.
Pięknousty naburmuszył się.
- Żeniąc się z driadą i ruszając w swą misję, wyrzekłem się majątków i bogactw. Nie mam złota. Mogę za to podarować wam pierścień, który otrzymałem od mej ukochanej.
Powiedziawszy to, wyjął z sakiewki pozornie zwykłą, drewnianą, wypolerowaną na błysk obrączkę.
- To sprawi, że duchy lasu przyjdą wam z pomocą, gdy je poprosicie. Oczywiście wśród natury odpowiedniej należy je prosić, nie na pustyni czy za kamiennymi murami - dodał, przewracając oczami. - To cenny prezent. Ale za lutnię oddałbym dużo więcej, gdybym miał.
Arine popatrzyła po swoich towarzyszach.
- No w zasadzie - zaczęła niepewnie, obserwując uważnie reakcje pozostałych. - Jutro i tak ruszamy dalej na wschód, mamy niejako po drodze. Możemy przynajmniej zobaczyć okolicę, tak myślę - złożyła ostrożną obietnicę.
Alden Pięknousty za grosz nie spodobał się Alythowi. Z charakteru oczywiście. No ale Arine miała w jednym rację - jechali w tamtym kierunku. Rację miał i Bulmar. Od kogoś tak “sympatycznego” jak Alden należało wziąć zapłatę za udzieloną pomoc. Jeśli - oczywiście - pomoc będzie owocna.
- Dlaczego nie wróciłeś po pomoc do tamtej wioski? - spytał Alyth. - Tam z pewnością znalazłbyś paru ludzi, którzy by cię wspomogli. Miałbyś większe szanse na znalezienie tej pomocy w wiosce, niż w samotnej gospodzie.
Alden otworzył usta, zamknął je, znów otworzył... Wyglądał przy tym trochę jak ryba wyrzucona na brzeg.
- W tamtej wiosce są sami ludzie, którzy poza widłami nie widzą użytku. Liczyłem, że tu znajdę kogoś bardziej, e, utalentowanego - powiedział w końcu, bawiąc się kielichem. - Zapewne przez te kilka godzin podróży, którą wtedy odbyłem nie przybył tam nikt znaczący. A tu? Proszę. Znalazłem Was - podsumował.
Ciekawe, czym żeś ich tam obraził, pomyślał Alyth.
- Ale przyznać trzeba, żeś odważny, skoro nie bałeś się sam w ten ciemnogród - powiedział głośno - gdzie bandytę na każdym niemal kroku spotkać można, zwierz wszędzie dziki, a prostaczkowie sztuki nijak nie pojmują.
- W Klejnocie Północy mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje - odparł Pięknousty. - Zresztą cóż mieliby mi ukraść? Urodę?
Alden zachichotał.
- No. Poza lutnią. Jak do tej pory szczęście mi dopisywało, gdyby tylko nie ta przebrzydła bestia! - Znów podniósł głos.
Odchrząknął.
- Jak do tej pory nie spotkałem nikogo ciekawego na tyle, bym chciał z nim podróżować - powiedział znudzonym tonem, oglądając swoje paznokcie. - Chcę tylko odzyskać lutnię i będę mógł wypełniać dalej swą misję.
Bogom niech będą dzięki, pomyślał Alyth, któremu słabo się zrobiło na myśl, że miałby podróżować z bardem. Tym akurat bardem. Biedne Dziesięć Miast, dodał. Również w myślach.
- Niech bogowie ci sprzyjają - powiedział, po czym wstał.
- Zaraz wracam - powiedział.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline