Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2015, 13:32   #37
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Fitzgerald wyszedł od archigosa z czołem zroszonym nierówną siatką potu. Mimo to wkrótce się rozluźnił. Audiencja musiała być niełatwa, ale ostatecznie jej wynik uspokoił diuka. Z resztą, czy jakakolwiek rozmowa z rządcą Skilthry mogła przebiegać w przyjemnym tonie? Na tym polegała siła wszystkich władców. Ludzie obawiali się ich mniej lub bardziej jawnie.
W drodze powrotnej diuk cały czas szemrał coś do siebie, jakby układał dalszy plan. Ismael śledził natomiast mroki uliczek po obu stronach ciemnej alei. Każda niewyraźna plama czerni jawiła mu się potencjalnym napastnikiem. Pomyślał o tym, co przekazała mu Lucy. Że w Zaułku rzekomo widziano morfa. Takie plotki pojawiały się regularnie, ale po ostatnich wydarzeniach, w sercu osnutej ciemnością Skilthry wyobraźnia nasycała ponurą perspektywę.
Kiedy powrócili, znów zajęli gabinet szlachcica. Wnętrze jak zwykle wypełnione było zapachem cygar i drogich perfum. Nicholas przez chwilę zbierał myśli.
- Dobrze się spisałeś Ismaelu. W niełatwej cię pozostawiłem sytuacji, lecz wywiązałeś się znakomicie. Wiem... Tego nie można było przewidzieć, lecz bacząc na sytuację, nie mogę ci niczego zarzucić.
Poklepał wojownika. Ten podniósł ze zdziwieniem brew. Minęło tyle lat, a wciąż nie przyzwyczaił się do instynktownego rozumienia gestów białych ludzi.
- Robiłem to, co do mnie należało. Nie chwalisz rolnika, że obsiewa pole.
Nicholas nie ustępował.
- Jak mogę ci się odpłacić za tak dobrą służbę? Zastanów się i jutro daj mi odpowiedź. Muszę popracować jeszcze, spraw kilka wyprostować.
Z drugiej strony miał na myśli parę rzeczy, które by mu się przydały. Skinął głową.
- Do zobaczenia Nicholasie.
Tamten powstrzymał go jeszcze raz gestem dłoni.
- Chciałbym abyś poszukał jutro tropiciela. Dobrego. Grosza nie będę żałować. Taki, któremu nie straszno zagłębić się w las, taki, który niejednego morfa ubił. A po południu będziesz mi potrzebny.
- Pamiętaj, że jednego masz już przed sobą - oczy zapałały mu żywym gniewem.
Nienawidził morfy. To przez nią jego przeszłość naznaczyły krew oraz szaleństwo. Jak każdy odczuwał strach w obliczu spotkania przemienionego. Lecz gdy stawał z potworem w szranki, słuszny gniew choć na parę chwil rekompensował okropności, które miały miejsce dawno temu.
- Ale dobrze. Zapytam.
Wrócił do swojego pokoju. Mimo nagabywań mocodawcy by zajął większą komnatę, wziął dla siebie surową celę z prostą pryczą. Nadmiar luksusów mąci w głowie - zwykł powtarzać czarnoskóry. Jedyne miejsce, które darzył specjalną atencją znajdowało się po prawej stronie. Było przykryte białą, odświętną zasłoną. Garrosh podszedł bliżej i zręcznym ruchem zrzucił materiał.
Kapliczka wznosiła się na kamiennym cokole. Podstawę wypełniały liczne runy o krzykliwych kształtach. W grawerowanych rowkach zalegały złogi farby wciąż zachowującej mocny, czerwony kolor. Pismo sprawiało tym samym wrażenie pisanego krwią. Na właściwej części ołtarza spoczywały uwiecznione w dzikim pląsie, humanoidalne postaci. Ismael mełł słowa prastarej inkantacji, którą członkowie jego plemienia przekazywali sobie ustnie między pokoleniami. Potem przez kwadrans spoczywał bez słowa, wpatrując się niemo w kamienny panteon. Czy była to forma medytacji lub monolog we wnętrzu głowy, trudno orzec.
Spał jak zwykle twardym, mocnym snem. Obudziły go miękkie promienie pierwszego świtania. Rozpoczął dzień od rozciągnięcia wszystkich mięśni i lodowatej kąpieli w drewnianej bali. Nałożył z powrotem ochrę na twarz, ubrał rynsztunek z zestawem amuletów, kości, tudzież inszych ozdób o egzotycznym zabarwieniu.
Szukanie kogokolwiek w mieście przypominało etapy postępującej reakcji. Aby zlokalizować konkretną osobę, należało poruszyć żerdź na której znajdowała się inna. Ta znowuż szeptała słówko komu trzeba. Oczywiście, Ismael mógłby bez problemu odnaleźć myśliwego w parę chwil. Ale jeśli chciał kogoś doświadczonego, a nie awanturnika z łukiem po dziadku, musiał się bardziej wysilić. Dlatego potrzebował Sheviego. Znał pół miasta i z pewnością mógłby mu kogoś polecić. Oczywiście informatora nie można było dostać ot tak, z powietrza. Zgodnie ze wspomnianą zasadą, aby umówić z nim spotkanie, Ismael musiał porozumieć się przez pomniejszych szeptaczy.
Niewielu wiedziało, że jednym z nich był rezydujący na Kwadracie guślarz. Zajmował niewielki wycinek targu, a konkretnie zżartą przez korniki skrzynię. Z niej wciskał ciemnocie wróżby i opowiadał o swych wizjach. Z pewnością musiał mieć jakiś protektorat. Chociaż większość miała go za niegroźnego wariata, to takim ludziom bardzo łatwo było przykleić etykietkę heretyków. W istocie jego słowa zawierały coś więcej niż wynaturzenia hochsztaplera. “Twoje szczęśliwe liczby to dwadzieścia i osiem” znaczyło na przykład, że ktoś ważny pojawi się w mieście dwudziestego dnia ósmego miesiąca. Trzeba było tylko wiedzieć jak słuchać i odciążyć się z brzęku do wełnianej czapy przed wróżbitą.
Pokryty strupami po ospie, karłowaty człowieczek wymachiwał żywo rękoma nad ludzką rzeką, przelewającą się po bruku. Jego postać pokryta był szatą, której stan sugerował, iż wyciągnął ją z najgłębszych zakamarków zapyziałego strychu.
- Widziałem rzeczy, którym nie dalibyście wiary! Ludu Skilthry, daję wam tą niepowtarzalną szansę. Niech wasze proste umysły ukorzą się przed prawdą!
- Witaj Sjef. Znów zarabiasz herezjami? - mruknął Ismael.
- Hej wielkoludzie. Przyszedłeś po raz kolejny zaczerpnąć ze studni mądrości?
Tu zaczynał się najtrudniejszy etap. Ismael nigdy nie nauczył się tego, co inni nazywali abstrakcyjnym myśleniem. Nie rozumiał metafor ani przenośni. Dlatego kontakt z tym człowiekiem był znacznie utrudniony.
- Słuchaj. Miałem sen. Człowiek o suchych członkach. Co możesz mi o tym powiedzieć? - “suchym” zwykł nazywać Sheviego.
Do kupki monet dołączyło kilka lisów. Guślarz pokiwał głową z aprobatą. Zmrużył oczy w udawanej mantrze. Kiwał się na skrzyni do przodu i do tyłu jakby walczył o równowagę.
- Taaak… widzę go… oh, nie! - udał zdziwienie - To straszne!
Ismael zawiesił ręce na sobie. Westchnął. Cała sytuacja go irytowała, ale przedstawienie musiało trwać.
- Zszedł ze sceny zdarzeń i nigdy nie wrócił.
- Co?
- Zasnął głęboko, a jego oczy pokryły się pyłem.
- Niech więc lepiej się obudzi!
Sjef podrapał się nerwowo po głowie.
- Nie może! Rozmawia z robactwem.
Ismael nie wytrzymał. Chwycił krętacza za chabety i przycisnął do siebie.
- Gdzie. Jest. Shevi - wydukał wprost w jego twarz.
- Nie żyje, do cholery. Zostaw mnie w spokoju, troglodyto.
Odepchnął go z powrotem i bez słowa odszedł ciężkim krokiem. To musiało się kiedyś tak skończyć, skoro ktoś grał na kilka frontów. Informator miał zapewne tylu wrogów, że mogliby założyć własny cech. Czuł się źle. Nie miał go za przyjaciela, ale czynił się łącznikiem z tutejszym społeczeństwem. I trochę po ludzku było go żal. Umiał wykazać się szczerą inicjatywą. Co prawda w przerwach między liczeniem pieniędzy a knuciem z podejrzaną hałastrą. Ale zawsze.
Teraz musiał poradzić sobie w inny sposób. Znalezienie odpowiednika łowcy w szeregach tagmatos byłoby zwyczajnie głupie. Dobry tropiciel musiał być indywidualistą. Jeśli nie potrafił samemu nauczyć się walki z morfą, to i tak pozostawał równie dobry co martwy.
Przy najlepszej części Kwadratu kilka sklepów było obudowanych. Stanowiły niewielkie budki, lecz wciąż czyniło to luksus w porównaniu z setkami pstrokatych straganów. Ismael przysiadł przed jednym z takich punktów. Nad wejściem dyndał szyld z łukiem. Tu można było się zaopatrzyć w krótkie miecze, strzały, cięciwy, wreszcie samą broń. Gdyby ktoś miał niepotrzebną skórę, pewnie istniała również możliwość odsprzedania jej za jednym zamachem. Obok stał odrapany słup z postrzępionymi ofertami pracy dla wszelakich traperów. Jeśli istniało coś takiego jak miejsce spotkań niezrzeszonych myśliwych, to tutaj. Każdy potrzebował choćby czasem podreperować ekwipunek lub rozejrzeć się za zadaniem.
Obserwował wchodzących do środka ludzi. Dość widział w swoim plemieniu, aby rozpoznać egzemplarz dobrego zabójcy. Taka osoba zachowywała czujność oraz gibkość w ruchach także na bezpiecznym terenie. Była to kwestia wyuczonego, niezbywalnego nawyku. Potem zwracał uwagę na rynsztunek. Jeśli delikwent miał czyste buty czy oręż w idealnym stanie, znaczyło że bliżej mu groźnie wyglądającego dandysa niż zabójcy. Wreszcie podchodził do celu swojej obserwacji i zwyczajnie zaczynał rozmowę. W momencie jak myśliwy uciekał wzrokiem lub jąkał się, szybko kończył konwersację. Jeśli nie, przedstawiał ofertę chlebodawcy.
Była to czysta prowizorka, wręcz łapanka z ulicy. Ale ufał swojej intuicji. Kiedy nastało południe, zakończył wyprawę i wrócił do posiadłości. Swoje kroki bez zwłoki skierował do Nicholasa.
- Jest paru chętnych. Pojawią się dziś. Chcę być obecny przy ich selekcji. Co do mojej nagrody. W mieście żył pewien człowiek. Shevi. Wiele mu zawdzięczasz szefie. Choć może o tym nie wiesz. Dziś dowiedziałem się o jego śmierci. Jeśli nie proszę o zbyt wiele, chciałbym aby jego mordercę spotkała kara.
 
Caleb jest offline