Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2015, 14:38   #60
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 8 -


Oculus zacisnął macki. Silniej. Gwałtowniej. Czuł, że ofiara jest na granicy wyczerpani, ale jej upór był zaskakujący…

Czyżby nędzny śmiertelnik łudził się, że ktoś przybędzie mu z pomocą? Że ocali go któryś tych zabłąkanych w swych własnych piekłach nędzników. Tych namiastek człowieka w większości pozbawionych, chociaż cienia człowieczeństwa. Kopii samych siebie. Zabójców, wykolejeńców, szubrawców, łotrów i szaleńców.

Oculus dostrzegł tę dominantę. Rozważał jej znaczenie w grze, którą toczył.
Niespodziewanie poluźnił uchwyt wokół ofiary. Na nią przyjdzie właściwy moment. Nie ucieknie mu. Teraz musiał zająć się tymi, którzy mogli pomóc jego … obiadowi… wyrwać się z uścisku. Wyplątać z macek demona.

Na to bestia zrodzona w nieznanym ludzkości wymiarze nie chciała, nie mogła …

Poczuł przyzwolenie. Zaproszenie. Jeden z nich wzywał go, prosił o pomoc… Oddawał się we władanie. To było tak oczywiste i tak przewidywalne.

Szaleństwo przyzywało tego, który się nim karmił.

Odwieczne prawo wszelkich wymiarów. Nawet tych nieznanych ludzkości. Tym robalom żyjącym w bebechach kosmicznego lewiatana.


GHOST #6

Ślady krwi wiodły Ghosta przez korytarze GEHENNY. Prowadziły do celu. Więzień szedł z niepokojem obserwując zmieniające się wokół niego otoczenie.

Wyraźnie coś było nie tak.

Kolor ścian kosmicznego więzienia uległ zmianie. Z metalicznej stali, zmienił w coś szarego, paskudnego, poprzecinanego jakimiś … żyłami. Struktura tych odmienionych ścian zdawała się pulsować, drżeć, lecz kiedy Ghost dotykał jej palcami wyczuwał tylko lepkość, chłód i twardość stali.

Co jakiś czas pod powierzchnią rozbłyskiwały cyfry. Rozpoznawał je. Rozpoznawał je bardzo dobrze. 3, 0, 6, 5, 4, 2. Nie było w nich ósemki. Tylko jej. No, ale przecież tak naprawdę to były dwie połączone ze sobą trójki, dwie cyfry 3 ustawione obok siebie w lustrzanym odbiciu. Może o to chodziło.

Wskazanie, która trójka byłą druga.

Nieważne.

Ślad doprowadził Ghosta prosto do … ściany. Urywał się, jakby idące osoby zagłębiły się prosto w tą szarą, brejowatą lecz zarazem twardą jak stal strukturę.

I nagle w ścianie pojawiło się rozdarcie, któremu towarzyszył dźwięk, jaki kojarzył się z opróżnianiem kiszek lub pruciem mięsa. Mlaszczący, obrzydliwy, lepki odgłos.

W tej samej chwili podobnie, wydając takie same dźwięki, otworzyła się rana na ciele Ghosta i bryznęła z niej ciemna krew – gęsta i niemal czarna.
Ghost na ułamek sekundy zamknął oczy ….


TORQUE #3



Zaczął się taniec, który Torque dobrze znał. Który rozumiał. Który nawet lubił.
Taniec ostrzy. Szybki, brutalny i śmiertelny.

Wirował, ciął, na granicy szału, w amoku, który stawał się częścią jego życia.
Szybki, śmiercionośny drapieżnik pośród ofiar. Zapamiętany w tańcu.

Obrazy …

… zmieniały się …

Sceneria … zmieniała się.

Raz widział trupy, które próbowały osaczyć go ze wszystkich stron, a on je ciął po twarzy, rękach, ciałach! Ich paznokcie, ostre niczym szpony, pozostawiały na nim krwawe ślady.

Innym razem widział ludzi w pomarańczowych kombinezonach o twarzach nienaturalnie bladych, obcych, pozbawionych wyrazu i emocji. Je też ciął, ranił, pokrywał krwawymi śladami.

Widział też Rozpruwacza, który doskakiwał do niego z nożem, odskakiwał wrzeszcząc coś dziko i niezrozumiale. To nie miało znaczenia z kim walczy Torque.

Krew pachniała słodko. Amok ciągnął go za sobą, ku szaleństwu zrodzonemu w obłędzie.


SPOCK #2

Opatrzył się, na tyle, na ile potrafił, przy użyciu prowizorycznych środków. Wiedział, że w ten sposób oddala tylko nieuchronne, lecz walczył o każdą minutę życia. Każda minuta była na wagę złota. Cenna, niczym najdroższy diament z Terry.

Pierwsza kombinacja, ta najprostsza, okazała się być zarazem prawidłową.

0 2 3 5 3 6 4

Kiedy tylko jego palce ustawiły tą kombinację oczy zalała mu fala obrazów.
Dzikich! Potwornych! Jak wtedy, kiedy ocknął się z cyfrą2 wyciętą na przedramieniu.

Znów uciekał. Biegł pośród spanikowanych ludzi, których twarze wydawały mu się znajome. Lulu. Tak! Znów ten cholerny Lulu! Szamanka! Fixer! Zanzibar!
Widział, jak na Fixera skacze jakaś kreatura, wgryzając się w gardło. Widział tryskającą krew, zabryzgującą wszystko wokół. Widział, jak Zanzibar przebiega kilka kroków, a potem pada próbując bez skutku powstrzymać wylewające się z niego flaki.

Lulu. Popchnął go Lulu. Upadł. Lulu też….

Szamanka…

Ocknął się, czując że traci panowanie nad nogami, że leci w przód bezwładny I słaby, jak niemowlę. Ile tak stał? Ile krwi stracił? Nie miał pojęcia.

Padając, Spock na chwilę zamknął oczy …

PONTI #5

- Przydam się jeszcze żywy. – Powiedział Ponti.

Oko nie odpowiedziało.

Mięśnie i żyły bolały Pontiego… nie… wróć… Ekkosz? Tak. Może…

Załkał. Małe oczka patrzyły na niego ze wszystkich stron. Wielkie oko obserwowało z sufitu.

Wtedy go zobaczył. To był Ghost.

- Pomóż mi… - to było pierwsze, co przyszło do głowy rannego Pontiego/Ekkosza/Sam nie wiedział kogo.

I wtedy Ghost strzelił. Prosto w głowę Pontiego, zabijając go szybko i bezboleśnie.

Oczy znikły. Ognista powieka również…

Podobnie jak znikł Ponti… Ekkosz… Ktokolwiek…
….

..
.


ROZPRUWACZ #0


Zaczął się taniec, który Rozpruwacz dobrze znał. Który rozumiał. Który lubił.
Taniec ostrzy. Szybki, brutalny i śmiertelny.

Serials wirował, ciął, zimny, wyrachowany, kalkulując i przewidując kolejne ruchy wrogów, w tym beznamiętnym zapamiętaniu, które zawsze byłó częścią jego życia.

Szybki, śmiercionośny drapieżnik pośród ofiar. Zapamiętany w tańcu.

Obrazy …

… zmieniały się …

Sceneria … zmieniała się.

Raz widział ludzi w pomarańczowych kombinezonach o twarzach nienaturalnie bladych, obcych, pozbawionych wyrazu i emocji. Rozpruwacz ciął ich, ranił, pokrywał krwawymi śladami ich ukryte pod pomarańczowymi szmatami ciała.

Innym razem widział trupy, które próbowały osaczyć go ze wszystkich stron, a on je ciął po twarzy, rękach, ciałach! Ich paznokcie, ostre niczym szpony, pozostawiały na nim krwawe ślady.

Czasami widział też Torque’a, który doskakiwał do niego z nożem, odskakiwał wrzeszcząc coś dziko i niezrozumiale. To nie miało znaczenia, z kim walczy Torque.

Krew pachniała słodko. Jej zapach ciągnął Rozpruwacza, ku szaleństwu zrodzonemu w obłędzie.


GHOST #6, SPOCK #2

… a kiedy je otworzył, ujrzał że już nie jest w korytarzu sam.

Ghost stał oparty o ścianę, która teraz była zimna, stalowa, normalna, a Spock leżał na zimnej podłodze.

Ghost czuł, że krwawi z rany na przedramieniu, Spock z rany po nożu. Ich krew mieszała się na stalowej płycie.

Za Spockiem były drzwi. Te same, przed którymi ocknął się już dwa razy Ghost. Raz na początku i teraz, chyba kilka minut wcześniej.

Spojrzeli na siebie. Dwaj skazańcy, zagubieni i krwawiący.

I obaj ujrzeli, że twarz tego drugiego przez uderzenie serca zatraca swoje rysy, staje się gładka, niczym szkło. Niczym tafla lustra.

Ta halucynacja, to złudzenie minęło jednak z kolejnym mrugnięciem oka.

Spock wyraźnie potrzebował pomocy medycznej. Ghost nadal czuł pulsowanie w ranie na przedramieniu. Pulsowanie cyfry sześć.


ROZPRUWACZ #0, TORQUE #3


Trupy znikły. Ludzie w pomarańczowych kombinezonach znikły.

Pozostali tylko dwaj mężczyźni. Dwaj zatwardziali mordercy. Torque i Rozpruwacz.

Obaj dyszeli ciężko i ociekali krwią z niezliczonych ran. Najczęściej płytkich nacięć na ciele, z których żadne osobno nie zagrażały życiu, lecz razem… razem powodowały krwawienie, które mogło okazać się zabójcze.

Amok minął. Halucynacje również.

Byli tylko oni dwaj w pustej jadalni, której oba wejście były drożne. Przy ścianie wysmarowanej gównem i krwią.

Spoglądali na siebie, obaj poza zasięgiem ataku drugiego. Wpatrzeni w siebie wrogo. Zimne oczy Rozpruwacza i szalone Torque’a.

Przez chwilę, prze ulotny moment, każdy z nich ujrzał na miejscu przeciwnika nie tego drugiego, lecz siebie…

Paliły ich gardła, zeschnięte niczym powietrze w kotłowni. Piekły poranione, pocięte dziesiątkami ran ciała.

Mogli skończyć to, co zaczęli zupełnie nieświadomie.

Mogli...

I wtedy to usłyszeli. Znajomy dźwięk. Wibrowanie, buczenie zrodzone z ocierających się o siebie cząstek powietrza. Coś płynęło w ich stronę. Znany już im drapieżnik. Demon bez ciała, krwi i mięsa, którego oni nazywali Oculusem.

Czuli go, jak zbliża się do jadalni zabryzganej ich krwią tym samym korytarzem, którym wkroczył do niej Rozpruwacz kilka chwil, lub kilka godzin temu. Pozostało im tylko jedno wyjście. I tylko od nich zależało, kto nim przejdzie – obaj, czy tylko jeden z nich.
 
Armiel jest offline