Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2015, 14:51   #51
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Ostrożnie, wypatrując zagrożeń podobnych do tych, które już widział, wracali tą samą drogą, która ich doprowadziła do zamkniętych drzwi. Szli obok siebie - nie ufali sobie nawzajem i obaj nie chcieli mieć tego drugiego za plecami. Spock miał w ręku pistolet, a koleś o nieobecnym spojrzeniu wciąż bawił się nożem.

Spock zaczął się zastanawiać, dlaczego wziął tego palanta ze sobą. Nic nie mówił, a jeśli już, to jakieś bzdury, do tego chodził jak na prochach, co zmniejszało jego przydatność właściwie do zera. "Niemal", poprawił się w myślach, bo idące obok niego wcielenie autyzmu mogło świetnie robić za żarcie dla anomalii. Jeśli biegał równie apatycznie, jak szedł, to kupi mu trochę czasu w razie problemów.

Ze zdziwieniem skonstatował miejsce, w którym utłukł demona. O ile tamten już wcześniej zniknął bez śladu, o tyle brak krwi z rozciętej nogi ponownie zaniepokoił Spocka.

"Jeszcze, kurwa, czego?!" - Oburzył się. "To może nogę też mi naprawią i zapomnimy o sprawie?" - zaproponował nie wiedzieć komu.

Narastające mrowienie z tyłu głowy zwróciło jego uwagę. Bardziej wyczuł, niż zobaczył poruszenie za plecami. Instynktownie odskoczył, a dolną część pleców zalała mu fala gorąca.
- Skurwy... - wydusił z siebie, wpadając na ścianę. Nie dokończył, bo uderzenie wybiło mu powietrze z płuc.

Lufa pistoletu szukała celu. Sunął plecami po ścianie, tworząc rozmazaną czerwoną smugę na zimnym metalu. W spojrzeniu Pontiego dostrzegł zaskoczenie - a może było to rozczarowanie? Ale czy wciąż to był on? Może wcale nie zabił wtedy anomalii, a ta przejęła ciało mężczyzny o twarzy nastolatka i zamierzała dokończyć dzieła?

- Zabiję cię, skurwielu... - wycedził przez zęby, ale coś przykuło jego uwagę. Niczym w podrzędnym horrorze z kropel krwi wyrastały jakieś stwory. Było ich coraz więcej, bo też coraz więcej krwi spływało na ścianę i podłogę korytarza. Okoliczne anomalie szykowały się na żer.

Trzymając palec na spuście wycofywał się. Jeśli ten pieprzony szaleniec rzuci się na niego, to zastrzeli go bez skrupułów. Jeśli nie, to pozwoli, żeby zajęły się nim zwabione agresją i krwią anomalie.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 03-09-2015, 17:07   #52
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację

- Ghost i Torque mi kazali. - powiedział z przestrachem patrząc na rannego Spocka i potwory wychodzące z jego krwi. Erik nie odczuwał żadnego strachu, ale musiał przez moment utrzymać powagę, żeby przyjrzeć się ruchom Spocka. Czy wystrzelił już sześć razy, czy tylko pięć? Od tego mogło zależeć życie mieszkańców Gehenny, bo jeśli nikt nie powstrzyma Erika to w końcu dotrze do sterówki i spali wszystkich. Na samą myśl zachichotał i już nie przerwanie śmiał się oddalając się. Erik spodziewał się swojej śmierci, dlatego wyjawił Spockowi kto dał na niego zlecenie. I dorzucił jeszcze jedną osobę, żeby wytworzyć trochę dodatkowego chaosu. Taki już był, taki miał styl. Nie martwił się tym, że bełkotał, ani tym czy Spock mu uwierzy. W dupie go miał i jego życie. Powinien zdechnąć już dawno, bo ten cały statek to jedna wielka pomyłka. Pedalski sprzeciw kary śmierci zapewniający życie szumowinom takim jak Spock - w przeciwieństwie do jego ofiar na ziemi, którym nie dano żadnej szansy. Jedynie ogień mógł zapewnić jakąkolwiek karę dla tej kanalii - misją Erika było zaprowadzenie sprawiedliwości na całej Gehennie i gdy już nikogo nie będzie to skieruje statek na Ziemię.

Oculus to anomalia? A niby czemu? To taka sama normalna istota jak Erik - był teraz w głowie Oculusa, a gdyby Oculus był w głowie Erika to już by rzygał z obrzydzenia. Tępy chuj. Na twarzy Erika pojawiło się skupienie. Przerwał chichot i splunął na posadzkę. Miał nadzieję, że z jakiego śliny powstanie śliniasty potwór, który zaatakuje chodzący AIDS Spocka. Po czym znów wybuchł śmiechem znikając zupełnie za rogiem i kierując się do wcześniej opuszczonych drzwi. Miał nadzieję, że tym razem będą otwarte, bo jedyną bronią jaką posiadał w tym momencie to przepastne poczucie humoru, chichot i nożyk do smarowania chleba masłem, który sprawił tyle problemów Spockowi. Jakby jednak podgrzać nożyk to można byłoby coś zdziałać przeciwko małym skurwielom - ścięłoby się białko i stałyby się strupami na tej ranie rzeczywistości.

W przypadku, gdyby jednak drzwi były zamknięte to wróci do zakrętu - nie pozostanie mu nic innego jak wyczekać Spocka i dokończyć robotę zleconą mu przez Ghosta, czy Torquego. Czy zapłata była tego warta? W sumie miał gdzieś zapłatę - liczyła się frajda pomagania bliźnim w usuwaniu ścierw tego świata. Nie przypadkowo Spock trafił do korytarza, w którym był Erik. Nie ma przypadków na świecie.

Jeżeli jednak czerwony AIDS Spocka zaatakuje Erika to ten zacznie wzywać Oculusa, żeby przybył i zrobił porządek z całym tym ścierwem, bo są ważniejsze rzeczy niż zabijanie Erika. Erik był przekonany o swojej wyższości, więc nawet w chwili swojej śmierci nie będzie się bał, nie będzie krzyczał z bólu i ogółem jego ostatnimi słowami będzie "Tak to się robi kurwy."
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 03-09-2015 o 17:09.
Anonim jest offline  
Stary 03-09-2015, 22:52   #53
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Kiedy czaszka wybuchła James był gotowy na wszystko. Nie bez powodu od lat trenował swoją psychikę, która była w stanie znieść więcej niż zwykłego, zwyrodniałego, gwałcącego i mordującego więźnia. Ta granica jednak już dawno została przekroczona, a on już dawno ustalił, że potrafił się bać...

Jedna ze ścian pomieszczenia nagle zaczęła wyświetlać Duchowi wiele, pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego scen. Jakiś panikujących ludzi, zakrwawiony nóż rzeźnicki, rozczłonkowane ciała, wnętrze jakieś mordowni i samochód pędzący ile sił w koniach pod maską. Natarczywe obrazy spowodowały, że serce Bakera zaczęło bić szybciej. Nożownik przez cały czas trzymał w ręce nóż, którego dobył zaraz po eksplozji czaszki z numerem cztery.

Dziura, która ukazała się jego oczom nie mogła być realna, a mimo to tam była! Wessała go z siłą podobną do prawdziwej, ale jej wylot znajdował się gdzieś na statku. Duch wrócił w znane sobie ciemności. Poczuł znajomy chłód. Po jego skórze przeszły dreszcze.

Cała scena działa się na tyle szybko i była na tyle pełna jaskrawych, ruchomych obrazów, że zabójcy zachciało się wymiotować. Niewiele brakowało, a na kratownicy pojawiłby się bardzo ludzki, normalny ślad, którego więzień wolałby nie zostawiać. Kręciło mu się w głowie, a pod czaszką neurony pracowały jak oszalałe. Duch starał się ułożyć to w jedną, spójną całość, ale nie był w stanie. Nie wiedział ile czasu minęło do czasu aż wstał. Kiedy jednak to zrobił był pewien, że scena była prawdziwa, bo posiadał zdobytą w celi kartę włamu.

Znajome zimno, znajoma ciemność i ten sam, niegościnny korytarz latającego więzienia. Wrota u wylotu tej części sektora stały otworem dla każdego kto znał kod i posiadał klucz. Niewielu zatem mogło przez te wrota przejść. Przedramię z numerem zaczęło nagle pulsować bólem i krwawić. Nie mocno, ale upływowi posoki towarzyszyło dziwne, cholernie nieprzyjemne uczucie... jakby żyły Ducha robiły za koryto dla jakiś robali, które za wszelką cenę chciały wyjść na zewnątrz. Ghost starał się nie myśleć nad tym, że zaczynał tracić panowanie nad kończyną. Był mistrzem przetrwania. Kiedy ta ręka zacznie grać przeciwko niemu utnie ją i podleczy się medpakiem. Zrobi to niczym dzikie zwierzę, które złapane w pułapkę jest w stanie pozbawić się łapy aby tylko odzyskać wolność.

Duch nie wiedział co się z nim działo. Zmysły, których zawsze mógł zawierzyć teraz go zawodziły albo… to naprawdę się wydarzyło. “To” czyli coś czego umysł człowieka nie był w stanie ogarnąć. Coś nadprzyrodzonego, nienormalnego. James starał się opanować emocje, które od dawna kłębione teraz uwidoczniły się. Baker wiedział, że jakby nie próbował już dłużej nie jest w stanie trzymać nerwów na wodzy. Dał się im ponieść i trzymał się tego zimnego, bezdusznego korytarza. Nie szedł, tylko stał, łapał oddech i starał się opanować. Nie wiedział ile tak stał, ale dość aby uspokoić się na tyle na ile było to - w takiej sytuacji - możliwe. Czemu akurat numer 4? Czyżby to oznaczało, że numer 6 jeszcze pożyje? Kto był numerem 4? Zabójca miał za mało odpowiedzi na powstałe pytania. Chciał iść przed siebie bogatszy o kartę włamu i świadomość, że zdarzyć się mogło wszystko. Morderca dobył kuszy upewniając się, że na jej łożu znajduje się bełt. Sprawnie naciągnął cięciwę i cicho niczym Duch ruszył ku drzwiom.

Drzwi miały panel magnetyczny, uruchamiany kartą dostępową. W jednej ręce Duch trzymał kuszę, a w drugiej kartę włamu. Miał nadzieję, że karta zadziała i wrota się przed nim otworzą. Karta zadziałała i otworzył się panel elektroniczny.


Ghost nie miał pojęcia co należało wpisać. Pamiętał jednak kod, który ułożył z czaszek w celi. Nawet jeśli była to halucynacja to bardzo realistyczna. Najwyżej nie pójdzie dalej tylko się cofnie. Musiał spróbować. 0235864791. Zdołał jednak wklepać tylko 0235864 i zabrakło miejsca na pozostałe cyferki.


Ghost stwierdził, że spróbuje jeszcze kilku kombinacji. Może akurat trafi którąś z nich, a jak nie to odejdzie w przeciwną stronę. Wszystkie z haseł jakie przychodziły mu do głowy nie pasowały. James pozostawał jednak czujnym. Tam działo się coś niesamowitego i nawet w chwilach spokoju należało zachować przesadną ostrożność. Korytarz był pusty i cichy.

Ghost cofał się cicho, spokojnie. Żałował, że nie udało mu się przejść przez wrota, ale wiedział, że nie mógł za długo stać w miejscu. Musiał poszukać pozostałych. Tym razem zdecydował się iść innymi korytarzami aby natrafić na coś innego. Miał nadzieję, że jeszcze ktoś żył i uda mu się z tym kimś skontaktować. Chociaż musiał przyznać, że w takiej ekipie mogło to oznaczać więcej złego niż dobrego dla niego i tego "towarzysza”…
 
Lechu jest offline  
Stary 05-09-2015, 14:04   #54
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 7 -


Cichy jęk. Zaciśnięte aż do krwi wargi. Spazmatyczne drgawki.
Ofiara znów traciła siły.

Bezwolna, przytłoczona przez demona.

Zagubiona w koszmarnym śnie. Błąkająca się bez celu, jak duch nawiedzający opuszczoną sekcję.

Nieświadoma innych. Nieświadoma siebie.

Uwięziona w lepkich, lodowatych mackach demona, wysysających wszystko, co miało jakąkolwiek wartość na tym przeklętym przez siły wyższe i nawiedzonym przez siły piekielne statku - więzieniu.


OCZKO #4


Temperatura spadała straszliwie, lecz Oczko nigdy się nie poddawał. Nigdy!

Zawsze miał tysiące pomysłów, zawsze miał tysiące planów…

Tylko sił zaczynało brakować.

Powoli, nożem, drętwiejącymi paluchami otworzył pokrywę panelu. Nie miał narzędzi, ale miał wiedzę. Miał determinację. Miał…

Palce pokryła warstewka lodu.

Nie dasz rady

Szept w głowie.

Nie uciekniesz mi.

Oczko potrząsnął głową, próbował wyrzucić z myśli te obce słowa.

Nikt nie ucieknie. Każdy z was … zostanie pochłonięty. Tak powinno być.

Palce sztywniały, nóż ślizgał się po panelu, ale w końcu udało się zrzucić pokrywę. Kosztowało to Oczko opuszki palców, które zostawił na oblodzonej powierzchni. Nawet nie bolało.

Zamarzającymi oczami ocenił kabelki i druciki. Nic trudnego. Zwolnić mechanizm. Tylko tyle.

Aż tyle.

Nie otwieraj tego. To nic nie da. Nie uciekniesz mi. Jesteś częścią mnie. Zawsze byłeś.

Spiął dwa kable, przeciął trzeci – jak należy.

Drzwi otworzyły się. Oczko zaszczękał zębami z zachwytu.

Głos miał rację.

Nie uciekł.

Za drzwiami znajdowała się tylko ciemność i lodowata pustka, która skoczyła w stronę Oczka, Ogarnęła go w jednej chwili i pozbawiła tej namiastki życia, którą się cieszył.

Nikt nie ucieknie. Nie walcz.

TORQUE #3


Torque czekał. Czujny, niczym schwytane w potrzask zwierzę. Oszczędzał siły. Jak każdy więzień na GEHENNIE. To potrafił robić doskonale.

Drugi więzień nie wracał. Uciekł? Coś popieprzyło się w jego założeniach? Coś mu się przytrafiło?

Torque nie miał pojęcia.

Czekał.

Po jakimś czasie poczuł wyraźne drganie powietrza. Wraz z tą niepokojącą wibracją pojawiło się coś jeszcze. Zapach gnijącego mięsa i starej krwi. Odór jatek.

Coś gęstniało w powietrzu kantyny. Coś budziło się, gromadziło.
Grodzie – obie prowadzące do jadalni drogi – zatrzasnęły się nagle z metalicznym hukiem.

Ciała, do tej pory siedzące w pośmiertnym zesztywnieniu, nagle poruszyły się. Z okaleczonych, nierozpoznawalnych twarzy, wydobyły się dziwne dźwięki. Jakieś posapywania, mlaskania, gulgoty, świsty i syki.

Pierwszy trup poderwał się nagle na nogi wyciągając jedyną rękę w stronę.

- Znalazłam cię… tato...


ROZPRUWACZ #0


Zostawił poza sobą obłąkaną kantynę i ruszył sprawdzić teorię. Szedł ostrożnie, jak polujący drapieżnik i jednoczesna ofiara.

Korytarze były puste. Ponure. Zimne. Tu I ówdzie zabryzgane starą, już zeschniętą krwią. Tu i ówdzie zachlapane świeżą posoką.

Droga znów poprowadziła go w stronę kantyny, tym razem jednak coś się zmieniło. Gdzieś usłyszał jakieś krzyki, dochodzące z nieznanego źródła. Stłumione, odległe, jakby … w jego głowie.

Jadalnia była pusta. Zniknął Miquel i ciała, lecz pozostał groteskowy obraz na ścianie.

Rozpruwacz wszedł ostrożnie. Obawiał się zasadzki ze strony zabryzganego krwią „kompana”. Ale drugiego skazańca faktycznie nie było.

Za to w wejściu pojawili się inni ludzie. W pomarańczowych uniformach, o twarzach bladych, jak gumowe maski.

- Pomóż nam… - Powiedział w końcu jeden z więźniów. – Potrzebujemy…

- … twojej krwi. – Dokończył inny.

- Daj nam…

- … swoją krew.

Szli powoli. Nie spieszyli się, jakby byli u siebie, a ona była nieproszonym intruzem.

- Jesteś....

- ... jego wybrańcem.

-Numerze...

-...zero...

- Już raz …

- … cię zabiliśmy.

- Ale wtedy…

- …byłeś inny.

Zbliżali się i wydawali groźni, mimo że nie mieli broni.


SPOCK #2, PONTI #5

Obaj więźniowie ruszyli w przeciwne strony. Jeden tłumaczący swoje zachowanie i przestraszony, drugi krwawiący, lecz zdeterminowany.

Uciekali nie przed sobą, lecz przed tym, co pojawiło się w korytarzu. Każdy z pewnymi niewypowiedzianymi planami.

Huknął strzał i Ponti wrzasnął. Spock nie strzelał zbyt dobrze, ale ten strzał nie był trudny. Kula trafiła Pontiego nie tam, gdzie planował Spock, lecz niżej, w kostkę…

Ciało poddało się kalibrowi wytopionego pocisku. Stopa została niemal oderwana od reszty ciała i podpalacz upadł.

Spock uśmiechnął się krzywo i podpierając ściany jak najszybciej spróbował oddalić z miejsca konfrontacji.


PONTI #5

Skurwiel go postrzelił! Nie! Prawie odstrzelił mu nogę!

Jedyne, co mógł zrobić Ponti to upaść. Wszelkie plany pójścia pod drzwi czy późniejszego polowania zdały się nic niewarte. Z wściekłością obserwował, jak Spock znika za zakrętem, a krwi, która spłynęła z rany od noża wyłaniają się kolejne poczwarki.

Ponti wrzasnął wkurwiony. Naprawdę ostro.

Zaczął szybciej realizować swój plan wzywania Oculusa, kiedy zauważył, że również z jego krwi wylęgają się jednookie homunkulusy.

Wzywał demona, klął z bólu i wrzeszczał z wściekłości jednocześnie.

Falanga małych potworków zaczęła wspinać się na ciało Pontiego. Ręce miał sprawne, więc zrzucał je z siebie z furią, zgniatając i strącając spazmatycznymi podrygami ciała.

Czuł, jak chwycone kreaturki pękają mu między palcami, niczym przejrzałe owoce. Czuł, jak krew rozlewa się po jego dłoniach, skapuje na jego ubranie, by za chwilę znów uformować się w to cholerstwo.

To była, jak walka z wiatrakami.

Ponti tracił siły, wraz z krwią a im więcej on krwi tracił, tym więcej stworów przybywało. W końcu nie był w stanie z nimi walczyć.

Znieruchomiał przyciśnięty do ziemi przez czeredę stworów. Spojrzał na setki osadzonych na krwistych ciałach gałek ocznych. Oczu o różnych tęczówkach, jak szybko się zorientował. Oczu … obdarzonych świadomością zbiorową, jak przypuszczał.

Migotały w nich iskierki.

Ogień. Światło.

I wtedy Ponti zobaczył to nad sobą.

Wielkie, okolone płomieniami, rozlewające się oko.

Jestem. Przybyłem Czego chcesz. Chcesz się mi oddać?

Piroman usłyszał głos w swej głowie.

SPOCK #2

Oddalił się, z trudem łapiąc oddech. Tracił siły, wiedział to. Co więcej, z jego skapującej na podłożę krwi nadal formowały się te małe diabełki. Na szczęście dla Spocka nie goniły go, lecz kierowały się w stronę Pontiego, tam skąd nadal słyszał jego wrzaski.

Starając się nie upaść Spock oddalił się od miejsca, w którym oberwał nożem, aż w końcu, sam nie wiedząc jak, znalazł się przed jakimś drzwiami.
Dziwnymi drzwiami, bo zamiast zamka miały one tablicę złożoną ze znaków.

https://docs.google.com/document/d/1...Z332DUZ5M/edit

Spock czuł się coraz słabiej. Czuł, że jeszcze chwila i jeśli nie powstrzyma jakoś krwawienia, umrze.


GHOST #6



Odszedł od drzwi nie bardzo wiedząc, jaką miałby użyć kombinację.

Szedł przez opustoszałe, wyludnione, wyziębione korytarze, licząc na to, że trafi na ślad któregoś z wysłanych z nim na misję więźniów.

I trafił.

Zupełnie niespodziewanie.

Przed sobą Ghost ujrzał punkt widokowy. Taras, na który maszyny czasami prowadziły więźniów … aby mogli ujrzeć wspaniałość wszechświata i otaczający ich bezkres. By mogli poczuć, że są nikim i nie mają gdzie uciec. Sam Ghost też raz doświadczył tego przeżycia, pamiętał.

Tym razem widok, który ujrzała był jednak zupełnie inny. Bardziej nieziemski.

Przyciągnął jego uwagę.

I wtedy ją zobaczył.

To była Lalka – czy raczej to co z niej zostało. Z trudem rozpoznał jej skulone przy bulaju ciało, pocięte, leżące w wielkiej, zmarzniętej kałuży krwi. Jakby stado jakiś szaleńców opadło ją i pocięło na strzępy nożami.

A na koniec zabrało twarz. Dosłownie. Odcinając ją jakimś dużym, ostrym narzędziem. Porzuconym zresztą kawałek dalej. Mieczem Hiro. Od ciała Lalki prowadziły ślady butów. Czerwone, zeschnięte tropy wskazujące, dokąd poszli jej oprawcy.

Witaj Ghost.

Głos dobiegł do więźnia zewsząd, jakby wydobywał się z ukrytych gdzieś sprytnie głośników.

Nie uciekniesz mi. Nie łudź się. Żadne z was mi nie ucieknie.

Przez korytarz przeszło dziwne drżenie, a pod bulaj, z drugiej strony, unosząc się w pustce kosmosu podpłynął… Oczko.

Twarz więźnia byłą sina, pokryta warstwą szronu, ale oczy ... wypełniał dziwny blask. Wirującą, rozcapierzoną na różne strony poświatę

Chcesz zobaczyć prawdziwego demona, Ghost.

Wystarczy, że spojrzysz w lustro i zrozumiesz, kim jesteś.
Czym jesteś.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 05-09-2015 o 14:41.
Armiel jest offline  
Stary 06-09-2015, 16:35   #55
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Punkt widokowy był oszałamiający. Nawet taki czujny skurwysyn jak Ghost na sekundę opuścił gardę i po prostu wpatrywał się zdumiony w bezkres kosmosu. Konstelacje przed jego oczami układały się w pobudzające wyobraźnie obrazy. Skazańcowi nie przychodziło jednak na myśl nic co byłoby spokojne, normalne. Powykręcane ciała, narzędzia mordu, plamy krwi i wymiocin…

Kiedy Dych oderwał się od obserwacji dojrzał Lalkę. Nie był to piękny widok, ale - bynajmniej dla niego - niezwykle ciekawy. Zabójca od razu zaczął “badanie” miejsca zbrodni. Ciało było posiekane przez wiele osób. Jedna - nawet wyposażona w dwa noże czy maczety - nie byłaby w stanie tego zrobić. Musiałaby szybko i nieregularnie się przemieszczać w poziomie i pionie. Musiałaby uderzać pod różnymi kątami, z różną siłą i z różnego rodzaju zamachu. Raz pchać i ciągnąć zadając cios, a raz siec jak piraci na starych filmach. Zabójców było zatem wielu. Minimum trzech.


Miecz, którym zerwano twarz kobiety leżał kawałek dalej. To była niesamowita klinga Yamady, a ten kto ją miał musiał zabić i jego. Hiroshi nigdy nie oddałby katany komukolwiek, bo ta - poza nieocenioną wartością bojową - miała dla niego szczególną, sentymentalną wartość. Ci goście musieli być dobrzy skoro dali sobie radę z czujnym, wysportowanym japończykiem. Ale czy na pewno? Baker miał za mało danych aby wyciągać tak daleko idące wnioski. Obecnie były to jedynie spekulacje.

Kiedy Duch badał ślady wokół ciała Petry znowu odezwał się ten głos. Serce Ducha przyśpieszyło, krew zaczęła krążyć szybciej, adrenalina wzrosła. Mistrz przetrwania był czujny i gotowy do walki. Źródła tych dźwięków nie szło ustalić czego nie można było powiedzieć o miejscu pobytu kolejnego więźnia - Brennera nazywanego Oczkiem. Gość miał wiedzę i umiejętności aby posiadać realne szanse na ucieczkę. Nie był raczej dobrym wojownikiem, nie był kimś wyróżniającym się sprawnością, ale miał duże szanse - czego nie można było powiedzieć o Lalce kiedy została absolutnie sama.

Tak się nie postępowało. Nie zabijało się nie znając dobrze celu. Nie znając jego grzechów i nie mogąc być całkowicie obiektywnym i uczciwym. Duch nie był demonem. Nie był kimś takim jak ten szaleniec zabijający ich jednego po drugim. Był sprawiedliwy. Dobierając swe ofiary nie kierował się emocjami tylko zdobytą wiedzą. Jeżeli nie był w stanie nic danemu obiektowi udowodnić to nie miał go na swojej liście, a jak wiadomo każdy popełniał błędy. Nawet najlepsi zostawiali ślady. Nikt nie był Duchem. Baker musiał znaleźć tych psycholi i pokazać im, że nie był taki jak oni. Nie był tępym narzędziem tylko kimś więcej. Na szczęście zostawili ślady i chyba chcieli zabijać dalej… Być może uda mu się spotkać któregoś z niedawnych towarzyszy. Dla odmiany mogłaby być to żywa osoba...
 
Lechu jest offline  
Stary 09-09-2015, 09:12   #56
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Torque siedział na stole wpatrując się w zabazgraną ścianę. Ta chwila, gdy skupiony był nad zrozumieniem tego co ktoś mógł mu przekazać była najwspanialszą chwilą odkąd opuścił bezpieczny sektor. Głosy w jego głowie zeszły na drugi plan, a on mógł się uspokoić. Chociaż na chwilę. Jednak mroczne, mentalne macki czające się w mrokach porzuconych sektorów znów wypełzły i sięgnęły mózgu mężczyzny, wciskając się w każdy zakamarek i zakręt kory mózgowej, wypełniając jego myśli i przejmując kontrolę nad jego zmysłami.

Miguel poczuł zapach ciasta, które zwykła piec jego żona. Drożdżowe ze śliwkami, jego córki je uwielbiały. Mężczyzna rozejrzał się wokół, wyszukując źródła zapachu, jednak dalej znajdował się w mesie, w której jedynym zapachem, który mógł panować był smród gówna, krwi i rozkładu. Zeskoczył z krawędzi stołu. Wiedział, że jego mózg znów zaczyna sobie z nim pogrywać. Puknął się bokiem zaciśniętej dłoni w skroń, chcąc przywrócić sobie jasność umysłu.

-Miguel...- odezwał się głos jego żony -Miguel, dlaczego to wszystko robisz? Co jest twoim celem? Chcesz przeżyć i pełzać w tym gównie niczym karaczan? Poddaj się. Połóż się i umrzyj. - To było coś nowego. Nigdy wcześniej ułudy nie zwracały się w ten sposób do Torque'a. Mężczyzna wstał, wyciągnął nóż i rozejrzał się po stołówce. Ktoś musiał sobie z nim pogrywać.
Nagle go zauważył – mężczyzna w tatuażach, którego spotkał wcześniej. Wydawało mu się, że to jego krew miał na sobie, ale chyba się pomylił. Stał w drzwiach, z których przyszedł sam Torque, stał i uśmiechał się.
- No co Miguel, nie poznajesz swojej żonki? - powiedział głosem, który brzmiał jednocześnie jak głos jego żony i głos tego mężczyzny.
- Chciałbyś ją zerżnąć, co? - mówił już swoim głosem - Tak jak ja ją zerżnąłem, a potem pociąłem jej śliczną buźkę i kazałem na to patrzeć twoim córeczkom. A potem sam je wypatroszyłem. Co się tak gapisz? Nie pamiętasz co powiedzieli biegli? Żona i dzieci zabite, mąż nieprzytomny, cały we krwi, która nie należała do nikogo. Nie tak było? Tak. A teraz popatrz na siebie, jesteś cały w mojej jusze. Układa ci się to w twojej pustej pale w całość? - wytatuowany chudzielec ciągnął swój monolog. Torque czuł wzrastający w nim gniew. Czuł pulsowanie krwi, która coraz szybciej krążyła w jego żyłach. Z każdym słowem wytatuowanego tracił nad sobą kontrolę.

Ruszył na niego z wyciągniętym nożem, złapał go za bark i naciągnął na ostrze swojego noża.
Mężczyzna spojrzał na niego i wybuchnął śmiechem. Po chwili powietrze zaczęło falować, tak jakby podłoga nagle rozgrzała się do tysięcy stopni. Miguel spojrzał na mężczyznę, którego trzymał nabitego na nóż. Nie było go już tam, a jego miejsce zajął jeden z trupów, który wcześniej siedział przy stole. Torque z obrzydzeniem odepchnął zwłoki, które upadły na ziemię z głuchym łoskotem. Równocześnie obie grodzie zatrzasnęły się, odcinając mężczyznę od drogi wyjścia.
Powietrze znów zafalowało, a mężczyzna usłyszał zza pleców głos córki
- Znalazłam cię... tato... - Jeden z trupów siedzących za stołem poderwał się na nogi, zbliżając się w kierunku Torque'a.

Mężczyzna cofnął się kilka kroków w tył, aż napotkał zimną powierzchnię ściany. Rozejrzał się wokół, lustrując otoczenie. Nie wiedział czy to kolejna ułuda czy prawda, ale postanowił działać. Chciał wykorzystać swoje umiejętności w walce nożem przeciwko chodzącemu trupowi. Celował w głowę, szyję lub serce, sam nie wiedział dlaczego.

Stanął do nierównej walki.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 10-09-2015, 13:08   #57
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Strzelił.

Co prawda kolejna fala gorącego bólu sprawiła, że ręka mu drgnęła i kula poszła niżej, niż planował, ale trafił i to się liczyło. Zranienie tego świra miało dać mu gwarancję, że ten nie polezie za nim dokończyć co zaczął. Rozpieprzenie stopy Pontiego było niemal idealnym, chociaż przypadkowym zwieńczeniem jego planów.

Żałował, że w ogóle zabrał go ze sobą, ale nie mógł cofnąć czasu. A szkoda, bo ilość krwi jaką tracił nie dawała mu go zbyt wiele. Wykrwawiał się, jednak wciąż nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby tutaj umrzeć. No jak - ON miałby nie dać rady?! Niemożliwe. Zawsze dawał radę.

Mimo poważnej rany i obecności tworzącej się z jego krwi anomalii, jego umysł był dziwnie spokojny, wręcz flegmatyczny. Myśli, które zwykle pędziły przez głowę z prędkością pociągu ekspresowego najnowszej generacji, teraz płynęły leniwie, jakby wszystko wokół zwolniło. Powietrze stało się lepkie i coraz trudniej było mu iść do przodu. Może była to kolejna anomalia, w którą wpadł? A może właśnie umiera? Nawet nie zdziwiła go łatwość, z jaką przyjął to do wiadomości.

Prawie wpadł na drzwi. Nie miał pojęcia skąd się tutaj wzięły, a właściwie skąd on się tutaj wziął. Były drzwi i miał zamiar przez nie przejść. Tam na pewno czekał świetnie wyposażony medlab, w którym rozwiążą jego chwilowy problem z brakiem krwi i dziurą w plecach. Inaczej po kiego grzyba byłyby tutaj te drzwi!?

Zamek w postaci dziwnych tabliczek wyglądał na prosty i zarazem skomplikowany w swojej prostocie. Takie coś kompletnie nie pasowało do Gehenny, ale świetnie uzupełniało to, co z Gehenną robiły różne anomalie, wliczając paskudną mordę Oculusa. Nim zabierze się do zabawy z literka... tfu! cyferkami, musi chociaż trochę powstrzymać krwotok. Chyba. Czemu nie?

Skupienie się na jakimś konkretnym zadaniu pozwalało odpocząć dziwnie ciężkiej głowie. Nie myślał, tylko mechanicznie wykonywał czynności, które miały jeszcze przez chwilę pozwolić mu żyć. Za pomocą noża naciął i oderwał oba rękawy z więziennego kombinezonu. Chyba przy tym pokaleczył sobie ramiona, ale to nie miało teraz znaczenia. Rękawy rozciął wzdłuż uzyskując w ten sposób pasy materiału z grubsza przypominające bandaże. Następnie odciął lewą nogawkę na wysokości łydki, również kalecząc skórę na nodze. Otrzymany kawałek materiału złożył kilkakrotnie - będzie służył jako opatrunek. Teraz przyszła kolej na najtrudniejsze - prowizoryczny opatrunek przyłożył w miejsce rany i obwiązał się możliwie mocno pasami materiału z rękawów, unikając przy tym nadmiernego poruszania ciałem - każdy ruch skutkował dodatkową ilością wypływającej krwi.

W każdej chwili był gotów przerwać bandażowanie, jeśli osłabienie związane z upływem krwi stawałoby się zbyt silne. Skoro miałby skonać przed drzwiami, to wolał je otworzyć i paść po drugiej stronie.

Wzrok uciekał mu w kierunku tabliczek z cyframi. Było ich siedem: 3 4 3 5 0 6 2, wymieniając od lewej. Domyślał się, że należało je jakoś poukładać, znaleźć właściwą sekwencję. Wątpił, żeby chodziło o najprostsze rozwiązania, czyli rosnąco lub malejąco, przynajmniej jeśli chodzi o wartość cyfr. Tabliczki różniły się wielkością i właśnie od tego postanowił zacząć.

Najpierw ułoży je od największej, do najmniejszej tabliczki, czyli 0 2 3 5 3 6 4. Następnie odwrotnie, czyli 4 6 3 5 3 2 0. Później wróci do najprostszego rozwiązania, czyli rosnąco: 0 2 3 3 4 5 6 oraz, jeśli i to nie przyniesie rezultatu, malejąco: 6 5 4 3 3 2 0.

Więcej pomysłów na znalezienie właściwej kombinacji nie miał. No, może poza dość szalonym pomysłem bazującym na rozwiązaniu pochodzącym z czasów telefonii komórkowej, kiedy aparaty miały jeszcze przyciski do wybierania numerów. Poszczególnym cyfrom, poza 1, której przypisywano zwykle skrót do poczty głosowej, odpowiadały litery. I tak dla 2 przypisywano ABC, 3 - DEF, 4 - GHI, 5 - JKL, 6 - MNO, 7 - PRS, 8 - TUV, a 9 - WXY.

Idąc tym tropem jego ksywa oznaczałaby 7 7 6 2 5, czyli nie pasowała. Oculus to 6 2 8 5 8 7 - numery za duże i nawet odjęcie od nich wyrżniętej na jego ramieniu "2" nie pomogłoby wiele - nie miał dwóch szóstek do dyspozycji. No i w żadnej z tych kombinacji nie pasowała ilość znaków.
Gehenna. Ilość znaków się zgadzała, ale cyfry już nie - potrzebowałby 4 3 4 3 6 6 2. Ślepy zaułek.

Nim przystąpił wreszcie do wprowadzania pierwszych czterech, najbardziej oczywistych kombinacji, zaśmiał się chrapliwie. Zdał sobie sprawę, że suma wszystkich cyfr, pomijając niczego nie wnoszące zero, wynosiła 19. Jeśli do tego dodać pozostawione wcześniej 0 i ilość wszystkich cyfr, to nowo utworzona liczba wynosiła: 1907. Czyż nie właśnie tam mieli znaleźć sprawne rezystory?

Rozpoczął wprowadzanie kombinacji upewniając się na pierwszej z nich, czy kolejne cyfry należy dotykać, czy też przesuwać po tablicy.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 10-09-2015, 18:26   #58
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
- Byłem ślepy, ale teraz widzę! - wykrzyczał w swoim umyśle Ponti i uznał, że jeszcze nigdy nie był tak blisko sterówki Gehenny. Już niedługo ta krypa ruszy i skieruje się w najbliższą gwiazdę, aby spłonąć i otworzyć nieprzerwany strumień dziwu w część wszechświata zamieszkaną przez ludzkość. Nieprzebrane fale anomalitycznych uchodźców przebiją się przez mury i zasieki ludzkiej poczytalności i zaprowadzą nieskończony chaos, zło i zostanie przeprowadzony ostateczny test - ci którzy go zdadzą znajdą się w Niebie, a przegrani trafią do Piekła (lub pozostaną tu, bo to już będzie niemalże wszystko jedno).

- Chcę pomóc. Inni ukrywają się za grubymi drzwiami - ja mógłbym pomóc je otworzyć jeżeli tego sobie życzysz. Po drugiej stronie są dalsze przestrzenie, którym brakuje twojej obecności. Pozwól mi żyć, pozwól mi być sobą - daj mi wolność, a zyskasz narzędzie dla swoich dalszych działań. - Erik mówił, a życie powoli z niego uchodziło. Trzymał jednak fason, bo śmierć to dopiero początek. Żyjemy, umieramy, a potem znów żyjemy. W głębi serca Erik ostro zdziwiłby się, gdyby ten tekst zadziałał. Oculus prawdopodobnie zaraz go zamorduje, ale któż to wie? Może rzeczywiście chciał, żeby drzwi zostały otwarte? Erik szczerze chciał pomóc i nawet może i by pomógł dalej, gdyby tylko przetrwał zagładę sektora z ostatnią grupą ludzi z jakimi miał do czynienia (oprócz Spocka, ten skurwiel pewnie wykrwawi się szybciej niż później - tak jak go o to prosił Ghost, czy Torque - Erik już sam za bardzo nie pamiętał który z nich chciał śmierci Spocka). Ponti był już całkowicie spokojny i pogodzony ze swoim losem. Stał się tym kim był zanim miały miejsce wydarzenia z Old Harvest:
- To jak będzie? Umieram tu i teraz (i możesz sobie zabrać moje zwłoki, czy co tam chcesz), czy pomagam tobie i umrę później (a więc z przykrością muszę odmówić "oddania się" i najwyżej później wrócimy do tej propozycji)? - prawda była taka, że Erik Ponti już dawno oddał się wściekłości, chaosowi i zagładzie, więc nie bardzo wiedział na ile części jego dusza mogła jeszcze się podzielić. Plus nadal był z nim jego Anioł Stróż, który codziennie modlił się o niego, choć nawet on wiedział, że dusza Erika miała już swoje miejsce w Piekle - gdzieś za biurkiem w niekończącym się biurokratycznym labiryncie Kuźni Lucyfera. Prawda była taka, że Ponti był zwykłym urzędnikiem robiącym średnio znaczące prace w średnio znaczącym urzędzie, gdy ktoś ukradł mu jego długopis. Takich długopisów były setki w samym biurze, ale ten konkretny był jego długopisem. Poszukiwania sprawcy zajęły niemalże cały dzień, ale w końcu Ponti dowiedział się która kurwa przywłaszczyła jego mienie. Bo to było jego mienie - ciężko pracował za psią pensję, żeby chociażby mieć taki długopis. Wieczorem złożył odwiedziny temu zarządcy (zwącego się z jakiegoś powodu "managierem") i gdy tylko otworzył Erikowi drzwi to otrzymał cios młotkiem w sam czubek głowy. Ponti nie spoczął, aż nie wykończył drania. Wtem usłyszał krzyk jego żony, wołała:
- Ekkosz, Ekkosz! - ale stała jak wryta, jak głupia. Erik i ją uderzył młotkiem w głowę, a gdy upadła to porzucił młotek, wziął krzesło i podskoczył razem z krzesłem tak, że dwie nóżki wbiły się odpowiednio w serce i brzuch swojej nowej ofiary. Zamknął drzwi, przeszukał cały dom - brakowało dzieci, ale nie miał zamiaru na nikogo czekać. Ten pociąg już ruszał. Ponti poruszał się niezwykle szybko. Zaciągnął zwłoki do kuchni (pozostawiająć krwawe ślady), odkręcił kurki z gazem, a na drzwiach sprytnie przykleił zapałki w taki sposób, żeby ktoś otwierając drzwi odpalił je (tak samo zrobił przy oknach, na wszelki wypadek). Po czym wyszedł.

Eksplozja nastąpiła dopiero trzy godziny później. Podobno znaleziono pięć zwęglonych zwłok. W pracy sporo osób o tym mówiło, a Erik po prostu popijał z bidonu i robił swoje. Nikt go nie podejrzewał, ale wiedział, że w końcu ktoś doda dwa do dwóch, przejrzy kamery uliczne i zostaną mu zadane niewygodne pytania, na które prawdopodobnie i tak nie odpowie. Postanowił działać - zaprosił do siebie jednego ze współpracowników (był on zapalonym bibliofilem, więc Ponti przekonał go, że ma u siebie białe kruki, które chciałby wycenić i ewentualnie sprzedać). W mieszkaniu udusił go, wybił mu wszystkie zęby, zniszczył odciski palców, a na koniec zastosował taki sam manewr z kuchenką gazową. Był daleko, gdy zaczęto prowadzić śledztwo kto tak naprawdę zginął w jego mieszkaniu (oprócz dostawcy pizzy, który był zamówiony w ten sposób, żeby sobie otworzył sam drzwi).

Erik zdawał sobie sprawę, że lista osób, za które został skazany była dramatycznie skrócona. On nawet nie nazywał się Erik Ponti. To była postać z filmu o nazwie Ondskan. Fizycznie jakoś tam był podobny do głównego bohatera, a z resztą i tak jego prawdziwa tożsamość spłonęła ze zwłokami jednej z ofiar. Zawsze chciał wierzyć, że poprawi się - że będzie kimś więcej niż tytułowym Złem, ale niestety - od momentu, gdy został oszukany, zdradzony i do tego skradziono mu jedną z niewielu rzeczy (i nieważne, że nie była to droga rzecz, bo to była jego rzecz) wtedy świat przestał dla niego istnieć i zechciał jedynie zaprowadzić porządek. Każdym możliwym sposobem.

Po krótkiej chwili, gdy oko Oculusa wciąż przesączało się przez jego pole widzenia, odezwał się ponownie:
- Przydam się jeszcze żywy.
 
Anonim jest offline  
Stary 10-09-2015, 22:12   #59
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Piątka laleczek, marionetek wyglądających jak ulepione z wosku szły w stronę Johna. Nawet poruszały się jak wiedzione niewidzialną ręką, jeden z przodu, cztery z tyłu. Gdy jeden zaczynał mówić, kończył drugi. Mimo, że miały oddzielne ciała wydawały się jednym bytem. To było przerażające. Bardziej niż niejedna anomalia. Dla wielu bardziej niż sam Oculus. Dlatego, że te stwory (stwór?) wyglądały jak człowiek. Widząc je łatwo było sobie zadać pytanie czy samemu nie skończy się jako kukiełka.
Johna nie przerażało. Bardziej... Ciekawiło? Serials nigdy nie wierzył w swoją śmierć. Oczywiście, wiedział, że może umrzeć, był w końcu tylko człowiekiem. Sądził jednak, że jeżeli będzie postępował sprytnie to mu się uda. Przetrwa. Zawsze przetrwa. Czasem krwawiąc a czasem zostawiając za sobą trupy.

Lekkie skrzywienie warg, to była jego jedyna reakcja na abominacje, które zobaczył. Zaraz jednak odrzucił strach, poprawił chwyt na swoim nożu i zaczął iść łukiem. Nie jednak do nich a do mebli. Do stołu i krzeseł. Jednocześnie odezwał się szczerząc zęby.
- Ja też jej potrzebuję. A go możecie ucałować w mackowatą dupę. Głęboko i z języczkiem. Chcecie mojej krwi? Bierzcie ją sobie!
Uniósł krwawiącą dłoń licząc, że to sprowokuje marionetki do ataku. Zawsze łatwiej walczyło się z kimś kto nie panował nad sobą.

Plan miał prosty. Wiedział, że nawet on nie był wstanie walczyć z piątką przeciwników w pełnym okrążeniu. Dlatego miał zamiar uprzedzić ich atak i uderzyć w jednego z stojących na flankach. Tnąc nie tylko po punktach witalnych (bo tych ta groteskowa parodia człowieka mogła nie mieć) ale i po ścięgnach w nadziei na unieruchomienie. Chciał wykorzystać meble by uniemożliwić im jednoczesne zaatakowanie a sobie kupić cenne sekundy. W ostateczności zawsze mógł próbować przeskoczyć stół by odgrodzić się od przeciwników i zyskać czas. Na ponowny atak, ucieczkę czy zaćpanie medpaka.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 11-09-2015, 14:38   #60
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 8 -


Oculus zacisnął macki. Silniej. Gwałtowniej. Czuł, że ofiara jest na granicy wyczerpani, ale jej upór był zaskakujący…

Czyżby nędzny śmiertelnik łudził się, że ktoś przybędzie mu z pomocą? Że ocali go któryś tych zabłąkanych w swych własnych piekłach nędzników. Tych namiastek człowieka w większości pozbawionych, chociaż cienia człowieczeństwa. Kopii samych siebie. Zabójców, wykolejeńców, szubrawców, łotrów i szaleńców.

Oculus dostrzegł tę dominantę. Rozważał jej znaczenie w grze, którą toczył.
Niespodziewanie poluźnił uchwyt wokół ofiary. Na nią przyjdzie właściwy moment. Nie ucieknie mu. Teraz musiał zająć się tymi, którzy mogli pomóc jego … obiadowi… wyrwać się z uścisku. Wyplątać z macek demona.

Na to bestia zrodzona w nieznanym ludzkości wymiarze nie chciała, nie mogła …

Poczuł przyzwolenie. Zaproszenie. Jeden z nich wzywał go, prosił o pomoc… Oddawał się we władanie. To było tak oczywiste i tak przewidywalne.

Szaleństwo przyzywało tego, który się nim karmił.

Odwieczne prawo wszelkich wymiarów. Nawet tych nieznanych ludzkości. Tym robalom żyjącym w bebechach kosmicznego lewiatana.


GHOST #6

Ślady krwi wiodły Ghosta przez korytarze GEHENNY. Prowadziły do celu. Więzień szedł z niepokojem obserwując zmieniające się wokół niego otoczenie.

Wyraźnie coś było nie tak.

Kolor ścian kosmicznego więzienia uległ zmianie. Z metalicznej stali, zmienił w coś szarego, paskudnego, poprzecinanego jakimiś … żyłami. Struktura tych odmienionych ścian zdawała się pulsować, drżeć, lecz kiedy Ghost dotykał jej palcami wyczuwał tylko lepkość, chłód i twardość stali.

Co jakiś czas pod powierzchnią rozbłyskiwały cyfry. Rozpoznawał je. Rozpoznawał je bardzo dobrze. 3, 0, 6, 5, 4, 2. Nie było w nich ósemki. Tylko jej. No, ale przecież tak naprawdę to były dwie połączone ze sobą trójki, dwie cyfry 3 ustawione obok siebie w lustrzanym odbiciu. Może o to chodziło.

Wskazanie, która trójka byłą druga.

Nieważne.

Ślad doprowadził Ghosta prosto do … ściany. Urywał się, jakby idące osoby zagłębiły się prosto w tą szarą, brejowatą lecz zarazem twardą jak stal strukturę.

I nagle w ścianie pojawiło się rozdarcie, któremu towarzyszył dźwięk, jaki kojarzył się z opróżnianiem kiszek lub pruciem mięsa. Mlaszczący, obrzydliwy, lepki odgłos.

W tej samej chwili podobnie, wydając takie same dźwięki, otworzyła się rana na ciele Ghosta i bryznęła z niej ciemna krew – gęsta i niemal czarna.
Ghost na ułamek sekundy zamknął oczy ….


TORQUE #3



Zaczął się taniec, który Torque dobrze znał. Który rozumiał. Który nawet lubił.
Taniec ostrzy. Szybki, brutalny i śmiertelny.

Wirował, ciął, na granicy szału, w amoku, który stawał się częścią jego życia.
Szybki, śmiercionośny drapieżnik pośród ofiar. Zapamiętany w tańcu.

Obrazy …

… zmieniały się …

Sceneria … zmieniała się.

Raz widział trupy, które próbowały osaczyć go ze wszystkich stron, a on je ciął po twarzy, rękach, ciałach! Ich paznokcie, ostre niczym szpony, pozostawiały na nim krwawe ślady.

Innym razem widział ludzi w pomarańczowych kombinezonach o twarzach nienaturalnie bladych, obcych, pozbawionych wyrazu i emocji. Je też ciął, ranił, pokrywał krwawymi śladami.

Widział też Rozpruwacza, który doskakiwał do niego z nożem, odskakiwał wrzeszcząc coś dziko i niezrozumiale. To nie miało znaczenia z kim walczy Torque.

Krew pachniała słodko. Amok ciągnął go za sobą, ku szaleństwu zrodzonemu w obłędzie.


SPOCK #2

Opatrzył się, na tyle, na ile potrafił, przy użyciu prowizorycznych środków. Wiedział, że w ten sposób oddala tylko nieuchronne, lecz walczył o każdą minutę życia. Każda minuta była na wagę złota. Cenna, niczym najdroższy diament z Terry.

Pierwsza kombinacja, ta najprostsza, okazała się być zarazem prawidłową.

0 2 3 5 3 6 4

Kiedy tylko jego palce ustawiły tą kombinację oczy zalała mu fala obrazów.
Dzikich! Potwornych! Jak wtedy, kiedy ocknął się z cyfrą2 wyciętą na przedramieniu.

Znów uciekał. Biegł pośród spanikowanych ludzi, których twarze wydawały mu się znajome. Lulu. Tak! Znów ten cholerny Lulu! Szamanka! Fixer! Zanzibar!
Widział, jak na Fixera skacze jakaś kreatura, wgryzając się w gardło. Widział tryskającą krew, zabryzgującą wszystko wokół. Widział, jak Zanzibar przebiega kilka kroków, a potem pada próbując bez skutku powstrzymać wylewające się z niego flaki.

Lulu. Popchnął go Lulu. Upadł. Lulu też….

Szamanka…

Ocknął się, czując że traci panowanie nad nogami, że leci w przód bezwładny I słaby, jak niemowlę. Ile tak stał? Ile krwi stracił? Nie miał pojęcia.

Padając, Spock na chwilę zamknął oczy …

PONTI #5

- Przydam się jeszcze żywy. – Powiedział Ponti.

Oko nie odpowiedziało.

Mięśnie i żyły bolały Pontiego… nie… wróć… Ekkosz? Tak. Może…

Załkał. Małe oczka patrzyły na niego ze wszystkich stron. Wielkie oko obserwowało z sufitu.

Wtedy go zobaczył. To był Ghost.

- Pomóż mi… - to było pierwsze, co przyszło do głowy rannego Pontiego/Ekkosza/Sam nie wiedział kogo.

I wtedy Ghost strzelił. Prosto w głowę Pontiego, zabijając go szybko i bezboleśnie.

Oczy znikły. Ognista powieka również…

Podobnie jak znikł Ponti… Ekkosz… Ktokolwiek…
….

..
.


ROZPRUWACZ #0


Zaczął się taniec, który Rozpruwacz dobrze znał. Który rozumiał. Który lubił.
Taniec ostrzy. Szybki, brutalny i śmiertelny.

Serials wirował, ciął, zimny, wyrachowany, kalkulując i przewidując kolejne ruchy wrogów, w tym beznamiętnym zapamiętaniu, które zawsze byłó częścią jego życia.

Szybki, śmiercionośny drapieżnik pośród ofiar. Zapamiętany w tańcu.

Obrazy …

… zmieniały się …

Sceneria … zmieniała się.

Raz widział ludzi w pomarańczowych kombinezonach o twarzach nienaturalnie bladych, obcych, pozbawionych wyrazu i emocji. Rozpruwacz ciął ich, ranił, pokrywał krwawymi śladami ich ukryte pod pomarańczowymi szmatami ciała.

Innym razem widział trupy, które próbowały osaczyć go ze wszystkich stron, a on je ciął po twarzy, rękach, ciałach! Ich paznokcie, ostre niczym szpony, pozostawiały na nim krwawe ślady.

Czasami widział też Torque’a, który doskakiwał do niego z nożem, odskakiwał wrzeszcząc coś dziko i niezrozumiale. To nie miało znaczenia, z kim walczy Torque.

Krew pachniała słodko. Jej zapach ciągnął Rozpruwacza, ku szaleństwu zrodzonemu w obłędzie.


GHOST #6, SPOCK #2

… a kiedy je otworzył, ujrzał że już nie jest w korytarzu sam.

Ghost stał oparty o ścianę, która teraz była zimna, stalowa, normalna, a Spock leżał na zimnej podłodze.

Ghost czuł, że krwawi z rany na przedramieniu, Spock z rany po nożu. Ich krew mieszała się na stalowej płycie.

Za Spockiem były drzwi. Te same, przed którymi ocknął się już dwa razy Ghost. Raz na początku i teraz, chyba kilka minut wcześniej.

Spojrzeli na siebie. Dwaj skazańcy, zagubieni i krwawiący.

I obaj ujrzeli, że twarz tego drugiego przez uderzenie serca zatraca swoje rysy, staje się gładka, niczym szkło. Niczym tafla lustra.

Ta halucynacja, to złudzenie minęło jednak z kolejnym mrugnięciem oka.

Spock wyraźnie potrzebował pomocy medycznej. Ghost nadal czuł pulsowanie w ranie na przedramieniu. Pulsowanie cyfry sześć.


ROZPRUWACZ #0, TORQUE #3


Trupy znikły. Ludzie w pomarańczowych kombinezonach znikły.

Pozostali tylko dwaj mężczyźni. Dwaj zatwardziali mordercy. Torque i Rozpruwacz.

Obaj dyszeli ciężko i ociekali krwią z niezliczonych ran. Najczęściej płytkich nacięć na ciele, z których żadne osobno nie zagrażały życiu, lecz razem… razem powodowały krwawienie, które mogło okazać się zabójcze.

Amok minął. Halucynacje również.

Byli tylko oni dwaj w pustej jadalni, której oba wejście były drożne. Przy ścianie wysmarowanej gównem i krwią.

Spoglądali na siebie, obaj poza zasięgiem ataku drugiego. Wpatrzeni w siebie wrogo. Zimne oczy Rozpruwacza i szalone Torque’a.

Przez chwilę, prze ulotny moment, każdy z nich ujrzał na miejscu przeciwnika nie tego drugiego, lecz siebie…

Paliły ich gardła, zeschnięte niczym powietrze w kotłowni. Piekły poranione, pocięte dziesiątkami ran ciała.

Mogli skończyć to, co zaczęli zupełnie nieświadomie.

Mogli...

I wtedy to usłyszeli. Znajomy dźwięk. Wibrowanie, buczenie zrodzone z ocierających się o siebie cząstek powietrza. Coś płynęło w ich stronę. Znany już im drapieżnik. Demon bez ciała, krwi i mięsa, którego oni nazywali Oculusem.

Czuli go, jak zbliża się do jadalni zabryzganej ich krwią tym samym korytarzem, którym wkroczył do niej Rozpruwacz kilka chwil, lub kilka godzin temu. Pozostało im tylko jedno wyjście. I tylko od nich zależało, kto nim przejdzie – obaj, czy tylko jeden z nich.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172