Lewitacja nie była nowym doświadczeniem dla Rusty’ego, jednak nigdy nie czuł się dobrze kiedy nie mógł kontrolować swojego lotu za pomocą spadochronu lub grawochronu, tylko kiedy bezwładnie unosił się w powietrzu otulony kokonem mocy. Aurora delikatnie chwyciła go chwilę po tym, kiedy naruszony wybuchami mur pękł, uwalniając pręt zbrojeniowy, na którym wisiał Dunsirn. Westalka przeniosła go na stały grunt, w pobliże miejsca, gdzie przebywali Puszka i Haxtes.
Dobytek Derrena nie przedstawiał się wybitnie. Był obwieszony magami do karabinu, który stracił, a do pistoletu zostały mu tylko dwa. W przyszłości musiał ograbić jakieś zwłoki z PMu albo porządnego gnata. Inaczej przyjdzie mu wycinać wrogów maczetą do wyrębu wenusjańskiej puszczy, co było kiepską alternatywą. Dobrze, że miał jeszcze silex – materiał wybuchowy od Brannaghan oraz kilka zapalników różnego typu. W przyszłości mogła być to jego ostatnia deska ratunku. Na razie zostawał pistolet i komplet granatów.
Kolejna już walka z przeciwnikami tym razem była wyrównana. Wróg spodziewał się gości i przybył w wystarczającej liczbie, żeby mieć nadzieję na zatrzymanie Żołnierzy Zagłady. Albo tak się przynajmniej dowódcy Legionu wydawało. Derren odpiął od kamizelki taktycznej granat kriogeniczny i rzucił za drugą linię wrogów, zamrażając i spowalniając kroczące potwory. Chciał dać czas Haxtesowi i Cortezowi na uporanie się w walce wręcz z pierwszymi przeciwnikami, aby pozostali nie okrążyli Capitolczyków i nie zmiażdżyli ich samą tylko masą. Następnie Rusty wyjął pistolet i mierzonymi dubletami raził głowy przeciwników. Strzały przyniosły mierny skutek – kule zazwyczaj odbijały się od twardych, wzmocnionych metalem kości twarzoczaszek stworów. Trzeba było skombinować lepszą pukawkę.