Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2015, 22:02   #51
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Eddie otworzył oczy i usiadł. Ramie rwało, ale ból był inny. Już nie ostre igły, ale jakoś tak tępo. Czuł się lepiej, o wiele lepiej. Łeb go bolał krzynkę od znieczulenia, ale było całkiem nieźle. No i żadne małpoludy nie szturmowały już domu. Porozglądał się po domu i dokonał małego podsumowania. Pojechał ratować obcą babę, nie wiadomo gdzie, postrzelił własny skaner, małpolud rozpirzył pięknego pickupa i wżarł mu się w bark. A co z plusami? Ano jeden wielki chuj.
Trzeba obejrzeć dokładnie skaner, teraz kiedy na zewnątrz coś już było widać. Trzeba rozejrzeć się po domu i spróbować połatać sprzęt i wóz. Podziękować też wypada, zerknął na grube bandaże na ramieniu. Odchylił brzeg i łypnął okiem na szwy.
Zaraz potem odezwała się druga ranna.
- A tak, zapomniałem o Tobie. - Eddie próbnie zeskoczył ze stołu, ciekaw czy zawroty głowy już odpuściły. Wziął kubek i nalał z baniaka wody i podał kobiecie.
- Co się właściwie wam przytrafiło? - Mikrus spojrzał na nią badawczo. - Hope nam co nieco opowiedziała, ale ona chyba mija się w kilku... łże znaczy się. O, tak chciałem powiedzieć. No, więc kto cię tak urządził?
Kobieta przyssała się do kubka, pociągnęła kilka łapczywych łyków.
- Hope... Gdzie jest moja Hope? Udało jej się uciec? - rozglądała się nerwowo po pomieszczeniu. Spróbowała unieść się na łokciach ale pot wystąpił na jej czoło, jęknęła i opadła na tapczan. - Pieprzony McCarthy... Przyszedł po nią ale go zatrzymałam. Kazałam jej zwiewać.

Kobieta przyssała się do kubka, pociągnęła kilka łapczywych łyków.
- Hope... Gdzie jest moja Hope? Udało jej się uciec? - rozglądała się nerwowo po pomieszczeniu. Spróbowała unieść się na łokciach ale pot wystąpił na jej czoło, jęknęła i opadła na tapczan. - Pieprzony McCarthy... Przyszedł po nią ale go zatrzymałam. Kazałam jej zwiewać.

Mikrus wzruszył ramionami.
- No na samym początku uciekła i znalazła nas. Przyjechaliśmy tutaj, ciebie opatrywał taki stary piernik w kitlu. - Eddie pomasował bark i opisał doktorka. - Pasuje do McCarthy'ego? Bo to on ją zabrał stąd jeszcze przed świtem.
Zdaje się, że Jill nie będzie mogła się ruszyć z wyra jeszcze przez jakiś czas.
- Zanim zdążyliśmy z nim pogadać, już ich nie było. A mieliśmy tu też trochę na głowie.

- Doktor Rothstein... - potarła skroń w zastanowieniu. - Musicie jechać po Hope. Przywieździe mi ją z powrotem, błagam. Ci skurwiele coś jej zrobią. Skrzywdzą moją dziewczynkę.

Ręce jej opadły do kostek. Ciągle jeszcze nie udało jej się otworzyć drugiego oka. Słuchała jak sobie słodko gawędzą, ciągnąc przy tym z galonówki z wodą jak kacowy na etacie.
- Nie no, bardzo się cieszę - wierzchem dłoni otarła brodę - że Wam humory dopisują, ale żadne nie powinno się stąd ruszać. Ty nie masz siły dobrze odkaszlnąć, a Tobie - odkręconą flaszką wskazała Mikrusa - zaraz odpruje się ręka. Kosztowało mnie to dużo pracy. Plus wisisz mi komplet nici. Nie licząc opatrunków.
W głębi korytarza zrobiło się głośniej i w drzwiach pokazał się malowany cudacznie koński łeb.
- Chodź - nalała wody do tej samej miski, której używała wczoraj wieczorem.


***

Po skończonych pogaduchach Jill wsiadła do swojego wozu, który stał do tej pory w garażu. Mikrus chciał jeszcze perswadować elokwentnie, że chuj ją po drodze strzeli, ale nie było już gadania.
Wyszedł w końcu przed dom by się zorientować już na spokojnie i przy świetle dziennym co z jego sprzętem. Dach wozu poharatany, poszła boczna szyba, ale tak wszystko w porządku. Gorzej na pace, kurwić zaczął już zanim na nią wlazł bo dziura w skanerze była widoczna z daleka. Kiedy pooglądał dokładniej, zaklął tym razem dosadniej, z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami złapał za kolbę spaślaka.
- Co do ciężkiej kurwy? - Sprawdził dokładnie bo nie mógł uwierzyć. Ktoś wymontował przetwornik sygnału, serce skanera, który czytał sygnał transpondera plutonu brata i pozwalał poprzez triangulację ustalić jego namiar. Wymontował. Nie wyjebał z shotguna. Nie wyrwał razem z kablami i śrubami, owłosionymi małpoludzimi rękami. Wymontował.
Jak? Kiedy? Przecież ten skurwiel skakał po wozie nie tak długo. Eddie zaraz podbiegł do okna a potem wyskoczył przez nie. To nie trwało tak długo. Owszem, potem leżał jak kłoda pod nim i niewiele widział, no ale bez jaj!
Oglądnął dokładnie trupa małpoluda, zupełnie jakby chciał znaleźć płaską szesnastkę w jego tylnej kieszeni i przetwornik skitrany za pazuchą. Nie no kurwa, przecież to nie mógł być on. Powoli, pomalutku. Teksanka pomogła mu się podnieść wkrótce po tym jak dobiła gnoja, więc to chyba nie ona. Wyraźnie słyszał jak Hope darła się że nie chce nigdzie iść, więc Doktorek musiał ją ciągnąć za rękę lub nieść a zaraz potem pisk opon i pojechali w piździec. Nie miał czasu by grzebać w skanerze, prawda? No to co jest? Ktoś do tego celowo zabrał akurat przetwornik, jedyną część która była esencją skanera i którą… do kurny nędzy nie mógł zmajstrować na zasadzie prowizorki.
Wściekły wrócił do domu, humoru nie poprawiło mu nawet odkrycie pokoju z częściami. Znaczy, może inaczej. Na pierwszy widok zaczął się ślinić i głaskać te skarby zupełnie jak dziewuszka, tam na pustyni. Ja pierniczę, ktoś to musiał zbierać latami, Czego tu nie było!
Kiedy jednak euforia minęła, skonstatował smętnie, że no kurwa, pasującego przetwornika tu nie było…
Cała ta sprawa śmierdziała na kilometr. Myślał trochę nad słowami i zachowaniem Jill. Szczególnie jej ostatnia kwestia nie dawała mu spokoju. Teraz wygrzebał z ziemi czujnik o którym mówiła, sprawdził baterie i zabrał kabel od generatora. Przerobić tak by pasowało do jego akumulatora nie było problemem, odtąd żaden gorylowaty gnój nie będzie skakał po dachu. No i co dalej? Sam bez warsztatu i części przetwornika nie zmontuje, a w związku z tym cała jego wyprawa traciła sens. Nie znajdzie plutonu na pałę. Pluł sobie w brodę że nie zatrzymał Jill i nie wypytał jeszcze o parę rzeczy, ale spieszyło jej się i w sumie rozumiał ją. Ona zbierała te części, nie? Musiałą mieć jakieś dojście, źródło, bo przecież te graty nie spadają z nieba. Sama Jill i Hope też go, co tu wiele mówić zaintrygowały.
Dobra. Szybka wojskowa decyzja. Znalazł Teksankę:
- Jadę za nią. Mówiła, że Betel jest trzy kilometry stąd, więc zbieram się od razu. - Opowiedział Dahlii o wymontowaniu przetwornika, obserwując ją uważnie. Nie, w sumie nie podejrzewał jej, że to ona. Nie powiedział jej też do czego skaner służy. - Stało się tu coś, czego nie rozumiem. A ja lubię rozumieć. Nie mam pojęcia kto mi rąbnął przetwornik, ale zdaje się że to nie był przypadek. Trzymaj, opatrunki i antyseptyk. Więcej nie mam i jeszcze raz dzięki.
 
Harard jest offline