Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2015, 22:02   #51
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Eddie otworzył oczy i usiadł. Ramie rwało, ale ból był inny. Już nie ostre igły, ale jakoś tak tępo. Czuł się lepiej, o wiele lepiej. Łeb go bolał krzynkę od znieczulenia, ale było całkiem nieźle. No i żadne małpoludy nie szturmowały już domu. Porozglądał się po domu i dokonał małego podsumowania. Pojechał ratować obcą babę, nie wiadomo gdzie, postrzelił własny skaner, małpolud rozpirzył pięknego pickupa i wżarł mu się w bark. A co z plusami? Ano jeden wielki chuj.
Trzeba obejrzeć dokładnie skaner, teraz kiedy na zewnątrz coś już było widać. Trzeba rozejrzeć się po domu i spróbować połatać sprzęt i wóz. Podziękować też wypada, zerknął na grube bandaże na ramieniu. Odchylił brzeg i łypnął okiem na szwy.
Zaraz potem odezwała się druga ranna.
- A tak, zapomniałem o Tobie. - Eddie próbnie zeskoczył ze stołu, ciekaw czy zawroty głowy już odpuściły. Wziął kubek i nalał z baniaka wody i podał kobiecie.
- Co się właściwie wam przytrafiło? - Mikrus spojrzał na nią badawczo. - Hope nam co nieco opowiedziała, ale ona chyba mija się w kilku... łże znaczy się. O, tak chciałem powiedzieć. No, więc kto cię tak urządził?
Kobieta przyssała się do kubka, pociągnęła kilka łapczywych łyków.
- Hope... Gdzie jest moja Hope? Udało jej się uciec? - rozglądała się nerwowo po pomieszczeniu. Spróbowała unieść się na łokciach ale pot wystąpił na jej czoło, jęknęła i opadła na tapczan. - Pieprzony McCarthy... Przyszedł po nią ale go zatrzymałam. Kazałam jej zwiewać.

Kobieta przyssała się do kubka, pociągnęła kilka łapczywych łyków.
- Hope... Gdzie jest moja Hope? Udało jej się uciec? - rozglądała się nerwowo po pomieszczeniu. Spróbowała unieść się na łokciach ale pot wystąpił na jej czoło, jęknęła i opadła na tapczan. - Pieprzony McCarthy... Przyszedł po nią ale go zatrzymałam. Kazałam jej zwiewać.

Mikrus wzruszył ramionami.
- No na samym początku uciekła i znalazła nas. Przyjechaliśmy tutaj, ciebie opatrywał taki stary piernik w kitlu. - Eddie pomasował bark i opisał doktorka. - Pasuje do McCarthy'ego? Bo to on ją zabrał stąd jeszcze przed świtem.
Zdaje się, że Jill nie będzie mogła się ruszyć z wyra jeszcze przez jakiś czas.
- Zanim zdążyliśmy z nim pogadać, już ich nie było. A mieliśmy tu też trochę na głowie.

- Doktor Rothstein... - potarła skroń w zastanowieniu. - Musicie jechać po Hope. Przywieździe mi ją z powrotem, błagam. Ci skurwiele coś jej zrobią. Skrzywdzą moją dziewczynkę.

Ręce jej opadły do kostek. Ciągle jeszcze nie udało jej się otworzyć drugiego oka. Słuchała jak sobie słodko gawędzą, ciągnąc przy tym z galonówki z wodą jak kacowy na etacie.
- Nie no, bardzo się cieszę - wierzchem dłoni otarła brodę - że Wam humory dopisują, ale żadne nie powinno się stąd ruszać. Ty nie masz siły dobrze odkaszlnąć, a Tobie - odkręconą flaszką wskazała Mikrusa - zaraz odpruje się ręka. Kosztowało mnie to dużo pracy. Plus wisisz mi komplet nici. Nie licząc opatrunków.
W głębi korytarza zrobiło się głośniej i w drzwiach pokazał się malowany cudacznie koński łeb.
- Chodź - nalała wody do tej samej miski, której używała wczoraj wieczorem.


***

Po skończonych pogaduchach Jill wsiadła do swojego wozu, który stał do tej pory w garażu. Mikrus chciał jeszcze perswadować elokwentnie, że chuj ją po drodze strzeli, ale nie było już gadania.
Wyszedł w końcu przed dom by się zorientować już na spokojnie i przy świetle dziennym co z jego sprzętem. Dach wozu poharatany, poszła boczna szyba, ale tak wszystko w porządku. Gorzej na pace, kurwić zaczął już zanim na nią wlazł bo dziura w skanerze była widoczna z daleka. Kiedy pooglądał dokładniej, zaklął tym razem dosadniej, z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami złapał za kolbę spaślaka.
- Co do ciężkiej kurwy? - Sprawdził dokładnie bo nie mógł uwierzyć. Ktoś wymontował przetwornik sygnału, serce skanera, który czytał sygnał transpondera plutonu brata i pozwalał poprzez triangulację ustalić jego namiar. Wymontował. Nie wyjebał z shotguna. Nie wyrwał razem z kablami i śrubami, owłosionymi małpoludzimi rękami. Wymontował.
Jak? Kiedy? Przecież ten skurwiel skakał po wozie nie tak długo. Eddie zaraz podbiegł do okna a potem wyskoczył przez nie. To nie trwało tak długo. Owszem, potem leżał jak kłoda pod nim i niewiele widział, no ale bez jaj!
Oglądnął dokładnie trupa małpoluda, zupełnie jakby chciał znaleźć płaską szesnastkę w jego tylnej kieszeni i przetwornik skitrany za pazuchą. Nie no kurwa, przecież to nie mógł być on. Powoli, pomalutku. Teksanka pomogła mu się podnieść wkrótce po tym jak dobiła gnoja, więc to chyba nie ona. Wyraźnie słyszał jak Hope darła się że nie chce nigdzie iść, więc Doktorek musiał ją ciągnąć za rękę lub nieść a zaraz potem pisk opon i pojechali w piździec. Nie miał czasu by grzebać w skanerze, prawda? No to co jest? Ktoś do tego celowo zabrał akurat przetwornik, jedyną część która była esencją skanera i którą… do kurny nędzy nie mógł zmajstrować na zasadzie prowizorki.
Wściekły wrócił do domu, humoru nie poprawiło mu nawet odkrycie pokoju z częściami. Znaczy, może inaczej. Na pierwszy widok zaczął się ślinić i głaskać te skarby zupełnie jak dziewuszka, tam na pustyni. Ja pierniczę, ktoś to musiał zbierać latami, Czego tu nie było!
Kiedy jednak euforia minęła, skonstatował smętnie, że no kurwa, pasującego przetwornika tu nie było…
Cała ta sprawa śmierdziała na kilometr. Myślał trochę nad słowami i zachowaniem Jill. Szczególnie jej ostatnia kwestia nie dawała mu spokoju. Teraz wygrzebał z ziemi czujnik o którym mówiła, sprawdził baterie i zabrał kabel od generatora. Przerobić tak by pasowało do jego akumulatora nie było problemem, odtąd żaden gorylowaty gnój nie będzie skakał po dachu. No i co dalej? Sam bez warsztatu i części przetwornika nie zmontuje, a w związku z tym cała jego wyprawa traciła sens. Nie znajdzie plutonu na pałę. Pluł sobie w brodę że nie zatrzymał Jill i nie wypytał jeszcze o parę rzeczy, ale spieszyło jej się i w sumie rozumiał ją. Ona zbierała te części, nie? Musiałą mieć jakieś dojście, źródło, bo przecież te graty nie spadają z nieba. Sama Jill i Hope też go, co tu wiele mówić zaintrygowały.
Dobra. Szybka wojskowa decyzja. Znalazł Teksankę:
- Jadę za nią. Mówiła, że Betel jest trzy kilometry stąd, więc zbieram się od razu. - Opowiedział Dahlii o wymontowaniu przetwornika, obserwując ją uważnie. Nie, w sumie nie podejrzewał jej, że to ona. Nie powiedział jej też do czego skaner służy. - Stało się tu coś, czego nie rozumiem. A ja lubię rozumieć. Nie mam pojęcia kto mi rąbnął przetwornik, ale zdaje się że to nie był przypadek. Trzymaj, opatrunki i antyseptyk. Więcej nie mam i jeszcze raz dzięki.
 
Harard jest offline  
Stary 12-09-2015, 23:54   #52
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Zdaje się, że nie tylko Twoje - stwierdził ponuro Aiden przyglądając się zaparkowanym przed Piekłem pojazdom. Cztery motory, zapewne własność gangerów, a nieco dalej zakurzony Dodge Ram. Wszystkie nosiły znamiona kontaktu z nocnymi potworami. Rozerwane blachy, wybebeszone panele, porwane kable… - Zobacz co da się odpalić. Ja się rozejrzę w barze za bronią i gamblami.
Nadal słabo się czuł. Na tyle, że problematyczne było cholerne chodzenie prosto przed siebie. Dla komfortu szedł więc powoli jak jakiś węglowy baron wizytujący kopalnię. Progres jednak w jego stanie zdrowia nawet po nocy spędzonej na dachu był spory i z grubsza wyglądało na to, że chyba dojdzie do siebie. Cudem. Cudem, który właśnie klął na czym świat stoi oglądając poszarpane trzewia Challengera.
- Monica! - zawołał chemiczkę stojąc już w drzwiach baru, tknięty nagle jakimś przeczuciem. A może troską.
- Co?! - Dziewczyna niechętnie wychyliła się z wnętrza Challengera. Po strachu i znużeniu nie było już nawet śladu. Zastąpił je najzwyczajniejszy na świecie wkurw.
- Nie.. Nic. Po prostu uważaj na tego pick-upa.
Uśmiechnęła się jakby palnął właśnie jakieś głupstwo. Poniekąd tak było. Na wozach znała się nie gorzej niż na szprycowaniu. Wiedziała czego się spodziewać po pozostawionych samochodach i ich zabezpieczeniach.

Mutanci. Aiden nie był ekspertem w ich temacie. Wiedział tyle ile każdy inny. Przeklęte pomioty papy Molocha i mamci Apokalipsy. Nie bardziej jednak niebezpieczne niż ludzie. Za to zwykle bardziej pierdolnięte. Przeważnie durne choć i od tego zdarzały się wyjątki. Tak czy inaczej jednak, pozostawione sobie jak bodaj wszystkie na południe od frontu, nie różniły się od pustynnych wykolejeńców. Jadły, zabijały, wydalały, gwałciły. Tymczasem te, które zaatakowały Piekło… zdawały się mieć w tym jakiś wyższy cel. Aż można by było uwierzyć, że u podstaw ich determinacji i poświęcenia leżała ta cholerna szafa grająca z nadającym z niej Stiepanem i że tylko po nią tu przylazły. Ale nie. Zabrały całą elektronikę jaką dało się zabrać. Nawet stary panel do obsługi klimatyzacji został zdarty ze ściany. A do tego także całą organikę. Ciała. Swoich i naszych. Krew się tylko ostała. Na kontuarze po Selmie. Za barem po Dicku. I cała masa w kącie obok dziury po szafie grającej. Gdzie po raz ostatni widział młodych gangerów. Na jednym z krzeseł nadal spoczywała zroszona krwawym bryzgiem powieszona kurtka motocyklowa. Bez żalu, czy zażenowania, zdjął ją i obmacał na okoliczność gambli pośród których znalazł też kluczyki z brelokiem w kształcie Betty Boop na motorze. Tyle dobrego…
W gratach Dicka znalazł sporą torbę termiczną do której wrzucił piwo, wódkę i żarcie z zapasów Piekła. Zgarnął również pozostałą po obrońcach broń. Pistolety i karabiny średniej jakości, oraz bardzo niewielki zapas amunicji. Na oko samoróbek.


Nie tracąc więcej czasu wyszedł z baru. W sam raz by usłyszeć radość Moniki akompaniowaną przez znajomy warkot silnika.
- Tak! Taaaak! Ryczysz mały!!! Yeah!!!!
Jej główka wychyliła się spod deski rozdzielczej Challangera uśmiechnięta i zadowolona.
- Możecie nam naskoczyć mutki! - krzyknęła po czym dostrzegła Aidena - Działa! Co prawda bez radia, absu i kierownica chodzi jak po żwirze bo układ wspomagania też paszkwile wyrwały, ale działa!
- Super - pochwalił z uśmiechem, choć właściwie już chwilę temu przeczucie mu podpowiadało, że Monika poradzi sobie - Zdaje się, że zabrały tylko ciała i wszystko co ma w swoim składzie choćby najbadziewniejszy układ scalony. Jak jakieś cholerne mrówki…
- Na wała im to? - zmarszczyła brwi.
- Pojęcia nie mam. Sprawdziłaś pick-upa?
- Nieee… musiałam trochę poskręcać tych kabli, bo zwarcie szło z akumulatora.

Poszli razem.
Ram w środku był znacznie lepszej kondycji niż by się można tego było spodziewać po jego zewnętrznym wyglądzie. Karoseria sprawiała wrażenie starej, poobijanej i miejscami nadrdzewiałej. Zalegające na niej, kurz i bród zapewne też były zmywane wtedy gdy akurat padał deszcz. Czyli raz do roku. Paka zaś wyładowana była złomem, za który nie dałby paczki fajek. Zelastwo, pręty, opony i cała masa rupieci mogących stanowić przydasie chyba tylko dla zdesperowanych farmerów. Po otwarciu maski jednak nawet Aiden czuł, że to wóz nie mniej dopieszczony niż jej Challanger.
- Specjalistką nie jestem - stwierdziła Monika - Ale osiągi może mieć naprawdę niezłe. Szczególnie w offroadzie.

Znaleziska dokonane w środku pozwoliły na doklejenie kilku następnych puzzli tworzących obrazek właściciela. Nonszalancko pozostawione kluczyki za klapką przeciwsłoneczną. Pocztówka z Dawnych Dni. Zdjęcie rodzinne. Stary, wyblakły, święty obrazek.

I…
Desert Eagle w stylu classico. Dopieszczony, wypolerowany, naładowany z chromowanym grawerem i znaczkiem damy kierowej. Jedna z tych broni, które są mniej narzędziem do zabijania, a bardziej osobistą deklarację tożsamości.

- Kolesie byli z Vegas - Monika przebrała w dłoni kolekcję wiszących na lusterku amuletów. Czterolistna koniczynka, gwiazda żydowska, podkówka, krzyżyk, królicza łapka… Taaak. Tylko w Vegas nowym Bogiem został fart.
- Kurierami z Vegas - dodał Aiden wyciągając spod siedzenia płaską, stalową walizkę. Dwustronny zamek kodowy. Szkoda czasu… - Kimkolwiek byli, raczej po wózek już nie wrócą. Spuszczę benzynę z 3 motorów do kanistrów. Do jednego mam kluczyki więc można go na pakę pickupa wrzucić. Potem ruszymy na farmę zobaczyć co z Twoim doktorkiem. A potem… - odłożył walizkę i niespodziewanie spojrzał jej w oczy - co mi chciałaś powiedzieć wczoraj wieczorem?
- Ja... nic - wzruszyła ramionami. - Nastrój mi prysł. Później.
Wzięła od niego walizkę i przyglądała się czterocyfrowemu zamkowi.
- Co z tym robimy?
- Nic - odparł po chwili przyglądania się bardziej jej dotykającym koła szyfrowe palcom niż walizce. Otworzył drzwi i wysiadł z pick upa - Chyba, że przypadkiem znasz kod. Kody mają to do siebie, że często nie lubią gdy się je myli więc nie kombinuj. - Zatrzasnął drzwi i obejrzał się na nią przez okno od strony pasażera. Zobacz proszę, czy dasz radę i jego odpalić. Ja się rozejrzę, czy napewno nikt więcej nie ocalał.

Nikt. Pustka. Byli ostatnimi ludźmi w Piekle. To by się zgadzało w tym olanym przez Boga świecie.

Oczywiście gdy Monika oddaliła się na bezpieczną odległość do swojego Challengera, sprawdził kilka najoczywistszych kombinacji. I oczywiście ani nie wybuchł, ani nie otworzył aktówki. Może to i lepiej… Jednak i tak święty Juda od spraw beznadziejnych, matka z córką i synem, oraz czarny kot roku 2013 spozierali na niego z zasłonki w jakiś taki drwiący, by nie rzec prowokujący sposób gdy ruszali dwoma wozami spod Piekła w kierunku farmy doktorka. Tylko dwulicowa dama kierowa nie miała tej przyjemności. Zatknięta za wojskowy pasek mogła conajwyżej powzdychać za starym, lub przymilić się do nowego właściciela. Jak przystało na damę, jeszcze nie wybrała...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 13-09-2015, 19:30   #53
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Yep, wiszę. - Skinął głową poważnie Eddie. - Razem z podziękowaniem za usługi krawieckie. Całkiem sprawnie ci to poszło.
Mikrus zdał sobie sprawę jakby teraz wyglądał, gdyby sam, jedną ręką próbował się łatać na okrętkę dratwą którą miał w swojej "apteczce" w wozie.
- Oddam opatrunki i ćwierć butelki antyseptyku, bo tyle mi zostało. A ty gadaj od początku bo nic z tego nie kumam. Co tu się stało, kim jest McCarthy i po co doktorek zabrał Hope?
Mikrus zastanawiał się co dalej. Musiał przynajmniej spróbować naprawić skaner, ale do tego musiał dokładnie zorientować jakie części będą mu potrzebne. Tyle czasu już przepierdolił... Próbował delikatnie poruszyć barkiem, by zorientować się na co sobie może pozwolić. Wiedział, że mocno przesadzała z tym odpadnięciem ręki. Prawda?

Bark bolał, ciągnął przy każdym ruchu ale mięśnie poddawały się woli Eddiego, wszystko działało jak w dobrze naoliwionej maszynie. No... może jak w lekko zardzewiałej maszynie, ale działało.
Jill z rozgorączkowanym spojrzeniem zaczęła wygrzebywać się spod koca.
- Nie wiem co chcą z nią zrobić, ale mam kurwa złe przeczucia... - była twarda. Usiadła na posłaniu przyciskając dłoń do brzucha. Teraz, gdy opadł pled, zobaczyli, że ma na sobie podkoszulek, w którym musiała oberwać. Prawa dolna ćwiartka, tak samo jak nogawka spodni, były sztywne od brunatnej zaschniętej krwi. Kobieta zacisnęła szczęki aż na szyi zapulsowała wydatna żyła i wstała.
- Coś się zbliża... czas nadszedł, dlatego ją zabrali. Hope jest wyjątkowa. Niezwykła. Trzeba było zawijać się stąd póki miałyśmy czas... Ale ja rozleniwiłam się. Straciłam czujność. Myślałam, że nam skurwiele odpuścili...
Na chwiejnych nogach doszła do rogu pokoju, opadła na kolana i delikatnie uniosła klepkę w podłodze. Ze skrytki wyciągnęła pas z dwoma rewolwerami.

- Nic z tego nie rozumiem. - Eddie zeskoczył ze stołu i podszedł do okna, łypnął okiem na swój wóz. Pora było podjąć decyzję. Jeśli ma ruszać za bratem, trzeba oglądnąć skaner i spróbować doprowadzić go do porządku.
- Hope mówiła, że masz zapas części. Jest wyjątkowa, masz rację. Wpakowała mi się na wóz koncertowo, po cichutku. Mało brakło a rozsmarowałbym ją po pace. Słuchaj, odkupię od ciebie to co mi będzie potrzebne do napraw. Wymienić się możemy, mam trochę sprzętu w zapasie.
Łypnął okiem na Teksankę i na konia.
- Tyle wiemy, że Doktorek zabrał ci córkę samochodem, jeszcze gdzieś w nocy. Mogą być już kawał drogi stąd. - Mikrus skrzywił się, zastanowił chwilę. - Podwieźć cię mogę. Znaczy jak poskładam do kupy sprzęt.

- Nie są daleko. Są w Betel, trzy kilometry stąd na wschód - Jill wyprostowała się, jedną ręką nieporadnie zapinała pas na biodrach. Balast wypadł jej z rąk na co zaklęła szpetnie i splunęła pod buty. Wszyscy troje dostrzegli jaskrawoczerwoną plwocinę. - Bierz co chcesz. Ja i tak już tu nie wrócę. Jeśli odbiję Hope zmywamy się stąd z marszu. Jeśli mi się nie uda...
Zamilkła. Podniosła lewą ręką pas, zdławiła stęknięcie. Każdy krok okraszony musiał być bólem i utratą sił ale jakimś cudem ta żylasta niemłoda kobieta parła do wyjścia.

- Aaa. - Mikrus kiwnął głową. - Betel, nie Bethel. Myślałem że to imię. Doktorek mówił coś o Betel, powinności. Więcej nie usłyszałem. Zdajesz sobie sprawę, że tak to nawet z ganku nie zajdziesz? Przecież ledwo stoisz na nogach. I dalej nie powiedziałaś o co w tym wszystkim chodzi. Hope mówiłą że napadło was trzech facetów z bronią. To był ten McCarthy? A Doktorek to kto? Opatrzył cię w końcu i mówił że twój brat jest jego przyjacielem. Aaa właśnie i jeszcze jedno. To Hope zrobiła... barierę? Taką że pieprzony małpolud nie mógł dostać się do domu? Kim ona jest?

Jill zatrzymała się przy wyjściu. Zgarnęła z wieszaka kurtkę, założyła nieśpiesznie, na głowę nasunęła kaptur. Na twarzy miała ten wyraz zdeterminowania jak ludzie, którzy wybierają się na wojnę.

- Nie mam na to czasu dzieciaki. Co do mutantów... wokół domu są urządzenia emitujące odpowiednie częstotliwości...
Obejrzała się ostatni raz.
- Mają własne baterie, weźcie jakiś dla bezpieczeństwa. Co do reszty, nie mogę dać wam odpowiedzi. Sama mam ich niewiele. Hope to nie wasza sprawa. Choć... może to sprawa nas wszystkich. Całego zdychającego świata.

Pchnęła butem drzwi i wyszła.

*

We łbie jej huczało. Nadużyty środek z manierki dawał się we znaki. Zamrugała z wysiłkiem, gdy Eddie wciskał jej opatrunki. Powinna go walnąć, albo był idiotą, albo naprawdę nie umiał ocenić wartości zużytych na połatanie go materiałów.

- Zostanę tu do jutra. Jeśli nie pojawicie się do wieczora, będę kombinować - nachyliła się do Eddiego i szepnęła mu do ucha - uważaj na nie. Ta Hope to naprawdę dziwne dziecko.

Zaiste, nie mogła wyrzucić z pamięci spojrzenia małej. Przez kuchenne okno patrzyła jak odjeżdżają. Nie twój zasrany interes, powtarzała sobie. Raz za razem. I jeszcze raz.
Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wyszła na ganek, przed którym resztki suchej trawy skubał Czacha. Ciężko klapnęła na schody.
- I co? - pociągnęła wody, która zdawała się krystalicznym strumieniem docierać bezpośrednio nie do żołądka, a wprost do wysuszonego mózgu - Jesteśmy w punkcie wyjścia.

Koń podniósł łeb i popatrzył w kierunku Betel. Parsknął przeciągle i wrócił do jedzenia.
- Nie komplikujesz nadto? - opędził się ogonem i udając, że temat go nie dotyczy, przysunął bliżej.
Zaklęła pod nosem.
- Wiesz, że tego nie lubię. Kurewsko nie lubię - wzdrygnęła się na myśl o zaprawionym peyotlem alkoholu, ale wiedziała, że utknęli. Musiała się ich poradzić.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 14-09-2015 o 20:41.
hija jest offline  
Stary 15-09-2015, 23:26   #54
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
MUZYKA

Dhalia Crowl

Tik tak, tik tak, tik tak.
Jakiś rytm wgryzał się w głowę, zamykał rzeczywistość w równych matematycznych odstępach.
Cykanie zegara? Nie. Nie było tu żadnego.
Popadała w monotonię, powoli w niej tonęła owiewana miarowym hipnotyzującym metrum.
Stuk puk. Stuk puk.
Aaaa, to nie zegar. To tylko czubek buta. Uderzał delikatnie w podłogę gdy wyhamowała bujany fotel.
Bujany fotel?
Skąd u diabła wzięła się w babcinym bujadle?
Nieważne. Tak przyjemnie kołysało. Musiała wprawiać się w ruch. Przód, tył, przód, tył. I tylko Pan Czacha muskał mięsistymi wargami czubek jej głowy.
Widok był zniewalający.
Słońce ustępowało pola szarości, na prerię kładły się ponure cienie. Noc w środku dnia.
Pickup Mikrusa skurczył się do niewielkiej kropki w oddali.
Została sama.
Sama? Czy na pewno?
Ściągnęła ostatniego solidnego macha, przytrzymała w płucach jak nakazywało doświadczenie. Narkotyk wypełniał ją po brzegi. Gdyby ktoś teraz spojrzał jej głęboko w oczy dostrzegłby je w środku. Duchy. Już się przebudzały. Przeciągały ramiona, prężyły grzbiety, zgrzytały zębami. I wyglądały badawczo na zewnątrz zza szklistych źrenic Teksanki.
Wstała.
Tak po prostu, tknięta impulsem.
Zawróciła z werandy do wnętrza opustoszałego domu. Drzwi zamknęły się same z siebie odcinając resztki światła.
Zamiast znajomego korytarza czekała na Dhalię wizja.
Hope – temat przewodni, uśmiechał się do niej z dziesiątków monitorów posklejanych z sobą w szczelny mur.
- Hahahaha – dziewczynka zaśmiała się i przylepiła nos do każdego z ekranów ale zaraz umknęła gdzieś w bok, zniknęła z wizji zostawiając jakieś chaotyczne nagrania. Ludzi, miejsc, scen.
http://images.agoramedia.com/EHBlogI...V_Rachel01.jpg

- Ja chowam, ty szukasz!
Dhalia rozejrzała się mrużąc oczy przed niebieskawą łuną. Była wewnątrz labiryntu. Labiryntu z mrugających, ciągle zmieniających się obrazów, na których nie sposób było skupić wzroku.
- Szukasz!
Gdzieś z bocznego korytarza wyjrzała główka Hope. Jej wielkie niebieskie oczy wydawały się kolejną parą podłączonych do prądu telewizorów.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 16-09-2015 o 00:04.
liliel jest offline  
Stary 16-09-2015, 22:08   #55
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
MUZYKA

Eddie Crispo

Mikrus zarzynał pick-upa zostawiając za sobą tuman kurzu. Dłonie zaciskał na kierownicy tak mocno, że niezamierzenie zbielały mu kłykcie.
Nie mógł pozbyć się złych przeczuć, paliły go kwasem od przełyku aż po żołądek.

Kim był mężczyzna, który zabrał Hope? W jakim celu? Mała chyba nie chciała z nim iść, wiedziała co ją czeka? Dlaczego odebrał dziecko Jill i po co w pierwszym rzędzie zadawał sobie trud aby łatać ranną? Wreszcie - gdzie podział się jego bezcenny przetwornik? Co to za biegające samopas łaknące elektroniki ludzkie karykatury? Czy one w ogóle myślą? Działają według planu? A Teksanka? Dobrze zrobił, że zostawił ją samą?
I po ostatnie, ale chyba najważniejsze... dlaczego zrobiło się tak kurewsko ciemno?!

Aiden Portner

Wrzucili na pakę RAMA jeden z motocykli, walizkę upchnęli pod siedzeniem. Aiden był słaby ale nieoczekiwanie zauważył, że to on musi odwalać najcięższą robotę. Świeże strupy ciągnęły i rwały tępym bólem ale nawet nie jęknął. Dźwigał, przerzucał, szykował ich do dalszej drogi. Podejrzliwie przyglądał się Monice. Dopiero teraz dostrzegł, że ewidentnie unika wysiłku. Pod jej oczami odcinały się sinawe smugi a skóra była o tonację bledsza. Czy przesadzał? Może po prostu była niewyspana? Albo się stresowała implikacjami jej ostatniej decyzji? Musiał nazwać wreszcie sprawę po imieniu. Poświęciła wszystko. I wszystko naraziła. Dla niego.

U bram „Piekła” nie mieli już czego szukać.
Zostały tylko poturbowane pojazdy, puste łuski po wystrzelonych nabojach i liczne rozbryzgi krwi.
Aiden nie znał się na tropieniu ale i nie były tu potrzebne wybitne umiejętności. Stwory zostawiały za sobą ślady wleczonych trupów, broczyły krwią, no i pędziły na rympał jak stado bizonów.

Wsiedli do wozów i ruszyli, nawiedzone mormońskie miasteczko miało nie być daleko. Monika żyłowała challangera robiąc za przewonika, Aiden podążał tuż za nią. Widział z oddali jak zmienia się pogoda. Zmiany nie były ordynarne. Słońce świeciło mniej napastliwie, otuliły je miękkie chmury. Gęstniały i ciemniały stopniowo aż po całej prerii położył się cień. Opady nie zdarzały się często w takim suchym klimacie ale widocznie mieli to szczęście, że zmieniały się fronty. Szczęście?
Robiło się ciemno. Wiatr się wzmagał.
W oddali pojawiły się zarysy budynków. Pokaźnych, przemysłowych.
Czarne deszczowe chmury zawisły dosłownie nad nimi. A później niebo rozdarła pręga światła niosąc ze sobą niepokojący huk.
Nadchodziła burza.
Na samochodowej szybie pojawiły się pierwsze opasłe krople deszczu.
RAM zrównał się z challangerem. Aiden dostrzegł za szybą zdezorientowaną minę Moniki i jej wymowny ruch. Coś wskazywała.
Wóz. Pick-up, ciągnący za sobą chmurę pyłu.
Doganiali go.

Eddie Crispo/Aiden Portner

To była ta krótka chwila kiedy trzeba oszacować zagrożenie.
Eddie dostrzegł w bocznym lusterku dwa obce wozy depczące mu po piętach.
Aiden widział dupę zdezelowanego pick-upa.
Na domiar nad cholernym Betel budziła się burza stulecia. Zaczynało lać, trzaskały pioruny raz za razem rozświetlając niebo, wiatr unosił w górę gęste tumany piasku i zmuszał je do żwawych karkołomnych piruetów.

Zbliżali się do podniszczonego kompleksu fabrycznego podzielonego siatką wewnętrznych dróg.

http://i.ytimg.com/vi/TjWpUPvv2Zk/maxresdefault.jpg

Gdzieś za nim piętrzyły się gęste masywy górskie, z boku połyskiwała tafla wody. Kolejne wyładowanie elektryczne było jeszcze mocniejsze. Ziemia zadrżała. I stało się coś... dziwnego.
Tam gdzie uderzył piorun nastąpił rozbłysk. Skumulowane światło rozlało się na boki powolnym pierścieniem. Od epicentrum przetoczyła się blada efemeryczna fala aż dotarła do trzech samochodów pokonujących piaszczystą połać, przeszła przez nie i rozmyła się kawałek dalej.

Wskaźniki, liczniki i diody kontrolek zwariowały na moment. Zamrugały kolorami tęczy, zatańczyły ogłupiałymi wskazówkami i... zgasły.
Wszystkie trzy pojazdy zdechły nagle. Silniki ucichły utraciwszy wszelką moc, koła wytracały prędkość aż stanęły zupełnie, kilkanaście metrów od sporego blaszanego baraku. Kluczyki w stacyjce można było kręcić na okrętkę, bez rezultatów.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 16-09-2015 o 22:15.
liliel jest offline  
Stary 18-09-2015, 17:57   #56
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Eddiemu jedna myśl kołatała w głowie. Cóż tu u diabła ciężkiego robisz? Powinien zwinąć się przecież stąd już dawno. Co go obchodziła jakaś baba z dzieckiem. Co go obchodziły obesrane goryle, które wykręcały przetworniki ze skanerów. Bo to one, nie? No tak, kto inny. Co go obchodziła mała Hope. Jasne, rezolutna nawet i taka jakaś podobna do córki Olafa i Jacklyn Priceów. Ale tamta to Josie i została w Posterunku. A ta według matki, to cholera wie kim jest. Nie mógł przestać o tym myśleć, tak jak i o przetworniku, o Robercie, który gdzieś tam jeszcze żyje chyba, skoro skaner dawał ruchomy sygnał. Nie porzuciliby transpondera, bo to jedyne możliwe źródło ratunku… Nawet jak tym ratunkiem miał być on. Teraz jednak wszystko pozmieniało się jak w kalejdoskopie. Musiał naprawić skaner, to był priorytet, ale ciekawość też go trochę trykała pod żebra. Mikrus był ciekawski, bo to przydawało się w fachu. Musiał wiedzieć jak i dlaczego wszystko działa, bo po prostu musiał. Jechał więc teraz zostawiając smugę pyłu za sobą, bo bał się że zgubi Jill i gówno będzie z zawodów. Dumał czy dobrze zrobił, zostawiając Teksankę. Dumał na jak długo starczy mu wachy. Do tego całego Betel to starczy na pewno w końcu to już musi być niedaleko. Dumał o wiele za dużo.


Zaczął się pilniej rozglądać i zwolnił nieco, pomimo tego dwa wozy za nim, dzięki pieprzonej kurzawie, zobaczył dopiero jak prawie wjechały mu w dupsko. Ślepił po lusterkach, próbował się zorientować kto prowadzi, ilu ich na samochodach siedzi. Nagle piorun walnął gdzieś w blisko, ale tak, że aż poświata błysnęła po oczach. Widział że zbierało się na burzę i to nie taką zwykłą, piaskową, lecz to co stało się chwilę później było nie do uwierzenia. Obracał głowę, czy już go doganiają, czy już odkręcają szyby by zacząć walić do niego, aż poświata owinęła się w okół pick-upa. Silnik zgasł, światła również. Mikrus zacisnął silniej ręce na kierownicy i siłą woli chciał jeszcze dopchać te kilkanaście metrów do jakiejś metalowej ściany. To już było to pieprzone Betel? Kto siedział mu na ogonie? Dziwną myśl że to oni rąbnęli z czegoś podobnego do wyrzutni EMP brata, by go zatrzymać przegonił z głowy, bo najwyraźniej też oberwali. Dwa obce wozy stanęły kilka metrów obok, ale Eddie nie czekał aż zdziwienie minie. Wyrwał spaślaka z uchwytu, złapał plecak z podręcznym sprzętem i wypadł z wozu, kuląc się i jednocześnie galopując jak najszybciej w kierunku budynku. Wiatr i deszcz siekł już po oczach, ale dostrzegł drzwi. Dobiegł, kopnął z całą mocą pod zamek i wpadł do środka, próbując utrzymać równowagę i omieść lufą spaślaka wnętrze.
 
Harard jest offline  
Stary 23-09-2015, 06:48   #57
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Potrząsnęła głową.
Raz.
Drugi raz.

Światło emitowane przez ekrany wwiercało się przez oczy wgłąb czaszki. Głębiej i głębiej, aż sięgnęło kości potylicy. Można było się w tym blasku rozpuścić.

- Szukasz!

Szuka. Szu. Szzzzzuuuu.
Echo.
Potrząsnęła głową po raz trzeci. Jak zwierzę. Jak koń.
Krawędzie pola widzenia puchły i rozmazywały. Łuszczyły jak celuloid.
Niebieskie oczy zaświeciły w końcu korytarza, jeszcze trochę jaśniej niż otaczające ją ślepe oczy monitorów. Rzuciła się w tamtym kierunku, biegiem. Duchy lubiły, kiedy się przejmowała. Kiedy musiała powalczyć trochę o to, po co przyszła.

- HOPE!

Biegła, a jakby stała. Walczyła z cementowymi butami jak we śnie, który paraliżuje strachem. Który zaciska chłodne palce na kręgosłupie i blokuje pracę nerwów.

- ZACZEKAJ - głos odbił się w korytarzu labiryntu echem. Zabrzmiał trochę jak bzyczenie jarzeniówki.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 23-09-2015, 21:38   #58
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dhalia podążała za drobną sylwetką Hope i jej dziecięcym chichotem odbijającym się echem od rozżarzonych błękitem ścian. Ekrany zadrgały i nastrajały się kolejno na ten sam kanał, jeden mroczny obraz przysłonięty śnieżycą telewizyjnych pikseli. Zmontowany z kilku klatek czarnobiały film przedstawiał jakieś chore religijne sceny. Ukrzyżowanie, wychudzone ciało z rozłożonymi na boki krwawiącymi ramionami, zbliżenie twarzy, Jezusa chyba, z bluźnierczo łysą czaszką i błyszczącymi ekranami oczu, jego unoszony podbródek gdy spoglądał przed siebie, niby w oko kamery a jakby prosto we wpatrującą się w monitory Teksankę. Ten ostatni ruch zapętlił się upiornie, usta uchylały się ale nigdy nie wypowiadały zamierzonego słowa.
Dhalia w jakiś dziwny sposób przejęta tym widokiem nastąpiła dwa kroki w tył aż na coś wpadła. A w zasadzie na kogoś, na małą przykucniętą na podłodze Hope, mocno zajętą jakąś elektroniką. W ręce trzymała płaską skrzynkę z wybebeszonymi różnokolorowymi kabelkami, które przepinała według sobie tylko znanych prawideł.

- Hope? - złapała chude ramionko i potrząsnęła dzieciakiem, aż zaszeleściły kable. - Co tu robimy? Mała?
- Ja… budować - uniosła na Dahlię wielkie cielęce oczy. - Ty? Ty tu nie być. Tu groźnie. Bóg robić koniec świata. Uciekać.
- Co to za miejsce, którędy tu weszłaś - kucnęła naprzeciw dzieciaka i raz jeszcze potrząsnęła głową. - Kto Cię tu przyprowadził? zaraz… Bóg? Jak to?
- A gdzie być Bóg? - odpowiedziała Dahlii pytaniem na pytanie.
- O niego chodzi? - ruchem głowy wskazała ekrany.
- Też - mała westchnęła i wróciła do dłubaniny. - Wierzyć w Boga, znać jego naturę.

Dahlia przeniosła wzrok z ekranu na własne ręce. Wierzyć w Boga, znać jego naturę. Kiedy to ostatni raz…? Pytanie dziecka poruszyło w jej duszy uśpioną głęboko strunę. Przełknęła gulę w gardle.

- Gdzie Cię szukać?
- Tam - mały palec wystrzelił przed siebie, w kierunku tasiemca ekranów. Religijne popaprane obrazki ustąpiły pola innemu filmikowi. Przedstawiał długą wolnostojącą przyczepę kempingową, przed którą wyhamował van. Od strony kierowcy wyszedł z wozu znajomy starszy jegomość w kitlu. Wyciągnął za sobą Hope i po chwili oboje zniknęli w przyczepie.

Obraz zadrgał i pokazał od nowa tę samą scenkę. I jeszcze raz. Dahlia poczuła jak pęcznieje jej głowa, ucisk stawał się nie do wytrzymania. Wiedziała co to zwiastuje. Koniec wizji. I kurewsko bolesny powrót do rzeczywistości.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 23-09-2015, 22:40   #59
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Mikrus wywalił butem drzwi, wpadł jak kamień z procy do wnętrza baraku. Widok nie zaskakiwał niczym nadzwyczajnym, ot, ruina, postapokaliptyczny wykwit jakich wiele.



Pod butami zachrzęściły gruzy, oddech jeszcze nie zwolnił. Przez szparę w drzwiach wywalił lufę spaślaka akurat w momencie by dostrzec biegnącą w stronę zabudowania kobietę.
Pusto. Świetnie, jeden problem z głowy. Jakoś tak w trakcie wchodzenia do budynku jak pieprzony komandos przyszło mu do głowy, że być może te dwa wozy właśnie zaganiały go w kierunku zabudowań, do czekających tam kumpli. Omiótł szybko ruinę wzrokiem, upewniając się, że nikt nie kryje się po kątach. Na przykład Hope i Doktorek ze swoim rewolwerem przyłożonym do jej głowy.
Odwrócił się i wyjrzał przez szparę w drzwiach:
- Tyle wystarczy. - Krzyknął starając się przekrzyczeć burzę i wystawiając lufę spaślaka przez drzwi. - Czego chcecie ode mnie i gdzie ten z drugiego wozu?
Dziewczyna zdawała się nie słyszeć jego ostrzegawczego tonu. Teraz dopiero Eddie dostrzegł, że jej bieg przypominał bardziej powłóczenie nogami. Patrzyła na swoje buty i obiema rękami trzymała się za brzuch. Była chuda jak śmierć na chorągwi, porywiste podmuchy bawiły się nią i popychały to w jedną to w drugą stronę dlatego brnięcie ku barakowi musiało kosztować ją po dwójnasób. Eddie trzymał wciąż uniesioną broń lecz ona po prostu pchnęła lekceważąco drzwi aby skryć się przed żywiołem w czterech odrapanych ścianach.
Mikrus cofnął się tak by mieć ją na oku. No bo co innego miał zrobić? Zastrzelić ją? Nie przejawiała jakiś specjalnych morderczych zamiarów.
- Kim jesteście, do cholery? I co tu robicie? - Nerwowo zerkał przez drzwi, nie spuszczając z muszki kobiety.
Wyhamowała już w środku. Wiatr zatrzasnął za nią drzwi i ten huk jakby ją otrzeźwił. Wyprostowała się i spojrzała przed siebie, prosto w lufę obrzyna i wyżej, w oczy mechanika.
- My… jedziemy do Betel - wychrypiała ciężko.



Była ładna. Drobna, eteryczna o wyjątkowo bladej skórze i postrzępionych, asymetrycznie ściętych włosach. Kilka miejsc na twarzy przekłuwały srebrne kolczyki, z koszulki krzyczały buntownicze slogany.
- Opuść… kurwa tą lufę… - wydymała policzki jak ryba łapiąc hausty powietrza, chyba miała trudności z oddychaniem.
- Sama się pierdol! - Mikrus zamrugał oczami i przesunął wzrok z okolicy jej biustu nieco wyżej. Broń jednak opuścił, tak na dziesięć centymetrów, ale jednak. Dłużej już nie mógł wytrzymać i zaczął nerwowo krążyć po budynku i zerkać co chwila na zewnątrz.
- Co to było?! - Warknął nie wiadomo czy bardziej do siebie czy do niej. - Przecież to nie mógł być impuls EMP, nikt nie da rady wytworzyć takiej siły i zasięgu. Przecież jakby było to w ludzkiej mocy nasi z Posterunku właśnie wykańczaliby resztki Molocha w okolicach Alaski! Piorun to też nie był, bo usmażył wszystko w zasięgu. No to co w takim razie?
Łypnął okiem na kobietę, stając na chwilę w miejscu.
- Aa, no i jak jedziecie do Betel, to chyba jesteśmy na miejscu.
Skinęła nieznacznie. Albo mu się tylko wydawało kiedy poczyniła kilka sztywnych opornych kroków w jego kierunku.
- Ja pierdolę - mruknęła mrużąc ciemne oczy. - Ty jesteś tym monterem… Bratem Bobbiego Crispo…
Zamierzała coś jeszcze dodać ale jakiś spazm dosłownie złamał ją wpół i rzucił na kolana. Chwilę później centralnie i legalnie obrzygała mu oba wojskowe buciory.
 
Harard jest offline  
Stary 24-09-2015, 14:31   #60
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Szosa wiodła po śladach przełaju zmutowanych bydlaków. Nawet z okna Rama było je widać. Krew. Szmaty. Kable. Portner co i rusz zerkał na nie nie wiedząc jeszcze czy się cieszyć czy martwić, że wiodą ich tym samym śladem co Betel... Choć miał w tej kwestii pewne postanowienie. Zacienione. Ciemną smugą jaką zostawiał za sobą Challenger. I jego pasażerka.
Aidenowi daleko było od przesądności. Do snów nigdy wagi nie przywiązywał, ducha żadnego nie widział, w Boga ani w karmę nie wierzył. Ilekroć zdarzało mu się pomyśleć, że może jednak… może naprawdę gdzieś za tym wszystkim co się dzieje, może jest jakieś większe znaczenie. Jakiś sens. Jakaś siła… Ilekroć taka piękna i nawina myśl przychodziła mu w momencie wysyconej gorzałą nostalgii do głowy, świat zawsze spokojnie udowadniał mu, że jednak jest tylko starym dobrym światem. Prostym jak budowa binarnego cepa. Albo żyjesz. Albo nie. Dwa stany pomiędzy którymi każdy sam sobie wznosił granicę. Granicę, którą mimo wieloletniego wznoszenia na dopieszczonych fundamentach, zawsze można było zburzyć posłaną w tors nie trwającą więcej niż sekunda serią. I koniec. Nie żyjesz. Czy jesteś robiącym pod siebie ćpunem, czy prezydentem wizjonerem. Tyle w temacie większego znaczenia, sił wyższych i idei, które kiedyś istniały, ale po Wielkiej Wojnie zwyczajnie znudziły się ludzkością i poszły wpizdu zostawiając świat jego prostym i niewzruszenie morderczym zasadom.
Choć od czasu do czasu działo się coś zupełnie nieoczekwianego i nadzwyczajnego co mogło wzbudzić co do tego wątpliwości...
Przelewająca czarę kropla, dla której w niwecz rzucasz życie…
Pieprzony pies. Pieprzony Aiden Portner. Cholera... to nie był Twój wybór dziewczyno... a to nie Twoje miejsce...

Pociemniało. Zawiało. Wóz przed nimi... Deszcz? Burza? Zabębniło o przednią szybę. A potem walnęło tak, że aż kierownica zadrgała. Raz, drugi, trzeci... Pozbawione zasilania wozy toczyły się już tylko siłą inercji. Obciążony Ram zwalniał szybciej. Aiden widział jak wpierw z pickupa wybiega jakiś dzieciak w kamaszach i biegnie do najbliższego baraku. Jak z challengera wychodzi Monika. Idzie za nim... słabo idzie... kurwa mać...

Hamulce to mechanika... wdusza nie czekając aż wóz sam się zatrzyma. Wybiega. Ha!
Ha.
Ha.
Ha.
Pokracznie podbieguje raczej. Klnąc i sycząc z bólu. Monika!

Do baraku dociera chwilę po niej. Jest. Złamana w pół. Łapiąc się za brzuch. Przed nią ten dzieciak z wycelowanym w nią gnatem... Dziesięć lat temu z miejsca by zastrzelił. Teraz wie. Nie dałaby się tak załatwić. Deseart odnajduje dłoń.
- Rzuć... - zanosi się kłującym płuca kaszlem - rzuć broń mały...
Celuje oburącz podchodząc do Moniki
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172