Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2015, 19:30   #53
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Yep, wiszę. - Skinął głową poważnie Eddie. - Razem z podziękowaniem za usługi krawieckie. Całkiem sprawnie ci to poszło.
Mikrus zdał sobie sprawę jakby teraz wyglądał, gdyby sam, jedną ręką próbował się łatać na okrętkę dratwą którą miał w swojej "apteczce" w wozie.
- Oddam opatrunki i ćwierć butelki antyseptyku, bo tyle mi zostało. A ty gadaj od początku bo nic z tego nie kumam. Co tu się stało, kim jest McCarthy i po co doktorek zabrał Hope?
Mikrus zastanawiał się co dalej. Musiał przynajmniej spróbować naprawić skaner, ale do tego musiał dokładnie zorientować jakie części będą mu potrzebne. Tyle czasu już przepierdolił... Próbował delikatnie poruszyć barkiem, by zorientować się na co sobie może pozwolić. Wiedział, że mocno przesadzała z tym odpadnięciem ręki. Prawda?

Bark bolał, ciągnął przy każdym ruchu ale mięśnie poddawały się woli Eddiego, wszystko działało jak w dobrze naoliwionej maszynie. No... może jak w lekko zardzewiałej maszynie, ale działało.
Jill z rozgorączkowanym spojrzeniem zaczęła wygrzebywać się spod koca.
- Nie wiem co chcą z nią zrobić, ale mam kurwa złe przeczucia... - była twarda. Usiadła na posłaniu przyciskając dłoń do brzucha. Teraz, gdy opadł pled, zobaczyli, że ma na sobie podkoszulek, w którym musiała oberwać. Prawa dolna ćwiartka, tak samo jak nogawka spodni, były sztywne od brunatnej zaschniętej krwi. Kobieta zacisnęła szczęki aż na szyi zapulsowała wydatna żyła i wstała.
- Coś się zbliża... czas nadszedł, dlatego ją zabrali. Hope jest wyjątkowa. Niezwykła. Trzeba było zawijać się stąd póki miałyśmy czas... Ale ja rozleniwiłam się. Straciłam czujność. Myślałam, że nam skurwiele odpuścili...
Na chwiejnych nogach doszła do rogu pokoju, opadła na kolana i delikatnie uniosła klepkę w podłodze. Ze skrytki wyciągnęła pas z dwoma rewolwerami.

- Nic z tego nie rozumiem. - Eddie zeskoczył ze stołu i podszedł do okna, łypnął okiem na swój wóz. Pora było podjąć decyzję. Jeśli ma ruszać za bratem, trzeba oglądnąć skaner i spróbować doprowadzić go do porządku.
- Hope mówiła, że masz zapas części. Jest wyjątkowa, masz rację. Wpakowała mi się na wóz koncertowo, po cichutku. Mało brakło a rozsmarowałbym ją po pace. Słuchaj, odkupię od ciebie to co mi będzie potrzebne do napraw. Wymienić się możemy, mam trochę sprzętu w zapasie.
Łypnął okiem na Teksankę i na konia.
- Tyle wiemy, że Doktorek zabrał ci córkę samochodem, jeszcze gdzieś w nocy. Mogą być już kawał drogi stąd. - Mikrus skrzywił się, zastanowił chwilę. - Podwieźć cię mogę. Znaczy jak poskładam do kupy sprzęt.

- Nie są daleko. Są w Betel, trzy kilometry stąd na wschód - Jill wyprostowała się, jedną ręką nieporadnie zapinała pas na biodrach. Balast wypadł jej z rąk na co zaklęła szpetnie i splunęła pod buty. Wszyscy troje dostrzegli jaskrawoczerwoną plwocinę. - Bierz co chcesz. Ja i tak już tu nie wrócę. Jeśli odbiję Hope zmywamy się stąd z marszu. Jeśli mi się nie uda...
Zamilkła. Podniosła lewą ręką pas, zdławiła stęknięcie. Każdy krok okraszony musiał być bólem i utratą sił ale jakimś cudem ta żylasta niemłoda kobieta parła do wyjścia.

- Aaa. - Mikrus kiwnął głową. - Betel, nie Bethel. Myślałem że to imię. Doktorek mówił coś o Betel, powinności. Więcej nie usłyszałem. Zdajesz sobie sprawę, że tak to nawet z ganku nie zajdziesz? Przecież ledwo stoisz na nogach. I dalej nie powiedziałaś o co w tym wszystkim chodzi. Hope mówiłą że napadło was trzech facetów z bronią. To był ten McCarthy? A Doktorek to kto? Opatrzył cię w końcu i mówił że twój brat jest jego przyjacielem. Aaa właśnie i jeszcze jedno. To Hope zrobiła... barierę? Taką że pieprzony małpolud nie mógł dostać się do domu? Kim ona jest?

Jill zatrzymała się przy wyjściu. Zgarnęła z wieszaka kurtkę, założyła nieśpiesznie, na głowę nasunęła kaptur. Na twarzy miała ten wyraz zdeterminowania jak ludzie, którzy wybierają się na wojnę.

- Nie mam na to czasu dzieciaki. Co do mutantów... wokół domu są urządzenia emitujące odpowiednie częstotliwości...
Obejrzała się ostatni raz.
- Mają własne baterie, weźcie jakiś dla bezpieczeństwa. Co do reszty, nie mogę dać wam odpowiedzi. Sama mam ich niewiele. Hope to nie wasza sprawa. Choć... może to sprawa nas wszystkich. Całego zdychającego świata.

Pchnęła butem drzwi i wyszła.

*

We łbie jej huczało. Nadużyty środek z manierki dawał się we znaki. Zamrugała z wysiłkiem, gdy Eddie wciskał jej opatrunki. Powinna go walnąć, albo był idiotą, albo naprawdę nie umiał ocenić wartości zużytych na połatanie go materiałów.

- Zostanę tu do jutra. Jeśli nie pojawicie się do wieczora, będę kombinować - nachyliła się do Eddiego i szepnęła mu do ucha - uważaj na nie. Ta Hope to naprawdę dziwne dziecko.

Zaiste, nie mogła wyrzucić z pamięci spojrzenia małej. Przez kuchenne okno patrzyła jak odjeżdżają. Nie twój zasrany interes, powtarzała sobie. Raz za razem. I jeszcze raz.
Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wyszła na ganek, przed którym resztki suchej trawy skubał Czacha. Ciężko klapnęła na schody.
- I co? - pociągnęła wody, która zdawała się krystalicznym strumieniem docierać bezpośrednio nie do żołądka, a wprost do wysuszonego mózgu - Jesteśmy w punkcie wyjścia.

Koń podniósł łeb i popatrzył w kierunku Betel. Parsknął przeciągle i wrócił do jedzenia.
- Nie komplikujesz nadto? - opędził się ogonem i udając, że temat go nie dotyczy, przysunął bliżej.
Zaklęła pod nosem.
- Wiesz, że tego nie lubię. Kurewsko nie lubię - wzdrygnęła się na myśl o zaprawionym peyotlem alkoholu, ale wiedziała, że utknęli. Musiała się ich poradzić.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 14-09-2015 o 20:41.
hija jest offline