Silne przeżycia potrafiły zmienić ludzi. Wydobyć z nich wszystko co najlepsze, ale także i najgorsze.
Jim nie zapomniał, jak w szkole zachowywała się Loretta, a jednak dziewczyna potrafiła wykrzesać z siebie hart ducha i odwagę, by walczyć o życie, a także empatię by współdziałać.
Ale Tera Vill? Jak ona sobie poradziła? Dlaczego potwór jej nie zaatakował? Czy możliwe, że już nie była sobą? Że stwór ją opanował zamieniając w kolejnego potwora? To było bardzo prawdopodobne.
Nie mogli zostać na miejscu, a przed nimi czekał wróg, walka i pewnie śmierć, bo czyż można walczyć z wrogiem, który wciąż się odradza? Gdzie jest Ekkosz? Musieli odciąć głowę tej hydry, jeśli mieli mieć cień szansy na przeżycie. - Lori nie podoba mi się to. – wskazał głową na Vill – Pewnie już ją opanował. Na razie mam jedna kulę i trzeba ją zachować dla workogłowego.
Mówił trochę nieskładnie i głos mu drżał ze zdenerwowania. - Musimy podejść bliżej, bo zostać tu nie możemy. Uważaj na Terę i trzymaj się za mną. Postaram się ściągnąć atak na siebie, wtedy będziesz miała większą swobodę działania.
Jednak nim ruszył Jim odwrócił się w stronę Loretty. Wyciągnął prawą rękę i objął dziewczynę w pasie. Przyciągnął ją do siebie i gdy ich ciała przylgnęły do siebie pocałował ją. Po prostu. Na kilka sekund przycisnął usta do jej ust. - Jeśli zginę uciekaj. Obojętnie gdzie. Rzuć wszystko i gnaj przed siebie byle dalej stąd. – powiedział przerywając pocałunek.
Jim patrzył wprost w oczy Loretty. Był poważny i smutny, gdy dodał z naciskiem. - Obiecaj mi to.
Płomienie pochodni rzucały migotliwe cienie na ich twarze, a w pobliżu czaił się potwór. |