Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2015, 17:50   #16
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Podpokład Portu Wander był gigantycznym labiryntem przejść serwisowych, dawnych warsztatów i magazynów. Ale nawet jak i na opuszczone zaplecze stacji na samym końcu sektora, było tu nadzwyczaj dużo zadbanych kapliczek Imperatora. Pytani o Jonatana Forte, ludzie najczęściej wzruszali ramionami; niektórzy kierowali pytających w przeróżne miejsca. Ale to jedno powtarzało się najczęściej: ponad piętnaście poziomów pod Kręgami były obszary gdzie ludzie starali się nie zapuszczać. Prawie nikt tam nie ginął, ale jednocześnie absolutnie nikt nie pamiętał pobytu w tym labiryncie. Siedziba tajemniczego sojusznika kardynała miała być w środku tych dawnych kuźni.
Alastar IV wiedząc, że człowiek zapewne go znajdzie, zdecydował się zapuścić w tamte rejony, pytać o niego i wracać. Ślady wskazywały na to, że mógł to być psyker, ale nie miał pewności. Popyta, tak, a jak go nie znajdzie wróci. Taki był plan. Nad wyraz prosty plan.

Trasa którą szli nie była przypadkowa; gdzieś w oddali z set metrów, kilkanaście pomieszczeń dalej krążyło kilka osób, zapalając świece i przesuwając jakieś przedmioty. Poruszali się szybciej niż on i jego ochroniarze.

- Jesteśmy w tym miejscu - mruknął łysy przywódca - I cholernie żałuję że wziąłem tą robotę - cała piątka stoi plecami do siebie, nieufnie patrząc w zaciemnione korytarze i długie, puste przejścia

Alastair oparł się plecami o ścianę w ciemnościach tak by widzieć nieznajomych i swoją własną ochronę.
- To wasz dom, na kogo terytorium się teraz znajdujem? - zapytał szeptem sierżanta. Dłoń swobodnie oparła się o bok, niedaleko płonącego ostrza.
- Niczyim, od zawsze wszyscy omijali to miejsce - kryminaliści całkiem otwarcie trzymali w dłoniach broń - Pono kiedyś były tu baraki, ale skąd ja mam wiedzieć? -
- Mam złe przeczucie, a mojemu przeczuciu można ufać. Nie będę was narażał. Wycofujemy się. Mój ród zawsze dbał o swoich przyjaciół, a wy jesteście przyjaciółmi mojego rodu.
W drodze powrotnej dość szybko pojawił się problem; część grodzi którą przeszliście była zamknięta. Pierwszą udało się obejść krótką trasą znalezioną przez dowodzącego wojownika, ale spod drugiej jak na razie nie prowadzi żadne widoczne wyjście poza stroną z której się wycofujecie. W pewnym momencie nagłym, gwałtownym płomieniem rozbłysła się kapliczka w głębi korytarza, zalewając całe pomieszczenie światłem i dymem z świętych kadzideł. Pomiędzy księgami (a kto trzyma księgi w takim miejscu? ) widać było tam też długi nóż. Reakcja ochrony była całkiem sensowna: momentalnie zaczeli celować w kierunku przeciwnym niż dywersja.
Alasair nie zwlekał dobywając ostrza i przywarł plecami do ściany, tak by ta zasłaniała go przed ewentualnym ogniem, a w drugiej ręce pojawił się święty granat.
Mijały długie sekundy, a dalej nic się nie działo; uszy zaskoczone nagłym hałasem w końcu zaczeły ponownie rejestrować odległe kroki, podobne do tych wcześniejszych. Jedynym śladem po wybuchu aktywności były palące się świece.
Duchowny nakazał gestem obserwować i nasłuchiwać w gotowaości, a sam ostrożnie zbliżył się do kapliczki. Nietypowe było to że rozbłysła ogniem sama z siebie, musiał się temu przyjrzeć, oraz tym księgom. Może po tytułach i zawartości znajdzie odpowiedź.
Widocznie ktoś wstawił inną zawartość w te okładki, a te księgi opisywału łowy na mutantów i czarowników z historii jakiejś grupy kleryków

Nie mniej, był powód, by zamieszczać ukryte dane w święte okładki. Znając wartość wiedzy, Alastair włożył cztery tomiszcza do plecaka, by móc dowiedzieć się czegoś ważnego w wolnym czasie, lecz na tą chwilę jednak trzeba było się wynosić.

Z obu stron , ze strony skąd przybylii i zza kapliczki w oddali rozległ się cichy zaśpiew. Inkantacje proroctw, często wykonywane podczas wróżenia z Tarota Imperatora.

Znowu gestami misjonarz nakazał swoim ochroniarzom udać się z nim za kapliczkę sprawdzić co się tam dzieje.
Ostrożne kroki najstarszego bandyty urwały się nagle; silnym pchnięciem zbił z nóg następnego za nim i wskazał pozostałym powód tego zamieszania: minę przeciwpiechotną schowaną w wnęce.
[i]- Wołałeś, a ja usłyszałem - niski, złośliwy głos rozległ się echem w korytarzu - Prosiłeś, a zostało ci dane - dopiero w tym momencie Alastair zrozumiał że tylko on słyszy ten głos - Chcesz odebrać swoją nagrodę, głupcze? -
[i]- Nie przybyłem po nagrodę, gdyż nie jestem jej godzien. - odparł z mocą w swoim umyśle duchowny - Wołałem, a mnie usłyszałeś. Przyszedłem i mnie ugościłeś, tak jak było mówione, znalazłeś mnie gdy Ciebie wołałem. Wiesz kto mi o tobie powiedział, lecz błądzę i nie wiem czego szukam.
- Moje sługi cię otoczyły; przebij się przez nich, a spotkasz mnie samego- ochraniający kapłana bandyci pytająco patrzą to na swojego klienta to na minę i czekają na dalsze decyzje.
- Obejdziemy tą minę. - stwerdził cicho lecz stanowczo kapłan - Musimy przebić się w tamtym kierunku. - i tu wskazał kierunek z którego dobiegał głos.
[i]- Tędy - sierżant rzucił wskazując ostrzem mały portal. Soczysty kopniak w dupę skierował tam operatora obrzyna - Jest ich tam mniej niż nas, jazda - cała grupka rzuciła się w tamtą stronę skulona. Byli zadziwiająco cicho; jedynie ciężkie buciory najstarszego bandyty było słychać dalej niż na kilka metrów. Zatrzymali się w sali z dwoma wyjściami w pożądanym kierunku; przez uchylone włazy było słychać cztery męskie głosy śpiewające unisono. W odległości coAlast najwyżej pięciu metrów od bliższego włazu. Ostrza uniosły się, czekając na rozkaz.
Alastair nie powiedział ani słowa tylko skinął głową. Bandyci wiedzieli co należy robić. Nie było potrzeba żadnych słów.

Było czterech wrogów w pomieszczeniu. Jeden chuderlak z miotaczem ognia, staruszek z toporem, osiłek z kołkownicą i i osiłek autopistolem. Co by nie mówic wiele, już w pierwszej rundzie walki Alastair wykorzystując zaskoczenie rozpłatał na pół osobnika niosącego miotacz ognia. Druga runda, przyniosła roztrzaskany topór staruszka gdy ten zamaszytym ruchem chciał zranić misjonarza, lecz jego broń natrafiła na płonące ostrze. W odpowiedzi, kapłan przeszył na wylot bezbronnego już człowieka, a jeden z jego ludzi zdjął przeciwnika z autogunem. Jednak to co wydarzyło się następne było niepocieszające. Sierżnt jednej z rodzin mafijnych którego wynajął zdecydował się obezwładnić ostatniego z przeciwników. NIe mogąc o zabić z oczywistych powodów musiał odpuścić.

Jeniec stawiał bierny opór, nie walczył, ale też nie chciał iść, trzeba go było ciągnąć i robił to z zaciętym fanatyzmem, nawet śpiewał imperialne litanie pod nosem. Nawet dźgnięcie bagnetem w rękę go nie przekonało, ciężki przypadek. W momencie walki stracili wyczucie jak daleko są kroki z drugiej strony, a hałas walki na pewno słyszeli wszyscy w promieniu kilometra. Co innego oczywiście, że echo jest zdradliwe i wcale nie tak łatwo zorientować się skąd strzały pochodziły.
 
Dhratlach jest offline