Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-08-2015, 23:04   #11
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Przez szeroką arkadę wyciągniętego korytarza stanowiącego część doku stoczni przygotowujących Artume do wyruszenia wyraźnie widać było całą długość kilkunastu z jej pokładów, nieco poniżej. Jeden z licznych, obejmujących okręt jak wyciągnięta dłoń - w pozostałych widać było światło i panujący ruch ledwie dostrzegalnych sylwetek, które musiały być sługami, serwitorami, inżynierami i tech-kapłanami. Iluminatory w dolnej połowie arkady były pomarańczowo zabarwione, przez domieszkę pierwiastków mających chronić przed promieniowaniem tak z gwiazd, jak i z różnych, kilka lat temu niegotowych jeszcze fragmentów okrętu. Górna część przeszklenia w arkadzie stanowiła zaś witraże w błękicie, szarości, czerwieni i odcieniach metali pospolitych i szlachetnych, a reprezentowane tam sceny oddawały cześć Bogu Wszystkich Maszyn.

W tym wąskim wycinku arkady panowały cisza i spokój, kontrastujące z harmidrem kłębiących się jak mrówki ekip wokół pewnych zewnętrznych komponentów fregaty. Ta wyglądała już na praktycznie gotową i dużą część ruchu stanowiły dostawy lądownikami wyposażenia, zapasów, a nawet personelu do zaokrętowania na stałe. Jednak w gościnnej poczekalni w doku, jednym z bardzo niewielu takich pomieszczeń panowała taka sama cisza jak tam na zewnątrz w próżni, i delikatne światło i przyjemna woń kadzideł, a wyposażenie przypominać mogło wygodne loże. Dla gości przeznaczone były fotele, na przeszklonym regale dostępne były różne napoje w większości alkoholowe, a pomieszczenie było chłodzone zdecydowanie lepiej niż reszta metalicznej konstrukcji przewodzącej potężne linie energetyczne, licznymi hakowatymi przewodami przekroju jak rosły mężczyzna dołączonymi wciąż do końcowych zestawień na okręcie, jeszcze nie pokrytych na stałe luminatem pancerza ablacyjnego.

Jedne szerokie odrzwia otoczone portalem płaskorzeźb były tymi, którymi goście byli wprowadzani - drugie prowadziły do czasowych kwater dla oficerów i ważnych członków załogi, gdy obowiązki nie pozwalały udać się do rezydencyjnej części kwater Vandermondeo w głębi stacji. Było to oczywiście tymczasowe - wynajęte wraz z dokiem, i tylko na czas prac prowadzonych nad Artume. Zazwyczaj, na lata, jak w tym przypadku.

Szerokie odrzwia od tej właśnie strony rozchylone zostały na boki przez dwóch reprezentacyjnych żołnierzy w stroju nie tak różnym od ich kapitan - czarne bryczesy i wysokie buty, purpurowa tunika-frak zapinana w jednym rzędzie, rozpięta, spod której wystawały fałdy i falbany białych jak śnieg kol, ich rękawy widoczne również pod rękawami obszywanych złotą nicią fraków o epoletach w tymże kolorze. Dłonie w czarnych rękawiczkach, lewa u każdego, spoczywały spokojnie na głowni przypasanego koncerza w czarnej pochwie na złotym łańcuszku. Twarze nie wyrażały emocji, oczy były skupione, krótkie acz elegancko zaczesane włosy dopełniały wizerunku elegancji. Gdyby zobaczyć ich, czy oficera który wszedł przez otwarte wrota, można by zastanowić się z czego wynika kontrast elegancji i nieskazitelności panujący w Rodzie Vandermondeo z ledwie nieobraźliwą prezencją oficera wykonawczego Artume…

- Pan Schild zobaczy się teraz z wami. - zadeklamował silnym, ale uprzejmym głosem oficer, odwracając się, by poprowadzić przybyłych wgłąb prywatnej części doku.
Major Adonai, chociaż w przebraniu żołnierza dynastii, wciąż wyraźnie odcinał się od szeregowych żołnierzy. Nawet nie chodziło o misterną bionikę oplatającą jego oko - nawyk trzymania wszystkich na dystans był aż nazbyt wyraźny.
Zaproszony dowódca kiwnął głową na dwóch żołnierzy popychających krio-zbiornik. Plastalowa platforma z sarkofagiem wtoczyła się z cichym stukotem na arkadę.
Oficer spojrzał na nią z powątpiewaniem, lecz niewzruszenie prowadził przez długie, słabo oświetlone korytarze. Bardziej przemysłowa część, jak też mieszkalna, pełna była kratownic, podsufitowych szyn z ramionami do transportu ładunku, który nie dało się przewieźć próżnią, oraz gdy korytarz przemienił się w krużganek, w dole wielkiej hali widać było kolejno usytuowane hangary i lądowiska.

Zeszli po pół kilometra, trzeciej części długości Artume krętymi schodami, przechodząc przez stróżówkę gdzie zwyczajni żołnierze Vandermondeo, ubrani w te same fraki i podstawowe elementy ubioru lecz bez zdobień i z karabinami laserowymi na ramionach zasalutowali przechodzącym.

Metaliczne drzwi rozsunęły się z sykiem. Ich oczom ukazały się o wiele większe. Byli w jednej ze śluz, jednym z hangarów, gdzie już czekały dwie postaci w czarnych, workowatych skafandrach jakby z metalicznej folii, z przeszkleniem o tym samym pomarańczowym zabarwieniu co iluminatory w korytarzach, a oprócz nich dwójka sług i trzech ludzi w bardziej lub mniej zabrudzonych skafandrach. Na wózku na kołach widać było oczekujące skafandry.
Oficer podszedł do postaci w skafandrach i zasalutował im, po czym ci oddali salut. Dopiero odwrócił się do majora.
- To wasi przewodnicy w ostatnim odcinku. Zabiorą was prosto do pana Schilda. Będziecie potrzebowali skafandrów. To - skinął głową w stronę platformy z sarkofagiem - Może zaczekać tutaj, lub pańscy ludzie mogą zabrać ze sobą w próżni. - wypowiadając ostatnie słowa patrzył na jednego z techników, który skinął głową, wiedząc, że pojemnik można zabezpieczyć jakiegoś rodzaju materiałem i niewątpliwie zabezpieczyć przywiązując do skafandrów ewentualnych “tragarzy”.
- Nie będzie tam z tego żadnego pożytku - major wykonał ręką przeczący gest - Zostajecie tutaj, strzelać bez rozkazu jeżeli cokolwiek spróbuje wyjść z środka - rzucił do swoich żołnierzy i zaczął ubierać kombinezon.
Kwadrans później był już na poszyciu statku; mag-buty bezgłośnie uderzały o metalową powierzchnię kiedy maszerował w stronę Hectora.
- Komisariat zawsze miał zacięcie do teatralnych gestów - powitał byłego komisarza zmęczonym głosem
- Chcieliście dyskrecji, a ja nie chciałem przerywać prac. - odparł Hector, siedzący w tej chwili na wybrzuszeniu w postaci włazu serwisowego w cieniu olbrzymiej baterii laserowej, górującej nad mężczyznami. Ledwie widocznym w braku światła gwiazdy, widzianym przez oświetlenie z latarek przytroczonych go hełmów, reflektorów z doku i ognia tysięcy spawanych fragmentów poszycia gestem odprawił dwóch przewodników, odkładając podłączony do skafandra, zapewne dla zasilania, datadysk i podręczny cogitator obliczeniowy.
- Mówiąc precyzyjniej, jeżeli nie zachowamy dyskrecji to cała sprawa mogła równie dobrze zakończyć się cichą egzekucją miesiąc temu - z uniesioną głową podziwiał okręt i dok z tej nietypowej perspektywy - Komisarz mojej jednostki został zasztyletowany miesiąc temu, na tej stacji. Razem z przyjacielem -
Hector przez chwilę po prostu siedział w milczeniu, trawiąc te słowa.
- Rozumiem, że śledztwo jest w toku. - odezwał się z trzaskiem vox-nadajnika, pomiędzy haustami rzadkiego powietrza.
- Śledztwo nie jest tym, co mnie martwi. Martwi mnie fakt, że rozmawiałem z nim wczoraj.-
- Czy obawiacie się, majorze, że winny ucieknie naszym statkiem bo ten najszybciej opuści Port? - od razu do rzeczy zapytał Hector.
- Nie. Ale Pyrr wrócił do nas...w osobliwej postaci. Ma pełną świadomość swojego dawnego życia i żadnej nowego. Niemniej, ciało w którym obecnie jest...przypomina do złudzenia kapitan Ambrosię Vandermondeo.-
- Nie jestem pewien czy rozumiem. - nastąpiła dłuższa pauza - Może zacznijcie od początku majorze, chronologicznie, przypisując imiona i po kolei.
-Nawet po śledztwie nie ma tutaj zbyt dużo do powiedzenia; Jason Lutij, tragarz na stacji w pijackim napadzie próbował obrabować wracających z Odpoczynku Żeglarza komisarzy; udało mu się zadać obu powierzchowne rany. Broń którą opisali obaj napadnięci opisali jako niesankcjonowanego pochodzenia. Zmarli niedługo potem; sekcja wykazała śmiertelną mutację która spowodowała komplikacje- nic dziwnego biorąc pod uwagę skażenie panujące na stacji. Jednak ze względu na śledztwo nie spalono zwłok. Podczas powtórnych badań na początku ubiegłego tygodnia zauważono regeneracyjne zmiany skórne. Od tego miejsca sprawę przejąłem ja, izolując ciało w kriokomorze i obserwując zmiany. Widząc jaką formę przybrało, miałem tylko dwie możliwe opcje.- powoli, metodycznie streścił historię choć wyraźnie mówienie o śmierci komisarza powodowało u niego dyskomfort
- A teraz przybywasz powiedzieć, o niezaprzeczalnym podobieństwie do mojej kapitan. - zakończył Hector.
- A teraz chcę dla nich obu oczyszczenia i godnego pożegnania. Ale przede wszystkim, bezpieczeństwa Imperium - burknał - To były oficjalne ustalenia śledztwa i moje własne obserwacje. Mam jeszcze jedno przypuszczenie - zatrzymał się w pół zdania - Domyślasz się, komisarzu, dlaczego przychodzę akurat do ciebie? -
- Tylko częściowo. Zgaduję, że może mieć to coś wspólnego z Chirano. - odpowiedział Schild - Ale nie jestem już z komisariatem.
- Bynajmniej nie z powodu uchybień - powiedział to tonem jakby jego opinia przeważała nad wyrokiem - Tak, Chirano. Zastąpił Ulę Nosakova, drugiego ze zmarłych. Wraz z Windriderami wsiadł na Najdłuższą Litanię ruszającą w trop Róży z Terry. - znowu pauza - Zastąpił go po śmierci Uli, już na okręcie. Dołączył jako jeden z komisarzy okrętowych by dzień po odcumowaniu zostać prawą ręką dowódcy -
- Czy choćby batalion Winderinderów dołączył do załogi Litanii? - zapytał Hector.
- Są tam jako piechota szturmowa aby odbić Różę, jeżeli będzie taka potrzeba - odpowiedział, a potem wrócił do poprzedniej myśli - Komisarz Chirano przez tamten miesiąc był przenoszony wiele razy; więcej niż Pyrr przez cały okres służby. Jeżeli okręt miał ruszać, przenoszono go na inny który zostawał w porcie -
- Czy Jasona Lutija ujęto żywcem? - drastycznie zmienił temat dawny komisarz, by uzupełnić pewną dla niego niewiadomoą.
- Ujęto, osądzono i stracono w ciągu tygodnia. Wtedy nie było żadnych podstaw aby trzymać go przy życiu -
- A broń wciąż znajduje się w posiadaniu komisariatu?
- Tak, jest w biurze komodora. Choć w tej chwili trudno o nią prosić bez zwrócenia uwagi na zabranie przeze mnie ciała -

Dłuższą chwilę Hector milczał, trawiąc te informacje.
- Zatem, majorze. Dlaczego przybyłeś do mnie z tę sprawą?
Nawet przez wizjer skafandra było widać upiorny uśmiech majora - Ponieważ Pyrr w ciele waszej kapitan wczoraj poprosił mnie o zgodę na ściganie Chirano -
- Ponieważ Chirano zniknął na dzień przed atakiem. - na głos dokończył Hector.
- Co, w jego opinii czyni go winnym w myśl zasady “kto zyskał?”. Osobiście nie jestem zwolennikiem przychylania ucha zmarłym, tym bardziej w obcym ciele; jeżeli nie przejmiecie ode mnie tej sprawy, ogień oczyści to ciało a Inkwizycja dopełni reszty - ustawił się frontem do Hectora - Opinia człowieka podejmująca słuszne decyzje pana poprzedza, panie Schild -
- Majorze - Schild wstał - Jeżeli dobrze rozumuję, mówimy o człowieku, który doznał śmierci od ostrza czy jakiegokolwiek uzbrojenia które w jakiś sposób dokonało nieświętej mutacji ciała zmarłego, wracając mu życie w formie innej osoby, fizycznie nieodróżnialnej od innej osoby. Bez względu na wszystko inne mamy do czynienia z najplugawszą techniką, lub, gorzej, wynaturzeniami wiedźm. Gdybym był wciąż członkiem komisariatu, osobiście zaleciłbym spalić to ciało i upewnił się, że to nastąpi, po przesłuchaniu tej kreatury, po czym wysłał raport inkwizytorowi. - spojrzał w stronę z której znajdowała się śluzą, którą przyprowadzono majora.
- Czymkolwiek jest, zanim podejmiemy decyzję, nie możesz ufać, że ten… ożywieniec to wciąż twój przyjaciel. Za samo ukrywanie takiej informacji inkwizycja może dopatrywać się w tobie niedopełnienia obowiązku.
- Za ukrywanie takiej informacji powinienem zostać poddany okrutnym męczarniom poprzedzającym spalenie na stosie - znowu burknał - Gdyby nie zagrożenie dla Litanii i kształty waszej kapitan, dawno byłoby po sprawie. A przesłuchanie...jak przesłuchiwać kogoś kto już nie żyje? -
- Nie każdy kto kiedykolwiek służył w komisariacie utożsamia przesłuchanie z kaźnią. - stwierdził Hector - Nie mamy dostatecznych dowodów, że to Chirano, ale nie można wykluczyć takiej możliwości. Równie prawdopodobnym jest, że jest wygodnym kozłem ofiarnym, gdy prawdziwy zleceniodawca jest nienamierzalny. Obawiam się, że niewiele możemy zrobić jeżeli chodzi o poszukiwanie Chirano… ale powinniśmy dowiedzieć się od… osoby, o której mowa, dlaczego chce go ścigać, skąd u niej wzięło się przypuszczenie, że to Chirano.
- Czyńcie swoją powinność; na waszej głowie zostawiam to zmartwienie - chciał zakończyć nieco lżejszym tonem - Ale...mam nadzieję że wasze działania oddadzą honor temu kim kiedyś był -
- Chcę, żebyś miał świadomość, majorze. Jeżeli uznajesz, że możesz łatwo się pozbyć tego ciężaru, który na siebie wziąłeś. Zapytam go o jego motywy, po czym odbiorę mu życie i złożę raport odpowiednim organom. Po prostu oszczędzę rzeczy, które i tak nie zdadzą żadnych informacji. - dokończył - Nie jestem w mocy by narażać moich mocodawców na konsekwencje takiej decyzji, w imię czegokolwiek, gdy mamy do czynienia z takimi… - na chwilę głos Hectora się załamał, gdy oczy spoczęły na jakimś odległym, niewidocznym punkcie, po czym po prostu urwał zdanie.

- Mógłbym łatwo pozbyć się tego ciężaru; wybrałem inną drogę. Tą, która może ocalić Litanię, a być może i wasz okręt. A co do raportu...jeżeli zażyczycie sobie tego ciała jako pamiątki budującej morale, będę bezpieczny tak długo jak będę zapewniał o mojej współpracy z wami -
- Oto broń heretyków… nie muszą wiele zdziałać, by nasi obrońcy sami stali się dla nas największym zagrożeniem. - stwierdził w zamyśleniu dawny komisarz, koncentrując się znowu.
- Niewiele mamy do dyspozycji… a ja nie mam żadnego wpływu w komisariacie, lecz jest jeszcze jedna możliwość.
Oficer w milczeniu czekał na kontynuację
- Jak dobre są wasze relacje z komodorem Sansem?
- Praktycznie nie istnieją; jesteśmy na stacji ledwie pół roku, a oddział jest na tyle zdyscyplinowany że nie zdążył ich jeszcze pogorszyć-
Hector namyślał się przez długi czas, milcząc i analizującsytuację.
- Rozumiem. To zamyka nam jedną możliwość. Lecz powinniście ciało zabrać z powrotem, gdy dane będzie nam porozmawiać z… tę reinkarnacją waszego przyjaciela, już u was. Być może nieco opóźnię wylot o kilka godzin. Znajdę zastępstwo i zajmę się tę sprawą, choć czasu jest bardzo niewiele.
- Wasze pojawienie się u nas będzie potrzebowało równej dyskrecji jak ta rozmowa - wskazał ręką na wiszące kilometry dalej puste rusztowania remontowe
- Lecz dane mi będzie zastanowić się trzeźwo nad kwestią, i być może przyprowadzić kogoś… bardziej obeznanego w nadprzyrodzonych kwestiach, co do czyjej lojalności nie mam wątpliwości. Chciałbym też zamienić słowo z moją kapitan.
- Jeżeli to wszystko na teraz, majorze, ruszajcie z powrotem. Nasze… “negocjacje” co do ewentualnego niechcianego elementu w waszym pułku jeszcze chwilę potrwają.
- Będę czekał. Niecierpliwie - zakończył, otwierając śluzę

Hector odłączył ostrożnie datadysk gdy major zniknął już w śluzie, gdzie niewątpliwie słudzy pomagali mu zamienić ciężki w warunkach grawitacji skafander z powrotem na purpurową tunikę żołnierzy rodu. Po znalezieniu zastępstwa i wysłaniu magosowi Eredinowi informacji, iż dodatkowe obowiązki wykluczą go z dalszych części inspekcji, w swojej kajucie przy cichych dźwiękach doprowadzonych z melodium podłączył już wolny od przenośnego cogitatora dysk do niewielkich głośników, zazwyczaj służących do nagrania muzyki.
Ujął kieliszek i zaczął nalewać doń drinku z piersiówki, mrużąc brwi gdy słyszał nagrane słowa rozmowy.
“Niemniej, ciało w którym obecnie jest...przypomina do złudzenia kapitan Ambrosię Vandermondeo.”
 
-2- jest offline  
Stary 25-08-2015, 14:25   #12
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Osobą która czekała na dole był zauważony wcześniej garbus w blond peruce; chociaż w cywilnych szatach, każde z nich bez problemu rozpoznało śledczego Mariusza Zaana.

W chwili obecnej z oburzoną miną czekał przed włazem do którego dostępu broniła czwórka żołnierzy. Jego pomagierzy intensywnie wpatrywali się w tą scenę, ale pozostawali przy stołach.
- Ach to tak, komodorze?! Będziesz utrudniał pracę Świętemu Oficjum? - zawołał zapalczywie kiedy tylko zobaczył wychodzącego Sansa
- Gdybyś raczył się zapowiedzieć, Mariuszu, być może byłbyś uczestnikiem całej rozmowy - dowódca stacji wyraźnie próbował go uspokoić zanim oficerowie Artume zejdą na dół
- Ale sam z siebie nie uznałeś za stosowne mnie zaprosić. - garbus podniesionym głosem ciągnał dalej - Najchętniej pozwoliłbyś aby ci ludzie wymkneli się mojemu czujnemu oku!-
- Więc dlaczego nie spotkaliśmy się gdzieś gdzie nie mógłbyś dotrzeć? Na przykład na promie? - komodor był oazą spokoju
Trójka eksploratorów szybkim krokiem przeszła za plecami żołnierzy Marynarki; pomagierzy śledczego zerwali się z ław, ale ich akurat nie obejmował żaden immunitet i po kilku solidnych szturchnięciach kolbami odstąpili na stosowną odległość. Po chwili cała trójka oficerów Artume była poza lokalem i każde rozeszło się za swoimi zadaniami.


Sale Rady "Złotego Snu Ludzkości" stopniowo opróżniały się z setek pomniejszych urzędników; teraz, kiedy przybili do Portu Wander, wszyscy musieli wracać do obowiązków. Jednym z ostatnich wychodzących był wysławiany w czasie podróży gość: Alastair IV Braddock-Harding. Jego zasługi(a zwłaszcza niemalże flegmatyczne opanowanie) podczas tej krótkiej, lecz obfitej w zagrożenia, podróży ściągnęły uwagę wielu oczu i teraz schodził z pokładu z wszystkimi honorami; w czekającym orszaku były nawet złożone wota pielgrzymów. A on sam...


Alastair
(otwarty)Common Lore Ecclesiarchy
d100=06 vs 40 bardzo trudny
Port Wander ma stosunkowo niedużo kleru; pomimo przekształcenia Solitice Imperialis na ogromny kompleks świątynnu, liczba wyświęconych członków Ministorium nie wychodzi powyżej 30 tysięcy. To niezwykle mało, biorąc pod uwagę że w nieodległych Drusiańskich Kresach wyświęcony jest przeciętnie co piąty mieszkaniec, a na niektórych planetach wręcz każdy.
Kluczową postacią Ministorium (a jednocześnie także Missionara Galaxia) jest rezydujący w kwaterach kapitańskich Solitice kardynał Korey Paruta - machiaweliczny starzec który dotarł do tej pozycji z pól uprawnych Tejurty. Pomimo zaawansowanego wieku wciąż aktywnie udziela się w polityce. Coraz częściej jednak pojawiają się głosy że po stu pięćdziesięciu latach powinien w końcu zwolnić miejsce młodszym. Ostatnim ruchem w tej kwestii był nieudany zamach pół roku temu - coś co wciąż pozostało bez odpowiedzi, choć ciche negocjacje z Ianem Rethwischem każą spodziewać się rychłej zmiany tego stanu
(otwarty)Common Lore Imperial Creed
+10 za ogromą ilość pielgrzymów do wypytywania
d100=73 vs 50 łatwy
Missionaria Galaxia, jeden z największych przegranych po zamknięciu Paszczy. Z setek milionów pielgrzymów podróżujących po Calixis i Koronusie zostało ledwie pięć, z czego pół miliona koczuje oczekując na cud w Porcie Wander. Ministorium, którego są częścią stosownie zmniejszyło poparcie, przelewając swoje bogactwo w inne naczynia - okręty wcześniej wożące pielgrzymów wożą teraz zapasy. Ale trasy są wciąż te same: od centrum sektora, Scintilli, Malfi i Lathe w kierunku Pól Drususa; tam pomiędzy tuzinami planet-kaplic w stronę Kresów i Rubikonu II; Port Wander, dawniej stacja przesiadkowa do Rubieży, dziś jest ostatnim krokiem podróży.
(otwarty)Common Lore Imperium
d100=67 vs 40 łatwy
Port Wander, ostatnia forteca Imperium przed Rubieżą; teraz, kiedy Paszcza jest zamknięta największy zaścianek Sektora. Ale wszyscy pamiętają czasy kiedy było inaczej - ładownie pełne skarbów Koronusa wywoływały zachwyt nawet w Segmentum Solar, a wszystkie sektory stopniowo wprowadzały u siebie zwyczaj mianowania Wolnych Kupców.
(otwarty)Scholastic Lore Imperial Creed
d100=32 vs 40 kłopotliwy
Przez wieki pielgrzymi skupieni w Missionara Galixia stanowili trzecią po Wolnych Kupcach i handlarzach xeno-bluźnierstwami, siłę napędową. Jeżeli pierwsi zakładali kolonię, byli wśród pierwszych ochotników. Jeżeli drudzy stawali się zbyt zachłanni, nawracał ich ogień i miecz. Ciężko przecenić setki milionów ludzi którzy poświęcili połowę swojego życia w imię wiary; być przywódcą tego legionu to łaska i odpowiedzialność w jednym. Wolni Kupcy mieli szczególną relację z tymi gwiezdnymi wędrowcami; losy Świętego Drususa to początek epoki ich rozkwitu. Niektórzy wczepiali się w ten nurt, wchodząc(powołując się na linię krwi, relikty czy jedynie maniąc pielgrzymów własną charyzmą) w szaty paladynów świętego, z miejsca uzyskując wsparcie Missionara Galixia.
Ciężki(-20)Forbidden Lore Heresy
d100=84 vs 20 porażka, 6 stopni

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 25-08-2015 o 15:29.
TomBurgle jest offline  
Stary 02-09-2015, 15:44   #13
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Po spotkaniu Kael odmeldował się gdy tylko była taka możliwość, tłumacząc się potrzebą uzupełnienia map i kodeksów gwiezdnych. Co ciekawe… była to prawda. Jak mieli przejść na drugą stronę Paszczy to zdecydowanie potrzebowali więcej danych. Oczywiście nie liczył na to, że znajdzie cokolwiek młodszego niż tak… dwa stulecia. Ale na razie nie mieli nic. Całkowite zero. Null. No dobra. Mieli jedną ogólną mapę całego sektora. Czyli pozwalającą jedynie okreslić w którym kierunku lecieć, a dalej trzeba by improwizować ze wszystkim. Potrzeba było czegoś. Czegokolwiek. Inaczej… lękał się tam lecieć. Przez paszczę przeprowadzi okręt! Wiara w siebie będzie jego orężem. Arogancja tarczą. Umiejętności i talent… go poprowadzą. Ale to jeden skok. Po drugiej stronie będzie ich więcej. Dużo więcej.
A przynajmniej taka pełzała w nim nadzieja.
Opuścił okręt. Tym razem udało się bez spotkania ze Schildem, ani żadnym z jego przydupasów. Był z tego powodu zadowolony.

Godzinę później leciał już wynajętym małym okrętem międzyplanetarnym na asteroidę-pałac domu Benetek, a towarzyszyło mu czterech ciężkozbrojnych ochroniarzy. Podróż miała trwać pół miejscowego dnia. Gdy dotarł spędził w środku kolejne cztery bardzo męczące godziny, ale… gdy wyszedł miał to torsu, na wzór dziwnego plecaka, noszonego z przodu torsu, przytwierdzoną kasetkę, a roczny transport plazmy z podatków pobliskiego systemu...nie trafi do nich, a do domu Benetek. Razem z archaicznym chrono, które Kael oddał bezpośrednio, w ramach prezentu, Sirothowi Benetekowi, z którym prowadził interesy. - Pamiętajcie - poczył swoich gwardzistów, wchodząc na okręt - Almanach jest wart więcej niż nasze życia razem wzięte.
Wzięli to na poważnie. Dobrze wyszkoleni chłopcy. Rozglądali się i pozostawali czujni nawet podczas siedmiogodzinnego lotu przez próżnię. Nie stało się nic. Kael dotarł na okręt bez niespodzianek. Gwardzistów zwolnił dopiero przed wejściem do swojej komnaty.
Jak zawsze, pozdrowił okulusa rejestrującego, w rogu pomieszczenia, tradycyjnym wałem. Miał z jego powodu wiele utarczek ze Schildem. Z początku nie chciał go widzieć i długo toczył wojnę by go usunąć. Gdy się nie dało, wziął chłopaków i kazał im zastawić go szafą. Gdy przyszli znowu i, na rozkaz Schilda, przestawili ją spowrotem próbował udawać, że przypadkiem rzuca na niego ubrania. Dopiero kapitan ustawiła go do pionu i od tego czasu ograniczał się do tego wała, skierowanego do każdego kto go oglądał.

Schował zawartość kasetki, holokostkę wielkości dwóch pięści, do adamantowego sejfu w ścianie i dopiero wtedy się ostatecznie rozluźnił.
 
Arvelus jest offline  
Stary 06-09-2015, 20:26   #14
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Alastair wiedział kogo winić za awarię systemów utrzymujących życie nim zostali zaatakowani przez “piratów” kiedy wyszli w Immaterium. Wiedział kogo winić kiedy w trakcie tego ataku uległ “awarii” napęd nadprzestrzenny grożący eksplozją i wyrwą w Materium. Wiedział również dlaczego “piraci” zaprzestali ataku po trafieniu w silniki… Wiedział, ale nie miał dowodów. Wszystko idealnie ukartowane, by jego śmierć była jak najbardziej “przypadkowa”. Panika wiernych Imperatorowi pielgrzymów nie pomagała, a chaos na okręcie był ledwo kontrolowany kiedy tech-kapłani robili wszystko by ratować okręt. Biedni obywatele Imperium nie wiedzieli że Imperator ich nie zbawi, lecz to nie przeszkadzało mu w spokojnym, opanowanym tonie prowadzić nabożeństwo podniesionym głosem. Nabożeństwo spokoju i nawoływanie do modlitwy by “Bóg” dopomógł tech-kapłanom w godzinie próby ich wierności Imperium. I to podziałoało. Ciemny lud nieświadomy kłamstw eklezjarchatu i prawdziwej natury ich “”Boga” modlił się, a on, “pokorny sługa jego Miłości” przytaczał historię świętego Azamadeusza z Brieny który gorliwą modlitwą swoją i swoich podopiecznych zyskał łaskakę Imperatora i śmiertelny wirus ich oszczędził. Jak bardzo plebs był w błędzie… lecz nie jego rolą było wyprowadzać ciemnotę z ciemności zakłamania. Prawdę mówiąc było mu to na rękę, zawsze mu było…

Sprawy jednak skomplikowały się kiedy tech-kapłani zażegnali katastrofie i w dwie godziny później nastąpił zamach na jego życie i gdyby nie jeden z pokornych, choć zapalczywych pielgrzymów nie zasłonił go swoim ciałem, leżałby teraz w kałuży krwi. Sprawca jednak nie uszedł z życiem rozcięty na pół Palącym Ostrzem misjonarza, a zapach palonego mięsa, kości i krwi uniósł się w powietrzu. Rannym pielgrzymem zajął się osobiście tamując krwawienie i opatrując jego rany. Zapewniając szlachetnego, lecz oszukanego człowieka, że Bóg-Imperator wynagrodzi mu cierpienia których doznał, gdyż postąpił słusznie i szlachetnie…

Lecz to wszystko było przeszłością kiedy "Złoty Sen Ludzkości" dobił do Portu Wander, a wota pielgrzymów złożone leżały. Zajmie się nimi w stosownym czasie głosząc swoje kazania, lecz teraz ważniejsza sprawa czekała na rozwikłanie. Jako sługa Boga-Imperatora, stosowne było, aby okazać respekt i szacunek swoim starszym, tym bardziej jeżeli byli zwolennikami Missionaria Galaxia. Uśmiechał się w duchu. Był twarzą swojego Rodu i jego obowiązkiem było szerzyć słodkie kłamstwa i puste zapewnienia lojalności, a kardynał Korey Paruta miał być kolejną osobą która miała mieć zaszczytną przyjemność móc go spotkać...

Długa procesja przez zatłoczone korytarze górnych pokładów Solitice Imperialis zakończyła się w przedsionku sal gościnnych kardynała. Spory, sześciokątny pokój był wypełniony wygolonymi kapłanami z wybitnie nieprzyjaznymi spojrzeniami - osobista ochrona kardynała, fanatycy kultu naznaczonych ogniem. Ale, mimo wszystko, wobec pewnych honorów i oni musieli ustąpić i Alastair został wpuszczony do cichego pomieszczenia.

Na przeciwległym końcu mostka, pod olbrzymim iluminatorem z widokiem na serce systemu, duet Rubinowych Braci, stała wysoka, zakapturzona postać w skromnych szatach eklezjarchatu. I wyraźnie na coś czekała.

Alastair IV stanął w stosownej, poprawnej odległości od jego eminencji i opuścił pokornie głowę mówiąc z pokorą i namaszczeniem.
[i]- Eminencjo, niech będzie błogosławiony ten dzień i dni które mają nadejść, albowiem światło świętego Astronomicomu, jak żem słyszał, świeci nad Tobą jak nigdy dotąd.
- Szczęśliwy i aż nadto pożyteczny był już sam ten dzień, kiedy nawet Braddock-Hardingowie dołożyli swoją cegiełkę do budowy naszego dzieła w tym półmroku. Witaj, bracie-misjonarzu - odwrócił się bokiem i gestem zaprosił do zatrzymania się obok niego, pod samym iluminatorem. Kaptur, tak jak i wieść głosiła, zawierał znaczną część aparatury podtrzymującej starca w sprawności umysłowej - Poświęćmy chwilę na kontemplację, zanim przejdziemy do bardziej materialnych spraw -
Alastair złożył dłonie w niemej modlitwie wpatrzony w piękno Rubinowych Braci, jawny dar Boga-Imperatora dla ludzkości.
Kardynał modlił się inaczej; stał śmiało i dumnie, patrząc w przestrzeń. Nie była to nowość; wiele litanii i pieśni nie tylko dziękowało Imperatorowi za jego światło, ale i obiecywało wielkie czyny i podboje w jego imieniu. W końcu jednak spojrzenie wróciło w bliższe miejsca i odezwał się do kapłana przy swoim boku - Minęło siedemdziesiąt pięć lat odkąd twój pradziad odwiedził mnie na tej stacji; od tej pory nikt z waszego rodu nie postawił stopy na Solitice. Nie mogę zarzucić nikomu braku zaangażowania - wszak wasz ród dokonał w tym czasie wielu czynów na chwałę Imperatora i dla dobra Imperium - ale wtedy była to wizyta o wielkim znaczeniu -
[i]- Ród Braddock-Harding żyje by służyć Bogu-Imperatorowi i Świętemu Imperium Ludzkości - - odpowiedział Alastair -[i] Jeśli mogę zapytać, czym mogę służyć waszej Miłości?
- Jeżeli masz możliwość otworzyć Paszczę i oddać nam wszystkie święte miejsca po drugiej stronie, proszę, uczyń to niezwłocznie - zażartował łagodnie - Nie wezwałem cię, ani nawet nie mam już takiej mocy. A jednak jesteś. Jak mógłbyś mi usłużyć? Na początek, opowiadając o tym na co liczyłeś przychodząc tutaj - odsunął krzesło pierwszego oficera, a sam podszedł do kapitańskiego tronu

Młodszy i niższy rangą z misjonarzy miał dziwne przeczucie. Coś było nie tak. Czyżby stary klecha zawarł pakt z jego odwiecznym wrogiem? Jeżeli rzeczywiście tak było to nie musiał być aż tak uprzejmy, ale z drugiej strony miał opinię doskonałego polityka. Tak czy inaczej postanowił grać na zwłokę.
Ukłonił się lekko i udał się w okolice ofiarowanego krzesła jednak nie zasiadając na nim nim jego przełożony nie zajął swojego miejsca na tronie, a kiedy ten zajął miejsce i on usiadł.
- Przybyłem nadzorować ostatnie finalne dotknięcia nim Artume raz jeszcze wyruszy do gwiazd głosząc słowo Boga-Imperatora i spotkać się z waszą Miłością, którą mój przodek wychwalą jako jedną z najbardziej oddanych Imperium osób. Z tego też powodu zaniepokoił nas ostatni incydent.
- Ostatni incydent był jedynie nieudolną próbą tam gdzie każdy godny mojego stanowiska nie miałby innej opcji niż całkowity sukces - zbył kwestię machnięciem ręki - Ale może przywiodła cię tutaj inna informacja? Bardziej...pobożnej natury niż świętokradzki zamach na starego człowieka - siedzi sztywno na tronie. Całe ciało jest nieludzko spięte, a jedynie oczy gwałtownie rozglądają się po pomieszczeniu
- W istocie Wielebny. Dla mnie, pokornego misjonarza jego Miłości Boga-Imperatora, odwiedzenie kolebki naszego Świętego Zakonu, ostatniego portu z którego wyruszyły okręty niosące Jego chwałę, prawdę i oczyszczający ogień jest czymś co raduje moją duszę niezmiernie.
- I wyruszą ponownie, czy to za rok czy za stulecie. Ale mnie już na nich nie będzie; to zaszczyt dla takich jak wy, młodych herosów, przepełnionych słusznym ogniem.. A może będzie to już niedługo, na pokładzie Artume? Ilu pielgrzymów zebrały twe oratoria?
- Serca wierzących są pełne wiary i nadziei na ponowne otwarcie Paszczy. Kiedy nadejdzie pora, raz jeszcze ruszymy do gwiazd Koronusa szerzyć w wolę Boga-Imperatora i niosąc święte światło słusznego ognia, które spopieli tych którzy sprzeciwią się jego naukom. Albowiem, nie będzie miłości między świętym Imperium, a tymi którzy oddalili się ku Ciemności. Artume niedługo będzie gotowe, kiedy tylko nadejdzie chwila wyruszymy wraz z zastępami pielgrzymów niosąc cywilizację Imperium tam gdzie zamknięci w izolacji zdani byli na łaskę swej niewiedzy i braki opieki, jak Twoja wasza Eminencjo na tej stacji.
- A więc dokąd zbożny szlak powiedzie? Dzikie pustkowia i barbarzyńskie plemiona Faldon Kise? Pobojowiska i spaczone ludy Haddrack? Opowiadajże swój wielki plan; im większe dzieło tym większa nagroda dla tych którzy się do niego przyczynią, a jakże mógłbym unikać takiej zasługi? -
- Jeśli Paszcza nie zostanie otwarta przed nami oczyścimy w ogniu Haddarack, powalimy na kolana ludy Faldon Kise, pojdziemy dalej niż nigdy przedtem niosąc chwałę Imperium wykorzeniając u podstaw kulty fałszywych bogów… lecz jeśli Paszcza otworzy się przed nami, ruszymy głosząc wiarę tam gdzie zabrakło światła i nic nie stanie na drodze Świętej Krucjaty... - i opowiadał o światach upadłych, o legendach zasłyszanych od Głów swego Rodu, o tym co spamiętał z zapisków Missionaria Galaxia.

[i]- Krucjaty, rzecze twoje serce - pochylił się nieco do przodu - A jakie imię dałbyś temu szlachetnemu wysiłkowi? Którego świętego? -
- Nadał by mu imię po świętym Warmaster Lord Militant Golgenna Angevin. - odpowiedział pokornie Alastair.
- Druga Krucjata Angevińska - odparł zamyślony - Nasz wielki, niespełniony sen - na cichy, metaliczny gwizd z odległego końca sali w powietrze wzbiły się cztery cherubinki, z wysiłkiem martwych ciałek targając holoprojetor. Po chwili wyświetlił się pejzaż ręcznie malowanych grafik przedstawiających imperialne okręty - Ile powiedział ci Jared? Wymienił swój wkład, zapewne, nie było powodu także ukrywać udziału Gwardii. Ale co jeszcze? -
- Opowiadał mi również o sojuszach, między innymi z Gubernatorem Lo, wasza miłość. - Odpowiedział misjonarz nie zdradzając w swoim głosie zaskoczenia, albowiem nic nie było mu wiadomo o Krucjacie, a jego przełożeni w Dynastii nie rzekli mu słowa. Czyżby jego pradziad zabrał tą wiedzę do grobu? Tak czy inaczej musiał grać i wiedział jak. Nawet teraz łączył fakty. Fakty z przeszłości, które niegdyś nie istotne nabierały sensu wielkiego planu którego stawał się częścią.
- Wierzyliśmy że Paszcza zamknęła się tylko na krótko; to była płonna nadzieja, a siedemdziesiąt lat to długi czas aby trzymać taką siłę w gotowości - na hologramie masz ponad dwadzieścia okrętów. Połowa z nich wygląda tak samo, to jakieś raidery, w reszcie każdy jest inny. Westchnął - Ale dopóki Paszcza jest wciąż zamknięta, nie mogę prosić cię o przypomnienie o zobowiązaniach każdemu z osobna -
- Nieszczęśliwie, mój pradziad odszedł nim przekazał mi pełnię wiedzy. - odpowiedział smutno Alastair - Wielebny, czy mógłbyś powiedzieć mi to czego mój przodek nie zdołał mi przekazać, tak bym i jak mógł powołać się na dawne sojusze i doprowadzić krucjatę do sukcesu jeśli czas nadejdzie?
Pierwszy raz w ciągu całego spotkania uśmiechnął się pochlebnie - Zaprawdę, nawet po dwóch pokoleniach widać różnicę między waszymi dziadkami. Jestem świadom waszych konfliktów, więc nie będę tutaj unikał problemu - do wyciągniętej dłoni spłynął spod sufitu zwój pergaminu. Podał ci go, łamiąc swoją własną pieczęć. Lista zawiera kilkanaście nazwisk - Ian, najmłodszy z Rethwischów uprzedził cię w staraniach o te posłannictwo. Ale kiedy teraz patrzę jak bardzo wdałeś się w swojego dziadka, żałuję mojej decyzji. Więc powiem ci, co zrobię: wybierz pięć z nich. Twój rywal będzie musiał od nich odstąpić, a cała zasługa będzie twoja -
- Dziękuję wasza Miłość. - odpowiedział z pokorą Alastair. - Tych trzech wiernych Imperatorowi ludzi, jeśli Wielebny pozwoli, niech dołoży cegiełkę do naszego szlachetnego dzieła: arcykapłan z Maccabus Quintus, Gubernator Protasii, zarządczyni z Spectoris. Lecz z wyborem pozostałej dwójki naszych sojuszników mam problem. Czy mógłbyś Eminencjo służyć mi radą w tym zakresie?

Z jakiegoś powodu prośba nie została potraktowana jako ignorancja, a jako pokorę wobec wiedzy jego samego i kardynał pośpieszył z sugestią - Brat Merryn to znakomity znawca społeczności; w jego rękach nie upadła jeszcze żadna kolonia, a i jego wychowankowie mają doskonałe wyniki w wyrywaniu planet szaleństwom izolacji - nad ostatnim zastanowił się chwilę dłużej - To fałszywe nazwisko - wskazał jedno z ostatnich - ale jeżeli będziesz pytał na tej stacji dość głośno, znajdzie cię jego posiadacz -
Alastair przeszukiwał w ferworze swoje banki pamięci szukając tego nazwiska. Nieszczęśliwie znalazł tylko ogólniki. To było jedno z tych nazwisk, ważnych nazwisk którego nie umiał nigdzie przyporządkować. Jedyne co mu świtało to to, że miało to coś mocno wspólnego z jedną z frakcji Ministorium, ale którą? Nie mniej, nie bez powodu nazwisko znalazło się na liście. Gra pokornego człowieka wiernego Imperium musiała toczyć się dalej...
- Raduje moje serce wasza wiedza i mądrość Wielebny. Z tymi ludźmi, z zasobami mojego rodu, z błogosławieństwem waszym i samego Boga-Imperatora, Rubierza Kronusa raz jeszcze doświadczą Jego łaski kiedy nadejdzie chwila naszego chwalebnego marszu.
- Kiedy będzie na to czas; chociaż jest okrutnym marnotrawstwem że taki potencjał musi czekać aż plugawe sztormy odblokują święte Stacje Przejścia -
- Wierny przymierzom zawartym przed laty, pozwól Świętobliwy, że zapytam, w czym mogę służyć waszej Miłości nim czas nadejdzie?
- Upewniając się że te zasoby będą gotowe do pracy na rzecz Imperium, kiedy pieśni nawigatorów znowu rozbrzmią w tym rejonie; masz swoje obowiązki względem Dynastii, nie śmiałbym wchodzić im w drogę. Ale jeżeli będziesz miał możliwość wzmocnienia ducha tych ludzi…-

Niewiele więcej było do powiedzenia, przynajmniej na tyle istotnego by pytać dalej. Fałsz. Było wiele pytań, lecz Alastair nie chciał narażać zdobytego zaufania i środków na szwank. Nie po tym, jak wdał się w swego pradziada. Jakie to naiwne ze strony starego klechy… lecz to już były myśli które mu towarzyszyły w drodze powrotnej. Musiał zaopatrzyć siebie w niezbędne w przetrwaniu przedmioty, a zasoby pani Lord-Kapitan Vandermondeo miały w tym pomóc… Przedmioty, które mogą okazać się na wagę złota jeśli przyjdzie czas ich użyć.

Pierwsze pozyskanie towaru ucieszyło go niezmiernie. Gdyby jego uśmiech docierał do twarzy, pokorni słudzy Boga-Imperatora i naiwni pielgrzymi zobaczyli by oblicze lisa, lecz okazywanie emocji? Był ponad to. Emocje, tak, były dobre, lecz dobrze użyte, a wewnętrzny świat miał na zawsze pozostać tajemnicą dla ignorantów. To była jedna z pierwszych lekcji bycia członkiem Dynastii Braddock-Harding. Pierwsza, lecz nie ostatnia, a było ich wiele i wszystkie pamiętał doskonale. Więcej, był ich żywym ucieleśnieniem.

Druga akwizycja była pospolita, nic wielkiej wagi, a zarazem tak wiele. Drobnica która mogła się wielce przydać w przyszłości, niedalekiej przyszłości, a nawet i teraźniejszości. Jego oczy zalśniły wewnętrznym ogniem kiedy patrzał przez oszklony iluminator na odległe gwiazdy. Dzisiejszego dnia zadał bolesny cios jego wrogom, odzyskując najbardziej wpływowych sojuszników zobowiązanych do udzielenia pomocy krucjacie. Gdyby tylko Paszcza się przed nim otworzyła! Lecz musiał czekać… a krucjata? Dla ignorantów i słabych byłaby przeszkodą, ale gdzie głupcy i naiwni widzieli przeszkodę on widział zysk. Wielki zysk dla jego Dynastii i zysk dla Dynastii Vandermondeo jeżeli tylko blond kapitan zechce słuchać głosu rozsądku… to jest jeśli tylko dożyją czasu otwarcia się Świętych Stacji Przejścia.

Niestety, trzeci targ okazał się strzałem na ślepo. Nawet poruszając swoje kontakty, a spędził wiele czasu które kontakty poruszyć, nie udało mu się pozyskać tego co czuł złączony z Uniwersalną Wiedzą, że będzie przydatne i potrzebne w wyciąganiu korzystnych zysków, lecz było wiele stacji i planet, i jeżeli nie tutaj, to gdzie indziej zdobędzie to i wiele innych cennych przedmiotów… dla dobra Zysku Dynastii. Gdyby jego Dynastia nie miała wielkich planów wobec Lord-Kapitan Ambrosii Vandermondeo nie byłoby go teraz tutaj i musiał przyznać, widział w niej obiecującego Wolnego Kupca jeżeli to co dane mu było się dowiedzieć od swoich sojuszników było prawdą, a wiele było, to nawet sam zainicjowałby ten sojusz z jego osobą w roli głównej.

Lecz teraz, kiedy uznał, że dość było dbania o zaopatrzenie udał się pytać, zgodnie z zalecaniami kardynała, głośno, lecz wśród najciemniejszych miejsc stacji o tajemniczego sojusznika, a dłoń jego spoczywała na rękojeści jego zaufanej broni. Jej manufaktura przywoływała wspomnienia, a która to broń budziła respekt i strach wśród tych którzy ją znali. Niewiedza natomiast, jak historia wskazywała, często kończyła się boleśnie i szybko. Choć wiedział, że niewielu położy na niego dłoń, gdyż jego Ród był znany i szanowany również i w tych kręgach. Wiedział do kogo się zwrócić o ochronę na stacji, tymczasową na potrzeby tej wizyty. Niejedna “transakcja” przeszła przez wiele dłoni, i niejeden wpływowy człowiek wzbogacił się na interesach z jego Dynastią, a stare sympatie umierają trudno. Tym bardziej, kiedy są urozmaicane geltami przepływającymi z rąk do rąk i przymrużeniem oka. Będąc również na stacji, nie mógł nie odwiedzić znanych mu twarzy i nazwisk z archiwów i nauk jego Rodu. Chociażby, by okazać szacunek dla zasług i przychylność Dynastii, gdyż nawet największych sojuszników trzeba było zapewniać o ciągłości współpracy i rozwiewać, rozwiązywać, ofiarować pomoc przy mogących się pojawić problemach… Lecz wszystko to było fasadą, gdyż jego celem było zaciągnięcie, jakże subtelne, języka o sytuacji na Porcie Wander. Wiedza, która była kluczowa i było jego obowiązkiem wobec Dynastii ją pozyskać i przekazać w odpowiednie ręce… Wiedzę, która oficjalnymi kanałami byłaby nieosiągalna.

Nie mniej, udało mu się przed właściwą wyprawą do dolnych podpokładów pozyskać wsparcie jednego z gangów z którymi jego rodzina miała kontakty. Imiona nie miały znaczenia, jedynie umiejętności tych ludzi i ich pożyteczność dla delikatnej misji.
Perełką w zdobyczy tej tymczasowej ochrony na okres pobytu w Porcie Wander był jeden z sierżantów lokalnej grupy przestępczej o wyjątkowej specjalizacji…


...pozostali byli mniej wyrafinowani, ale równie przydatni szeregowcy Rodziny. Jeden uzbrojony w shotgun, jeden z poręcznym autopistolem i dwóch typków z stub rewolwerami wszyscy ubrani w prymitywne, acz zastraszające skóry. Nie była ochrona marzeń, ale na więcej liczyć nie mógł. Jak by nie patrzeć każda para dłoni umiejąca trzymać i obsługiwać broń była na wagę geltów i z taką oto ochroną Alastair ruszył przeczesywać dolne pokłady stacji w które niewielu miało odwagę zaglądać.
 

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 06-09-2015 o 21:12.
Dhratlach jest offline  
Stary 13-09-2015, 21:10   #15
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Kael powrócił po koeljnym udanym wyjściu. Kolejna akwizycja, tym razem stricte osobista. Pancerz karapaksowy. Ochrona jakiej potrzeba było ‘na wszelki wypadek’. Zbroję dostarczono tech-adeptom do jednej z pobocznych kuźni Eredina.

Kilka godzin później dostał zapieczetowany list z rozkazami od kapitan. Bezwłocznie go otworzył i czytał otwierając coraz szerzej oczy.
- Co!? Co się stało z ludźmi których już sprowadziłem?! - po chwili odpowiedź przyszła sama. Wtedy nie mieli lecieć przez Paszczę. A to dużo zmienia.

Kolejna wycieczka do jednego z domów nawigatorskich. Tym razem bez ochrony.
I tym razem powrócił z niczym.
Klął pod nosem wracając małym okrętem transportowym.
“Oferta jest niezadowalająca za tak cennego człowieka” - mówili.
“Niestety musimy panu odmówić, Weyrlock.” - mówili.
Cóż. Mieli trochę racji. Prosił o widzącego. Człowiekia który byłby w stanie, w pewnym stopniu, go wesprzeć podczas podróży przez immaterium, a swoje fundusze… już wydał. Nie mógł zaoferować nic adekwatnie dużego. Bardzo niewielka część tronów jakie dostał przepadła, więc i tak był z siebie zadowolony, bo podróż będzie teraz łatwiejsza. Ale jednak.

Pozostało mu trzymać się swoich nieznośnie standardowych pomocników.
 
Arvelus jest offline  
Stary 15-09-2015, 17:50   #16
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Podpokład Portu Wander był gigantycznym labiryntem przejść serwisowych, dawnych warsztatów i magazynów. Ale nawet jak i na opuszczone zaplecze stacji na samym końcu sektora, było tu nadzwyczaj dużo zadbanych kapliczek Imperatora. Pytani o Jonatana Forte, ludzie najczęściej wzruszali ramionami; niektórzy kierowali pytających w przeróżne miejsca. Ale to jedno powtarzało się najczęściej: ponad piętnaście poziomów pod Kręgami były obszary gdzie ludzie starali się nie zapuszczać. Prawie nikt tam nie ginął, ale jednocześnie absolutnie nikt nie pamiętał pobytu w tym labiryncie. Siedziba tajemniczego sojusznika kardynała miała być w środku tych dawnych kuźni.
Alastar IV wiedząc, że człowiek zapewne go znajdzie, zdecydował się zapuścić w tamte rejony, pytać o niego i wracać. Ślady wskazywały na to, że mógł to być psyker, ale nie miał pewności. Popyta, tak, a jak go nie znajdzie wróci. Taki był plan. Nad wyraz prosty plan.

Trasa którą szli nie była przypadkowa; gdzieś w oddali z set metrów, kilkanaście pomieszczeń dalej krążyło kilka osób, zapalając świece i przesuwając jakieś przedmioty. Poruszali się szybciej niż on i jego ochroniarze.

- Jesteśmy w tym miejscu - mruknął łysy przywódca - I cholernie żałuję że wziąłem tą robotę - cała piątka stoi plecami do siebie, nieufnie patrząc w zaciemnione korytarze i długie, puste przejścia

Alastair oparł się plecami o ścianę w ciemnościach tak by widzieć nieznajomych i swoją własną ochronę.
- To wasz dom, na kogo terytorium się teraz znajdujem? - zapytał szeptem sierżanta. Dłoń swobodnie oparła się o bok, niedaleko płonącego ostrza.
- Niczyim, od zawsze wszyscy omijali to miejsce - kryminaliści całkiem otwarcie trzymali w dłoniach broń - Pono kiedyś były tu baraki, ale skąd ja mam wiedzieć? -
- Mam złe przeczucie, a mojemu przeczuciu można ufać. Nie będę was narażał. Wycofujemy się. Mój ród zawsze dbał o swoich przyjaciół, a wy jesteście przyjaciółmi mojego rodu.
W drodze powrotnej dość szybko pojawił się problem; część grodzi którą przeszliście była zamknięta. Pierwszą udało się obejść krótką trasą znalezioną przez dowodzącego wojownika, ale spod drugiej jak na razie nie prowadzi żadne widoczne wyjście poza stroną z której się wycofujecie. W pewnym momencie nagłym, gwałtownym płomieniem rozbłysła się kapliczka w głębi korytarza, zalewając całe pomieszczenie światłem i dymem z świętych kadzideł. Pomiędzy księgami (a kto trzyma księgi w takim miejscu? ) widać było tam też długi nóż. Reakcja ochrony była całkiem sensowna: momentalnie zaczeli celować w kierunku przeciwnym niż dywersja.
Alasair nie zwlekał dobywając ostrza i przywarł plecami do ściany, tak by ta zasłaniała go przed ewentualnym ogniem, a w drugiej ręce pojawił się święty granat.
Mijały długie sekundy, a dalej nic się nie działo; uszy zaskoczone nagłym hałasem w końcu zaczeły ponownie rejestrować odległe kroki, podobne do tych wcześniejszych. Jedynym śladem po wybuchu aktywności były palące się świece.
Duchowny nakazał gestem obserwować i nasłuchiwać w gotowaości, a sam ostrożnie zbliżył się do kapliczki. Nietypowe było to że rozbłysła ogniem sama z siebie, musiał się temu przyjrzeć, oraz tym księgom. Może po tytułach i zawartości znajdzie odpowiedź.
Widocznie ktoś wstawił inną zawartość w te okładki, a te księgi opisywału łowy na mutantów i czarowników z historii jakiejś grupy kleryków

Nie mniej, był powód, by zamieszczać ukryte dane w święte okładki. Znając wartość wiedzy, Alastair włożył cztery tomiszcza do plecaka, by móc dowiedzieć się czegoś ważnego w wolnym czasie, lecz na tą chwilę jednak trzeba było się wynosić.

Z obu stron , ze strony skąd przybylii i zza kapliczki w oddali rozległ się cichy zaśpiew. Inkantacje proroctw, często wykonywane podczas wróżenia z Tarota Imperatora.

Znowu gestami misjonarz nakazał swoim ochroniarzom udać się z nim za kapliczkę sprawdzić co się tam dzieje.
Ostrożne kroki najstarszego bandyty urwały się nagle; silnym pchnięciem zbił z nóg następnego za nim i wskazał pozostałym powód tego zamieszania: minę przeciwpiechotną schowaną w wnęce.
[i]- Wołałeś, a ja usłyszałem - niski, złośliwy głos rozległ się echem w korytarzu - Prosiłeś, a zostało ci dane - dopiero w tym momencie Alastair zrozumiał że tylko on słyszy ten głos - Chcesz odebrać swoją nagrodę, głupcze? -
[i]- Nie przybyłem po nagrodę, gdyż nie jestem jej godzien. - odparł z mocą w swoim umyśle duchowny - Wołałem, a mnie usłyszałeś. Przyszedłem i mnie ugościłeś, tak jak było mówione, znalazłeś mnie gdy Ciebie wołałem. Wiesz kto mi o tobie powiedział, lecz błądzę i nie wiem czego szukam.
- Moje sługi cię otoczyły; przebij się przez nich, a spotkasz mnie samego- ochraniający kapłana bandyci pytająco patrzą to na swojego klienta to na minę i czekają na dalsze decyzje.
- Obejdziemy tą minę. - stwerdził cicho lecz stanowczo kapłan - Musimy przebić się w tamtym kierunku. - i tu wskazał kierunek z którego dobiegał głos.
[i]- Tędy - sierżant rzucił wskazując ostrzem mały portal. Soczysty kopniak w dupę skierował tam operatora obrzyna - Jest ich tam mniej niż nas, jazda - cała grupka rzuciła się w tamtą stronę skulona. Byli zadziwiająco cicho; jedynie ciężkie buciory najstarszego bandyty było słychać dalej niż na kilka metrów. Zatrzymali się w sali z dwoma wyjściami w pożądanym kierunku; przez uchylone włazy było słychać cztery męskie głosy śpiewające unisono. W odległości coAlast najwyżej pięciu metrów od bliższego włazu. Ostrza uniosły się, czekając na rozkaz.
Alastair nie powiedział ani słowa tylko skinął głową. Bandyci wiedzieli co należy robić. Nie było potrzeba żadnych słów.

Było czterech wrogów w pomieszczeniu. Jeden chuderlak z miotaczem ognia, staruszek z toporem, osiłek z kołkownicą i i osiłek autopistolem. Co by nie mówic wiele, już w pierwszej rundzie walki Alastair wykorzystując zaskoczenie rozpłatał na pół osobnika niosącego miotacz ognia. Druga runda, przyniosła roztrzaskany topór staruszka gdy ten zamaszytym ruchem chciał zranić misjonarza, lecz jego broń natrafiła na płonące ostrze. W odpowiedzi, kapłan przeszył na wylot bezbronnego już człowieka, a jeden z jego ludzi zdjął przeciwnika z autogunem. Jednak to co wydarzyło się następne było niepocieszające. Sierżnt jednej z rodzin mafijnych którego wynajął zdecydował się obezwładnić ostatniego z przeciwników. NIe mogąc o zabić z oczywistych powodów musiał odpuścić.

Jeniec stawiał bierny opór, nie walczył, ale też nie chciał iść, trzeba go było ciągnąć i robił to z zaciętym fanatyzmem, nawet śpiewał imperialne litanie pod nosem. Nawet dźgnięcie bagnetem w rękę go nie przekonało, ciężki przypadek. W momencie walki stracili wyczucie jak daleko są kroki z drugiej strony, a hałas walki na pewno słyszeli wszyscy w promieniu kilometra. Co innego oczywiście, że echo jest zdradliwe i wcale nie tak łatwo zorientować się skąd strzały pochodziły.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 16-09-2015, 20:12   #17
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Dym próżniowych kadzideł snuł się dziesiątkami słupów w pozbawionej atmosfery komorze silnika Warpowego. Te mikro kadzielnice wystrzeliwały w próżnie strugę rozpylonego w chmurę świętego oleju który roznosił się w mikro grawitacji i uspokajał ducha maszyny silnika który wiekiem równał się wszak z pierwszymi przyczółkami człowieka w galaktyce. Chór tech-adeptów nieustannie powtarzał binarny zaśpiew który Eredin odczuwał jedynie jako rytmiczne drgania podłoża, który harmonijnie łączył się stukotem tuzina kognitorów które właśnie zostały podłączone do arche-techowego kolosa. Eredin drżał a te nieliczne jeszcze ludzkie cząstki jego osoby pokryte było warstwą zimnego potu który zdawał się teraz niemal wypełniać hermetyczny karapaksowy pancerz w którym przebywał. W jego prawej dłoni spoczywało przyłącze złącza MIU specjalnie przez niego przerobiona sieć przewodów i złączy rozlewała się z przewodu który umożliwi Eredinowi zjednoczenie swej psyche z maszyną. Magos jednak bał się nigdy nie łączył się jeszcze z tak archaicznym sprzętem, wszystkie podzespoły były już aktywne silnika Warpowy był ostatnim z niezbędną do funkcjonowania statku częścią, którą Eredin celowo zostawił na koniec. Magos z namaszczeniem zaczął przyłączać złącze, każdy kolejny przewód zdawał się dokładać ciężar na jego barki. Ostatni kabel znalazł się w gnieździe i Magos wyprężył się w spazmach zwalił się na kolana i zapewne wyrwał by złącze gdyby nie dwójka tech-adeptów którzy podtrzymali go w klęczącej pozycji, nie odłączyli go oni jednak. Respirator Magosa pracował na pełnych obrotach z sykiem zaciągając powietrze ze zbiornika i wysyłając co parę chwil w przestrzeń chmurę czarnych lepkich kropli przez port ekstrakcyjny.....

Szum kognitorów i zaśpiew chóru trwał nieprzerwanie od dwóch godzin. Stojący w nim tech-adepci zachrypli i nerwowo przebierali nogami co chwilę spoglądając na dwójkę która podtrzymywała Magosa, ci byli jednak spokojni więc była jakaś nadzieja. Oddech Magosa nadal był niespokojny i przerywany niczym cierpiącego w chorobie starca ale można powiedzieć, że jakoś się unormował. Jeden z mechadendritów Eradina zaczął się niemrawo poruszać potężne serwo ramie transportowe powolnie się uniosło i uchwyciło ciągnącą się nieopodal rurę. Z jego pomocą i dzięki adeptom Magos dźwignął się na nogi.

Był słaby, ręcę ledwo się poruszały, złącza nerwowe paliły żywym ogniem, a jedyna wciąż ludzka kończyny szarpała spazmami skurczy. Proces został jednak zakończony, drżącą dłonią Magos wskazał adeptom kolejność odłączania złączy. Uwolniony od nich zszedł z silnika i dał się odprowadzić do komnat. Gigant działał i odpowiedział na wezwanie Magosa, chociaż to kilka chwil niemal go nie zabiło. Było to ostatnie z zadań Eredina Artume była gotowa do żeglugi między gwiazdami.

 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline  
Stary 18-09-2015, 15:13   #18
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Skok Port Wander-Footfall; 813.M41

Nieużywane od półtora wieku przejście przez Paszczę miało złą sławę. Przed zamknięciem było swoistym cenzusem dla nawigatorów Domów; nie byłeś "dojrzałym" przewodnikiem wśród gwiazd jeżeli nie zmierzyłeś się z tym wyzwaniem. Nawet mimo wyszukanych rytuałów czy doskonalonych przez stulecia map, ścieżka prowadząca do Koronusa była wąska i zdradziecka.


Koniec epizodu; FP uzupełnione...i pdki!
175pd Ambrosia F. Vandermondeo (Zell)
150pd Mobius Felken (Seachmall)
175pd Eredin 4576 (czajos)
225pd Alastair IV (Dhratlach)
175pd Kael Weyrlock (Arvelus)
200pd Hector Schild (-2-)



Translacja w Immaterium, dzięki długim godzinom sankcjonowania, modlitw, indoktrynacji i zwykłych alarmów treningowych w ogóle była możliwa; bez nich nacisk Spaczni na delikatną psychikę ludzi zgasiłby ją jak świeczkę.
Wielkie Sztormy nie chciały oddać Ludzkości tego przesmyku. Przygotowani jedynie historycznymi przekazami, podróżnicy z Artume poczuli furię Immaterium mocniejszą niż w którymkolwiek skoku w bezpiecznym terytorium Imperium. Pierwsze godziny nawałnicy dzikiej energii doszczętnie wyniszczyły augery okrętu; ślepi lecieli w nieznany świat. Wielokrotne ostrzeżenia o korumpującej mocy Spaczni przyniosły efekty większe niż spodziewane; tysiące donosów o zauważonych mutacjach zalały skrybów, a samosądy wciąż dziesiątkują załogę.

Kael usiadł na swym nawigatorskim tronie. I siedział… oparł ręce na oparciach, a w jego żyły wbito igły. Wiele, wiele igieł. Dwie nawet znajdowały się na skroniach, wchodząc głęboko pod czaszkę .



Wspaniały pałac z alabastru wznosił się nad bujnym, zielonym ogrodem pałacu. Kael z przyjemnością obudził się przy mocniejszym powiewie słonej morskiej bryzy znad sąsiadujących klifów. Był w hamaku, ubrany w misternie haftowaną togę. Niedaleko, pokornie pochylona, stała młoda służka w jasnej, prostej szacie, cierpliwie czekająca na rozkazy panicza...także te bardziej specyficzne.
Kael nie pamiętał o której wstał tego pięknego ranka. Może spędził tu noc? Nie miało to znaczenia. Skinął na służkę, piękną Lissandrę, która służyła mu od lat, by przyniosła tacę z owocami. Zgłodniał.
- Tak, panie - odpwiedziała mu pięknym głosem.
Zza żywopłotu usłyszał metalicznie dźwięczenie tacy; ktoś niósł podwieczorek. Jeszcze zanim się pojawił w przejściu poczuł słodki, domowy zapach ciasta. Dziewczyna odebrała tacę z rąk pazia i podeszła z nią do leżącego. Delikatnymi dłońmi podała talerz z ciastem, a stosowną chwilę później malutką kartkę z wiadomością “Ojciec cię oczekuje”. I ona, i paź czekali na jego decyzję.
Kael zjadł kawałek makowca, ale poza tym głównie zjadł winogrona i pokrojone w kawałki jabłko. Nie skończył jeszcze gdy dostał wiadomość.
- Poczeka chwilę - powiedział bardziej do siebie i wyciągnął się, po czym kontynuował posiłek. Dopiero po kolejnym prawie-kwadransie, zwlókł się z hamaku.
Schodząc na ziemię, miał okazję spojrzeć na ogród z nieco wyższej pozycji; cały pałac stał na krawędzi klifu; schody na dół były całkiem niedaleko. Łączyły się z szerokim traktem prowadzącym do środka budynku; był nawigatorem, a jego okręt czekał na dole tylko na niego - nieduży statek kołysany mocnymi falami. Ale kiedy wrócił wzrokiem do zieleni ogrodu, wielkie oczy Lissandry ze strachem patrzyły czy młody panicz zdecyduje się udać do ojca zanim ten się rozgniewa.
Kael uśmiechnął się, przyjaźnie. Niemal pocieszająco.
- Nie martw się - podrapał ją, czule, za uchem - Jestem nawigatorem. Prowadzę okręty między gwiazdy - powiedział, po czym spojrzał na piekny żaglowiec Gloria Victis. Nie potrafił powiedzieć czemu użył takiego stwierdzenia i uznał, że po prostu na epikę mu sie zebrało. Obrócił kark w lewo, potem w prawo, aż mu strzeliły kości i, zadowolony, udał się na spotkanie ojca… czterokrotnie spoglądając w tył, za siebie… na swój wspaniały okręt. Przyciągał on jego spojrzenie.
Na horyzoncie było widać inny okręt; królewski flagowiec. W doku było miejsce na drugi statek, więc nie było to problemem.
Malutki orszak przemaszerował pod bramy pałacu: Kael, Lissandra i dwóch paziów. Tutaj był kluczowy moment: wielkie drzwi do pałacu mogli otworzyć tylko członkowie rodziny. Wystarczyło lekkie popchnięcie, żeby rzeźbione w zwierzęta setek wysp wrota otworzyły się bezszelestnie. Flagowiec dotarł już niemal do samego doku; za chwilę przybędą tu wysłannicy króla. Nadejdą tą drogą, a nie będzie nikogo kto mógłby ich przywitać lub wpuścić do środka. Żaden z dwudziestu sług rozstawionych wzdłuż drogi nie mógł tego zrobić.
- Paniczu...naprawdę….- cichy szept zza pleców, słabe ciepło jej ciała wyczuwalne tuż za nim
Kael zmrużył oczy. Miał doskonały wzrok. Nawet z tej odległości dostrzegł...
- Pochód Wolności - okręt flagowy Króla. Rozejrzał się jeszcze raz i nie dsotrzegł nikogo - NIKOGO - kto by ruszył go powitać. To nie tak powinno być - Przekażcie ojcu, że przybyli ludzie Króla, a ja poszedłem ich powitać. Niech się przygotuje.
Po czym poprawił togę i już zbierał się by pójść do doku, gdy Lisandra się odezwała
- Jeżeli tylko otworzysz mi drogę, mój panie - drobnym krokiem podeszła do wrót
Z oddali, od strony przystani, dobiegł ich krzyk bólu. Krótki, ale niesamowicie silny, jakby ktoś zmarł w krótkiej torturze. Paziowie rozejrzeli się niepewni co się stało, a na twarzy dziewczyny zagościł strach. Wbiła spojrzenie w swojego panicza.
- Proszę, schrońmy się w środku, razem z całą rodziną…nie wedrą się do środka, nie dadzą rady - błagała
Mina Kaela stężała. podszedł do wrót i otworzył je.
- Skryjcie się - rozkazał obnażając miecz, którego-przed-chwilą-nie-było i tarczę która-przed-chwilą-nie-istniała - Powiedzcie ojcu co się stało.
Pierwszy żołnierz króla wszedł po schodach na górę i bez żadnego ostrzeżenia wbił miecz w pazia stojącego nad urwiskiem. Dzielny chłopiec w agonalnych drgawkach złapał napastnika i rzucił się w dół. Pozostali z krzykiem zerwali się do biegu w stronę bezpiecznego schronienia.
- Tchórze! - ryknął Kael i wyszedł naprzeciw wojownikom.
Kiedy pierwszy z tłumu sług przebiegł koło Kaela, zauważył dziwny grymas na jego twarzy. Kiedy zrobił to drugi, rozpoznał ten wyraz twarzy: dziki, pierwotny głód wykrzywiający wszystko czego dotknie. U wszystkich; sług i żołnierzy, szarżujących wprost do otwartego przejścia.
Absurd… szaleństwo… wykrzywiało… wszystko. Nie to powinien widzieć. Przerażenie - tak. Głód - zdecydowanie nie. Nic takiego. Kątem oczu… dostrzegał… coś. Żołnierz chciał przeszarżowac przez niego. Schylił się, uderzył go tarczę po udach tak, że człowiek przewrócił się na nią i wyrzucił go daleko w tył. Ciął mieczem innego… ale… gdzieś kątem oka dostrzegał… coś. Nie ptorafił zobaczyć, bo gdy odwracał swojrzenie to ‘coś’ znikało.
- ”Jestem…” - powiedział do siebie, ale jak by znacznie głębiej… jak by całym sobą.
Cięcie. Proste. Doskonałe. Śmiertelne. Powaliło wroga na kolana, broczącego z rozciętego po kark gardła.
W oddali, na końcu prostej ścieżki pojawił się rycerz w pełnej zbroi. Nie miał widocznej broni; jedynie rękawice były jakby zbyt grube, zbyt pancerne. Wolnym krokiem nadchodził pośród szturmujących żołnierzy
- Ty też będziesz sprawiał problemy, Kaelu? -
- ”…nawigatorem…” - pierwsze słowo nie było przeznaczone dla rycerza - Oczywiście.
Kolejny sługa, z twarzą wykrzywionym tym nienaturalnym głodem, przebiegł obok
- Jestem obrońcą tego domu. Nie pozwole ci wejść do środka.
- Nie jesteś w stanie mnie zatrzymać - głos miał straszliwy, brzmiący setkami jaźni
- ”... ja prowadzę okręt między gwiazdy…” STOP! - ryknął pojmując. Nagle zrozumiawszy kim jest i co się dzieje. Dostrzegając czym był ten głód, te wrota i słudzy których wpuścił za nie. Odwrócił się i wziął zamach, a miecz w jego ręce nie był już mieczem, a oszczepem. A jeden oszczep stał się całym gradem, gdy opuścił on już jego rękę, wbijając się w plecy zarówno żołnierzy jak i sług, którzy teraz nie wyglądali już nawet jak ludzie.
- To mój umysł. Mój świat. - Wzniósł nogę wysoko do góry, a gdy ją opuścił siła uderzenia wybiła skałę przed bramą. Wielką. Niezdobytą. Blokująca przejście. Żaden byt osnowy nie miał już przejść, choć niektóre już zdążyły to uczynić. Odwrócił się spowrotem do rycerza, który teraz nabrał z pół metra wzrostu, a jego pancerz… zardzewiał i wciąz korodował. Sypał się. Teraz gdy zrozumiał, iluzja rozpadała się na jego oczach.
- Siewca! - syknął Wyrlock, gdy hełm przełamał się na pół, a spod neigo wyrósł róg i wyjrzało pojedyncze oko - Jak brzmi twe imię, demonie!
- Niee wyyrwieesz mi goo. Niee tutaaj, śmieertelniiku.
Dudniący, plugawy śmiech rozszedł się jak by zewsząd i znikąd jednocześnie.
- Więc przepadnij.
Kael zerwał się do szarży, ściskając pewnie swój miecz. Był szybki. Był silny. Był potężny. Jak by miał mieć moc by łamać karki upadłych aniołów gołymi pięściami, bo tu jego wola, jego talent były jego ciałem. Zbroja siewcy rozpadła się i złożyła spowrotem, w wielki zardzewiały tasak, ostry niczym nóż do masła, a mimo to, z pewnością, zdolny by kroić ludzi zakutych w stalowe płyty jak energoostrza. Ale nie mógł on sięgnąć Kaela, dla którego poruszał się on niczym mucha w smole. Kolejne cięcia raniły demona, nie czyniąc fizycznej krzywdy jego zagniłem robaczej sylwetce, ale rozpraszając sam jego byt.
- Spootkamy się jeeszcze, dumny człoowieczkuu - syknął kiedy kolejny cios rozrąbał i tasak - Ty moożesz pomylić się tyylko raz .
- Nie będzie tego razu! - to cięcie powinno pozbawić siewcę głowy, ale jego sylwetka znów jedynie się głębiej rozproszyła.
- Precz z mego świata! - ryknął zyskując wreszcie pełna kontrole nad swym umysłem, a gdy tylko to się stało znalazł się nagle sto kroków od demona, a po jego lewicy stał oddział szturmowców imperialnych uzbrojonych w hellguny, karabiny plazmowe i ciężką broń palną.
- Pal!




Dwie godziny temu nawigator Domu Weyrolck nadał komunikat ze swojej samotni ostrzegający o niezwykle trudnym odcinku podróży; cały ten czas był związany w niezwykłej psychomachii. Kiedy wróciła mu świadomość, uspokoił oficerów mostka: migotanie pola Gellara faktycznie było wynikiem zapiekłego szturmu istot Spaczni, ale największe zagrożenie zostało zażegnane.

Kolejne godziny był nerwową analizą każdego meldunku; okręt był zbyt duży i zbyt ludny aby szukać napastników na ślepo. Mimo to, żołnierze pod wodzą przećwiczonych przez nawigatora ludzi odnieśli pewne sukcesy; dwie grupy zaginęły w rejonie pomieszczeń techno-modlitw Melodium. Druga, postępując zgodnie z wyznaczonymi procedurami zameldowała nawet dziwną muzykę która towarzyszyła im od dłuższego czasu.



Hector Schild, pierwszy oficer okrętu, stał po prawicy kapitan. Oficerowie zebrali się w sali odpraw, gotowi do wzięcia w swoje ręce sprawy tak bezpośrednio zagrażającej istnieniu okrętu. Mistrz Felken, ich naczelny astrotelepata. Magos Eredin, głowa Adeptus Mechanicus całej dynastii. Alastair, misjonarz związany z nimi licznymi traktami pomiędzy dynastiami Wolnych Kupców. I w końcu sam nawigator Kael, który w obliczu wyższej potrzeby zostawił stery w rękach młodszej kuzynki, a sam przybył dokończyć dzieła.

Kapitan Vandermondeo osobiście poprowadziła odprawę. Okrągły stół był zasypywany zwojami raportów i datakartami przynoszonymi przez skrybów i jedynie projektor holograficzny na środku niezmiennie obrazował sekcję melodium.
- W wyniku niezwykle trudnych warunków przeprawy doszło do naruszenia ciągłości pola Gellara- spokojny głos kapitan opanował wrzawę krzątających się adeptów - Mamy podstawy podejrzewać że coś plugawego przedarło się na nasz pokład; zaginęło już sześć sekcji marynarzy w sekcji melodium, nie znaleziono żadnych ciał - projektor oznaczył krwawą czerwienią ścieżki patroli - To nasz statek; nikt, demon czy człowiek, tego nie zmieni. Mistrzu Weyrlock, twoi ludzie spełnili swój obowiązek - mamy przybliżoną pozycję tego monstrum. Teraz czas na nas. Pytania? -


WP(-20)
Załoga d100=59 vs 10
Eredin d100=60 vs 25, porażka o 3 stopnie, d100=86 vs 25, porażka o 6 stopni
Hector d100=14 vs 30, zdane
Kael Weyrloc d100=34 vs 30,porażka
Ambrosia Vandermondeo d100=50 vs 30, porażka o 2 poziomy
Mobius Felken d100=88 vs 40, porażka o 4 poziomy
Alaistair IV d100=30 vs 30, zdane

;
 

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 22-09-2015 o 22:03.
TomBurgle jest offline  
Stary 26-09-2015, 22:52   #19
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Eredin udał się na odprawę niezwłocznie po tym gdy rozbrzmiewający z tuby rezonansowej głos Kapitan Anastazji wezwał najwyższej klasy oficerów do sali holo projektora. Eredin odołączył swoje złącze MIU i pozwolił swej świadomości powrócić do swego ciała, przed chwilą sterował wyposażoną w magnetyczne gąsienice optyczną servo czaszką, która wraz z grupą innych sterowanych przez wyższej rangi tech-adeptów sunęła po poszyciu jednostki, by zbadać stan uszkodzonych czujników. Prawdą było, że wykonanie naprawy póki przebywali w uścisku Immaterium pozostawało niemożliwe ale wiele przygotowań można było wykonać wewnątrz kadłuba.

Sekcja mostku Eredina znajdowała się najbliżej sali zebrań, więc z pominięciem Hektora który zawsze poruszał się z Anastazją, przybył jako pierwszy. Natychmiast zagłębił się więc w górze raportów piętrzących się na pulpicie holoprojektora. Wspomagając się nie tylko złączem MIU które badało trasy każdej grupy ale i optycznym mechadendritem i osobistej servo-czaszki szukał prawidłowości. Po około 5 standardowych miarach imperialnych reszta oficerów zjawiła się w sali, a Lady Vandemondeo wygłosiła krótką mowę. Po jej zakończeniu Eredin pozwolił sobie zabrać głos.
- Czy mógł byś chociaż w przybliżeniu określić ilość plugastwa Mistrzu Wayrlok ? Z przedstawionych nam raportów wynika, że między atakami na grupę Ω4, a ฯ3 które patrolowały dwie przeciwległe flanki Melodiun minęło zaledwie siedem miar. W najlepszym wypadku i to przy założeniu, że plugastwo poruszało by się z prędkością niemalże łazika terenowego tą trasę powinno pokonać w około kwadrans. Pozwala mi to założyć, że albo oponent jest nieopisanie wręcz szybki bądź na jednostkę wdarła się grupa.

- Zatrzymałem większość najeźdźców - odpowiedział Kael - I raczej nie spodziewał bym się szybkich przeciwników. Głównym agresorem był Siewca Zarazy, więc można przypuszczać, że wiekszość tych co się przedarli będzie należała do jego stronnictwa. Jednak nie jestem w stanie określić ich ilości. Paszcza jest zbyt… nietypowa.

- Rozumiem, nie powinno to jednak zmienić naszego postępowania, Anastazjo nie widzę sensu wysyłania w ten region większej ilości standardowych jednostek. Proponuje wysłanie tam mojej grupę i kilka innych uzbrojonych w miotacze ognia i ciężką broń wsparcia powinni zdołać przycisnąć plugastwo/ masę plugastwa zmasowaną siłą ognia. 4576 w przeciwieństwie do reszty załogi mieli już styczność z takim wrogiem.Wyślę też mych adeptów by odcięli, na tyle ile to możliwe, melodium od reszty Artume.

- Z całym szacunkiem, magosie... - odezwał się Hector, stojący po prawicy kapitan. Podobnie jak w przypadku kapłana maszyny jeszcze przed chwilą, przewód ze złącza idący od implantu w jego potylicy był wciąż podłączony do głównego cogitatora - ...bezpieczeństwo twoje i twoich załóg jest dalece ważniejsze niż bezpieczeństwo melodium… ani też nie masz wiedzy na temat doświadczeń kogokolwiek w załodze w takim zakresie. - przeniósł wzrok na Alastaira IV, z którym nie dane mu było jako jedynym z oficerów zamienić słowa przed nader pospiesznym wyruszeniem okrętu, przez opóźnienie misjonarza, oraz własne… nieoczekiwane obowiązki Hectora.
- Ekscelencjo, biorąc pod uwagę jak dramatycznie nieskuteczne okazały się sekcje bojowe… czy twoi bracia są w stanie zapewnić bezpieczeństwo żołnierzom okrętowym?

Alastair IV siedział z zamkniętymi oczami, z dłońmi splecionymi przed ustami w wyraźnym zastanowieniu. Większość nie zauważyła kiedy przybył, a jednak siedział dość długo by zrozumieć sytuację w której się znajdowali i nie była ona pocieszająca.
- Imperator chroni, lecz Ci którzy umieją się ochronić sami przyciągają jego największą uwagę - odpowiedział kryptycznie misjonarz otwierając oczy. - Jeżeli byśmy mieli obraz bytów Immaterium które przedostały się do Melodium mógłbym spróbować odkryć ich naturę i skuteczny sposób walki z przeciwnikiem. Sugerowałbym odciąć Melodium i wysłać tam serwoczaszki rejestrujące. Jednakże… niepokoi mnie to, że nasz wróg trzyma się uparcie Melodium, a ta… dziwna muzyka… musi być jego sprawką. Jeżeli majstrują przy duchach maszyn, co jest jedną z możliwości, to możemy oczekiwać nieświętej muzyki i hymnów wypaczających zdrowy rozsądek… na całej Artume.
- Drugą możliwością jest to, że to demony Księcia Rozkoszy, to by tłumaczyło brak śladów walki ani ofiar. W najgorszym przypadku przyjdzie nam stawić czoła nie tylko demonom, ale i naszym dawnym towarzyszom. To samo tyczy się jeżeli jest to sprawka bytów Tkacza Losu. Tylko w tym nieszczęśliwym wypadku możemy oczekiwać otwarcia się wyrwy do Immaterium od środka Artume… - tu kapłan zawiesił na chwilę swoje słowa a wzrok skupił na lord-kapitan pozwalając by to co powiedział zapadło wszystkim w umysł… i zostało przeanalizowane.
- Jeżeli mogę zasugerować. Odciąć wszystkie drogi do melodium za wyjątkiem prowadzących do awaryjnych grodzi. Następnie… Jednocześnie otworzyć grodzie prowadzące poza bezpieczny kadłub Artume. Przy odrobinie szczęścia, uda się pozbyć problemu wysysając go poza naszą sferę wpływów… - jego wzrok z powrotem wrócił na plany Melodium - Pytanie tylko czy to możliwe.
- Jeżeli ten plan jest poza naszym zasięgiem, musimy wyeliminować wroga nim osiągnie swój cel. Wszelkimi kosztami. Jeżeli zajdzie potrzeba i ja wyruszę zbadać tą sprawę i wyplenić zarazę która zainfekowała ten okręt. Pytanie tylko, kto pójdzie za mną?

- Melodium Artume pełni głównie formę reprezentacyjną w całym kompleksie jest tylko jedno miejsce gdzie można by podłączyć się do Voxcastera który ogarnął by cały satek i to tylko za użyciem pieczęci Pani Kapitan. - powiedział Eredin wskazując na Ambrosie. - Jednakże natychmiast wyślę rozporządzenie by to odłączono.
- A co do otwarcia śluz …. Melodium nie ma nazbyt stabilnej konstrukcji, ażurowa budowa i wielkie wizjery znacznie osłabiają tam strukturę kadłuba. Grodzie nie są w tym regionie zbyt wielkie przez co siła ssania nie będzie znacząca. Poza tym otwarcie wszystkich grodzi mogło by uszkodzić jego konstrukcje czego w Immaterium zdecydowanie woleli byśmy uniknąć, zwłaszcza, że może to otworzyć dziurę w polu Gallera w regionie w którym i tak przebywa już plugastwo. - mówił Eredin rytmicznie wstukując jakiś kod w klawiaturę w budowaną w pas który ogarniał jego podbrzusze zapewne wysyłając już jakieś rozkazy dla swych podwładnych.
- Kolejną sprawą którą poruszyłeś Ekscelencjo był system obserwacji. Ogarnia on tylko główne korytarze i scenę Melodium obraz można oczywiście przejrzeć nawet i w tej chwili jeżeli takie jest twe życzenie użyję holo-projektora by go przedstawić. - tu rozpoczął z namaszczeniem wklepywać linie kodu na kognitor projektora który z szumem zaczął wypluwać z siebie cienką wstęgę pergaminu. Eredin przejrzał ją, a następnie natychmiast spalił w płomieniu palnika jednego z swych mechadendritów. Następnie podszedł do jedynego tech adepta który przebywał z nimi w pomieszczeniu zarządzając holoprojektorem. Krótko poinstruował go podając linie kody które zapewne przed chwilą odczytał z kognitora, a ten zaczął odprawiać krótki rytuał który ma na celu zmusić holo-projektor do okazania żądanego obrazu.
- Zaraz powinniśmy zaobserwować scenę melodium z przed trzydziestu miar. Widok z korytarzy zaczeli już przeglądać niższej rangi adepci w sąsiednim pomieszczeniu. Na wszelki wypadek odciąłem też dopływ Audio. -

Ekran zaszumiał
Na scenie nie ma żadnego człowieka; są porozrzucane rekwizyty, jakieś partytury czy skrypty. Wyglądają na porzucone w pośpiechu. Ale ludzie porzucili je jeszcze przed rozpoczęciem skoku.
Kamery nie znalazły niczego szczególnego; są zbyt rzadko rozstawione i zbyt kiepsko nagrywają. Są ludzie, są ludzie, są ludzie, przez chwilę(dwie i pół godziny temu, nawet chwilę wcześniej niż nawigator zameldował wtargnięcie, ale już po ogłoszeniu zagrożenia) wszyscy idą w kierunku sceny i metodycznie znikają z zasięgu kamer ( ale nigdy nie pojawiają się na scenie).

Przez długą chwilę, praktycznie cały czas obserwacji nagrania, Schild siedział przy stole taktycznym z łokciami opartymi o blat a twarzą w dłoniach, jego czarna, pozbawiona insygniów komisariatu czapka na konsoli obok. Ktoś spostrzegawczy, kto obserwowałby jego szyję mógłby dostrzec drobne ruchy sugerujące, że szepcze coś do siebie niechętnie. W ostatniej fazie przyspieszonych nagrań przerwał i obniżył nieco dłonie by odsłonić oczy i obejrzeć zjawisko.
- To nie jest zwykła sytuacja bojowa. - oznajmił - Jeżeli dobrze wnioskuję z tonu rozmowy, mówimy o Tych, Którzy nie istnieją… przez całą moją karierę miałem nadzieję, że to jedynie marynarskie bujdy a nie prawda. Ale cokolwiek nieświętego ma tam miejsce... - wskazał palcem w czarnej skórzanej rękawiczce korowód potępionych, dawniej sług zajmujących się melodium - ...jestem inklinowany uważać, że prawa naszego świata nie mają zastosowania wobec dźwięków słyszanych w duszy, a zwykła siła jest bez znaczenia. Dla naszych podwładnych, niech Imperator ma ich dusze w opiece, nie miało znaczenia ilu ich jest ani kim są. Wszelka metoda do pojmowalnego lub niepojmowalnego spojrzenia na to co się tam dzieje również wydaje się niebezpieczna a chciałbym podejmować ryzyko dopiero, gdy będziemy mieli możliwość zwalczyć tę… inkursję. Jestem gotów zarządzić absolutną kwarantannę całej sekcji Melodium i odcięcie jej wszelkimi siłami Wszechsjasza i wysłanie do wewnątrz grupy w poszukiwaniu ocalałych… świadków. Proszę o opinie. - powiedział, wstając i opierając się teraz dłoniami w rękawiczkach o blat.

- Nie wiem czy możemy pozwolić na luksus takiego postępowania. Za kilka dni, jeżeli przewidywania Mistrza Wayrloka się sprawdzą, wyłoniony się z Immaterium w potencjalnie wrogiej przestrzeni. Nie możemy mieć wtedy punktu zapalnego na pokładzie.Kryzys musi zostać zakończony do czasu naszego powroty do prawdziwego świata.- powiedział Eredin po wysłuchaniu ex-komisarza.
- Chyba ,że macie namyśl wysłanie tej grupy w ramach rekonesansu. By następnie móc podjąć bardziej zdecydowane działania, wtedy w pełni się zgadzam. - dodał jeszcze Magos.

Alastair spojrzał na magosa i powiedział
- Nim wyślemy grupy przeczesujące, sugeruje rekonesans z użyciem serwoczaszek. Powinny być niewraźliwe na tą… melodię, a posiadanie nagrania, mogłoby mi pomóc w bliższym oszacowaniu z jakim demonem mamy do czynienia.
Po tych słowach zwrócił się bezpośrednio do grenium przy stole, adresując nikogo konkretnego, lecz całość kadry dowodzącej.
- Jednakże, bezpośrednia konfrontacja będzie nieunikniona. Jako członek Missionaria Galaxia i wierny kapłan Boga-Imperatora nie pozwolę by plugastwo dotarło z nami do Materium.
- Moi akolici wspierani przez siły nagłego reagowania na wypadek inkursji, jak Imperator pozwoli, zażegnają kryzysowi. Pozostaje jednak kwestia dowodzenia oddziałem uderzeniowym. Oferuje siebie jako zastępcę tymczasowego kapitana oddziału, a wezmę pod opiekę moich akolitów…
Mówiąc to nieśpiesznie sięgnął pod fałdy swoich obszernych szarych szaty, najzwyklejszych i najpokorniejszych wśród Eklezjarchatu, i położył na stole przed sobą pas z trzema granatami z naniesionymi świętymi symbolami na całej powierzchni, oraz niewielkie, acz długie, czarne opakowanie ze srebrnymi symbolami Ministrorum, a dokładniej jednej z sekcji. Otworzył je jedną ręką ukazując jego zawartość, cztery czarno-srebrne bloczki kadzideł. Chwila ciszy, po której delikatny uśmiech zawitał na ustach misjonarza, twarzy która zwyczajowo stała w nieruchomej obojętności, lub dezaprobującym niezadowoleniu.
- Te oto “święte pomoce” zaaprobowane do tego typu sytuacji przez Ministrorum, odpowiednio użyte, powinny zapewnić nam sukces w odbiciu Melodium i zgładzeniu tych którzy się przedarli przez święte pola Gallera.

- Misjonarzu - Kael zwrócił się do Alastaira - Jak głęboka jest twa wiedza na temat bytów osnowy? Spotkałem się, w pewnym sensie, z jednym ze sług Niszczycielskich. Zasadne jest założenie, że będzie ich więcej.

- W istocie posiadam wiedzę na ich temat Mistrzu Weyrloc. - odpowiedział uprzejmie Alastair - Jednakże dawno temu doszedłem do zrozumienia, że im więcej o nich wiem tym mniej wiem. Nie mniej, dziś wiem dość by rozumieć ich naturę, powołanie i funkcje w Materium - po czym dodał kryptycznie - I tak, będzie ich więcej.
Wiedział, że nie musi odpowiadać na to pytanie, jednak to zrobił z wiadomych tylko sobie powodów. Pozostawało teraz do przemyślenia grenium jak wiele wie, czego jeszcze nie wiedzą, oraz sam fakt bycia przygotowanym na ewentualność inkursji demonicznej. Co bardziej domyślni powiążą go z Inkwizycją, lub inną wyższą instancją w Ministrorum. Mniej domyślni będą mieli kolejną zagadkę do rozwikłania. Zagadkę którą dla nie jednego, a wielu był on sam i prawdę mówiąc, było mu to na rękę. Jego wiedza, była rozwlekła i tylko czekała na odpowiedni moment by się ujawnić, a jego lojalność była niekwestionowana w kręgach tych którzy mieli okazję go bliżej poznać.
- Czy masz jeszcze jakieś pytania Panie Weyrloc? - zapytał z lekko uniesioną brwią wielebny.

Kael pokręcił nieznacznie głową. Żywił nadzieję, że odpowiedź będzie przecząca. Wtedy mógł by negocjować osobiste wybranie się do Melodium, w ramach “służenia wiedzą”, ale tak to nawet nie liczył, że kapitan ze Schildem w ogóle rozważą taką opcję.

- Myślę, że to nam wystarczy. - odezwał się oficer wykonawczy okrętu. Schild przeniósł wzrok na dziedziczkę rodu Vandermondeo, której służył.
- Pani kapitan, proszę o pozwolenie na wdrożenie kwarantanny z udziałem sił okrętowych i członków Missionaria Galaxia, oraz wysłanie grupy rozpoznawczej, sformowanej i dowodzonej przeze mnie i Jego Ekscelencję w czasie przygotowań techadepci mogą wykonać zdalny, wstępny rekonesans. Rewizyjnie proszę o ulokowanie reszty zebranych na mostku pod protekcją pretorów twego rodu do czasu zażegnania sytuacji.
- na chwilę przeniósł wzrok na nawigatora okrętu, rzucając mu znaczące spojrzenie, ale nic nie powiedział więcej.
 
-2- jest offline  
Stary 28-09-2015, 21:25   #20
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Skok przez Immaterium z Portu Wander na Footfall,
rozpoczęty 813.M41,
dzień 2


komentarz do transkryptu z narady oficerów

...po takim dictum oficera Schilda nadszedł w końcu ten moment kiedy głos Kapitan miał zaprowadzić porządek wśród miriad sprytnych planów, bezlitosnych rywalizacji i straszliwych sekretów.

Jednak zamiast jeszcze jednej przemowy przemieniającej serca w twardą stal, nasza dobrodziejka jedynie wydała krótkie rozkazy: pierwszy oficer wraz z naczelnym misjonarzem mieli oświetlić własnym przykładem drogę grupy szturmowej mającej wyeliminować plugawe stworzenia. W tym samym czasie, wedle jej rozkazów, nawigator miał przeprowadzić magosa aby zabezpieczyć setki cherubimów które mogłbyby roznieść okropne nasienie istot spaczni po okręcie gdyby intruzi dotarli do kaplicy sterującej Melodium. Ona, samowtór z astropatą, w swojej skromności przyjęła na siebie być może najmniej chwalebne, ale kluczowe obowiązki ochrony swoich sług zebranych na mostku.

W podniosłym nastroju wszystkie grupy ruszyły pobrać wyposażenie; każda sztuka broni w Imperium mogła jedynie marzyć o wyższym celu...

na potrzeby "Komentarzy do losu Artume" pisał starszy skryba Oirit


Dla Hecotra/Alastaira: piszcie aż do momentu kiedy w korytarzach Melodium spotkacie ocalałego
Dla Eredina/Kaela: aż do odkrycia że sekcja sterowania Melodium jest odcięta(zaspawana, zassana itd)
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 28-09-2015 o 21:54.
TomBurgle jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172