Czwórka, jak się okazało, orków, zajęta była rozmową i nie dostrzegła kładących się w trawie uciekinierów. Jeden z zielonych, z wystającym jednym kłem, na końcówce którego wisiała gęsta kropla śliny, przez pewien czas wpatrywał się w miejsce, w którym uprzednio znajdowała się grupka ludzi (i innych ras), ale potrząsnął tylko głową i kontynuował swoją gadkę. Co zabawne, ślina uparcie trzymała się ciosu i ani jej było myśleć skapnąć na ziemię. Po pewnym czasie zaczęli się oddalać w kierunku wschodu.
Orkowie uzbrojeni byli w siekacze, jeden z nich miał przy sobie krótką włócznię i tarczę. Wyglądali raczej na patrol, z pewnością nie na wędrującą grupę łupieżców. Nie mieli ze sobą żadnego innego ekwipunku niż broń i prawdopodobnie jakieś chlebaki - czymkolwiek były niewielkie, tłustawe torby, przewieszone przez ich nieforemne ramiona.
Słońce już od dłuższego czasu zmierzało ku horyzontowi i wędrowcom wydawało się, że za jakieś cztery godziny świat pogrąży się w objęciach Morra. Pomimo gorąca, które niczym plaga oblegało ziemię, wiosenna noc zapowiadała się chłodna i wilgotna. Od ziemi zaczynało ciągnąć zimnem, które niestety tylko powodowało lekkie dreszcze i nie ratowało przed popołudniowym upałem. Pomysł śledzenia orków przeszedł przez myśl każdego członka grupy, tylko czy... Czy którykolwiek z nich naprawdę się na tym znał?