Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2015, 00:37   #138
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri wlazł na drzewo. Mniej więcej z takiego samego powodu, z jakiego ponad dwa tygodnie wcześniej wlazł na dach karczmy. Choć wdrapanie się na drzewo nie od razu mu wyszło, to już po chwili rozsiadł się wygodnie na gałęzi. Bijak wylazła mu na ramię i tak siedzieli przez chwilę, gapiąc się na kilka najbliższych ulic Futenbergu widocznych z drzewa.

Cieszył się z powrotu do miasta, ale w duchu już wiedział, że wkrótce znowu wyruszy. Nie wiedział tylko, czy na swoją kolejną włóczęgę po lesie, czy na kolejną misję z gildii. Bo zasmakował w tym wyzwaniu i pracy w grupie, której musiał się dopiero nauczyć, bo dotychczas pracował zawsze solo. Dlatego coś, co pewnie wielu z jego nowych towarzyszy brało za narwanie, było po prostu rozhukanym poczuciem, że musi coś zrobić, zapominając, że w tak dużej grupie nie musi tego robić sam.

Teraz, siedząc na drzewie, wiedział na pewno, że nie chce iść do armii, bo się najzwyczajniej w świecie bał, po drugie rodzice posiwieliby ze zgryzoty. Już na jego najemnictwo zgodzili się dopiero po długich rozmowach. Był u nich w domu kiedyś oficer, który jakiś czas po śmierci Piotra zaoferował się, że przygarnie Shavriego do swojej jednostki, bo znał jego starszego brata. Ale Olf Traffo z kamienną twarzą oświadczył mu, że rodzina Traffo oddała tej piekielnej wojnie już dwóch swoich synów i potrzebuje trzeciego, żeby żył, bo inaczej oni z głodu zdechną.

Shavri wyciągnął z kieszeni zdobyczną harmonijkę, pogładził ją przez chwilę palcem, a potem przyłożył do ust i zaczął grać. Prawda była taka, że to nie lęk o przyszłość powodował w nim te niepewność i melancholię. Okazało się bowiem, że bardzo zbliżył się do ludzi, z którymi poszedł przeciwko koboldom w pole. Do ludzi i koboldów…

Chłopak przypomniał sobie, jak blisko był śmierci i jak zupełnie niespodziewanie z pomocą przyszedł mu kobold właśnie. Nigdy chyba tego nie zapomni. Miał wielką nadzieję, że los zetknie ich jeszcze ze sobą, bo miał u Gergo wielki dług do odpracowania.

Tak samo jak wobec tych dwóch, kochanych wariatek. Z których jedna widziała dobro nawet w złu, czym bardzo mu imponowała. A druga, choć szczerego serca, była bardziej narwana nawet od samego Shavriego. Co go trochę przerażało.

Marzyła mu się kolejna misja ramię w ramię również z Gasparem, który tak jak on rozumiał las i czerpał z niego garściami, a przy tym był wspaniałym, ciepłym gawędziarzem. Z rozsądnym Evanem, z którym choć czasami się nie zgadzał, to którego wielce szanował za taktykę, na której on sam nie znał się wcale. A także z pragmatycznym do bólu Marvem, którego tak niesprawiedliwie oceniał przez pierwszy tydzień misji.

Miał cichą nadzieję - może nawet i złudną, biorąc pod uwagę, że Gergo i Gaspar zajęli się swoimi sprawami - że zbiorą się w komplecie na kolejną misję. A wraz z Evanem Sinara, której milczące i nienarzucające się towarzystwo Shavri tak bardzo cenił. Był przekonany, że dziewczyna ma jeszcze więcej oleju w głowie, niż go im pokazuje. Po prostu jest ostrożna. Nie był tylko pewien, czy w życiu najemniczym odnalazła coś, co dało jej w końcu ukojenie od jej zgryzot. Jeśli tak, i jeśli stało się to za przyczyną Evana, to było warto.

Tropiciel westchnął w harmonijkę, zafałszował przez to strasznie i przerwał grę. Warto… Czy było warto przejść przez ten ból i zdać tyle śmierci i poddać się w sumie w najważniejszym momencie, gdy rozwiązanie zdawało się majaczyć na horyzoncie? Traffo pokręcił głową, żeby pozbyć się tych niewesołych myśli.

Prawda była taka, że nie miał co narzekać. Nie licząc znajomości z naprawdę wspaniałymi ludźmi, jakich poznał na szlaku i w walce, Shavri zyskał też materialnie. Począwszy od pieniędzy, a skończywszy na tym, że przyprowadził do domu dwie kury. Trzecią zjedli w drodze powrotnej do Futenbergu, a co do losu pozostałych dwóch nikt z drużyny nie zgłosił żadnych pretensji, wobec czego Traffo przygarnął je bez słowa. Sprzedał swój stary łuk, bo z wyprawy wrócił z lepszym. Spieniężył też starą skórznie i kupił nową. Przy ostatnim spotkaniu z rodziną oddał matce 10 sztuk złota, teraz dołożył kolejne 10. W sumie prawie połowę z tego, co miał teraz w kieszeni.

Lecz kiedy na dobre wrócił z pierwszej misji okazało się, że matka chce, żeby ze swoim podejściem do zwierząt wybrał się na targ i za część tych podarowanych rodzinie pieniędzy kupił młodą jałówkę. Shavri wziął więc Coriego ze sobą i zaraz następnego dnia po dłuższych poszukiwaniach znaleźli młodą krówkę cudownego usposobienia – wielką, spokojną, łagodną i towarzyską, za którą zapłacili 10 sztuk złota. Nie było zgody pomiędzy rodzeństwem, czy nowy członek rodziny ma się nazywać Łatka czy Miła, wobec czego Ignis Traffo zarządziła, że „to będzie Miła Łatka i dajcie mi już wszyscy spokój!”. Miła Łatka przez kilka dni kręciła się koło domu na postronku, zanim Shavri z pomocą Coriego po pierwsze nie uszczelnili płotu wokół domu, po drugie nie zbili porządnej, małej obórki, w której poza krówką znalazły schronienie jeszcze owe dwie kury. Nazwane przez Coriego bardzo pragmatycznie Kurą Pierwszą i Kurą Drugą. Nie do końca wiadomym było, co spowodowało, że Kura Pierwsza była Pierwszą a nie Drugą. Ani jak do tego miało się odwieczne i fundamentalne dla Coriego pytanie o to, co było pierwsze: jajko czy kura? Chłopiec nabrał jednak nowego zwyczaju. Każdego dnia brał pod pachę książkę, a w chustkę trochę jedzenia i zabierał Miłą Łatkę na pastwisko opodal ich domu, nieco tylko dalej od gęsto zabudowanej ulicy, gdzie ona pasła się spokojnie, a on czytał.

Cały ten zwierzyniec sprowadził na dom Traffo wielką radość i dobrobyt nie widziany w rodzinie od dawna. Cóż, może Miła Łatka nie srała złotem, ale dla nich odpędzenie widma głodu, a także oszczędności, jakie z tego płynęły, były kolosalną zmianą na lepsze. Pomijając własne jajka i nabiał, Miła Łatka i obie Kury sprawiły też, że sąsiedzi przychylniej patrzyli na przybyszów i w niedługim czasie nawiązało się kilka serdecznych sąsiedzkich znajomości. Shavri bowiem, jako główny sponsor tego żywego inwentarza, wymógł na rodzinie obowiązek dzielenia się, a nie sprzedawania, mleka i jajek, których domownicy nie byli w stanie już przejeść. Wkrótce też stało się to rodzinnym zwyczajem. Na próżno Norva wściekała się o to na brata. Shavri z uporem maniacznym powtarzał, że darmo dostała, powinna darmo dawać. Zdanie to przeczytał mu kiedyś Cori z jednej ze swych ksiąg – dosyć sporego woluminu – i Shavriemu bardzo się ono spodobało. Zaczęły się więc sąsiedzkie odwiedziny. A to ktoś wpadł przypadkiem na plotki, a to ktoś zostawił kawałek chleba, albo zabrał obornik na swoje poletko. Ot, poczucie bezpieczeństwa i przynależności, które buduje zwyczajna, naturalna serdeczność oraz czapka jajek lub garnek mleka podarowany bez okazji przy byle okazji.

Tak zastał ich Olf Traffo, który bardzo zmęczony wrócił z pracy sezonowej z grupą innych robotników i po serdecznych powitaniach zapytał syna wprost: „Ty tutaj?”, siejąc w nim wątpliwość, czy czasem ten sielski odpoczynek na łonie rodziny nie trwa już zbyt długo.

I w ten sposób Shavri wylądował na drzewie. Czuł, że czas najwyższy ruszyć na kolejną wyprawę. Jeśli los okażę się dla niego równie łaskawy, co ostatnio, znów będzie mógł pomóc rodzinie. Może następnym razem uda się wyremontować dom? A za jakiś czas może w ogóle przeprowadzić się do większego i cieplejszego? Nie. Cori rośnie. Priorytetem jest zebranie dość pieniędzy na jego naukę magii.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 16-09-2015 o 00:44.
Drahini jest offline