Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-09-2015, 08:44   #131
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post 15 doba misji

Lisowo
26 Tarsakh Roku Orczej Wiosny



By omówić dalsze plany drużyny należało poczekać, aż wszyscy wytrzeźwieją, a Sinara i Franka dobudzą się po nadużyciu gadziego napitku - co nastąpiło dopiero rankiem. W tym czasie Shavri próbował wywiedzieć się jeszcze o lokalizację wampirzych ruin, ale myśliwcy albo nie wiedzieli, albo traktowali jak idiotę, co chce naruszać domenę Państwa, z pewnością strzeżoną przez ich sługi. Jeden wprost spytał: Pójdziesz tam i co?!, a Shavri na to odpowiedzieć nie umiał.

Rankiem 26 dnia czwartego miesiąca Roku Orczej Wojny drużyna usiadła przy zastawionym śniadaniem stole w minorowych nastrojach. Kain jeszcze raz objaśnił gdzie można znaleźć kapłana, o którym opowiadał. Droga nie była trudna; dość daleka, lecz nie przechodząca przez tereny czy leża żadnych potworów. Trzeba było jechać cały czas w stronę Esper, a potem traktem lub rzeką spławić się na południe. Minąwszy pola uprawne Królestwa wjeżdża się w gęsty las - jeszcze częściowo do niego należący - i w nim należy odnaleźć zarośnięty trakt biegnący na zachód. Według czarodzieja piesza podróż z Futenberg zajmie jakiś dekadzień, może półtora, ale jego zdaniem rozdzielanie się, co sugerował Shavri, byłoby wysoce nierozsądne. Mimo wszystko to był kupiecki trakt, a dezerterzy i bandyci byli w tym roku większym zagrożeniem niż zwykle.

Sam Kain zdecydował się powrócić do Futenberg, wymawiając się opieką nad osieroconą siostrą. Gaspar i Gergo zadeklarowali, że będą mu towarzyszyć. Gaspar nie szukał wymówek, po prostu stwierdził fakt, dodając, że gdyby się czegoś dowiedział o wampirach czy Państwie to na pewno ich powiadomi. Kobold nie rzekł nic, ale Shavri miał wrażenie, że to, co znaleźli wczoraj w koboldzim obozie i to, czego dowiedzieli się o nich wcześniej miało na zaklinacza duży wpływ.

Drużyna potencjalnych pogromców wampirów skurczyła się więc do sześciu osób - czy może nawet pięciu, bo Zoja wydawała się rozdarta w kwestii walki z wampirami. Z jednej strony chciała pomóc wieśniakom - z drugiej, Państwo jednak tworzyli tu PRAWO, a Pani dbała o swoich ludzi lepiej niż niejeden szlachciura…

Tak czy inaczej należało podjąć ostateczną decyzję - walczyć z wiatrakami czy wracać do Futenberg i poszukać w Gildii kolejnego zlecenia… lub zmienić zawód. Święto Zielonych Traw, które najemnicy przyjęli sobie za wiążącą datę było tuż-tuż.

 
Sayane jest offline  
Stary 06-09-2015, 15:16   #132
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Ból. Zaczynał się o dziwo w koniuszkach palców u rąk, opuszki mrowiły i drętwiały doprowadzając Sinarę do szału. Potem wędrował w górę ręki, atakując mięśnie swoją intensywnością. Przechodził gładko na kark, usztywniając go niczym kij. Przy podstawie czaszki hasał sobie wesoło igrając z odczuciami dziewczyny. Na końcu wślizgiwał się w głowę, gdzie osiągał swoją kulminację. Sinara miała wrażenie, że tuż za jej czołem walczą dwie potężne armie demonów, i żadna nie może wygrać.

Dziś było jej wszystko obojętne. Byłaby rada gdyby wszyscy zostawili ją w spokoju. Ale akurat dzisiaj zebrało im się na podejmowanie ważnych decyzji! Niech ich diabli wezmą, możemy stąd odejść i nie wracać, i tak czuła się tu jak intruz. Tu już nie dadzą rady nic zdziałać, za walkę z Państwem i tak im nikt nie zapłaci a przecież za coś trzeba żyć. Lepiej wrócić do gildii i nająć się do nowego zadania. Sinara obawiała się tylko, że będzie to więcej niż jedno zadanie i grupa zostanie rozdzielona. Różnie im razem było, mieli swoje wzloty i upadki, ale zdążyła już zaufać tym ludziom i czuła się pewnie mając ich w pobliżu.

Także najlepiej byłoby wrócić do Futenbergu. Zaraz po tym, jak te przeklęty demony przestaną zgrzytać orężem w jej głowie.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 06-09-2015, 22:31   #133
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Shavri zasmucił się tą informacją bardzo. Od grupy odłączy się trzy wspaniałe osoby, z których z dwiema gorąco pragnął się zaprzyjaźnić. Tropiciel wygrzebał ze swojego plecaka znajomą butelkę Grzmotacza i przekazał ją Gergo z najlepszymi życzeniami na dalszą drogę. Chciał mu zaproponować naukę czytania i pisania w zamian za naukę podstaw smoczego, ale wszystko to - tak samo jak wiele nieprzeprowadzonych rozmów - nie miało już znaczenia.
- Jeśli mamy iść po tego kapłana, to równie dobrze możemy faktycznie przejść przez Futenberg. Odprowadzić naszych przyjaciół i dobrać do drużyny jeszcze jednego czaromiota. Biorąc pod uwagę, że jeden od nas odejdzie, a mierzyć chcemy się z istotami władającymi jakąś mocą, czarodziej jest nam po prostu niezbędny.
- Wątpie czy kogoś znajdziecie - rzekł Kain. - Nieliczni gildiowi magowie mają przydzielone swoje drużyny, a reszta jest na wojnie. Poza tym - nikt im za pracę tutaj nie zapłaci - uśmiechnął się krzywo na myśl o altruistycznych zapędach drużyny. - No, chyba że jednak chcecie się nająć Panu lub Pani… Wykończyć jedno z pomocą drugiego, a potem drugie?
- Do Święta Traw pozostały tylko cztery dni - wydusiła z siebie kapłanka obejmując głowę leżącą na własnych kolanach.
- Wynośmy się stąd - powiedział Evan. - Bo co jeśli nas przeznaczyli na pokarm?
- Zgadzam się - dodał też Marv. Wizja pozostania tu z uszczuplonym składem niezbyt mu się uśmiechała, jeszcze mniej uśmiechało mu się rozdzielanie. - Możemy powiedzieć komuś co tu zastaliśmy, ale nie zamierzam umierać… w zasadzie nie wiem za co. Bo tutejsi walczyć o swoje nie zamierzają, to pewne.
- Pani żeruje na tutejszych. Pan żeruje na wioskach wokoło Zamieci wyręczając się koboldami - odezwała się ponownie kapłanka. - Te nie atakowały okolic Lisowa, bo były odpowiednio upilnowane. Tilith nie chciała ratować porwanych ludzi z obozu, bo wydałoby się, że jawnie sprzeciwia się Panu, gdy ten poluje na swoje zdobycze... - wydusiła po raz kolejny podnosząc ociężałą głowę. Ręce zsunęły się z jej głowy i dłonie zakryły twarz. - Jeszcze miała czelność nazywać się "Panią życia" - fuknęła Franka z wewnętrzną złością. - Aż nie mogę uwierzyć, że wplątaliśmy się w zatargi między wampirami... Nie będę się układać z żadnym z nich, Kainie. Trzeba ich zabić. Nie... Oni i tak są martwi... Odegnać w niebyt, gdzie ich miejsce. I nie ważnym jest, czy opiekują się tutejszymi, czy nie, Zoju. Żywią się ludzką krwią a szczerymi chęciami i dobrym sercem, rady nie damy... Będę musiała napisać do swojej siostry w Darrow o radę, co robić w takiej sytuacji... - zakończyła odsłaniając swój niezwykle zmęczony wyraz twarzy.
Shavri zagryzł zęby. Pomijając smutek z powodu odejścia tak zacnych towarzyszy, nie podobało mu się to. Pomysł na zwinięcie się stąd był ze wszech miar niewłaściwy i wiedział o tym. Te sprawę należało zakończyć. Ale wiedział też, że w tym składzie i przy takim morale nie będą w stanie zrobić niczego. Nie zdążą też iść do owego kapłana i wrócić na Święto Traw. Wszystko do dupy… Jeszcze przy okazji Franka otworzyła mu oczy na coś, z czego sobie nie zdawał sprawy. Tillit kazała im wybić koboldy, bo porywały ludzi dla Pana? Jeśli tak, to cholernie daleko się po tych ludzi zapuszczał. Chociaż tyle dobrego, że pomogli ukrócić ten proceder chociaż na chwile. Nie do końca sami i szczerze mówiąc mocno wmanipulowani, ale zawsze… Sprawę Tilit musiał przemyśleć jeszcze raz. W nowym świetle.
Westchnął i zaczął głaskać futerko Bijak.
- Być może… - zaczął, choć wszystko się w nim wzbraniało przed tymi słowami - ...pozostanie tutaj i próba wykończenia Państwa nie uda się nam w obecnych okolicznościach. Nie wiemy, jak z nimi walczyć, jest nas za mało. Moglibyśmy faktycznie sprzymierzyć się najpierw z jednym, żeby wykończyć drugie, a potem sprzątnąć także i to pierwsze. Moglibyśmy też podburzyć ludzi, którzy stracili swoich bliskich, ale co dalej - nie wiem. Nie wiemy nawet, gdzie są te ruiny. Mógłbym szukać, ale to zajęłoby miesiące całe.
Urwał i spuścił wzrok.
- Powiem tak… - podjął na nowo, patrząc na spokojnie śpiącą na jego kolanach Bijak - Jeśli kapitan podejmie decyzję o tym, że odchodzimy, nie będę się sprzeciwiał. Jeszcze mi życie miłe - zakończył.
"TCHÓRZ! SAKRAMENCKI TCHÓRZ!" ryknął w myślach jego dziadek i Shavri poczuł się jeszcze gorzej, ale nic więcej już nie dodał.
Sinara milczała dotychczas, bo też strasznie dudniło jej w głowie. Miała ją z resztą opartą o ramię Evana, bo sama nie była w stanie utrzymać tej wielkiej kuli tętniącej dziś własnym życiem.
- A oni i tak nie chcą być uratowani, z tego co zdążyłam zauważyć. Może nie róbmy nic na siłę. Gdyby chcieli naszej pomocy, chociaż niektórzy mieszkańcy by o nią poprosili. Ale widać nie chcą.
Dziewczyna wyczerpała swoją siłę słowotwórczą i przymknęła oczy. W duchu powtarzała sobie "nigdy więcej Grzmotacza!".
- Jak mają nas prosić o pomoc, kiedy przyszliśmy od Pani… - mruknął Shavri.
- A więc postanowione - zarządził Evan. - Z Tillit nie mamy żadnych zobowiązań, choć dała zaliczkę, koboldy jednak zostały rozbite, a Zoja z Franką zrobiły tu kawał roboty. Wracamy do Futenbergu, a tam zdecydujemy co dalej, choć przyznam szczerze że mam ochotę na spotkanie z tym tajemniczym kapłanem. Trzeba się na odchodne wszystkiego dowiedzieć o okolicy, jakie są najbliższe miasta, góry i tym podobne, bo możliwe że magiczne przejście zostanie przez wampiry zablokowane.
Zniechęcony Traffo wstał i wyszedł z kapliczki. Zamierzał zająć się trzema drużynowymi kurami. Miał silnego kaca moralnego i słabszego po bimbrze i czuł, że tylko do tego się teraz nadaje.
"Mogliyśmy wracając, chociaż zaglądnąć do tej jamy w zmasakrowanym obozie koboldów" pomyślał. "Trzeba będzie ten pomysł poddać Evanowi..."
Kurom dobrze zrobiło wyciągnięcie z klatki, zaczęły się nieść. Chyba nie można ich skazywać na bezustanne siedzenie w klatce. Chłopak westchnął.
Sinara spojrzała na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Shavri i westchnęła.
- Czyli wracamy do Futenbergu, a potem do tego czarownika, czy kapłana, czy jakoś tak?
- Tak, moja droga - odpowiedział Sinarze Evan i uśmiechnął się do niej, sekundę później chwycił się za głowę z grymasem bólu na twarzy. I jemu dała się we znaki wczorajsza noc.
- Gdziekolwiek pójdziemy... Proszę, dajcie tylko dojść do siebie... - wydusiła Franka ponownie zakrywając twarz. Następnie z bolesnym i cichym jęknięciem zwinęła się w kulkę.
Marv nic nie mówił, wyglądał jak człowiek, który już swoje powiedział i dodawać nic nie ma zamiaru.
 
Komtur jest offline  
Stary 08-09-2015, 11:23   #134
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Siedemnasta doba misji

Lisowo/Futenberg
26-28 Tarsakh Roku Orczej Wiosny



Gdy wszystkim minął już kac grupa spakowała się, pożegnała i ruszyła w drogę powrotną do Futenberg. Lisowszczycy byli nieco zdumieni nagłym odejściem najemników, lecz nie protestowali; w końcu nie była to ich sprawa. Zoja przez chwilę prowadziła ze sobą wewnętrzną walkę by pozostać w Lisowie, lecz w końcu dała za wygraną. Jej przełożoną była w końcu Ethel i bez jej zgody dziewczyna nie mogła przejąć tutejszej kapliczki; nie wchodziło to też w zakres obowiązków Gildii. Wzdychając, uzdrowicielka wysprzątała więc tylko dokładnie chatę i kaplicę, sprawdziła czy mieszkańcom nie trzeba jeszcze w czymś pomóc i pobiegła za towarzyszami.

Nikt nie przeszkodził najmitom w drodze do portalu, choć w skrytości ducha niektórzy chyba na to liczyli. Gasparowi raz czy dwa wydawało się, że widzi przemykającego wśród listowia wilka - ale mógł to być jedynie cień. Gergo przeprowadził towarzyszy przez portal i - pomijając krótką potyczkę z gigantycznym pająkiem, który odzyskał już siły - po kilku godzinach marszu najmici znaleźli się w Zamieci, gdzie przywitano ich z otwartymi ramionami. Od pogromu koboldy nie pojawiły się więcej w Wilczym Lesie, a mieszkańcy trzech wsi nie zapomnieli jeszcze zasług “swoich” najemników. Po obfitej zapijanej alkoholem kolacji, śpiewach i opowieściach wszyscy zalegli w spichrzu i spali jak zabici.

Po dwóch kolejnych dniach wędrówki zobaczyli zaś mury Futenberg.

Dopiero ten widok uświadomił najemnikom, że ich wspólna podróż dobiega końca. Nieledwie dwa dekadni spędzone razem wydawały się wiecznością, lecz teraz pora było wrócić do… No właśnie, do czego? Zasadniczo misja próbna została uwieńczona sukcesem - mogli zostać teraz pełnoprawnymi członkami Gildii ze wszystkimi tego profitami i konsekwencjami. Czuł to zwłaszcza Evan - w końcu z Sinarą u boku nie zamieszka przecież w gospodzie swojej protektorki i jej córek (a zwłaszcza jednej z nich), a budynek Gildii oferował tanie lokum dla swoich członków. Shavri, Kain i Gaspar mogli wrócić do rodziny, zanieść jej to, co zostało z wypłaty i zdecydować czy nadal chcą narażać skórę w walce o cudzy dobrobyt, czy też nie. Franka z kolei miała zobowiązania wobec Erica Blackwooda, a Zoja wobec macierzystej świątyni. Sinara, Marv i Gergo mogli robić co chcieli. A co chcieli? Lista zleceń w holu Gildii była pełna możliwości…

Póki co jednak najemnicy - już nie drużyna - mieli czas by odpocząć; przed Świętem Zielonych Traw nikt nie ruszał w drogę. Ustrojone wieńcami i girlandami miasto pachniało kwiatami, wypiekami i alkoholem. Wojna na północy nabierała tempa, Świątynia Triady była pełna rannych i ludzi pozbawionych dachu nad głową, lecz teraz wszyscy starali się myśleć jedynie o świętowaniu - jasnym promieniu wśród ciemnych dni. Przyszłością pomartwią się później.

 
Sayane jest offline  
Stary 12-09-2015, 16:59   #135
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Futenberg. Dziwnie go było zobaczyć ponownie po tych dwóch dekadniach, a z drugiej strony nie zmienił się wcale. Nie widzieli tam w lasach żadnych większych osad, ale Marvowi nie wydawał się już w żaden sposób imponujący. Młody najemnik zmienił się podczas tej wyprawy ledwie odrobinę. Prędzej należało powiedzieć, że trochę dorósł i miał nadzieję, że nauczył. W tym miejscu wojna wydawała się odległa, tak samo jak dom. Nie ciągnęło go jednakże do powrotu. Zarobione pieniądze w ostatecznym rozrachunku nie wydawały się dużą kwotą, chociaż na pewno taką były dla mieszkańców Zamieci. I wcześniej dla mieszkającego w rodzinnej wsi Hunda. Bo na co wydawać monety, kiedy od większych pokus było się oddalonym tak bardzo? Wojna także go nie pociągała. Tam należało słuchać rozkazów, pójść na wroga choćby nie wiem co.

Wydarzenia z Tilit i tym tajemniczym panem dały mu do zrozumienia, że woli mieć wybór. Że nie chce poświęcać życia dla niczego, bo tak właśnie wyglądało to z jego perspektywy tam w lesie. Ludzie nie chcieli być ratowani i robili wszystko, żeby obcy sobie poszli. Kobieta nie pojawiła się, a zewsząd docierały niepokojące informacje.
Nie, to nie była ucieczka. Należało być rozsądnym, niezależnie od słów świętoszkowatych kapłanek. Ginięcie na darmo to głupia sprawa. Cieszył się, że wszystkim udało się wrócić, pomimo kilkukrotnego otarcia się o śmierć.

Postanowił wpierw odpocząć, zanim zdecyduje co dalej. W drodze miał dużo czasu na zastanowienie i większość rozwiązań opierała się na podjęciu nowego zlecenia. Może z tymi samymi ludźmi, może z innymi. Ta grupa nie była ostatecznie taka zła, choć Marv do samego końca trzymał się z daleka od Zoji i Franki, nieczęsto także próbując integrować się z porywczym, działającym zupełnie inaczej niż on sam Shavrim. Nie to, żeby ich nie lubił. Do nielubienia potrzeba czegoś więcej od niezgodności poglądów. Prędzej… nie ufał. Tak, to lepsze określenie, choć nie do końca. Nawet samemu sobie pewne rzeczy tłumaczyło się ciężko.

Pierwsze kroki po powrocie skierował więc do gildii najemników, korzystając z oferowanych przez nich kwater. Tam pozostawił ekwipunek, nie zamierzając ponownie robić z siebie przedstawienia przy taszczeniu tego do karczmy. Zbroję i tarczę oddał do naprawy, zdając sobie sprawę z kosztów. Gdyby udało się spędzić tu kilka dni, mógłby odzyskać część pieniędzy sprzedając prawie już ukończony łuk i strzały. Cóż, czas pokaże.
Potem wybrał kierunek ciągnący go najbardziej: karczmę. Potrzebował się napić.
Zaczynał rozumieć, dlaczego starsi mężczyźni, szczególnie żołdacy, robili to tak często.
Może chociaż to pozwoli mu na chwilę zapomnieć o natłoku ponurych myśli?

 
Sekal jest offline  
Stary 15-09-2015, 20:35   #136
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Gdy drużyna zbliżała się do Futenbergu Sinara postanowiła porozmawiać z Evanem na osobności. Dlatego odciągnęła go na tyły by mogli spokojnie porozmawiać.
- I co dalej, myślisz że warto szukać tego kapłana? Czy może lepiej szukać nowego zlecenia? A może w ogóle masz inne plany? Jeśli nie chcesz mnie w nich uwzględniać, to zrozumiem - powiedziała dziewczyna, patrząc się uparcie pod nogi. Wciąż nie była pewna co Evan właściwie do niej czuje, a nie chciała mu się narzucać.
- Ależ Sin - powiedział zdrobniale - nie zamierzam cię opuszczać póki sama się na to nie zdecydujesz.
Potem pogładził ją czule po włosach i dodał - Co do kapłana to z chęcią bym go odwiedził, a gdyby po drodze udało się załatwić jakieś zlecenie to byłoby super.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i dała chłopakowi buziaka.
- Ciekawe czy uda się zrobić tak, żebyśmy poszli w większości tą samą ekipą na następne zadanie. Dziwnie byłoby się rozstawać po tych dwóch tygodniach.
- Masz rację byłoby to dziwne, ale chyba nie wszyscy są zachwyceni najemniczym życiem. Myślę że kilkoro z nas opuści gildię.

- No dobrze, a co dalej? Kolejne zlecenie i kolejne i tak aż starczy sił? Nigdy nie miałam pomysłu na życie sięgającego dalej niż najbliższy miesiąc. Ciekawe gdzie będziemy za 5-6 lat.
- Też nie wiem, nie potrafię zaplanować czegoś dalej. Może uda mi się trafić na ślad mojej rodziny, chociaż wątpię w to, a może jak nabierzemy trochę doświadczenia to spróbujemy sami wykroić sobie kawałek świata dla siebie.

Evan rozmarzył się, widać było że to zlecenie nie pozbawiło go jeszcze fantazji.
- Uzbieramy dużo pieniędzy z kolejnych zleceń, a potem kupimy sobie mały domek na obrzeżach jakiegoś miasta, a może nawet Futenbergu. I będziemy mieli psa, koniecznie. Zawsze chciałam mieć psa.
Teraz Sinara pozwoliła sobie na rozmarzenie.
Evan uśmiechnął się do niej i choć myślał o czymś bardziej ambitnym niż dom, to wzmianka o psie tak mu poprawiła humor, że porwał dziewczynę w ramiona i mocno pocałował.
Dziewczyna dała się porwać w ramiona ale kątem oka zerkała na pozostałych czy czasem nikt się na nich nie gapi. W końcu odsunęła się od Evana, choć z żalem.
- A to za co? - zaśmiała się.
- Za to że jesteś - chłopak zaśmiał się również. Byli młodzi zakochani, a świat stał przed nimi otworem. Czyż można było chcieć więcej?

Sinara nie wiedziała co będzie ich czekać, była pewna tylko tego, że chce iść tam gdzie Evan. W sumie cała ekipa tworzyła ciekawą drużynę z którą chętnie wybrałaby się ku kolejnym przygodom. Ale najpierw zasłużony odpoczynek. Kuszniczka miała zamiar najadać się do syta i porządnie wysypiać tak długo, jak pozostaną w Futenbergu. Bo potem znowu przez kilka tygodni mogą nie mieć ku temu okazji.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 15-09-2015, 21:27   #137
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Po powrocie do Futenbergu Evan z Sinarą zadomowili się w jednym z tanich pokoi gildii najemników. Postanowili razem wieść awanturnicze życie, aż zdobędą na tyle złota by urządzić sobie spokojne i beztroskie życie. Oczywiście Evan chciał jeszcze przedtem dokonać wspaniałych i bohaterskich czynów, ale wiedział już że nie będzie to takie proste.

Po odpoczynku i gorącej kąpieli Evan zaprowadził Sinarę do karczmy "Tłusty Gąsior" i tam przedstawił ją swej przyszywanej rodzinie czyli karczmarce Sarze Winthlow i ich córkom Lori i Cristinie. Młody wojownik trochę obawiał się tego spotkania i w sumie miał rację, bo po początkowej radości z powrotu chłopaka, po przedstawieniu Sinary nastała konsternacja i oziębienie stosunków. Widać Sara i Cristina miały inne plany co do jego przyszłości i tylko wesoła trzpiotka Lori wypytywała ich nie zrażona o wszystkie szczegóły wyprawy. Evan nie był zadowolony z tych odwiedzin i wstyd mu było przed Sinarą za Sarę i Cristinę, ale nie zamierzał się tym zbyt długo martwić, zbliżało się święto traw i chciał się dobrze bawić w towarzystwie ukochanej.
 
Komtur jest offline  
Stary 16-09-2015, 00:37   #138
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri wlazł na drzewo. Mniej więcej z takiego samego powodu, z jakiego ponad dwa tygodnie wcześniej wlazł na dach karczmy. Choć wdrapanie się na drzewo nie od razu mu wyszło, to już po chwili rozsiadł się wygodnie na gałęzi. Bijak wylazła mu na ramię i tak siedzieli przez chwilę, gapiąc się na kilka najbliższych ulic Futenbergu widocznych z drzewa.

Cieszył się z powrotu do miasta, ale w duchu już wiedział, że wkrótce znowu wyruszy. Nie wiedział tylko, czy na swoją kolejną włóczęgę po lesie, czy na kolejną misję z gildii. Bo zasmakował w tym wyzwaniu i pracy w grupie, której musiał się dopiero nauczyć, bo dotychczas pracował zawsze solo. Dlatego coś, co pewnie wielu z jego nowych towarzyszy brało za narwanie, było po prostu rozhukanym poczuciem, że musi coś zrobić, zapominając, że w tak dużej grupie nie musi tego robić sam.

Teraz, siedząc na drzewie, wiedział na pewno, że nie chce iść do armii, bo się najzwyczajniej w świecie bał, po drugie rodzice posiwieliby ze zgryzoty. Już na jego najemnictwo zgodzili się dopiero po długich rozmowach. Był u nich w domu kiedyś oficer, który jakiś czas po śmierci Piotra zaoferował się, że przygarnie Shavriego do swojej jednostki, bo znał jego starszego brata. Ale Olf Traffo z kamienną twarzą oświadczył mu, że rodzina Traffo oddała tej piekielnej wojnie już dwóch swoich synów i potrzebuje trzeciego, żeby żył, bo inaczej oni z głodu zdechną.

Shavri wyciągnął z kieszeni zdobyczną harmonijkę, pogładził ją przez chwilę palcem, a potem przyłożył do ust i zaczął grać. Prawda była taka, że to nie lęk o przyszłość powodował w nim te niepewność i melancholię. Okazało się bowiem, że bardzo zbliżył się do ludzi, z którymi poszedł przeciwko koboldom w pole. Do ludzi i koboldów…

Chłopak przypomniał sobie, jak blisko był śmierci i jak zupełnie niespodziewanie z pomocą przyszedł mu kobold właśnie. Nigdy chyba tego nie zapomni. Miał wielką nadzieję, że los zetknie ich jeszcze ze sobą, bo miał u Gergo wielki dług do odpracowania.

Tak samo jak wobec tych dwóch, kochanych wariatek. Z których jedna widziała dobro nawet w złu, czym bardzo mu imponowała. A druga, choć szczerego serca, była bardziej narwana nawet od samego Shavriego. Co go trochę przerażało.

Marzyła mu się kolejna misja ramię w ramię również z Gasparem, który tak jak on rozumiał las i czerpał z niego garściami, a przy tym był wspaniałym, ciepłym gawędziarzem. Z rozsądnym Evanem, z którym choć czasami się nie zgadzał, to którego wielce szanował za taktykę, na której on sam nie znał się wcale. A także z pragmatycznym do bólu Marvem, którego tak niesprawiedliwie oceniał przez pierwszy tydzień misji.

Miał cichą nadzieję - może nawet i złudną, biorąc pod uwagę, że Gergo i Gaspar zajęli się swoimi sprawami - że zbiorą się w komplecie na kolejną misję. A wraz z Evanem Sinara, której milczące i nienarzucające się towarzystwo Shavri tak bardzo cenił. Był przekonany, że dziewczyna ma jeszcze więcej oleju w głowie, niż go im pokazuje. Po prostu jest ostrożna. Nie był tylko pewien, czy w życiu najemniczym odnalazła coś, co dało jej w końcu ukojenie od jej zgryzot. Jeśli tak, i jeśli stało się to za przyczyną Evana, to było warto.

Tropiciel westchnął w harmonijkę, zafałszował przez to strasznie i przerwał grę. Warto… Czy było warto przejść przez ten ból i zdać tyle śmierci i poddać się w sumie w najważniejszym momencie, gdy rozwiązanie zdawało się majaczyć na horyzoncie? Traffo pokręcił głową, żeby pozbyć się tych niewesołych myśli.

Prawda była taka, że nie miał co narzekać. Nie licząc znajomości z naprawdę wspaniałymi ludźmi, jakich poznał na szlaku i w walce, Shavri zyskał też materialnie. Począwszy od pieniędzy, a skończywszy na tym, że przyprowadził do domu dwie kury. Trzecią zjedli w drodze powrotnej do Futenbergu, a co do losu pozostałych dwóch nikt z drużyny nie zgłosił żadnych pretensji, wobec czego Traffo przygarnął je bez słowa. Sprzedał swój stary łuk, bo z wyprawy wrócił z lepszym. Spieniężył też starą skórznie i kupił nową. Przy ostatnim spotkaniu z rodziną oddał matce 10 sztuk złota, teraz dołożył kolejne 10. W sumie prawie połowę z tego, co miał teraz w kieszeni.

Lecz kiedy na dobre wrócił z pierwszej misji okazało się, że matka chce, żeby ze swoim podejściem do zwierząt wybrał się na targ i za część tych podarowanych rodzinie pieniędzy kupił młodą jałówkę. Shavri wziął więc Coriego ze sobą i zaraz następnego dnia po dłuższych poszukiwaniach znaleźli młodą krówkę cudownego usposobienia – wielką, spokojną, łagodną i towarzyską, za którą zapłacili 10 sztuk złota. Nie było zgody pomiędzy rodzeństwem, czy nowy członek rodziny ma się nazywać Łatka czy Miła, wobec czego Ignis Traffo zarządziła, że „to będzie Miła Łatka i dajcie mi już wszyscy spokój!”. Miła Łatka przez kilka dni kręciła się koło domu na postronku, zanim Shavri z pomocą Coriego po pierwsze nie uszczelnili płotu wokół domu, po drugie nie zbili porządnej, małej obórki, w której poza krówką znalazły schronienie jeszcze owe dwie kury. Nazwane przez Coriego bardzo pragmatycznie Kurą Pierwszą i Kurą Drugą. Nie do końca wiadomym było, co spowodowało, że Kura Pierwsza była Pierwszą a nie Drugą. Ani jak do tego miało się odwieczne i fundamentalne dla Coriego pytanie o to, co było pierwsze: jajko czy kura? Chłopiec nabrał jednak nowego zwyczaju. Każdego dnia brał pod pachę książkę, a w chustkę trochę jedzenia i zabierał Miłą Łatkę na pastwisko opodal ich domu, nieco tylko dalej od gęsto zabudowanej ulicy, gdzie ona pasła się spokojnie, a on czytał.

Cały ten zwierzyniec sprowadził na dom Traffo wielką radość i dobrobyt nie widziany w rodzinie od dawna. Cóż, może Miła Łatka nie srała złotem, ale dla nich odpędzenie widma głodu, a także oszczędności, jakie z tego płynęły, były kolosalną zmianą na lepsze. Pomijając własne jajka i nabiał, Miła Łatka i obie Kury sprawiły też, że sąsiedzi przychylniej patrzyli na przybyszów i w niedługim czasie nawiązało się kilka serdecznych sąsiedzkich znajomości. Shavri bowiem, jako główny sponsor tego żywego inwentarza, wymógł na rodzinie obowiązek dzielenia się, a nie sprzedawania, mleka i jajek, których domownicy nie byli w stanie już przejeść. Wkrótce też stało się to rodzinnym zwyczajem. Na próżno Norva wściekała się o to na brata. Shavri z uporem maniacznym powtarzał, że darmo dostała, powinna darmo dawać. Zdanie to przeczytał mu kiedyś Cori z jednej ze swych ksiąg – dosyć sporego woluminu – i Shavriemu bardzo się ono spodobało. Zaczęły się więc sąsiedzkie odwiedziny. A to ktoś wpadł przypadkiem na plotki, a to ktoś zostawił kawałek chleba, albo zabrał obornik na swoje poletko. Ot, poczucie bezpieczeństwa i przynależności, które buduje zwyczajna, naturalna serdeczność oraz czapka jajek lub garnek mleka podarowany bez okazji przy byle okazji.

Tak zastał ich Olf Traffo, który bardzo zmęczony wrócił z pracy sezonowej z grupą innych robotników i po serdecznych powitaniach zapytał syna wprost: „Ty tutaj?”, siejąc w nim wątpliwość, czy czasem ten sielski odpoczynek na łonie rodziny nie trwa już zbyt długo.

I w ten sposób Shavri wylądował na drzewie. Czuł, że czas najwyższy ruszyć na kolejną wyprawę. Jeśli los okażę się dla niego równie łaskawy, co ostatnio, znów będzie mógł pomóc rodzinie. Może następnym razem uda się wyremontować dom? A za jakiś czas może w ogóle przeprowadzić się do większego i cieplejszego? Nie. Cori rośnie. Priorytetem jest zebranie dość pieniędzy na jego naukę magii.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 16-09-2015 o 00:44.
Drahini jest offline  
Stary 16-09-2015, 17:57   #139
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Domostwo młodego małżeństwa, okolice Futenbergu
28 Tarsakh roku Orczej Wiosny
Wieczór


- Doobryy wieeczóórr! - odezwała się nieco głośniej Franka na zapowiedź swojej osoby.
Wizyta u Blackwoodów była pierwszym, co kapłanka zrobiła po powrocie do Futenbergu. Strasznie niecierpliwiła się o małą jak i jej rodziców. Nawoływanie jednak nie przyniosło żadnych efektów, więc poczęła pukać do drzwi i wyglądać przez pobliskie okno. Po niedługim czasie drzwi otworzyły się a w nich stała dojrzała kobieta.
- Dobry wieczór! - zaczęła entuzjastycznie kapłanka. - Jak się czuje maleństwo? Jak Ester? Jest Eric? Wszystko dobrze? Tak się martwię! Tyle mnie nie było! - zalała pytaniami kobiecinę, która z lekkim zmieszaniem nie wiedziała z kim ma przyjemność.
- To Franka, mamo! - dobiegł ze środka chaty młodszy kobiecy głos.
- Oh, Franka! Jak miło poznać! Wchodź - ocknęła się starsza kobieta zapraszając kapłankę do środka.
Po paru krokach trysnęła fontanna radości, ekscytacji i miłości wokół czterotygodniowej Umy. Zdawało się, że potok słów z jednej i z drugiej strony nigdy się nie skończy. Trwał dobry fragment świecy, a Franka dowiedziała się wszystkiego. Podczas jej nieobecności Umą i Ester opiekowała się jej mama, często też pojawiała się babcia. Dziewczyny miały wszystko czego potrzebowały. Eric ponoć również nie próżnował. Podwoił swoje wysiłki i zajmował się wszystkim, czym mógł, by tylko odciążyć swoją rodzinę. Nie minęło pół świecy a matka Ester z kuchni wypatrzyła w oddali powracającego Erica wraz z towarzystwem jakiegoś chłopaka. Franka przeszła do kuchni i przekazała mieszek ze złotem starszej kobiecinie.
- To należy do Erica. Miałam mu to oddać, więc oddaję. Proszę.
Następnie wyszła na spotkanie z ojcem Umy.

- Ericu, jak dobrze cię widzieć! Jak się cieszę, że wszystko jest w porządku! Uma! Wspaniałe imię wybraliście dla małej! - zaczęła już ze znacznej odległości. W końcu rzuciła się na młodego ojca ściskając go radośnie. Ten natomiast nie podzielał takiego entuzjazmu. Był raczej czymś strapiony i niezbyt skory do otwartych radości.
- Dziewczyno! Spokojnie! Mi też miło cię widzieć, ale nie trzeba tak nagle - odparł ściągając z siebie jej ramiona.
- Coś... Coś nie tak? Coś się stało? Powiedz, proszę. Pomogę przecież! - ciągnęła z przejęciem.
- Nic się nie stało... Jest w porządku - wydusił bez większego przekonania. - Radzimy sobie. Wszyscy zdrowi. Dużo pracy... Ja staram się jak mogę. Trochę też zmądrzałem przy okazji... Nie mniej dziękuję za pomoc. Przy następnym porodzie będę już lepiej przygotowany - skomentował pocieszająco, choć z dystansem.
- Pan Whiplash prosi o rozmowę niejaką Frankę, kapłankę, to ty? - odezwał się nieznajomy młodziak.
- Tak, to ona - odpowiedział za nią Eric. - Załatwcie, co potrzebujecie, ja wrócę do Ester - pożegnał się zostawiając dwójkę samą.
Franka nie wiedziała w czym rzecz a bez tego nie mogła pomóc - to martwiło ją najbardziej. Niemniej nie chciała wyciągać od Erica wszystkiego, jeśli ten nie był zbyt chętny do dzielenia się.
- Chodźmy... - odpowiedziała chłopakowi zmartwionym westchnięciem.


Biuro Garda Whiplasha, Gildia Najemników, Futenberg
28 Tarsakh roku Orczej Wiosny
Wieczór


- Szefie, kapłanka o którą prosiłeś - zaraportował chłopak prostując się trzy kroki za futryną drzwi wejściowych biura.
- Wpuść ją, proszę - otrzymał w odpowiedzi.
Whiplash siedział za swoim masywnym drewnianym biurkiem. Ilość papierków wokoło stosunkowo nie zmieniła się. Potwierdzało to tylko, że taki stan rzeczy jest czymś normalnym, nieproblematycznym dla właściciela a nawet i pożądanym. Kapłanka przepuszczona przez chłopaka znalazła się w pomieszczeniu. Grzeczny uśmiech na jej twarzy powitał Garda, choć nieco stopniał i spoważniał, gdy ujrzała jeszcze jedną obecną osobę. Do lathandrytki powróciło spięcie, z którym się zmagała przez pierwsze parę dni po opuszczeniu Fotenbergu.
- Witam panią, panno Franko - odezwał się Whiplash. - Mam nadzieję, że pojmuje pani powód, dla którego się tu spotykamy? - zadał pytanie, choć nie czekał na odpowiedź. - Ostatni razy, gdy mieliśmy okazję pomówić, upierała się pani, panno Franko, bym rozwiązał kontrakt podpisany z panem Erickiem Blackwoodem. Zgadza się?
- Tak... - odpowiedziała lekko skrępowana.
Whiplash kontynuował.
- Następnie po mojej odmowie zaproponowała pani, że pójdzie pani, panno Franko, w jego imieniu. Czyż nie?
- Zgadza się... - potwierdziła kapłanka.
- W rzeczy samej, panno Franko. Czyż moją reakcją na tenże pomysł była również odmowa, jak i przestroga przed konsekwencjami tak śmiałej samowolki z uwagi pani, panno Franko, obecność w życiu kleru miejskiego?
- Tak, zgadza się...
- Lecz mimo wszystko, nie usłuchała mnie pani, panno Franko, i wybrała się wraz z wyprawą?
- Tak, wybrałam się...
- W rzeczy samej, panno Franko. Nie pytam o to bez przyczyny, tak samo jak nie bez przyczyny w naszej obecności jest kapłanka Ethel. Pani działania, panno Franko, mogły zasugerować mój brak profesjonalizmu z uwagi na zaniedbanie i narażenie swoich kontraktorów na straty. Pani oświadczenie, panno Franko, potwierdza faktyczny przebieg wydarzeń i zapewnia kapłankę Ethel, że dołożyłem wszelkiej staranności ze swej strony, by do tego nie doszło. Mam nadzieję, że nie wpłynie to negatywnie na nasze stosunki, kapłanko Ethel?
- W rzeczy samej - sucho przyznała Ethel, odruchowo przejmując manierę Whiplasha, po czym chrząknęła, zirytowana tym. - Przekazałam do opactwa w Darrow oraz do panny, panno Franko, wielebnej siostry informację, że zasmakowała panna w żywocie najemnika bardziej, niż w służebnych świątynnych pracach. Lathandryci nie byli zachwyceni, że samowolnie porzuciła panna swoje obowiązki względem tutejszej ludności.
Franka milczała ważąc w głowie słowa jak i analizując całą sytuację. Wcześniej faktycznie nie zastanawiała się nad konsekwencjami swojego planu. Reakcja Ethel nie była też niczym zaskakującym. Jej surowość była znana wszystkim w świątyni, jednak aż takiej reakcji kapłanka się nie spodziewała.
- To... To nie tak... To znaczy... - plątała się nie wiedząc co powiedzieć. - Bo widzi siostra... Ester, żona Erica... Urodziła córeczkę... A ten nie wiedzieć czemu podjął się zadania u pana Whiplasha... Gdyby coś mu się stało... - Franka westchnęła składając kolejne słowa w głowie. - Przepraszam was... Nie chciałam nikomu robić problemów, czy przykrości... Nie chciałam, by mała wychowywała się bez ojca... Bałam się o nią... I o niego... I o Ester też...
- Czyli mam rozumieć, że ma panna zamiar zarabiać na utrzymanie rodziny Blackwoodów aż do uzyskania przez dziecko pełnoletności? - beznamiętnym tonem spytała Ethel Umęczona.
- Nie, proszę siostry... Choć oddałam im pieniądze... Eric~
- ~Eric stał się pośmiewiskiem w okolicy - przerwała jej Ethel, w zdenerwowaniu przechodząc na "ty". - Myślisz, że ktoś da pracę mężczyźnie, który zamiast iść walczyć wysłał w swoje miejsce młodą dziewczynę? Wiesz, co to znaczy niedźwiedzia przysługa? Pomyślałaś choć przez chwilę o konsekwencjach swojego wybryku? I dla Eryka, i dla ludzi, którymi miałaś opiekować się w świątyni?
Ta informacja zaskoczyła kapłankę. Dopiero teraz zrozumiała, czego Eric nie był w stanie powiedzieć i czemu nieswojo zachowywał się, gdy z nim rozmawiała.
- Nie, proszę siostry... Nie pomyślałam... Zrobiłam to w takim samym nerwowym pośpiechu, co Eric podpisał kontrakt...
- Nie pomyślałaś… - wycedziła starsza kapłanka. - Cóż, od tej pory czasu na myślenie będziesz miała aż nadto. Oficjalnie wydalam cię ze świątyni. Kościół w Darrow nadal będzie twoim macierzystym klasztorem, ale twoja szacowna siostra - nie wiem jakim cudem w tak newralgicznym czasie - uznała, że skoro najęłaś się do Gildii to widać do Gildii się nadajesz. - W głosie Ethel słychać było wyraźnie potępienie dla pomysłu wysyłania kapłanki na tułaczkę w czasie, gdy w kraju szaleje wojna. - Lub gdzie tam chcesz; przez rok możesz być wędrowną kapłanką - zakończyła mniej oficjalnie, choć z nie mniejszym oburzeniem. Gard obserwował dialog kobiet z wyraźnym rozbawieniem.
- Nie tylko wojsko i uciekinierzy potrzebują kapłanów - zauważył uprzejmie.
- Toteż dostałeś Zoję, dziewczę o wiele bardziej… myślące - odparła Ethel, znacząco akcentując ostatnie słowo.
- Och, nie każdy ma żyłkę awanturnika - zripostował Gard, a France wydawało się, że puścił do niej oko. - Cóż, jeśli nie mają panie mi nic więcej do powiedzenia, to chciałbym wrócić do swoich obowiązków - wstał.
- Oczywiście - sztywno rzekła Ethel i po dopełnieniu rytuału pożegnania wymaszerowała z gabinetu najemnika, nie zaszczycając Franki nawet jednym spojrzeniem.
Kapłanka stała w miejscu z opuszczoną głową. Trawiła w myślach całe zajście, pierwszą w życiu porażkę i brutalne konsekwencje.
- Panno Franko, tablica ogłoszeń znajduje się w holu Gildii - rzekł znacząco Whiplash, gdy milczenie dziewczyny przedłużało się. Widać uznał, że skoro dziewczyna nie ma chwilowo nic do roboty może zająć się czymś pożytecznym - i przynoszącym profity. W końcu bez protekcji świątyni Franka musiała teraz samodzielnie zarabiać na życie.
- T-tak, tak... Przepraszam... Jeszcze raz... Za wszystko... - odpowiedziała zmieszana.
- Proszę. Do widzenia pani, panno Franko - odparł Whiplash i wrócił do swoich papierzysk.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 17-09-2015 o 13:06.
Proxy jest offline  
Stary 17-09-2015, 21:32   #140
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dwudziesta doba

Futenberg
Święto Zielonych Traw w Roku Orczej Wiosny



Gwiazdy lśniły już wysoko na firmamencie, a zabawa w Futenberg nadal trwała, choć na rozstawionych na rynku, przed świątynią i wieloma domami stołach widniały już tylko puste naczynia po jadle i napitkach wszelakich. Na głównym placu miasta do późnej nocy tańczyli mieszkańcy, uciekinierzy i przyjezdni. Śpiewali minstrele, śpiewali bardowie, śpiewały panny i pijani kawalerowie. Tylko drużyna nie śpiewała, siedząc - jak przystało na nowo mianowanych członków Gildii - w najemniczej gospodzie “Złoty Róg”. Właściciel, Temnes D’arte sprezentował im nawet garniec dobrego wina w ramach gratulacji, lecz rozmowa się nie kleiła, mimo że święto spędzili jak na młodych ludzi przystało i przybyli na spotkanie w dobrych humorach. Okazało się jednak, że nie wszyscy chcieli pozostać w Gildii, więc zamiast świętować młodzi siedzieli wokół stołu wgapiając się w swoje kufle. Czuli, że stoją na rozdrożu - i jako osoby, i jako drużyna.

Gergo zastanawiał się nad powrotem na północ. Nie wyjawił tego towarzyszom, lecz żywot jaki pędziło plemię w “ciemnym lesie” zburzył jego światopogląd na wszystko co koboldzie i bardzo go zaintrygował. Gaspar dumał nad podjęciem nowego zlecenia lub dołączeniem do armii. Wtedy mogliby wyruszyć na północ razem z zaklinaczem, co z pewnością byłoby bezpieczniejsze dla małego kobolda. Zaraz po święcie w drogę wyruszał transport żywności i leków - najpierw do Darrow, a potem może w stronę Browntown jeśli zajdzie taka potrzeba.

Kain chciał zabrać siostrę na południe, do wuja w Silverymoon. Jako niegildiowy mag i tak nie miał czego szukać w Królestwie na dłuższą metę, a od powrotu z Lisowa i Zamieci siostra wierciła mu dziurę w brzuchu o wyjazd z Futenberg. Jednak nie nadawała się na boską służebnicę… Co prawda mag nie miał na tyle pieniędzy by opłacić przejazd swój i siostry, lecz najął się do karawany w ramach ochrony. Wy też możecie, jeszcze szukają ludzi, dodał, roztaczając przed nimi wizję dotarcia aż do magicznego Klejnotu Północy.

Zoja uśmiechnęła się niepewnie. Wiązały ją rozkazy Ethel Umęczonej i świątynne obowiązki. Choć jeśli by poprosiła o dyspensę, to kto wie? Niestety jedną kapłankę świątynia już straciła… Westchnąwszy zerknęła na Frankę. Lathandrytka chcąc nie chcąc musiała podjąć jakąkolwiek pracę - wydalona ze świątyni nie miała źródła utrzymania. Mogła najwyżej wrócić do Darrow, do siostry. Możesz zabrać się tam z nami - zaproponował Gaspar, siląc się na wesołość. - Kapłanów wszędzie potrzeba. Franka odpowiedziała uśmiechem. Lepiej niż on wiedziała jaka praca czekałaby na nią w stolicy. Tylko czy tego właśnie chciała?

Sinara i Evan nie mieli takich problemów. Szybko zadomowili się w gildyjnej kwaterze, gdzie bez przeszkód mogli cieszyć się swoim towarzystwem, do woli wysypiać się, jeść, pić i spacerować po mieście. Podczas jednego z takich spacerów Sinarze wpadł w oko piękny pies, wyszkolony w walce obronnej. Niestety kwota dwudziestu ośmiu sztuk złota mocno nadwyrężyłaby finanse dziewczyny. Choć z drugiej strony… Od gadatliwego tresera para dowiedziała się przy okazji, że psy szkoli się również pod wierzch dla istot postury Gergo. Evan zastanawiał się czy kobolda kiedykolwiek będzie stać by wydać sto pięćdziesiąt sztuk złota na psa. Nawet koń był tańszy...

Marv pił w milczeniu. Także zadomowił się w Gildii, a za swoje wyroby wziął całkiem przyzwoite pieniądze. W końcu łuki, w przeciwieństwie do mieczy, niszczyły się o wiele łatwiej i zawsze był na nie popyt. Jego pracę docenił nawet łuczarz współpracujący z Gildią, co również poprawiło marvowe samopoczucie. Poza tym wiszące na tablicy w holu zlecenia wydawały się zupełnie normalne - żadnych wilków, smoków ani wampirów. Tylko pospolite orki, bandyci, zestrachani kupcy czy sąsiedzkie niesnaski o miedzę. Żadnych dylematów ni porywania się z motyką na słońce.

Traffo również siedział cicho. Cicho jak na niego i tylko przez pewien czas, oczywiście. W ekipie zabrakło Dethwena, lecz nie to martwiło Shavriego. Potwierdziły się jego obawy - drużyna się rozpadała. Co prawda nikt prócz Kaina nie podpisał jeszcze kontraktu na nowe zlecenie, lecz ich wzrok kierował się w różne strony. Karawana do Luskan (Kain miał zamiar odłączyć się w połowie drogi, po czym podążyć do Srebrnych Marchii); konwój do Darrow i Browntown; prace ochroniarskie w Futenberg i okolicy; kilka zleceń na bagienne potwory nękające wsie w Wilczym Lesie… Roboty było w bród. Mimo to łowca nie mógł zapomnieć o pozostawionych w Lisowie ludziach. Z pomocą Coriego uzyskał dostęp do tutejszej biblioteki (czy raczej biblioteczki) i map. Rzecz jasna nie było tam tak małych wsi jak Lisowo czy Bartnicze, lecz Shavriemu udało się zlokalizować Dert - jedyne miasto, które potrafili wskazać wieśniacy. Miasto leżało nieopodal Biblioteki. Niby druga strona Królestwa… ale nie aż tak daleko, zwłaszcza że niemal połowę drogi można było przebyć promem. Nigdy nie płynął przez Srebrne Jezioro… Nie, nie to było ważne. Zerknął na Kaina. Odchrząknął raz i drugi. Przepłukał gardło winem. Pogłaskał Bijak. Chrząknął znów.

- Słuchajcie…

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 19-11-2015 o 12:11.
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172