Alyth przez moment zastanawiał się, czy istniało jakieś prawo, chroniące bardów przed fizycznym znieważeniem. Sądząc z tego, co zaprezentował przed chwilą Pięknousty, bard nie przejmował się w najmniejszym stopniu tym, czy słuchacze poczują się dotknięci jego wypowiedziami. A może jacyś bogowie chronili Aldena i z tego własnie powodu nikt jeszcze nie wbił mu do głowy rozumu, defasonując przy okazji przystojne (jeśli by nie rzec piękne) oblicze. Prości ludzie wyrażali swe zdanie prostymi metodami, a nie zawsze między pięścią a twarzą barda znalazła się jakaś przyjaźnie doń nastawiona niewiasta.
- Czy pan Alden dawno temu przyjechał? - Mag zwrócił się do właścicielki karczmy, która pojawiła się przy kontuarze, najwyraźniej sprowadzona instynktem, który powinien cechować dobrych karczmarzy.
- Wczoraj, po południu.
- I żadnego z gości nie zdołał namówić do udzielenia mu pomocy?
- Gości? - Kobieta za ladą pokręciła głową. - Jesteście jedynymi gośćmi. O tej porze roku mało kto tędy jeździ.
- A czy przejeżdżali tędy... - Alyth zastanowił się na moment. - Czworo podróżnych, kobieta i trzech mężczyzn? - Pobieżnie opisał tych, których widział w swojej wizji.
- A byli. Parę tygodni temu. Coś z nimi nie w porządku? - Spojrzenie gospodyni stało się nieco podejrzliwe.
Alyth skinął głową.
- Spotkaliśmy ich. A raczej ich zwłoki. Napadnięto ich i zamordowano. W połowie zeszłego miesiąca. Między "Białym Smokiem" a Doliną Lodowego Wichru. Usiłujemy się dowiedzieć, skąd przybyli - wyjaśnił.
Właścicielka gospody spochmurniała.
- Podróże są niebezpieczne - powiedziała po dłuższej chwili. - Jeśli chodzi o tamtą czwórkę, to nic nie potrafię powiedzieć. Nie opowiadali mi się.
Nie zachęcało to do dalszego wypytywania, ale zanim Alyth zmienił temat, gospodyni spytała:
- Czemu pytasz, panie o martwych ludzi?
- Bo nam się objawiły ich duchy - odparł Alyth.
- Jasne, duchy. A ja jestem samą Sune - roześmiała się serdecznie. - Nie chcesz, panie, to nie mów.
- Nie chcesz, pani, to nie wierz. - Alden, w przeciwieństwie do gospodyni, był całkiem poważny.
- A jak wygląda droga przed nami? - zmienił temat.
- No droga, jak droga. Wiedzie sobie skrajem lasu, który rośnie u stóp gór. Każdy to może zobaczyć, jak wyjrzy z karczmy na wschód.
- Chodziło mi raczej o to, co spotkało pana Aldena - sprecyzował Alyth.
- No, zdarza się, że na trakcie atakują jakieś gobliny, koboldy. Słyszało się i o drowach, ponoć w górach są zejścia aż do Podmroku. Zwykli rozbojnicy też się trafiali. Różne opowieści krążyły.
- A ten potwór, który ukradł lutnię?
Karczmarka pokręciła głową.
- Nigdy nie spotkaliśmy takiego stwora, ani ja, ani też mój mąż czy syn.
- Cóż. Trochę szkoda. Będziemy musieli się sami przekonać. Dziękuję bardzo - uśmiechnął się.
Karczmarka skinęła głową.
- Coś jeszcze podać? - spytała.
Alyth spojrzał w stronę stołu, gdzie zrobiło się dziwnie cicho. Bard właśnie kierował się w stronę schodów.
- Piwo dla wszystkich. No i oczywiście szarlotka.
- Pomożemy mu? - W głosie Welmana brzmiało niedowierzanie.
- Bogowie pomagają tym, którzy pomagają potrzebującym - powiedziała Rasha.
Powiedzmy - niektórzy bogowie, pomyślał Alyth.
- Bogowie pomagają tym, co sami dbają o swoją skórę - odparł kwaśno Bulmar.
- Zanim tam dotrzemy miną dwa dni od kradzieży - powiedział Edgar. Erna tylko skinęła głową na potwierdzenie. - Sądzicie, że ten potwór tam będzie siedzieć i na nas czekać?
- Będzie tam siedzieć i czarować podróżnych grą na lutni - uśmiechnęła się Arine. - Albo zabrał lutnię, by zaśpiewać serenadę swej ukochnej.
- Prędzej rzucił w krzaki jak zobaczył, że tego się nie da zjeść - mruknął pod nosem Welman.
- Gdzie tam. To z pewnością jaszczur o duszy artysty - zaprzeczył Alyth. - Może stworzą duet.
- Ta... Piękny i bestia - parsknął śmiechem Edgar.
Nie tylko Alyth się uśmiechnął, wyobrażając sobie to zestawienie.
* * *
Rankiem wszyscy poruszali się cichutko, całkiem jakby każdy miał równie cichą nadzieję, że śpiący snem sprawiedliwych bard przegapi ich odjazd i dogoni ich gdzieś w połowie drogi, zapewniając tym samym parę godzin spokojnej podróży.
Alden pojawił się jednak w miarę wcześnie, gdy Bulmar zaprzęgał konie.
- Nie czekaliście na mnie...! - zaczął z wyraźną pretensją w głosie bard, dopinający w biegu kurtkę.
Bulmar zmierzył go ponurym spojrzeniem, lecz zanim krasnolud cokolwiek zdążył powiedzieć, głos zabrała Arine.
- Im szybciej tam się znajdziemy, tym lepiej, prawda? - spytała. - Koń porusza się przecież szybciej, niż wozy. Zdąży pan ze spokojem zjeść śniadanie i nas pan dogoni, panie Aldenie.
- Naprawdę musimy jechać, panie Aldenie - dodała Rasha. - Jeśli dojedziemy tam za późno, to nie zdołamy znaleźć żadnych śladów.