| Domostwo młodego małżeństwa, okolice Futenbergu
28 Tarsakh roku Orczej Wiosny
Wieczór - Doobryy wieeczóórr! - odezwała się nieco głośniej Franka na zapowiedź swojej osoby.
Wizyta u Blackwoodów była pierwszym, co kapłanka zrobiła po powrocie do Futenbergu. Strasznie niecierpliwiła się o małą jak i jej rodziców. Nawoływanie jednak nie przyniosło żadnych efektów, więc poczęła pukać do drzwi i wyglądać przez pobliskie okno. Po niedługim czasie drzwi otworzyły się a w nich stała dojrzała kobieta.
- Dobry wieczór! - zaczęła entuzjastycznie kapłanka. - Jak się czuje maleństwo? Jak Ester? Jest Eric? Wszystko dobrze? Tak się martwię! Tyle mnie nie było! - zalała pytaniami kobiecinę, która z lekkim zmieszaniem nie wiedziała z kim ma przyjemność.
- To Franka, mamo! - dobiegł ze środka chaty młodszy kobiecy głos.
- Oh, Franka! Jak miło poznać! Wchodź - ocknęła się starsza kobieta zapraszając kapłankę do środka.
Po paru krokach trysnęła fontanna radości, ekscytacji i miłości wokół czterotygodniowej Umy. Zdawało się, że potok słów z jednej i z drugiej strony nigdy się nie skończy. Trwał dobry fragment świecy, a Franka dowiedziała się wszystkiego. Podczas jej nieobecności Umą i Ester opiekowała się jej mama, często też pojawiała się babcia. Dziewczyny miały wszystko czego potrzebowały. Eric ponoć również nie próżnował. Podwoił swoje wysiłki i zajmował się wszystkim, czym mógł, by tylko odciążyć swoją rodzinę. Nie minęło pół świecy a matka Ester z kuchni wypatrzyła w oddali powracającego Erica wraz z towarzystwem jakiegoś chłopaka. Franka przeszła do kuchni i przekazała mieszek ze złotem starszej kobiecinie.
- To należy do Erica. Miałam mu to oddać, więc oddaję. Proszę.
Następnie wyszła na spotkanie z ojcem Umy.
- Ericu, jak dobrze cię widzieć! Jak się cieszę, że wszystko jest w porządku! Uma! Wspaniałe imię wybraliście dla małej! - zaczęła już ze znacznej odległości. W końcu rzuciła się na młodego ojca ściskając go radośnie. Ten natomiast nie podzielał takiego entuzjazmu. Był raczej czymś strapiony i niezbyt skory do otwartych radości.
- Dziewczyno! Spokojnie! Mi też miło cię widzieć, ale nie trzeba tak nagle - odparł ściągając z siebie jej ramiona.
- Coś... Coś nie tak? Coś się stało? Powiedz, proszę. Pomogę przecież! - ciągnęła z przejęciem.
- Nic się nie stało... Jest w porządku - wydusił bez większego przekonania. - Radzimy sobie. Wszyscy zdrowi. Dużo pracy... Ja staram się jak mogę. Trochę też zmądrzałem przy okazji... Nie mniej dziękuję za pomoc. Przy następnym porodzie będę już lepiej przygotowany - skomentował pocieszająco, choć z dystansem.
- Pan Whiplash prosi o rozmowę niejaką Frankę, kapłankę, to ty? - odezwał się nieznajomy młodziak.
- Tak, to ona - odpowiedział za nią Eric. - Załatwcie, co potrzebujecie, ja wrócę do Ester - pożegnał się zostawiając dwójkę samą.
Franka nie wiedziała w czym rzecz a bez tego nie mogła pomóc - to martwiło ją najbardziej. Niemniej nie chciała wyciągać od Erica wszystkiego, jeśli ten nie był zbyt chętny do dzielenia się.
- Chodźmy... - odpowiedziała chłopakowi zmartwionym westchnięciem. Biuro Garda Whiplasha, Gildia Najemników, Futenberg
28 Tarsakh roku Orczej Wiosny
Wieczór - Szefie, kapłanka o którą prosiłeś - zaraportował chłopak prostując się trzy kroki za futryną drzwi wejściowych biura.
- Wpuść ją, proszę - otrzymał w odpowiedzi. Whiplash siedział za swoim masywnym drewnianym biurkiem. Ilość papierków wokoło stosunkowo nie zmieniła się. Potwierdzało to tylko, że taki stan rzeczy jest czymś normalnym, nieproblematycznym dla właściciela a nawet i pożądanym. Kapłanka przepuszczona przez chłopaka znalazła się w pomieszczeniu. Grzeczny uśmiech na jej twarzy powitał Garda, choć nieco stopniał i spoważniał, gdy ujrzała jeszcze jedną obecną osobę. Do lathandrytki powróciło spięcie, z którym się zmagała przez pierwsze parę dni po opuszczeniu Fotenbergu.
- Witam panią, panno Franko - odezwał się Whiplash. - Mam nadzieję, że pojmuje pani powód, dla którego się tu spotykamy? - zadał pytanie, choć nie czekał na odpowiedź. - Ostatni razy, gdy mieliśmy okazję pomówić, upierała się pani, panno Franko, bym rozwiązał kontrakt podpisany z panem Erickiem Blackwoodem. Zgadza się?
- Tak... - odpowiedziała lekko skrępowana.
Whiplash kontynuował.
- Następnie po mojej odmowie zaproponowała pani, że pójdzie pani, panno Franko, w jego imieniu. Czyż nie?
- Zgadza się... - potwierdziła kapłanka.
- W rzeczy samej, panno Franko. Czyż moją reakcją na tenże pomysł była również odmowa, jak i przestroga przed konsekwencjami tak śmiałej samowolki z uwagi pani, panno Franko, obecność w życiu kleru miejskiego?
- Tak, zgadza się...
- Lecz mimo wszystko, nie usłuchała mnie pani, panno Franko, i wybrała się wraz z wyprawą?
- Tak, wybrałam się...
- W rzeczy samej, panno Franko. Nie pytam o to bez przyczyny, tak samo jak nie bez przyczyny w naszej obecności jest kapłanka Ethel. Pani działania, panno Franko, mogły zasugerować mój brak profesjonalizmu z uwagi na zaniedbanie i narażenie swoich kontraktorów na straty. Pani oświadczenie, panno Franko, potwierdza faktyczny przebieg wydarzeń i zapewnia kapłankę Ethel, że dołożyłem wszelkiej staranności ze swej strony, by do tego nie doszło. Mam nadzieję, że nie wpłynie to negatywnie na nasze stosunki, kapłanko Ethel?
- W rzeczy samej - sucho przyznała Ethel, odruchowo przejmując manierę Whiplasha, po czym chrząknęła, zirytowana tym. - Przekazałam do opactwa w Darrow oraz do panny, panno Franko, wielebnej siostry informację, że zasmakowała panna w żywocie najemnika bardziej, niż w służebnych świątynnych pracach. Lathandryci nie byli zachwyceni, że samowolnie porzuciła panna swoje obowiązki względem tutejszej ludności.
Franka milczała ważąc w głowie słowa jak i analizując całą sytuację. Wcześniej faktycznie nie zastanawiała się nad konsekwencjami swojego planu. Reakcja Ethel nie była też niczym zaskakującym. Jej surowość była znana wszystkim w świątyni, jednak aż takiej reakcji kapłanka się nie spodziewała.
- To... To nie tak... To znaczy... - plątała się nie wiedząc co powiedzieć. - Bo widzi siostra... Ester, żona Erica... Urodziła córeczkę... A ten nie wiedzieć czemu podjął się zadania u pana Whiplasha... Gdyby coś mu się stało... - Franka westchnęła składając kolejne słowa w głowie. - Przepraszam was... Nie chciałam nikomu robić problemów, czy przykrości... Nie chciałam, by mała wychowywała się bez ojca... Bałam się o nią... I o niego... I o Ester też...
- Czyli mam rozumieć, że ma panna zamiar zarabiać na utrzymanie rodziny Blackwoodów aż do uzyskania przez dziecko pełnoletności? - beznamiętnym tonem spytała Ethel Umęczona.
- Nie, proszę siostry... Choć oddałam im pieniądze... Eric~
- ~Eric stał się pośmiewiskiem w okolicy - przerwała jej Ethel, w zdenerwowaniu przechodząc na "ty". - Myślisz, że ktoś da pracę mężczyźnie, który zamiast iść walczyć wysłał w swoje miejsce młodą dziewczynę? Wiesz, co to znaczy niedźwiedzia przysługa? Pomyślałaś choć przez chwilę o konsekwencjach swojego wybryku? I dla Eryka, i dla ludzi, którymi miałaś opiekować się w świątyni?
Ta informacja zaskoczyła kapłankę. Dopiero teraz zrozumiała, czego Eric nie był w stanie powiedzieć i czemu nieswojo zachowywał się, gdy z nim rozmawiała.
- Nie, proszę siostry... Nie pomyślałam... Zrobiłam to w takim samym nerwowym pośpiechu, co Eric podpisał kontrakt...
- Nie pomyślałaś… - wycedziła starsza kapłanka. - Cóż, od tej pory czasu na myślenie będziesz miała aż nadto. Oficjalnie wydalam cię ze świątyni. Kościół w Darrow nadal będzie twoim macierzystym klasztorem, ale twoja szacowna siostra - nie wiem jakim cudem w tak newralgicznym czasie - uznała, że skoro najęłaś się do Gildii to widać do Gildii się nadajesz. - W głosie Ethel słychać było wyraźnie potępienie dla pomysłu wysyłania kapłanki na tułaczkę w czasie, gdy w kraju szaleje wojna. - Lub gdzie tam chcesz; przez rok możesz być wędrowną kapłanką - zakończyła mniej oficjalnie, choć z nie mniejszym oburzeniem. Gard obserwował dialog kobiet z wyraźnym rozbawieniem.
- Nie tylko wojsko i uciekinierzy potrzebują kapłanów - zauważył uprzejmie.
- Toteż dostałeś Zoję, dziewczę o wiele bardziej… myślące - odparła Ethel, znacząco akcentując ostatnie słowo.
- Och, nie każdy ma żyłkę awanturnika - zripostował Gard, a France wydawało się, że puścił do niej oko. - Cóż, jeśli nie mają panie mi nic więcej do powiedzenia, to chciałbym wrócić do swoich obowiązków - wstał.
- Oczywiście - sztywno rzekła Ethel i po dopełnieniu rytuału pożegnania wymaszerowała z gabinetu najemnika, nie zaszczycając Franki nawet jednym spojrzeniem.
Kapłanka stała w miejscu z opuszczoną głową. Trawiła w myślach całe zajście, pierwszą w życiu porażkę i brutalne konsekwencje.
- Panno Franko, tablica ogłoszeń znajduje się w holu Gildii - rzekł znacząco Whiplash, gdy milczenie dziewczyny przedłużało się. Widać uznał, że skoro dziewczyna nie ma chwilowo nic do roboty może zająć się czymś pożytecznym - i przynoszącym profity. W końcu bez protekcji świątyni Franka musiała teraz samodzielnie zarabiać na życie.
- T-tak, tak... Przepraszam... Jeszcze raz... Za wszystko... - odpowiedziała zmieszana.
- Proszę. Do widzenia pani, panno Franko - odparł Whiplash i wrócił do swoich papierzysk.
Ostatnio edytowane przez Proxy : 17-09-2015 o 13:06.
|