Głowę Waightstilla bardziej zaprzątał los ich rodzinnej wsi, w której została jego Fryda, niż szukanie niejakiego Nicholasa. Rozumiał jednak, że i Armutsiedlung padnie, jeśli mutancia zaraza nie zostanie zażegnana. No i masz! Waightstilla ciągnęło w dwie strony - chciał i tu pomóc, i wracać z ratunkiem do Armutsiedlunga. Siedział tak zafrasowany, jednym uchem słuchając toczącej się rozmowy. Ożywił się na słowa, że owy Nicholas w Grillcunter siedzi.
- Ha! - wyszeptał jak człowiek, który - na wpół zdając sobie z tego sprawę - wypowiedział na głos ostatnią z łańcucha myśli. Już pełnym głosem rzekł: - Mości Viktorze, naszą wieś mrozy i głód wygubią, nim mutanty ujrzy. A gdyby tak naszych do waszego grodu sprowadzić? Tylko nas ponad setka... - spojrzał badawczo na włodarza - ... ale i pomoc niejaka w wojowaniu będzie. Bodaj sam puszcze się w drogę! - Waightstill uderzył się zaciśniętą pięścią w pierś na dowód, że mówi poważnie - bez ciężarów, co by nosić trzeba, szybko obrócę. Bo i racja, jak mutanty po okolicy grasują, to i trudno, żeby karawany całe przechodziły.
Ostatnio edytowane przez snake.p : 16-09-2015 o 21:23.
|