Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2015, 21:27   #61
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
DETROIT LATO 2010 noc 3 i poranek 4 dnia


To była długa noc, to była nerwowa i pełna wystrzałów z broni noc. Kanonada kul miała powstrzymać gwałtowny atak potworów na równi z tymczasową drewnianą barykadą i żrącą chemią.


I dawało to radę z trudem. Potwory nie były tępym mięsem armatnim. Zwinne i sprytne starały unikać zarówno kul jak i snopów światła z latarek. Nie parły zwartą masą, pełznąc po części po ścianach. Niemnie na wąskim gardle schodów… nie miały możliwości uniknąć obrażeń. Zwinność na nic się nie zdawała, gdy nie było gdzie uskoczyć. Broń siała wśród nich spustoszenie i jedynym problemem była jej mała szybkostrzelność i częsta przeładowania. Pomocą tu była żrąca chemia, którą używała Tara.
Ale ni kule, ni światło, ni poparzenia od chemikaliów nie odstraszały bestii ani nie zniechęcały. Albo głód był tak silny, albo nie czuły bólu… albo go prostu ignorowały. A na miejsce padniętych wchodziły kolejne. Potwory były falą, z którą grupka obrońców radziła sobie z trudem. Ramiona słabły i zmęczenie dawało o sobie znać. Dobrze, że z tak bliska nie musieli celować.
Parę razy się już wydawało, że nie dadzą rady… osłabiona pazurami bestii zapora chwiała się grożąc zawaleniem i skrzypieniem wyrażała swój sprzeciw wobec naporowi jakiemu została poddawana. Ale wytrzymała.
A przybycie Charliego nieco pomogło. A co najważniejsze, wytrzymali… gdy pierwsze promienie słońca pojawiły się nad miastem stwory zaczęły się wycofywać zabierając swoich zmarłych i ciężko rannych członków stada. Sądząc po opieraniu się umierających stworów przed zabraniem… bestie nie miały nic przeciwko kanibalizmowi.
Przetrwali...

Sara Harper nie wiedziała kiedy jej córka zasnęła. Ona musiała czuwać. Wiedziała, że nikt w sumie nie przybędzie jej na ratunek, bo nikt nie wiedział gdzie jest. Zabicie potwora z bliskiej odległości kosztowało wiele nerwów i sporo amunicji. A noże… te wydawały się jedynie podporą dla jej samopoczucia. Sara dobrze wiedziała, że przeciw takiej bestii te noże nie są żadną obroną, a kul w magazynku pistoletu niewielką.
W końcu i zmęczenie wzięło górę. Sara zasnęła. Na jak długo? Nie wiedziała. Pobudka była około dziewiątej rano.
- Mamo… jestem głodna…- te słowa i wiercenie się córki obudziło Sarę.

Zmęczenie i wyczerpanie łączyło walczących przy barykadzie. Niemniej gdy tylko potwory odstąpiły, Wade zarządził aby wszyscy udali się na spoczynek. Łącznie z nim. Bestie nie atakowały za dnia. Nie lubiły słońca. A grupa nie miała już obecnie sił na dalsze działanie.
Tara i Charlie udali się do swych mieszkań. Na Tarę czekała jej kuzynka i chłopak jej kuzynki z którym sypiała i… przyjaciółka z którą spędziła noc. Skomplikowana sytuacja.
Na Charliego Belangera czekało puste mieszkanie, ozdobione trupem potwora. Bo truchło leżało, tam gdzie je zostawił. Duże i umięśnione. I o rysach zniekształconych przez… chorobę która go w to zmieniła. Nadal jednak mógł w nich rozpoznać znajomą facjatę Boba Parkera… Jego ostatniego klienta. Pewnie przyszedł z zażaleniami. Zwłoki były cholernie ciężkie, a Charlie zbyt zmęczony, by je usunąć. Więc położył się spać. Bo musiał przyznać Wade’owi rację. Potrzebował odpoczynku.

Tara Lantana… też. Na szczęście nie musiała się martwić o swych przyjaciół i rodzinę. Choć łazienka była pusta, to potwór nadal nie miał głowy, a Gregory i Lilly szeptali coś cicho w swoim pokoju. Sądząc po tonie… już bardziej figlarnym, Gregory zdołał uspokoić nerwy Lilly i szykowali się do snu. Pewnie zrobił to przy pomocy gorzałki, więc… tym bardziej nie należało wchodzić.
Lantana udała się do swego pokoju, gdzie w jej łóżku drzemała już JC. Ubrania dj’ki leżały na podłodze… nieco zakrwawione, ale krótkie ich oględziny pozwoliły Lantanie stwierdzić, że nie są nigdzie rozerwane. Oznaczało to, że krew raczej pochodziła od potwora i JC, obecnie śpiąca w łóżku Tary, była nietknięta. I założyła na bieliznę, flanelową koszulę Tary. I tak zasnęła.
Lantanie nie pozostało uczynić nic innego, jak pójść w jej ślady.
Pobudka… była głośna. Alkohol którym zapewne Lilly koiła swoje nerwy wybudził Tarę głośnymi jękami i krzykami.- O Boże, Boże… mocniej… mocniej!
Lilly krzyczała i pojękiwała… łóżko skrzypiało, a głośne oddechy Gregory’ego i kuzynki świadczyły, że oboje bynajmniej nie są w sytuacji wymagającej od Tary interwencji. Ale byli głośni i nawet Jenny zaczęła się wiercić ocierając się pupą o przyjaciółkę i mrucząc. - Jeszcze trochę… nie chcę wstawać.


Karl i Alistair chcieliby mieć takie problemy.

Karl Hobbs siedział na swym fotelu próbując opanować nerwy. Omal nie zginął. Omal nie pozwolił zginąć Pam. Miał szczęście, tym razem. Świecenie latarką nic nie dało. Snop światła może i oślepiał potwora, ale trafienie latarką w jego oblicze było trudne. A nawet nim oślepiony był szybki i gwałtowny. I atakował na oślep. Dość szybko Karl stracił skrupuły, za to nie dość szybko strzelał. A rany postrzałowe które zabiłyby człowieka, na tej bestii nie robiły wrażenia. Nawet go nie spowalniały!
Musieli uciekać mając za sobą rozszalałą głodną bestię i jedyną przewagę w postaci faktu, że Karl Hobbs znał dobrze swoje mieszkanie. I zdołał wraz z Pam dostać się do pokoju zamykanego na drzwi z zasuwką. Nie wytrzymały długo, ale dały cenny czas na przeładowanie broni i wystrzelenie amunicji. Prosto w głowę wdzierającej się bestii. Tym razem to zabiło… tym razem. To była ciężka noc. Ale jakie będą kolejne?

Alistair Dowson nie miał takich zmartwień. Miał o wiele gorsze. Do jego domu również dostała się bestia. Tak jak w przypadku pozostałych, przez okno. I tak jak pozostali Alistair musiał się z nią zmierzyć. Nie udało się. Może miał pecha, może wzrok nie ten, może ręce za bardzo drżały.
Tak czy siak nie zdołał zabić bestii. Ranił jednak w nogę spowalniając ją na tyle, by dotrzeć do łazienki. Zamknął się za jej drzwiami, zabarykadował. Krzyczał o pomoc. Nikt go nie słyszał. Kanonada trwała na korytarzu. Inni mieszkańcy bloku mieli własne problemy. Alistair został więc sam na sam z potworem, desperacko broniąc wejścia do łazienki. Potwór nie dawał z początku za wygraną. Kilkoma uderzeniami próbując skruszyć drewnianą zaporę. Gdy to nic nie dało rozrywał ją pazurami, lecz kilka strzałów ze spluwy Alistaira przez zrobione w ten sposób dziury oduczyło go tej taktyki. Zmęczony i przerażony mężczyzna przyczaił się po jednej stronie zapory… stwór po drugiej. Czekali na błąd przeciwnika. A potem, z zegarka na ręku Alistair domyślał się, że powoli wschodzi słońce. Ale nie wiedział, czy z tego powodu stwór odpuścił sobie dalsze łowy, czy też czekał w zacienionym zakątku, aż Alistair wyjdzie z łazienki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline