Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2015, 21:32   #140
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dwudziesta doba

Futenberg
Święto Zielonych Traw w Roku Orczej Wiosny



Gwiazdy lśniły już wysoko na firmamencie, a zabawa w Futenberg nadal trwała, choć na rozstawionych na rynku, przed świątynią i wieloma domami stołach widniały już tylko puste naczynia po jadle i napitkach wszelakich. Na głównym placu miasta do późnej nocy tańczyli mieszkańcy, uciekinierzy i przyjezdni. Śpiewali minstrele, śpiewali bardowie, śpiewały panny i pijani kawalerowie. Tylko drużyna nie śpiewała, siedząc - jak przystało na nowo mianowanych członków Gildii - w najemniczej gospodzie “Złoty Róg”. Właściciel, Temnes D’arte sprezentował im nawet garniec dobrego wina w ramach gratulacji, lecz rozmowa się nie kleiła, mimo że święto spędzili jak na młodych ludzi przystało i przybyli na spotkanie w dobrych humorach. Okazało się jednak, że nie wszyscy chcieli pozostać w Gildii, więc zamiast świętować młodzi siedzieli wokół stołu wgapiając się w swoje kufle. Czuli, że stoją na rozdrożu - i jako osoby, i jako drużyna.

Gergo zastanawiał się nad powrotem na północ. Nie wyjawił tego towarzyszom, lecz żywot jaki pędziło plemię w “ciemnym lesie” zburzył jego światopogląd na wszystko co koboldzie i bardzo go zaintrygował. Gaspar dumał nad podjęciem nowego zlecenia lub dołączeniem do armii. Wtedy mogliby wyruszyć na północ razem z zaklinaczem, co z pewnością byłoby bezpieczniejsze dla małego kobolda. Zaraz po święcie w drogę wyruszał transport żywności i leków - najpierw do Darrow, a potem może w stronę Browntown jeśli zajdzie taka potrzeba.

Kain chciał zabrać siostrę na południe, do wuja w Silverymoon. Jako niegildiowy mag i tak nie miał czego szukać w Królestwie na dłuższą metę, a od powrotu z Lisowa i Zamieci siostra wierciła mu dziurę w brzuchu o wyjazd z Futenberg. Jednak nie nadawała się na boską służebnicę… Co prawda mag nie miał na tyle pieniędzy by opłacić przejazd swój i siostry, lecz najął się do karawany w ramach ochrony. Wy też możecie, jeszcze szukają ludzi, dodał, roztaczając przed nimi wizję dotarcia aż do magicznego Klejnotu Północy.

Zoja uśmiechnęła się niepewnie. Wiązały ją rozkazy Ethel Umęczonej i świątynne obowiązki. Choć jeśli by poprosiła o dyspensę, to kto wie? Niestety jedną kapłankę świątynia już straciła… Westchnąwszy zerknęła na Frankę. Lathandrytka chcąc nie chcąc musiała podjąć jakąkolwiek pracę - wydalona ze świątyni nie miała źródła utrzymania. Mogła najwyżej wrócić do Darrow, do siostry. Możesz zabrać się tam z nami - zaproponował Gaspar, siląc się na wesołość. - Kapłanów wszędzie potrzeba. Franka odpowiedziała uśmiechem. Lepiej niż on wiedziała jaka praca czekałaby na nią w stolicy. Tylko czy tego właśnie chciała?

Sinara i Evan nie mieli takich problemów. Szybko zadomowili się w gildyjnej kwaterze, gdzie bez przeszkód mogli cieszyć się swoim towarzystwem, do woli wysypiać się, jeść, pić i spacerować po mieście. Podczas jednego z takich spacerów Sinarze wpadł w oko piękny pies, wyszkolony w walce obronnej. Niestety kwota dwudziestu ośmiu sztuk złota mocno nadwyrężyłaby finanse dziewczyny. Choć z drugiej strony… Od gadatliwego tresera para dowiedziała się przy okazji, że psy szkoli się również pod wierzch dla istot postury Gergo. Evan zastanawiał się czy kobolda kiedykolwiek będzie stać by wydać sto pięćdziesiąt sztuk złota na psa. Nawet koń był tańszy...

Marv pił w milczeniu. Także zadomowił się w Gildii, a za swoje wyroby wziął całkiem przyzwoite pieniądze. W końcu łuki, w przeciwieństwie do mieczy, niszczyły się o wiele łatwiej i zawsze był na nie popyt. Jego pracę docenił nawet łuczarz współpracujący z Gildią, co również poprawiło marvowe samopoczucie. Poza tym wiszące na tablicy w holu zlecenia wydawały się zupełnie normalne - żadnych wilków, smoków ani wampirów. Tylko pospolite orki, bandyci, zestrachani kupcy czy sąsiedzkie niesnaski o miedzę. Żadnych dylematów ni porywania się z motyką na słońce.

Traffo również siedział cicho. Cicho jak na niego i tylko przez pewien czas, oczywiście. W ekipie zabrakło Dethwena, lecz nie to martwiło Shavriego. Potwierdziły się jego obawy - drużyna się rozpadała. Co prawda nikt prócz Kaina nie podpisał jeszcze kontraktu na nowe zlecenie, lecz ich wzrok kierował się w różne strony. Karawana do Luskan (Kain miał zamiar odłączyć się w połowie drogi, po czym podążyć do Srebrnych Marchii); konwój do Darrow i Browntown; prace ochroniarskie w Futenberg i okolicy; kilka zleceń na bagienne potwory nękające wsie w Wilczym Lesie… Roboty było w bród. Mimo to łowca nie mógł zapomnieć o pozostawionych w Lisowie ludziach. Z pomocą Coriego uzyskał dostęp do tutejszej biblioteki (czy raczej biblioteczki) i map. Rzecz jasna nie było tam tak małych wsi jak Lisowo czy Bartnicze, lecz Shavriemu udało się zlokalizować Dert - jedyne miasto, które potrafili wskazać wieśniacy. Miasto leżało nieopodal Biblioteki. Niby druga strona Królestwa… ale nie aż tak daleko, zwłaszcza że niemal połowę drogi można było przebyć promem. Nigdy nie płynął przez Srebrne Jezioro… Nie, nie to było ważne. Zerknął na Kaina. Odchrząknął raz i drugi. Przepłukał gardło winem. Pogłaskał Bijak. Chrząknął znów.

- Słuchajcie…

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 19-11-2015 o 12:11.
Sayane jest offline