Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2015, 22:55   #63
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Duch nie miał pojęcia do jakiego miejsca na statku trafił. Ściany poprzecinane różnej grubości i rozpiętości żyłami nie należały do częstych widoków. Każdy widywał je jedynie raz w życiu i tylko naprawdę twardy skurwysyn wmawiał sobie, że to nie były jego ostatnie chwile. Tak twardy - albo prawie tak twardy - jak Ghost. Mało co było w stanie rozproszyć jego uwagę, ale te liczby, które widywał przed oczami, na korytarzach nie dawały mu spokoju.


James był w stanie skupić się dopiero kiedy trafił do ciemnego zaułka. Ślad, po którym szedł urywał się, a psychopaci, których śledził musieli wejść do środka tego organiczno-metalowego syfu. Kiedy jama korytarza się rozwarła, a ból sparaliżował rękę zabójcy ten stracił jasność umysłu... Jedyne co mógł sobie z tamtej chwili przypomnieć to czerń posoki wypływającej z jego przedramienia.


Zanim otworzył oczy, zanim się skupił Duch wyczuł czyjąś obecność. A może to było w tym samym momencie kiedy wróciła mu wizja? James wiedział, że nie był na korytarzu sam. Jego umysł bez problemu określił tożsamość towarzysza. Spock. Nie było źle. Ten osobnik był lepszym do współpracy od większości z tych, na których mógł trafić James. Aidan Daniels był poważnie ranny. Z jego trzewi wypływało więcej posoki niż z łapy Bakera. Duch chciał mu pomóc, ale musiał być czujny. Nie tylko dlatego, że ktoś zranił Spock'a, ale również dlatego, bo znał to miejsce i nie mógł już ufać swojej psychice, która płatała mu wykurwiste figle.

To, że twarz więźnia nagle zaczęła stawać się nijaka i to, że cyfra na przedramieniu Ducha zaczęła pulsować zmusiły go do zrobienia kroku naprzód. Niecodzienne sytuacje wymagały niecodziennych rozwiązań. Zwykle Ghost pracował sam, ale teraz musiał skorzystać z pomocy bliźniego. Musiał przetrwać, ale nie mimo wszystko. O nie. Przetrwać, ale w swoim własnym, popierdolonym, honorowym stylu.

Duch nie wierzył, że jeszcze może spotkać kogoś żywego. Był czujny, był uważny, ale również brał pod uwagę możliwość współpracy. Spock nie należał do głupich. Znał swoje możliwości, znał ten statek i wiedział, że w pojedynkę jego szanse na przeżycie są nikłe. Obaj byli ranni. James był daleki od obdarzenia towarzysza zaufaniem, ale… Szukał kogoś żywego i znalazł. Nie miał zamiaru tracić możliwości sojuszu tylko dlatego, że mógł trafić na osobę o łagodniejszym od Spock’a usposobieniu. Z resztą mniej zaradną również.

- Jesteś pierwszym, którego spotkałem… - powiedział Duch głosem zimnym, doświadczonym, ale również spokojnym. - Kto Ciebie tak urządził?

Spock był pewien, że nie znajdzie w pamięci dnia, w którym słyszałby Ducha, bo… takiego dnia nie było. On nie mówił nigdy i to co zmusiło go do wymiany zdań musiało być niezwykle poważne i niebezpieczne. Spock w odpowiedzi uśmiechnął się blado. Wykonał ręką nieokreślony bliżej ruch, który mógł oznaczać dosłownie wszystko, aż wreszcie skupił spojrzenie na Bakerze i rzucił jedno słowo:

- Ponti. - Na ustach wciąż błąkał mu się uśmiech, jednak oczy były skupione na rozmówcy. Ile było prawdy w bredzeniu szaleńca, który go zaatakował? To w ogóle nie trzymało się kupy. Nie zadarł z żadnym z wymienionych przez Pontiego, a jeśli to oni świadomie naruszyli rozejm narzucony przez Fixera, to po co mieliby wyręczać się kimkolwiek? Po tym co tutaj się działo wiedział jedno: każdy mógł być zagrożeniem i każdego należało podejrzewać. Był tylko jeden problem.

- Potrzebuję szycia. Kilka jednostek krwi też nie zaszkodzi. Nie znasz dobrego konowała w okolicy? - Zapytał w zwykły dla siebie sposób. Rozmówca zwykle zastanawiał się, czy mówi poważnie, czy żartuje.

Duch nie zastanawiał się nad pytaniem Spock’a. Wiedział, że ten żartuje. Na medyka nie miał co liczyć ani on ani jego towarzysz. Ponti od samego początku wyprawy - i przed nią również - odznaczał się szaleństwem, ale dlaczego atakował skoro mogli wspólnie wyjść z tego bagna? Czyżby został sprowokowany? Spock - mimo wszystko - wyglądał na spokojniejszego i bardziej normalnego gościa od Erica. James wiedział, że przy nikim nie mógł opuścić gardy, a już szczególnie przy tym kto został zaatakowany przez ich niedawnego kompana wyprawy.

- Mieliśmy nie zabijać się nawzajem… - powiedział beznamiętnie Baker. - Pontiego nie spotkałem, ale widziałem już trupy Lalki i Oczka. Ten ostatni wyszedł na zewnątrz statku, a Lalka… Ktoś zerwał z niej twarz kataną Yamady. Eric nie żyje? Spotkałeś kogoś poza nim?
 
Lechu jest offline