Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-09-2015, 10:08   #61
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Torque ciężko dyszał, a z wielu ran ciekła lepka krew, nasączając jego kombinezon ochronny. W ręku trzymał nóż, który przed chwilą zatapiał się w nie do końca martwych ciałach. Nie wiedział, czy to wszystko było ułudą, iluzją, a on sam walczył z Johnem.

- Co jest, kurwa... - powiedział spokojnie, wpatrując się w mężczyznę po drugiej stronie pomieszczenia.

- Jak tu wróciłeś? Co się stało? Jak poszedłeś, to zostałem tu zatrzaśnięty, a trupy się na mnie rzuciły! -

I wtedy to usłyszał. Demon, w którego do niedawna nie wierzył, zbliżał się do nich.

- Miguel, uciekaj! - powiedziała jego żona, stojąca za Rozpruwaczem, wraz z jego córkami. - Tatusiu, uciekaj! - powtórzyły dziewczynki. -Pomóż mu. - powiedziała stanowczo żona, wskazując na Johna.

W tym momencie w jego głowie odezwał się niski głos, który przyprawiał Torque'a o ciarki
~ Zostaw go. Okalecz. Unieruchom. Niech zajmie się nim mój przyjaciel. ~

Miguel zacisnął zęby i pięści. Chwilę walczył ze sobą, po czym schował nóż do pochwy, podbiegł do Johna łapiąc go za ramię i ciągnąć w kierunku wyjścia.

- Dawaj, spierdalamy! - krzyknął do mężczyzny, a gdy oboje ruszyli Torque rzucił przez ramię, a jego wzrok spotkał się ze wzrokiem żony, w którym przez tą przelotną chwilę zauważył uśmiech, szczęście i wdzięczność.

- Wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem... -
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 17-09-2015, 15:54   #62
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
John stał ciężko dysząc, w jego oczach czaiła się żądza mordu. Zdawało by się, że zaraz znowu skoczy na Torque, co pewnie doprowadziłoby do śmierci obu, jednego od ostrza, drugiego z wykrwawienia. Nagle jednak wzdrygnął się i spojrzał na korytarz, którym zbliżała się anomalia. Oculus. Czuł, że to on. Zaraz znowu jednak przeniósł wzrok na Torque, tym razem nie wyglądał już tak morderczo. Głęboko odetchnął.
- Oculus się zbliża. Zwabiliśmy go atakując się wzajemnie. Rzućmy broń i zwiewajmy razem. Albo zakończmy to i jeden zdechnie od noża a drugi od macek tego skurwysyna.
Serials wolną ręką dobył drugiego noża zabranego wcześniej więźniowi i upuścił go na podłogę. Swój ciągle jednak trzymał czekając na reakcję meksa.
Ten wydawał się go nie słyszeć. Jakby był gdzieś daleko, gdzieś w innym świecie. Raptem schował swoją broń i podbiegł do serialsa łapiąc go za ramię i szarpiąc. John już cofnął nóż do pchnięcia, powstrzymały go dwie rzeczy. Torque nie miał noża w dłoni i zbliżała się do nich Nemezis Gehenny.
- Dawaj, spierdalamy!
Na te słowa meksa i John zerwał się do biegu chowając kosę. Rany bolały, krwawiły, przypominały przy sobie o każdym ruchu. Nie tak potężnej postury serials został lekko z tyłu. Raptem sięgnął do kieszeni wyciągając z niej jakiś przedmiot.
Nie była to jednak broń a dość sporą strzykawkę. Ciągle biegnąc wbił ją sobie w udo i przekręcił. Stłumił przekleństwo gdy gruba igła przebiła się przez materiał spodni i zagłębiła się w ciało. Zaraz jednak poczuł efekt środka przeciwbólowego, wraz z nim po jego organizmie został rozprowadzony środek dezynfekujący i drugi znacznie przyśpieszający leczenie.
Gdy to wszystko zaczęło działać podbiegł do Torque i bezceremonialnie zarzucił sobie jego ramię na kark, pomagając w ten sposób w ucieczce.
- Dawaj Torque! Jeszcze tylko pieprzony kawałek.
Palce jego lewej dłoni zagłębiły się w rękaw. Miał tam trzeci nóż, broń po którą sięgał rzadko. Zwolnił zatrzask na pochwie tak by broń wypadła mu prosto do otwartej dłoni. Na Gehennie można, nawet trzeba sobie pomagać. Jednak nie było to miejsce na heroiczne poświęcanie się. Nie chciał zabić Torque, inaczej, chciał ale wiedział, że nie może. Miał zamiar pchnąć go w brzuch i przekręcić nóż. Tak by tamten długo umierał i zajął Oculusa kupując czas samemu Johnowi.
Rozpruwacz nauczył się już przy swojej trzeciej ofierze, że najlepiej uśpić jej czujność, udawać miłego a dopiero potem zaatakować.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 17-09-2015, 22:55   #63
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Duch nie miał pojęcia do jakiego miejsca na statku trafił. Ściany poprzecinane różnej grubości i rozpiętości żyłami nie należały do częstych widoków. Każdy widywał je jedynie raz w życiu i tylko naprawdę twardy skurwysyn wmawiał sobie, że to nie były jego ostatnie chwile. Tak twardy - albo prawie tak twardy - jak Ghost. Mało co było w stanie rozproszyć jego uwagę, ale te liczby, które widywał przed oczami, na korytarzach nie dawały mu spokoju.


James był w stanie skupić się dopiero kiedy trafił do ciemnego zaułka. Ślad, po którym szedł urywał się, a psychopaci, których śledził musieli wejść do środka tego organiczno-metalowego syfu. Kiedy jama korytarza się rozwarła, a ból sparaliżował rękę zabójcy ten stracił jasność umysłu... Jedyne co mógł sobie z tamtej chwili przypomnieć to czerń posoki wypływającej z jego przedramienia.


Zanim otworzył oczy, zanim się skupił Duch wyczuł czyjąś obecność. A może to było w tym samym momencie kiedy wróciła mu wizja? James wiedział, że nie był na korytarzu sam. Jego umysł bez problemu określił tożsamość towarzysza. Spock. Nie było źle. Ten osobnik był lepszym do współpracy od większości z tych, na których mógł trafić James. Aidan Daniels był poważnie ranny. Z jego trzewi wypływało więcej posoki niż z łapy Bakera. Duch chciał mu pomóc, ale musiał być czujny. Nie tylko dlatego, że ktoś zranił Spock'a, ale również dlatego, bo znał to miejsce i nie mógł już ufać swojej psychice, która płatała mu wykurwiste figle.

To, że twarz więźnia nagle zaczęła stawać się nijaka i to, że cyfra na przedramieniu Ducha zaczęła pulsować zmusiły go do zrobienia kroku naprzód. Niecodzienne sytuacje wymagały niecodziennych rozwiązań. Zwykle Ghost pracował sam, ale teraz musiał skorzystać z pomocy bliźniego. Musiał przetrwać, ale nie mimo wszystko. O nie. Przetrwać, ale w swoim własnym, popierdolonym, honorowym stylu.

Duch nie wierzył, że jeszcze może spotkać kogoś żywego. Był czujny, był uważny, ale również brał pod uwagę możliwość współpracy. Spock nie należał do głupich. Znał swoje możliwości, znał ten statek i wiedział, że w pojedynkę jego szanse na przeżycie są nikłe. Obaj byli ranni. James był daleki od obdarzenia towarzysza zaufaniem, ale… Szukał kogoś żywego i znalazł. Nie miał zamiaru tracić możliwości sojuszu tylko dlatego, że mógł trafić na osobę o łagodniejszym od Spock’a usposobieniu. Z resztą mniej zaradną również.

- Jesteś pierwszym, którego spotkałem… - powiedział Duch głosem zimnym, doświadczonym, ale również spokojnym. - Kto Ciebie tak urządził?

Spock był pewien, że nie znajdzie w pamięci dnia, w którym słyszałby Ducha, bo… takiego dnia nie było. On nie mówił nigdy i to co zmusiło go do wymiany zdań musiało być niezwykle poważne i niebezpieczne. Spock w odpowiedzi uśmiechnął się blado. Wykonał ręką nieokreślony bliżej ruch, który mógł oznaczać dosłownie wszystko, aż wreszcie skupił spojrzenie na Bakerze i rzucił jedno słowo:

- Ponti. - Na ustach wciąż błąkał mu się uśmiech, jednak oczy były skupione na rozmówcy. Ile było prawdy w bredzeniu szaleńca, który go zaatakował? To w ogóle nie trzymało się kupy. Nie zadarł z żadnym z wymienionych przez Pontiego, a jeśli to oni świadomie naruszyli rozejm narzucony przez Fixera, to po co mieliby wyręczać się kimkolwiek? Po tym co tutaj się działo wiedział jedno: każdy mógł być zagrożeniem i każdego należało podejrzewać. Był tylko jeden problem.

- Potrzebuję szycia. Kilka jednostek krwi też nie zaszkodzi. Nie znasz dobrego konowała w okolicy? - Zapytał w zwykły dla siebie sposób. Rozmówca zwykle zastanawiał się, czy mówi poważnie, czy żartuje.

Duch nie zastanawiał się nad pytaniem Spock’a. Wiedział, że ten żartuje. Na medyka nie miał co liczyć ani on ani jego towarzysz. Ponti od samego początku wyprawy - i przed nią również - odznaczał się szaleństwem, ale dlaczego atakował skoro mogli wspólnie wyjść z tego bagna? Czyżby został sprowokowany? Spock - mimo wszystko - wyglądał na spokojniejszego i bardziej normalnego gościa od Erica. James wiedział, że przy nikim nie mógł opuścić gardy, a już szczególnie przy tym kto został zaatakowany przez ich niedawnego kompana wyprawy.

- Mieliśmy nie zabijać się nawzajem… - powiedział beznamiętnie Baker. - Pontiego nie spotkałem, ale widziałem już trupy Lalki i Oczka. Ten ostatni wyszedł na zewnątrz statku, a Lalka… Ktoś zerwał z niej twarz kataną Yamady. Eric nie żyje? Spotkałeś kogoś poza nim?
 
Lechu jest offline  
Stary 18-09-2015, 09:33   #64
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Jakieś przydupasy Oculusa… nic więcej. - pokręcił przecząco głową. - Tylko co z tego, że ubijesz jedną anomalię, skoro z każdym pierdnięciem wypada mu dziesięć kolejnych spod ogona… - westchnął zrezygnowany. - Widziałem nawet gniazdo takich jednych. Przypominają ludzi, ale zachowuję się jak bestie… mutanci może…

- Co do zabijania… Ponti żyje… - zawahał się - A przynajmniej żył, kiedy zgubiłem go z oczu. Nie sądzę jednak, żeby doskwierała mu samotność. - Wyszczerzył się na wspomnienie anomalii rodzących się z przelanej przez Pontiego krwi i kierujących w jego stronę.

- Naprawdę potrzebuję dobrego lekarza… - powtórzył z naciskiem, a twarz wykrzywił mu grymas, gdy rana przypomniała o sobie kolejną falą bólu. - Ten kierunek prowadzi dokądkolwiek? - wskazał za plecy Ghosta. - Tam jest Ponti, trochę trupów i gniazdo - tym razem wskazał za siebie. - I jakieś pieprzone drzwi z zamkiem kodowym, których za cholerę nie wiem jak otworzyć. Tam znalazłem Pontiego… - dodał.

- Skoro on tak bojowo nastawiony nie ma co w jego kierunku iść. - powiedział Duch do Spock’a. - Mam medpaka. Opatrzę Ciebie, a później ruszymy korytarzami, z których przybyłem ja. Nie sprawdziłem wszystkich odnóg chociaż też zatrzymałem się już dwa razy na drzwiach z kodem. W razie co mam kartę włamu, ale hasło i tak znać trzeba. - dodał James. - Z mojej strony nic Ci nie grozi. Nie wykorzystywałbym na Tobie meda, a później czyhał na Twoje życie. Pamiętaj o tym. Kogokolwiek byśmy nie spotkali uważaj… - Baker wyciągnął ze swojego plecaka medpaka i ruszył w kierunku towarzysza. Nie miał zamiaru go tracić. Był pierwszą żywą osobą, którą Ghost spotkał w tych mrocznych korytarzach.

Po dotychczasowym zachowaniu Spocka nie było widać, żeby miał wielką nadzieję na skuteczną pomoc w zakresie opatrzenia paskudnej rany zadanej nożem Pontiego. Marudził o lekarzu, ale tak naprawdę nie wierzył, że wywinie się tym razem spod kosy Kostuchy. Słowa Ghosta zaskoczyły go tak bardzo, że mimo świetnych umiejętności panowania nad emocjami zaskoczenie było doskonale widoczne na jego twarzy. Zmrużył nieco oczy i przekrzywił głowę, ale nie oponował, gdy Baker podszedł do niego z medpakiem. Lufa pistoletu mierzyła w podłogę, a nie gdzieś na prawo od Ghosta jak wcześniej. Dobrze pamiętał, co zrobił Ponti. Czy tym razem też tak się skończy?

Wiedział jednak, że jeśli nie otrzyma pomocy, to nie będzie miał szansy wrócić do gniazda, gdzie znalazł tę dziwną maszynerię. Ani nigdzie indziej - wykrwawi się tutaj raczej wcześniej, niż później. No i Ghost widział pistolet Spocka. Z pewnością zdawał sobie sprawę, że po tym, jak powiedział mu, że ma medpaka to tak naprawdę Spock mógł go zastrzelić i opatrzyć się samemu. Obaj musieli teraz zaufać drugiemu, albo skończą pochlastani nożami i z dziurami po kulach.

A później pojawią się anomalie.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 20-09-2015, 09:17   #65
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 9 -


Z ust leżącej ofiary wyrwał się cichy dźwięk. Nie przypominał ani jęknięcia, ani krzyku – raczej coś na kształt obu tych dźwięków, cichych i ledwie słyszalnych, przemieszanych ze sobą w niespotykanym duecie.

Oculus popuścił uścisk swoich macek i ofiara powoli odzyskiwała kontrolę nad swoim ciałem. Agonalne drgawki ustąpiły miejsca bardziej zbornym ruchom placów, rąk i nóg.

Człowiek wczepił się rozpaczliwie w kratownicę i zaczął pełznąć przed siebie, wlokąc wycieńczone ciało po ziemi. Powoli, z tytanicznym wysiłkiem, ciało przesunęło się o centymetr, potem o kolejny i o jeszcze jeden.

I kiedy ofiara już nabierała świadomości, demon znów przyciągnął ją do siebie, oplótł mackami, zgniatając ciało i jaźń w duchowej pułapce.

Gniotąc, miażdżąc, wysysając.

Zabawa już mu się znudziła. Kot postanowił przetrącić kark myszy i pożreć nie tracąc na nią za wiele czasu.

Byli jeszcze inni do wytropienia.

Ofiara wydała z siebie zduszony jęk i znieruchomiała w uścisku czarnych, przypominających dym splotów.


ROZPRUWACZ #0, TORQUE #3


To było jak impuls, który kazał Rozpruwaczowi zabijać. Ten wewnętrzny przymus, który posłał go na pokład GEHENNY, jako seryjnego mordercę. Jednego z wielu na Terze.
Jak zawsze taktyczny umysł wyrachowanego zabójcy działał, jak trzeba.

Najpierw medpack. Potem zagrożenie.

Substancje neurobiologiczne i zaawansowanie chemicznie zadziałały jak kopniak kofeiny i środków znieczulających, a kiedy pierwsza fala chemikaliów uderzyła w mózg Rozpruwacza, wyjął nóż z ukrycia i zaatakował.

Torque nie był jednak głupcem. Był paranoikiem. Skurwielem nie mniejszym, niż napastnik.

Pchnięcie, które miało go wyeliminować, wrzucić w „objęcia” ścigającej ich anomalii, którą nadal słyszeli za sobą, zamiast wbić się w miękki brzuch, przejechało Torque’a po żebrach.

Torque wyprowadził błyskawiczną kontrę, którą jednak Rozrpuwacz – niesiony na falach endorfiny i amfetaminy – uniknął bez trudu.

Potem wymienili między sobą kilka szybkich, paskudnych cięć i pchnięć, i w końcu jedno z nich weszło w cel.

Torqu’e chrząknął, stęknął, osunął się po ścianie.

Rozpruwacz spojrzał na rękojeść swojego noża wystającą z brzucha ofiary, ocenił ilość wypływającej krwi i zadowolony z efektu odskoczył w tył, a potem popędził korytarzem dalej, zostawiając ciężko rannego Torque’a na korytarzu.

Zwycięzca pojedynku krwawił z jednej nowej rany – paskudnej szramy pozostawionej przez pokonanego wroga na jego policzku. Ale nie przejmował się tym.

Adrenalina i chemia z medpaka czyniły cuda, porównywalne niemal z tymi, jakie na pokładzie GEHENNY wyczyniały anomalie.


SPOCK #2, GHOST #6


Ghost użył medpacka, wstrzykując jego zawartość w Spocka. Potem odsunął się, czekając, aż chemia zacznie działać.

Nie trwało to długo. Medpacki były prawdziwym, trudno dostępnym skarbem GEHENNY. Wyjęte z blaszanych „ciał” załatwionych robotów medycznych i szabrowanych ambulatoriów zawierały w sobie prawdziwe, stworzone na Terze cuda nanobiologii i chemii medycznej.

Spock poczuł się lepiej w niespełna minutę, a zawarte w medpacku substancje zakrzepowe szybko poradziły sobie z krwawieniem.

Będzie żył! To był prawdziwy cud, a ten małomówny więzień-duch był niczym zabłąkany na GEHENNIE święty Mikołaj. I chociaż Spock zdawał sobie sprawę, że dług życia to jeden z poważniejszych, chociaż bardzo rzadko spłacanych długów, teraz jednak się nim nie przejmował.

- Co, do kurwy …

Wyleczony więzień zważył to pierwszy.

Ściany wokół nich zaczęły się zmieniać. Metalowa, doskonale im znana powierzchnia, odbarwiała się, przeistaczała w coś, co trudno było opisać słowami. W jakąś gąbczastą, oślizgłą, organiczną breję, w której – pośród krwi rozciągającej się jak kisiel – widzieli także twarze - rozpuszczone, jakby strawione przez jakiś kwas.

Ta przemiana napływała zewsząd. Od sufitu, od podłogi, od strony, z której przyszedł Spock i od tej, którą przyszedł Ghost.

I nagle, przy dźwiękach, które przypominały rozdarte, oddalone krzyki, jakieś piekielne zawodzenia, korytarz, z którego wyszedł Spock zmienił się jeszcze bardziej. W coś, co śmiało można było nazwać bramą do piekła!

Ujrzeli ciała – różowe i nagie, okrwawione i okaleczone. Ponabijane na dziwne kolce, które wyrosły ze ścian. Ciała czasami całe, czasami tylko ich kawałki – głowy, kończyny i inne fragmenty.

Podłogę zaścielał dywan trupów w rożnym stanie rozkładu i o różnym poziomie okaleczenia. Z tej mięsnej brei ukształtował się w mgnieniu oka potwór. Zamiast ręki miał kościany szpikulec, a w uniesionej lewej ręce, też dziwacznie zdeformowanej, trzymał oddartą ze skóry głowę.

Mogli próbować go powstrzymać lub rzucić się do ucieczki tam, skąd przybył Ghost.


TORQUE #3


Rozpruwacz uciekł i Torque został sam. Próbował się podnieść, ale nie dał rady. Nie czuł bólu. Raczej wkurwienie, że nie dopadł tego drugiego. Ze dał się zaskoczyć. Podejść jak …

Na chwilę chyba odpłynął. Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą … żonę.

- Pomóż mi … proszę…

Kobieta, którą kochał i którą zabił, uśmiechnęła się do niego łagodnie. Wybaczając.

- Pomóż… mi… błagam.

Pochyliła się nad nim. Znów na moment odpłynął. A kiedy otworzył oczy zobaczył nad sobą nie twarz żony, lecz więźnia, który zostawił go tutaj pod ścianą, by zdechł jak pies. Krwawa mgiełka przesłoniła wzrok Torque’a i zaatakował nożem, który nadal trzymał w dłoni. Udało mu się trafić nie w szyję, a w policzek Rozpruwacza, ale gnojek był szybki i zamiast zalać Torque’a swoją krwią, odskoczył w bok.

Twarz Rozpruwacza zmieniła się. Znów widział swoją żonę! I wtedy zrozumiał! Nie było żadnego Rozpruwacza, tylko ta szmata, która bawiła się nim od samego początku. Chciała, żeby cierpiał. Żeby czuł strach przed śmiercią. Nie miało znaczenia, czy robi to ten spedalony demon – Oculus. Suka zdradziła go i musiała umrzeć.

- Potnę cię, kurwo! – wycedził Torque’a tracąc nad sobą kontrolę.

Patrzyła na niego zimno i obojętnie, co tylko napędzało szaleństwo rannego więźnia.

- Potnę cię, jebana kurwo! Zdrajczyni!. Tyle czasu na to czekałem!

Torque odpłynął na fali nienawiści.

- Zajebię cię i wyrucham w twoją martwą pizdę!

A potem żona – demon skoczyła na niego. I wtedy Torque zrozumiał, z kim walczył. Kim był napastnik, który rzucił się na niego.

-Nie, błagam. Nie zabijaj mnie! – krzyczał, lecz było już za późno.

Nóż wbił się głęboko, jeszcze głębiej, w bebechy, rozrywając jelita, tnąc flaki, rozbryzgując wokół strumienie krwi.

ROZPRUWACZ #0


Przeszedł może kilkadziesiąt kroków, gdy za sobą usłyszał ochrypły, pełen bólu wrzask Torque’a. Wrzask, który szybko ucichł.

Niedobrze. Demon zabił go szybko. Dużo za szybko.

Rozpruwacz przyspieszył. Potem zaczął biec.

Wokół niego, na ścianach, pojawiły się cienie. Rozedrgane sylwetki ludzi uciekające w popłochu przed nieznanym zagrożeniem. Niczym wspomnienia wyświetlane prosto na stalowych ścianach.

Chociaż ściany nie były już stalowe. Gdzieś pomiędzy jednym a drugim krokiem Rozpruwacza zmieniły się w coś, co przypominało miękką, cielesną tkankę.

Rozpruwacz usłyszał jakieś hałasy. Odległe krzyki, zniekształcone jak na słabej, jakości audio. Niezrozumiałe.

I wtedy zobaczył przed sobą potwory. Przynajmniej dwa. Zniekształcone, zdeformowane wynaturzenia.


Anomalie polujące na korytarzach? Czy też może kolejny wytwór jego umysłu.

Oculus dopadł go w tamtej celi. Coraz bardziej był tego pewien. I teraz bawi się nim w plątaninie dziwacznych, morderczych majaków. Być może we wspólnej jaźni dzielonej z kilkoma innymi nieszczęśnikami pochwyconymi w sieć tego seryjnego mordercy. Tego demona zrodzonego w piekłach GEHENNY.

Ściany zaczęły pulsować. Galaretowate zwoje wiły się, splatały ze sobą, niczym stado tysięcy oślizgłych, niekończących się węży.
 
Armiel jest offline  
Stary 26-09-2015, 23:44   #66
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Najpierw poczuł drobne ukłucie, gdy sonda medpaka rozpoczęła analizę stanu pacjenta. Kilka sekund później, poprzedzona cichym piknięciem urządzenia igła wbiła się w jego udo uwalniając silną mieszankę witamin, antybiotyków, leków detoksykacyjnych oraz sporą dawkę fibrynogenu i trombiny, których zadaniem było powstrzymanie zagrażającego życiu krwotoku. Wszystko to podlane było przyzwoitą porcją środków przeciwbólowych, na których działanie Spock nie musiał długo czekać.

Nieoczekiwanemu wybawcy skinął głową w niemym podziękowaniu, a kpiące zwykle oczy życiowego prześmiewcy były niespodziewanie poważne. Doceniał to. Doceniał to jak jasna cholera, bo na tym przeklętym statku nie było wielu, którzy postąpiliby podobnie. Może nawet nikt nie zrobiłby tego, co Ghost. Ofiarował mu więcej czasu i kolejną szansę, a do świadomości Spocka powoli trafiało, że ma wobec niego dług. Dług krwi, których w opanowanych przez szaleństwo i anomalie korytarzach Gehenny nabierał wyjątkowego wymiaru.

- Co do kurwy... - nie dokończył, ale wystarczyło do zwrócenia uwagi Bakera na kolejną manifestację anomalii. Korytarz zmieniał się, nabierając cech rodem z podrzędnego horroru. Tylko, że tym razem koszmar nie skończy się wraz z wyjściem z sali kinowej.

Zerwali się na nogi. Spock z pewnym zdziwieniem, ale też zadowoleniem stwierdził, że czuje się naprawdę dobrze. Mógł być to chwilowy stan wywołany krążącą w żyłach mieszanką leków, ale darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Spock z oportunizmu zrobił sobie źródło zarobkowania, dlatego nie zamierzał poświęcać swojemu ozdrowieniu więcej uwagi, a zająć się poważniejszym problemem, który właśnie materializował się na jego oczach.

- Aleś chłopie paskudny... - wymamrotał, cofając się kilka kroków i kierując lufę pistoletu w stronę monstrum.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 27-09-2015, 15:47   #67
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Przepraszam oficjalnie za spóźnienie w tej kolejce...


Mało kto znał Ghosta na tyle aby móc z całą pewnością powiedzieć, że podarowanie medpaka obcemu do niego pasowało. To było w jego stylu. Zabójca był zimny, bezlitosny, ale jego kręgosłup moralny nie pozwalał mu zostawić Spock'a na pewną śmierć. Jako jeden z nielicznych towarzyszy Jamesa on zdawał się być dobrym materiałem na wspólnika na tych zimnych kratownicach, w tych nieprzeniknionych mrokach. Zasłużył na tego medpaka chociaż pewnie nie był tego do końca świadom.

Duch najpierw dostrzegł reakcję uleczonego przez techniczne cacko Spock'a, a dopiero później sam zdał sobie sprawę co się działo. Ściany zaczęły się zmieniać, a ukazujące się czaszki były dla Bakera dziwnie znajome. Czyżby anomalia znowu nawiązywała do matematyki śmierci? Mogłoby tak być w tym początkowym etapie przemiany. Korytarz zmieniał się jednak dalej. Duch czuł się tam dziwnie. Wynaturzenie wywoływało u niego niepewność, którą czuł tylko kilka razy w życiu. Ciała i odosobnione członki ponabijane na kolce były czymś co nie poprawiło samopoczucia Ducha. Zabójca mocniej zacisnął w dłoniach kuszę. Szukał przeciwnika. Dostrzegł go dopiero kiedy cała kratownica pokryta była ciałami. Wróg był wielki, potężnie zbudowany, ze zdeformowana czaszką i dziwnie spiczastymi kończynami. Duch miał mieszane uczucia. Wiedział, że nie mógł się zbyt długo wahać.

Duch nie czekał aż potwór podejmie jakąkolwiek akcję. Zamierzał wykorzystać obecność Spock’a i wspólnie z nim próbować powalić bestie, a jak pierwsze celne ciosy nie będą skuteczne oddalić się korytarzem którym tu trafił.

- Strzelaj. - powiedział do Spock’a spokojnie Baker posyłając w kierunku stwora pierwszy bełt ze swojej kuszy.

- Lepiej wiejmy! - odparł Spock. Mimo to wymierzył i strzelił do humanoidalnej anomalii, nie licząc jednak na skuteczność. - Amunicja przyda się później. Może być ich więcej.

Potwór oberwał, ale nie zrobiło to chyba na nim większego wrażenia. Ghost trafił, podobnie jak Spock. Baker na słowa towarzysza jedynie skinął głową. Faktycznie stwór wydawał się być pancerny, a zatem nie można było sądzić, że uda im się z nim wygrać. Lepiej nie ryzykować dopóki mogli uciec. James ruszył kiedy tylko jego kompan przetrawił jego zgodę na taktyczny odwrót.

- Nie jestem pieprzoną anomalią. Jestem człowiekiem! Poddaje się! Oddam wam wszystko! - usłyszeli krzyczącą bestię.

- Człowiekiem? - zapytał cicho Spock’a towarzysz. - Mój umysł już kilka razy mnie zawiódł w tych korytarzach. Ryzykujemy i próbujemy zwyciężyć nad halucynacją? - zapytał Duch od razu zakładając, że ktoś bawi się ich mózgami niczym rozwydrzone dziecko paluchem w kisielu.

Anomalia utrzymująca, że jest człowiekiem odezwała się ponownie.

- Ej, jesteście anomaliami i mnie wpierdolicie czy ludźmi i się dogadamy?

- Trafiliśmy, ale po nim nic nie widać! Człowiek jęczałby z bólu, a nie rozpoczynał dyskusję. To nie jest człowiek! - odpowiedział Spock, wciąż oddalając się z miejsca pojawienia anomalii. - I skąd miałby wiedzieć, że widzimy anomalię, a nie człowieka?

Ludzie na Gehennie strzelają do siebie nawet częściej, niż do anomalii. - dodał w myślach Spock.

Ghost nie miał zamiaru zrywać kontaktu ze znanym mu Spock’iem na koszt człowieka, którego nie znał. O ile naprawdę był to człowiek. Baker nie mówił już nic tylko biegł trasą obraną przez towarzysza. Jeżeli mieli halucynacje to lepiej dla tamtego “człowieka” aby potrafił sobie poradzić samemu.
 
Lechu jest offline  
Stary 28-09-2015, 22:44   #68
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Szalona myśl, że już dawno jest umierający i jest w chorej rzeczywistości Oculusa obijała się po czaszce serialsa. Odbierała wszelką nadzieję na przetrwanie. Na tym pełnym strasznych dziwności statku było to możliwe a anomalie były czasem zaskakująco ludzkie. Jeśli chodzi o te mroczne strony duszy ludzkiej. Sam John lubił czasem pobawić się z ofiarą, dać jej fałszywą nadzieję. Wiedział, że jeżeli przestanie wierzyć, że jest w prawdziwym świecie a nie chorym koszmarze to umrze. Zwinie się w kłębek i zdechnie.

Z dwiema abominacjami nie miał szans. Nie z samym nożem. Może gdyby miał broń palną. Może wtedy. Nie z samym nożem. Jedna z nich wystrzeliła jakimś kolcem. Pocisk wbił się w tors, John spojrzał zdziwiony nie czując bólu pod wpływem chemii krążącej w jego żyłach. Cofnął się dwa kroki i zaklął.
- Kurwa!
Wtedy pojawiła się w jego głowie kolejna chora myśl. Kolejny płomień nadziei. Przypomniał sobie walkę z Torque, tuż przed tym jak go zabił. Obaj widzieli w sobie anomalie. Była mała szansa, że i teraz ma przed sobą ludzi. A z ludźmi można się dogadać. Powstrzymał samobojczą myśl o szarży i schował nóż. Podniósł obie ręce do góry w geście poddania się.
- Nie jestem pieprzoną anomalią. Jestem człowiekiem! Poddaje się! Oddam wam wszystko!
Stwory, a może ludzie?, zakołysały się. Jedna wydała jakiś krótki dźwięk do drugiej. Czy John słyszał ludzki szept? Ponownie krzyknął:
- Ej, jesteście anomaliami i mnie wpierdolicie czy ludźmi i się dogadamy?
W tym czasie obie anomalie zaczęły szybko się oddalać. I znowu wydawały dźwięki, teraz serials był pewny, że to słowa. Z racji na odległość nie mógł rozróżnić więcej niż pojedyncze słowa. Gdy się upewnił, że tamte nie nabierają miejsca do szarży odetchnął z ulgą. Jego teoria się sprawdzała. Nigdy jeszcze nie słyszał by stwory Gehenny uciekały przed krzyczącym człowiekiem. Coś mamiło ich zmysły. Gorzej, że za każdym razem mógł trafiać na prawdziwą anomalię a uznać ją za człowieka i próbować walki lub negocjacji zamiast spieprzania.
Teraz nie miał już czasu. Spojrzał na kolec i skrzywił się. Jedyną jego szansą na przeżycie była chemia krążąca w żyłach. Czy jednak jeszcze zadziała? Dla pewności oderżnął oba rękawy z kombinezonu. Plan był prosty, wyszarpnąć kolec, jedną z szmat przycisnąć do rany a drugą ją obwiązać. A potem spierdalać. Za sobą Oculusa a przed sobą dwie halucynacje/ludzi/anomalie. Tym razem to niepewne było bezpieczniejsze.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 29-09-2015, 13:15   #69
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 10 -


Ofiara nie ruszała się. Czarne sploty trzymały ją owiniętą szczelnie, niczym w pajęczym kokonie.

Zabawa kończyła się. Demon powoli zaciskał pęta coraz silniej, żarłoczniej. Z ust nieszczęśnika wydobyło się charczenie, niemal przedśmiertne, agonalne rzężenie. Paskudny dźwięk, jaki wydaje z siebie psująca się maszyna.

Ciało wiotczało w uścisku demonicznego dusiciela. Traciło resztki sił, wolę walki, traciło wszystko…

Oculus wsunął się w nie, wcisnął przez najdrobniejsze szczeliny – odbyt, nozdrza, uszy a nawet pory skóry. Tryumfujący domina tor dokonujący ostatecznego aktu gwałtu na pochwyconej ofierze.

SPOCK #2, GHOST #6

Uciekli przed anomalią, lub przed człowiekiem. W gruncie rzeczy nie miało to znaczenia. Nie znali tego czegoś, lub tego kogoś, a to, co nieznane, na Gehennie, stanowiło potencjalne zagrożenie.

Korytarz przed nimi … zmieniał się. Przed nimi, za nimi, wszędzie.

Porastał tkanką, żyłami, biologiczną strukturą kojarzącą się z ciałem organicznym, z gnijącym mięsem.

Coraz trudniej było im biec, bo ta przerażająca przemiana, dotknęła też podłogi i sufitu. Ślizgali się na warstwie organicznych płynów, brnąc do przodu, przed siebie, niczym zaszczute zwierzęta oszołomione tym, co się wokół nich działo.

Ściany, sufit, podłoga – wszystko zdawało się być nastawione do nich wrogo. Chciało ich unieruchomić, złapać w lepkie, cuchnące grzęzawisko.

Mięsnej brei zalegającej podłoże było coraz więcej! Cuchnące cielsko sufitu obniżyło się, te ze ścian napęczniało i po chwili obaj uciekinierzy nie mieli jak się ruszyć. Jedyne, co mogli robić, to brnąć do przodu, przez ciągle zwężające się przejście. Przez cuchnący gównem i zepsutymi zębami, oślizgły, mięsisty koszmar.

Koszmar, który zdawał się nie mieć końca.

ROZPRUWACZ #0


Rozpruwacz odszedł kawałek I zajął się opatrywaniem. Wyjął stalowy kolec, który okazał się być samorodnym bełtem, takim jakich używali niektórzy więźniowie w swoich kuszach. Z dziury w jego ciele popłynęła świeżą strugą krew, pociekła na podłoże, które …

… które eksplodowało niespodziewanie mięsem, żyłami, żywą tkanką!

Serials rzucił się w bok, unikając niespodziewanego ataku wpadł na ścianę i poczuł, że jego plecy zapadają się w coś miękkiego, grząskiego i cuchnącego niczym zepsute mięso zmieszane z wiadrem biegunki.

Szarpnął się, ale nieskutecznie.

Ze ściany wystrzeliły ścięgna, mięso, żyły i coś, czego nawet seryjny morderca nie potrafił nazwać. Te nowe wydzieliny przybrały formę macek, wici, cielesnych „sznurów”, które oplotły więźnia, przycisnęły do grząskiej ściany, unieruchomiły.

Szarpał się dziko, ale jedyne, co osiągnął to zapadnięcie się głębiej w tą mięsistą strukturę.

Jakieś wyrostki, ruchliwe niczym larwy, znalazły drogę przez jego rany pod skórę. Wcisnęły się, wsunęły do krwiobiegu, rozrastały w przeraźliwym, nienaturalnym tempie.

Rozpruwacz czuł, jak ta żywa tkanka, rozrasta się w nim, przedziera przez miękkie żyły, rozrywa arterie, oplata ścięgna i przebija do żywotnych organów spijając krew i inne płyny z jego ciała.

Krzyczałby, gdyby nie to, że z ust wystrzeliły mu kolejne pnącza, kolejne oślizgłe, wijące się, cieliste macki.

Po chwili macki rozerwały miękką tkankę ludzkiego ciała w nierozpoznawalne ochłapy.


SPOCK #2, GHOST #6


Spock i Ghost zostali unieruchomieni w cuchnącej breji. Niezdolni do wykonania jakiegokolwiek ruchu mogli jedynie oczekiwać najgorszego. Przyduszeni odorem i lepką materią, drgającą i pulsującą wyraźnie, jakby obdarzoną życiem.

Poczuli to niemal w tej samej chwili.

Uczucie, że napierająca na nich masa drga, pulsuje i przesuwa ich w dół, niżej i niżej, zaprzeczając jakimkolwiek prawidłom architektonicznym GEHENNY.
Czuli się jak zawartość jelit, powoli przesuwana dalej i dalej, niżej i niżej, aż w końcu – podobnie jak ta właśnie substancja – polecieli w dół.

Upadli na ziemi, zderzając się z … kratownicą. Doskonale im znaną „posadzką” kosmicznego więzienia.

Zimny metal wydawał się tak przyjemnie twardy… w porównaniu do grząskiej masy, której doświadczyli przed chwilą. Tak, materialny i znany.

Po chwili podnieśli się obaj, oszołomieni ekstremalnie intensywnym i odrażającym przeżyciem.

Rozejrzeli się wokół i zobaczyli, że nie znajdują się w ogromnym pomieszczeniu, które Spock poznał od razu.

Tym razem jednak znikły gdzieś potwory. Pozostały tylko ciemne, metalowe ściany i potężne cylindry po bokach oraz jakaś zamknięta kapsuła.
Gdziekolwiek wylądowali, wyglądało to na ważne miejsce.

Nagle zamigotały ekrany, wypełniając się szumem i zakłóceniami, by po chwili spłynąć strumieniami krwi. Jedynymi rozpoznawalnymi znakami były cyfry

0 2 3 5 3 6 4

migające w obłąkanym tempie na monitorach. Zdawały się one wbijać prosto przez oczy do mózgu więźniów.

I nagle go zobaczyli.

To był mężczyzna. Leżał na ziemi, w kałuży krwi, ubrany w uniform więźnia GEHENNY.

Nagle jakaś siła szarpnęła nim w górę, unosząc ciało na niewidzialnych strunach.

Mężczyzna krzyknął i ujrzeli jego twarz. Czy też właściwie jej brak, ponieważ w miejscu, gdzie ludzie mieli twarze, nie było niczego, poza gładką skórą.

- Nie uciekniesz – głos pojawił się znikąd. – Nie możesz uciec.

Na ekranach zaczęły pojawiać się kolejne obrazy.

- Nawet nie wiesz, kim byłeś. Kim jesteś. Nie wiesz!

Człowiek bez twarzy jęknął. Wrzasnął, zduszonym głosem.

- Wymyśliłeś ich sobie 0235364 nie wiedząc, kim byłeś? Liczyłeś, że mnie przechytrzysz? Że się nie poznam na twojej sztuczce.

Ekrany pokazały kolejne obrazy….

… atak Oculusa.


0235364


- Uciekaj!

To była Szamanka. Dobrze ją znał. Zawsze miała nosa.

- Zaraz będzie za późno.

Krzyki. Wrzaski. Anomalie wdarły się do sektora.

Pobiegł, razem tłumem więźniów wybiegających ze swoich cel.

Spanikowanych. Zaszczutych. Pożeranych – jeden za drugim – przez swoje wewnętrzne demony.

Oculus. Wizje, których nie ma.

Uciekał przed siebie. Biegł pośród spanikowanych ludzi, których twarze wydawały mu się znajome.

Lulu. Tak! Znów ten cholerny Lulu! Szamanka! Fixer! Zanzibar!

Widział, jak na Fixera skacze jakaś kreatura, wgryzając się w gardło. Widział tryskającą krew, zabryzgującą wszystko wokół. Widział, jak Zanzibar przebiega kilka kroków, a potem pada próbując bez skutku powstrzymać wylewające się z niego flaki.


Lulu. Popchnął go Lulu. Upadł. Lulu też….

Szamanka…

Podała mu dłoń!

- Wstawaj!

Podała mu dłoń!

Ale on jej nie podjął. Nie dał rady pochwycony przez macki demona! Więc go zostawiła. Pośród konających, pośród umierających.

To był jego numer: 0235364. Numer więźnia na GEHENNIE.

Znał swój numer!

Znał swój numer!

Oculus zadrżał.

Ofiara zadrżała.

Poruszyła ręką… wyciągając ją przed siebie.


SPOCK #2, GHOST #6

Mężczyzna bez twarzy poruszył się.

Wyciągnął przed siebie dłoń…

… Jeden z nich.

To jeden z nich był tym człowiekiem.

Pozostali, ci co "zginęli" - nie istnieli. Nie było ich. Nigdy ich nie było! Nie było zagrożonego sektora. Nie było wyprawy. Tylko walka z Oculusem.

Jak on się nazywał?

Gdyby to wiedział, gdyby się zdecydował, mógłby żyć…

Jeden…

Prawdziwy…

Który?
 
Armiel jest offline  
Stary 30-09-2015, 12:48   #70
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Te cyfry… Zamiast jednej ósemki są dwie trójki. - powiedział do Spock’a drugi z więźniów. - Widywałem je już kilka razy. W jednej celi, na korytarzach i w mej głowie. - dodał po chwili Duch. - To ja jestem 0235364. Jak mówiłem nie zamachnę się na Ciebie Spock. Nie mam całkowitej pewności, ale kto by nim nie był lepiej jak zachowamy spokój na wypadek gdyby to była kolejna iluzja. Kolejna mara czy przekręt. - cokolwiek by się nie działo Baker chciał zachować rozsądek i spokój.

Spock potrząsnął przecząco głową. - Takim samym numerem otworzyłem tamte drzwi... - odpowiedział, ale jego głos był głuchy, jakby nad czymś intensywnie rozmyślał. - Ja widziałem to wcześniej… teraz znowu... - zaczął mówić, wypluwając z siebie słowa coraz szybciej i szybciej. - Sektora nie ma. Wszyscy zginęli - Lulu, Szamanka, Fixer zagryziony przez anomalię, a zaraz po nim Zanzibar. Wszyscy! Nie ma dokąd wracać, słyszysz!? - prawie krzyczał, ale nagle jego głos uspokoił się. - Nie ma dokąd wracać, nie ma jak uciekać... - powiedział cicho, a Ghost zdał sobie sprawę, że spogląda w czerń oksydowanej dziesięciomilimetrowej lufy wymierzonej w jego głowę. Nie miał szans. Mógł być szybki, cholernie szybki, ale żaden człowiek nie jest szybszy od wystrzelonego pocisku.

- Jeśli nie istniejemy, to po co uciekać?! - Głos Spocka zapłonął gniewem, którego zwykle próżno było szukać u tego wiecznie wyszczerzonego osobnika. Zły był, ponieważ właśnie obdarto go z marzeń, które trzymały go przy życiu od początku pobytu na Gehennie. Do tej pory uporczywie trzymał się myśli, że uda mu się stąd uciec. To była tylko kwestia czasu, a on musiał tylko zrobić wszystko, żeby przetrwać do tego właściwego momentu. Właśnie dowiedział się, że ta właściwa chwila może nigdy nie nadejść. Że wszystko co tutaj przeżył nie ma znaczenia i jest oszustwem... majakiem ofiary dręczonej przez Oculusa.

- Nie żyjesz... nie ma cię... - powiedział do Ghosta. Palec drgnął na spuście. - Mnie też tu nie ma... - ostatnie słowa utonęły w huku wystrzału. Energia kinetyczna pocisku szarpnęła głową Spocka, a w stronę ściany korytarza po jego lewej stronie pomknęła krwawa chmura. We wciąż otwartych oczach współwięźnia Ghost dojrzał to samo niespodziewanie poważne spojrzenie, które pamiętał sprzed kilku minut, gdy ratował mu życie za pomocą medpaka. Nim zamknął powieki dosłownie na chwilę pojawił się w nich cień rozbawienia.

Uderzenie serca później ciało Spocka osunęło się na kratownicę korytarza.

Gasnąca jaźń Aidana Becketta zwanego Spockiem odczuwała radość z kilku powodów. Po pierwsze sam wybrał formę i termin zakończenia podróży Gehenną. Po drugie - spłacił dług wobec Ghosta. Po trzecie, będące przyczyną rozbawienia - to nie z jego dupy Oculus zrobi teraz jesień średniowiecza, o czym Ghost niewątpliwie przekona się za chwilę.

Spock uciekł.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 30-09-2015 o 17:29.
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172