Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2015, 20:00   #8
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Zakon, okolice Ravenstein

Brat Volans, furtian w zakonie Vereny od dziecka odznaczał się czułym słuchem. Nawet teraz, gdy wiele już lat upłynęło a jesień jego życia podobnie jak aktualna pora roku powoli przechodziła w zimę wielu młodych mogło pozazdrościć mu czułości zmysłów. Wilgotny opar idący od pobliskiej rzeki Lud zasnuwał okolicę opactwa a szarówka przedświtu mamiła wzrok jednak Volans bez trudu wnioskując z odległego jeszcze dźwięku kopyt ocenił że w stronę furty zmierza pojedynczy lekkozbrojny jeździec na długo nim dostrzegł go na wąskiej ścieżce. O tej porze mógł to być tylko posłaniec, gość dość niezwykły. Owszem, posłańcy przybywali od czasu do czasu nawet do tak skromnego zakonu jednak zwykle wiadomości powierzane były braciom pielgrzymującym. Wynajęcie konnego posłańca nie było rzeczą tanią więc albo wiadomość była pilna, albo pochodziła od kogoś bogatego. Większość akolitów poza tym że nie mogła utrzymywać kontaktu z rodzinami to na dodatek nie pochodziła ze zbyt bogatych rodzin więc adresatem posłannictwa mógł być albo opat Alberich Falkauge, weteran wielu walk z chaosem którego sława może i nie zataczała szerokich kręgów wśród prostego ludu jednak była dość rozległa wśród tych parających się eliminowaniem plugastwa albo Wróbel.

Volans westchnął ciężko i rozkaszlał się odsuwając skobel w furcie. Ostatnio napady kaszlu odzywającego się bólem w klatce piersiowej zdarzały się coraz częściej i nie pomagała na nie nawet ziołowa nalewka produkowana przez zakonników. Ataki trwały coraz dłużej i coraz trudniej było się po nich pozbierać jednak stary zakonnik nie zamierzał rezygnować ze swojej funkcji tak długo jak tylko będzie w stanie sprawować swe obowiązki. Nim porzucił swe świeckie życie by dołączyć do zakonu był klucznikiem w majątku ziemskim arystokraty więc doskonale rozumiał że powierzenie komuś kluczy jest oznaką największego zaufania. Posłaniec nawet jeśli był zdziwiony faktem że furta czekała już otwarta nie okazał tego w żaden sposób, wprowadził wierzchowca na dziedziniec i przywiązał do słupa. Stary zakonnik otaksował spojrzeniem przybysza jednak nie był w stanie ocenić do kogo z dwóch potencjalnych odbiorców miał dostarczyć swoją wiadomość; nie było to jednak problemem. O tej porze obydwaj mężczyźni jak zwykle zajęci byli treningiem

- Znajdziesz go na małym dziedzińcu.
- Nie powiedziałem jeszcze do kogo przybyłem
- w głosie posłańca dało się usłyszeć zdziwienie
- I nie musiałeś. Kieruj się odgłosami walki

***

- A więc Kruk… Jeśli dobrze pamiętam to poznałeś go w trakcie śledztwa w Worlitz, tak?

W refektarzu pachniało grzanym winem z korzeniami którym dwójka mężczyzn raczyła się po treningu. Co prawda zahartowane ciała zakonników tak łatwo nie poddawały się przeziębieniu jednak ostrożności nigdy nie było za wiele a połączenie rozgrzania walką z lodowatym porannym wichrem stwarzało pewne ryzyko. Starszy, opat Alberich, był wysoki i potężnie zbudowany a czarne włosy i ostre rysy dodatkowo poznaczone bliznami nadawały mu srogi wygląd. W sztywnych ruchach dało się poznać doświadczonego żołnierza a ton głosu wskazywał że nawykł do posłuchu. Młodszy, Wróbel, z dwójki był jeszcze wyższy, jednak prawdopodobnie ważył mniej niż jego towarzysz. Szczupły, by nie powiedzieć chudy wydawał się zbudowany z samych mięśni i ścięgien a potargane bure włosy nadawały mu niechlujny wygląd. Szaroniebieskie oczy patrzyły jednak na świat z uwagą a gdy odpowiedział jego głos okazał się dość cichy

- Owszem, pomogliśmy sobie nawzajem. Działa na rzecz Vereny nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy, chociaż czasem cechuje go niepotrzebna litość
- Litość?
- Zgadza się. Czasem pomaga tym, którym pomóc nie można. Tym, którzy nie potrafią pomóc sobie sami
- Litość nie jest słabością Wróblu. Czasem w ten sposób próbujemy udowodnić samym sobie że jesteśmy lepszymi ludźmi. Uważaj na tych, którzy są litościwi bo nigdy nie wiesz jakie skrywają za tym intencje ale nie uznawaj tego za słabość. Czy mogę zobaczyć tą wiadomość?
- Oczywiście


Opat rozwinął pergamin i odczytał

Cytat:
"Drogi towarzyszu. Mam nadzieję, że list ten zastanie Ciebie w Ravenstein. Obecnie znajduję się w Altdorfie i natknąłem się na sprawę, która może Ciebie zainteresować. Będę niezmiernie wdzięczny jeżeli niezwłocznie przybędziesz i po zapoznaniu się z nią podzielisz się swoimi spostrzeżeniami. Pytaj o mnie w gospodzie "Czerwony dyliżans".
Niechaj Sigmar prowadzi Twe ramię a Verena rozświetla drogę.
Kruk"
- Zamierzasz jechać, prawda?
- Tak. Duma Kruka nie pozwoliłaby wysłać takiej wiadomości gdyby sprawa nie była poważna
- Jedź zatem, niech prowadzi Cię mądrość Vereny


Trzy korony, Altdorf

Droga powrotna zdawała się być jeszcze dłuższa i bardziej zawiła, niż kiedy szli ulicami godzinę wcześniej. W tym czasie, od drużyny odłączył się Krieg, który bez podania powodu, zniknął między ciasnymi zabudowaniami ulicy biedoty. Podobnie postąpiła Liapola, która skręciła na ulicę prowadzącą na niewielki cmentarzyk. Reszta drogi minęła bez przeszkód i cała szóstka bezpiecznie znalazła się pod Trzema Koronami.

Pożegnawszy się z Edmundem, awanturnicy przekroczyli drzwi karczmy. Słaby płomień jarzył się jeszcze w palenisku, zaś spasiony karczmarz Eugen drzemał na ladzie. Jednak jedno czuje oko, niemrawo łypnęło na awanturników spod powieki. Reszta niewielkiej sali wydawała się równie senna. Walące się po podłodze kufle i ochłapy jedzenia nie zostały jeszcze uprzątnięte, zaś dwójka cherlawych bywalców rozmawiała dyskutowała o czymś półgłosem przy stoliku na środku sali.

- Chceta czego? – zapytał karczmarz, unosząc się niezdarnie znad blatu. – W antałku została resztka piwa. Jak chcecie tu siedzieć to dołóż ta któryś drwa do ognia. I nie hałasować mi tu.
- To nalej nam wszystkim.

Kruk podszedł do kontuaru. Większość gotówki zostawił w swoim pokoju, chodzenie z brzęczącym mieszkiem było głupotą ale spokojnie mógł sobie pozwolić na postawienie kolejki. Eugen leniwym ruchem pozbierał monety od Kruka, po czym nieśpiesznie napełnił pięć kufli. Szermierz zapłacił zabrał swoje piwo i usiadł w pewnym oddaleniu od dwójki gości. Poczekał aż reszta się dosiądzie i wzniósl toast:

- Za powodzenie w naszym przedsięwzięciu
- Za powodzenie
- po raz pierwszy od dłuższego czasu odezwał się Wróbel

Eckhart uniósł kufel ku reszcie, dołączając do toastu.

- Za powodzenie! - gromko zawołał Ludwig i upił z kufla długi łyk. - Nie owijajmy w bawełnę, do rzeczy przejdźmy. Co myślicie, panowie mili, o naszym pracodawcy?

Kruk również się napił i odpowiedział:

- Płaci i ma zamiar dorwać to coś co poluje na jego ludzi. A to czym się zajmuje na codzień nie wiele mnie obchodzi. Bardziej mnie interesuje jak dzielimy się obowiązkami?
- Mam znajomego, który o zaginięciach biedoty miejskiej wiedzieć coś może z pierwszej ręki. - Otto wzruszył ramionami. - W Altodrfie mam też dwóch braci, ale mnie nie wiedzieć czemu nie lubią. No i do niczego się nie przydadzą, chyba, że na zanętę dla tej… bestii. Jeden landsknechtem bywał, ale na psy zszedł i do rynsztoka wpadł - objaśnił. - A drugi jest żakiem, filozofem, a wiadomo, że ci z przyrodzenia ino do chlania się nadają. W każdym razie, popytam wśród biedoty.
- Moim zdaniem to dobry pomysł. Ale czasy niespokojne i w pojedynkę lepiej nie chodzić. Ja poszukam tego pobory podatków. Jeśli zaś chodzi o sprawdzenie magazynu, chociaż Sigmar jeden wie co za ślady mogą tam ciągle być, to nie znam do tego nikogo lepszego od Wróbla.
- Zaryzykuję - Ludwig machnął lekceważąco dłonią. Być może rzeczywiście nic nie ryzykował, albo miał podstawy, by być pewnym swego bezpieczeństwa. - A kim jesteś Wróblu, że tak sobie oko wprawiłeś? - zwrócił się do kompana Kruka.
- Kruk znacznie przesadza Ludwigu - Wróbel uśmiechnął się delikatnie - Jestem tylko sługą w świątyni Vereny a przez wzgląd na różnice pomiędzy nami zdarzało mi się wyciągać inne wnioski niż jemu przychodziły do głowy.
- Chętnie, któremuś z was mogę po towarzyszyć, jeśli towarzystwo prostego żołnierza nie będzie wadzic?
- wtrącił Lang.
- Towarzystwo żołnierza będzie mile widziane - odpowiedział Wróbel - zwłaszcza że sama okolica magazynu może nie należeć do najbezpieczniejszych.
- Czyli postanowione - uniósł kufel w kierunku Wróbla - odwiedzimy magazyn. Rozumiem, że pójdziemy tam z rana? - chciał się upewnić co do intencji kompana.
- Zgadza się. Nie ma co marnować dnia
- I ja pójdę. - Odezwał się wreszcie milczący dotąd Kuhn. - To jedyne do tej pory potwierdzone miejsce zaginięcia. Na dodatek zaginieni nie byli anonimowi - ich… współpracownicy - zaakcentował to słowo - mogą przekazać jakieś wieści na ich temat. Może mieli wrogów, chadzali do jednego burdelu, albo pospołu chcieli wyrolować swoich szefów? Powodów mogło być mnóstwo. - Stwierdził. - Albo i żadnego. - Dodał po chwili.
- To powodzenia wam życzę. - Ludwig odchylił się na krześle. - Spotkajmy się jutro wieczorem, tu, gdzie teraz jesteśmy. Wymienimy informacje i ustalimy, co dalej.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline