Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2015, 09:17   #65
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 9 -


Z ust leżącej ofiary wyrwał się cichy dźwięk. Nie przypominał ani jęknięcia, ani krzyku – raczej coś na kształt obu tych dźwięków, cichych i ledwie słyszalnych, przemieszanych ze sobą w niespotykanym duecie.

Oculus popuścił uścisk swoich macek i ofiara powoli odzyskiwała kontrolę nad swoim ciałem. Agonalne drgawki ustąpiły miejsca bardziej zbornym ruchom placów, rąk i nóg.

Człowiek wczepił się rozpaczliwie w kratownicę i zaczął pełznąć przed siebie, wlokąc wycieńczone ciało po ziemi. Powoli, z tytanicznym wysiłkiem, ciało przesunęło się o centymetr, potem o kolejny i o jeszcze jeden.

I kiedy ofiara już nabierała świadomości, demon znów przyciągnął ją do siebie, oplótł mackami, zgniatając ciało i jaźń w duchowej pułapce.

Gniotąc, miażdżąc, wysysając.

Zabawa już mu się znudziła. Kot postanowił przetrącić kark myszy i pożreć nie tracąc na nią za wiele czasu.

Byli jeszcze inni do wytropienia.

Ofiara wydała z siebie zduszony jęk i znieruchomiała w uścisku czarnych, przypominających dym splotów.


ROZPRUWACZ #0, TORQUE #3


To było jak impuls, który kazał Rozpruwaczowi zabijać. Ten wewnętrzny przymus, który posłał go na pokład GEHENNY, jako seryjnego mordercę. Jednego z wielu na Terze.
Jak zawsze taktyczny umysł wyrachowanego zabójcy działał, jak trzeba.

Najpierw medpack. Potem zagrożenie.

Substancje neurobiologiczne i zaawansowanie chemicznie zadziałały jak kopniak kofeiny i środków znieczulających, a kiedy pierwsza fala chemikaliów uderzyła w mózg Rozpruwacza, wyjął nóż z ukrycia i zaatakował.

Torque nie był jednak głupcem. Był paranoikiem. Skurwielem nie mniejszym, niż napastnik.

Pchnięcie, które miało go wyeliminować, wrzucić w „objęcia” ścigającej ich anomalii, którą nadal słyszeli za sobą, zamiast wbić się w miękki brzuch, przejechało Torque’a po żebrach.

Torque wyprowadził błyskawiczną kontrę, którą jednak Rozrpuwacz – niesiony na falach endorfiny i amfetaminy – uniknął bez trudu.

Potem wymienili między sobą kilka szybkich, paskudnych cięć i pchnięć, i w końcu jedno z nich weszło w cel.

Torqu’e chrząknął, stęknął, osunął się po ścianie.

Rozpruwacz spojrzał na rękojeść swojego noża wystającą z brzucha ofiary, ocenił ilość wypływającej krwi i zadowolony z efektu odskoczył w tył, a potem popędził korytarzem dalej, zostawiając ciężko rannego Torque’a na korytarzu.

Zwycięzca pojedynku krwawił z jednej nowej rany – paskudnej szramy pozostawionej przez pokonanego wroga na jego policzku. Ale nie przejmował się tym.

Adrenalina i chemia z medpaka czyniły cuda, porównywalne niemal z tymi, jakie na pokładzie GEHENNY wyczyniały anomalie.


SPOCK #2, GHOST #6


Ghost użył medpacka, wstrzykując jego zawartość w Spocka. Potem odsunął się, czekając, aż chemia zacznie działać.

Nie trwało to długo. Medpacki były prawdziwym, trudno dostępnym skarbem GEHENNY. Wyjęte z blaszanych „ciał” załatwionych robotów medycznych i szabrowanych ambulatoriów zawierały w sobie prawdziwe, stworzone na Terze cuda nanobiologii i chemii medycznej.

Spock poczuł się lepiej w niespełna minutę, a zawarte w medpacku substancje zakrzepowe szybko poradziły sobie z krwawieniem.

Będzie żył! To był prawdziwy cud, a ten małomówny więzień-duch był niczym zabłąkany na GEHENNIE święty Mikołaj. I chociaż Spock zdawał sobie sprawę, że dług życia to jeden z poważniejszych, chociaż bardzo rzadko spłacanych długów, teraz jednak się nim nie przejmował.

- Co, do kurwy …

Wyleczony więzień zważył to pierwszy.

Ściany wokół nich zaczęły się zmieniać. Metalowa, doskonale im znana powierzchnia, odbarwiała się, przeistaczała w coś, co trudno było opisać słowami. W jakąś gąbczastą, oślizgłą, organiczną breję, w której – pośród krwi rozciągającej się jak kisiel – widzieli także twarze - rozpuszczone, jakby strawione przez jakiś kwas.

Ta przemiana napływała zewsząd. Od sufitu, od podłogi, od strony, z której przyszedł Spock i od tej, którą przyszedł Ghost.

I nagle, przy dźwiękach, które przypominały rozdarte, oddalone krzyki, jakieś piekielne zawodzenia, korytarz, z którego wyszedł Spock zmienił się jeszcze bardziej. W coś, co śmiało można było nazwać bramą do piekła!

Ujrzeli ciała – różowe i nagie, okrwawione i okaleczone. Ponabijane na dziwne kolce, które wyrosły ze ścian. Ciała czasami całe, czasami tylko ich kawałki – głowy, kończyny i inne fragmenty.

Podłogę zaścielał dywan trupów w rożnym stanie rozkładu i o różnym poziomie okaleczenia. Z tej mięsnej brei ukształtował się w mgnieniu oka potwór. Zamiast ręki miał kościany szpikulec, a w uniesionej lewej ręce, też dziwacznie zdeformowanej, trzymał oddartą ze skóry głowę.

Mogli próbować go powstrzymać lub rzucić się do ucieczki tam, skąd przybył Ghost.


TORQUE #3


Rozpruwacz uciekł i Torque został sam. Próbował się podnieść, ale nie dał rady. Nie czuł bólu. Raczej wkurwienie, że nie dopadł tego drugiego. Ze dał się zaskoczyć. Podejść jak …

Na chwilę chyba odpłynął. Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą … żonę.

- Pomóż mi … proszę…

Kobieta, którą kochał i którą zabił, uśmiechnęła się do niego łagodnie. Wybaczając.

- Pomóż… mi… błagam.

Pochyliła się nad nim. Znów na moment odpłynął. A kiedy otworzył oczy zobaczył nad sobą nie twarz żony, lecz więźnia, który zostawił go tutaj pod ścianą, by zdechł jak pies. Krwawa mgiełka przesłoniła wzrok Torque’a i zaatakował nożem, który nadal trzymał w dłoni. Udało mu się trafić nie w szyję, a w policzek Rozpruwacza, ale gnojek był szybki i zamiast zalać Torque’a swoją krwią, odskoczył w bok.

Twarz Rozpruwacza zmieniła się. Znów widział swoją żonę! I wtedy zrozumiał! Nie było żadnego Rozpruwacza, tylko ta szmata, która bawiła się nim od samego początku. Chciała, żeby cierpiał. Żeby czuł strach przed śmiercią. Nie miało znaczenia, czy robi to ten spedalony demon – Oculus. Suka zdradziła go i musiała umrzeć.

- Potnę cię, kurwo! – wycedził Torque’a tracąc nad sobą kontrolę.

Patrzyła na niego zimno i obojętnie, co tylko napędzało szaleństwo rannego więźnia.

- Potnę cię, jebana kurwo! Zdrajczyni!. Tyle czasu na to czekałem!

Torque odpłynął na fali nienawiści.

- Zajebię cię i wyrucham w twoją martwą pizdę!

A potem żona – demon skoczyła na niego. I wtedy Torque zrozumiał, z kim walczył. Kim był napastnik, który rzucił się na niego.

-Nie, błagam. Nie zabijaj mnie! – krzyczał, lecz było już za późno.

Nóż wbił się głęboko, jeszcze głębiej, w bebechy, rozrywając jelita, tnąc flaki, rozbryzgując wokół strumienie krwi.

ROZPRUWACZ #0


Przeszedł może kilkadziesiąt kroków, gdy za sobą usłyszał ochrypły, pełen bólu wrzask Torque’a. Wrzask, który szybko ucichł.

Niedobrze. Demon zabił go szybko. Dużo za szybko.

Rozpruwacz przyspieszył. Potem zaczął biec.

Wokół niego, na ścianach, pojawiły się cienie. Rozedrgane sylwetki ludzi uciekające w popłochu przed nieznanym zagrożeniem. Niczym wspomnienia wyświetlane prosto na stalowych ścianach.

Chociaż ściany nie były już stalowe. Gdzieś pomiędzy jednym a drugim krokiem Rozpruwacza zmieniły się w coś, co przypominało miękką, cielesną tkankę.

Rozpruwacz usłyszał jakieś hałasy. Odległe krzyki, zniekształcone jak na słabej, jakości audio. Niezrozumiałe.

I wtedy zobaczył przed sobą potwory. Przynajmniej dwa. Zniekształcone, zdeformowane wynaturzenia.


Anomalie polujące na korytarzach? Czy też może kolejny wytwór jego umysłu.

Oculus dopadł go w tamtej celi. Coraz bardziej był tego pewien. I teraz bawi się nim w plątaninie dziwacznych, morderczych majaków. Być może we wspólnej jaźni dzielonej z kilkoma innymi nieszczęśnikami pochwyconymi w sieć tego seryjnego mordercy. Tego demona zrodzonego w piekłach GEHENNY.

Ściany zaczęły pulsować. Galaretowate zwoje wiły się, splatały ze sobą, niczym stado tysięcy oślizgłych, niekończących się węży.
 
Armiel jest offline