Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2015, 23:13   #523
archiwumX
 
Reputacja: 1 archiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputację
Felix wyszedł z salonu Victora i minął Gregora który tylko kiwnął mu głową jakby na pożegnanie. Po otwarciu kolejnych drzwi, łowca poczuł na sobie nieprzyjemne zimno. Ale że zdążył porządnie zjeść, ogrzać się i odpocząć to nie było mu aż tak źle. Ludzi na ulicy nie było zbyt wiele, dzieci tym bardziej, musiały siedzieć w domach. Spotykał co prawda pojedyncze sztuki lecz ewidentnie gdzieś się spieszyły. Jedynym miejsce gdzie było więcej ludzi i dzieci była karczma i jej okolice

Felix nie mając innego pomysłu podszedł do jednego dziecka, które goniło nie wiadomo gdzie i niby niechcący z nim zderzył:

- Oj! Przepraszam!

Dziecko wyglądało normalnie, choć było delikatnie przestraszone.

- Oh, nie, nic się nie stało.

Felix podał dziecku rękę i pomógł mu wstać, a następnie zbierać to co się wysypało mu z rąk przy zderzeniu:

- Mogę ci pomóc z tymi rzeczami? Gdzie z nimi idziesz?
- A nie, nie trzeba. Skoczyłem tylko po jedzenie do karczmy. W domu czekają moi rodzice i rodzeństwo. Także … muszę się pospieszyć

Dziecko nie wyglądało jakby cokolwiek ukrywało, a jego zdenerwowanie mogło wynikać z tego że właśnie na kogoś wpadł.

- Skoro się spieszysz to chętnie ci pomogę… - tu młody człowiek zmarszczył czoło - Czy to prawda, że całe jedzenie wioski jest w karczmie?

- A, jeśli chcesz, to czemu nie - dziecko się uśmiechnęło. Nazywam się Martin, a Ty? Jedzenie, hm … to zależy. Mamy jedzenie wszędzie, są młyny i domy dla świnek i inne takie. U Pana Victora to jadło jest już zrobione, wystarczy wziąć.

Felix zbierał jedzenie przy okazji mu się przyglądając…
- A ja jestem Felix i przybyłem niedawno z grupą z wioski Armutsiedlung , której bardzo brakuje jedzenia… i dlatego przypadło nam zadanie otworzenia szlaku handlowego.
- Yyy. ok - dziecko ponownie się uśmiechnęło - my też szukamy poszlaków, znaczy jeszcze jakis czas temu ich szukaliśmy, w sensie dorośli szukali. Ale mówili że nie mogli znaleźć. A co to są te szlaki? To to samo co poszlaki? - dziecko mogło być za młode aby zrozumieć pewne słowa i sytuacje.

Brak obeznania dziecka sytuacji i języka jeszcze większy niż u Felixa był wielką przeszkodą, ale młody łowca się łatwo się nie poddaje:
- Szlak handlowy to jest coś takiego dzięki czemu będziemy mogli wymieniać część miodu i ziół, których mamy całe mnóstwo za część waszego jedzenia… a poszlaki to chyba coś w rodzaju tropów?

- A, no jo! No tak, mówili że tropów szukali, że źłe … że zło ...że … no szukali ich i nie mogli znaleźć. A, czemu chcecie się wymieniać?
- Szukaliście tropów zła? Chodzi o mutanty? A dlaczego chcemy się wymieniać? A no tak się złożyło, że głód zagląda nam w oczy…

- Tak, tak, tego właśnie szukali. Mutanty są złe, bardzo źle robią. Tata mówi że trzeba się przed nimi bronić. Nawet już go pobili, dlatego ja musiałem iść po jedzenie. Tata jest dzielny, ale nie za bardzo może się ruszać. A jeśli jesteście głodni to Pan Victor napewno Wam da. On jest dobrym człowiekiem, tata mówi że on nas wszystkich obroni bo jest silny, dzielny i sprawiedliwy.

Gdy już chłopcy pozbierali jedzenie i już mieli ruszyć ku domowi Martina Felix przystanął i zwrócił ku towarzyszowi głowę z wymalowaną na niej nietęgo miną:
- Twój tata widział mutanty? Co o nich mówił? I czy naprawdę wszystkich biją?

- No widział, właściwie nawet ja widziałem. Wyglądają strasznie! Tata kazał nam się schować w piwnicy ale jeden z nich nas znalazł. Tata nas bronił ale ich była trójka, chcieli go wyciagnąć, ale nasz somsiad z synem mu pomogli. Tata teraz leży w łóżku… -dziecko urwało swoją opowieść i obróciło głowę - chodzmy już.

Felix posłuchał Martina i zanim ruszył. Gdy poczuł, że towarzysz ma siłę znowu rozmawiać się odezwał:
- Mówiłeś, że tropiliście mutanty. Może twój tata opowiadał coś na ten temat?
- Nie, mój tata nie tropił. Nie zna się na tym, on jest młynarzem a nie łowczym. Wiedział tylko że ktoś z wsi tropił, zasłyszam od somsiadów.
- Aha… - ten fakt Felixa trochę zasmucił - Czyli on robi chleb? A Pan Victor co mówi o tej całej historii?

- Tak, chlebek, pracuje w młynie, miele monkie a później w piekarni piecze chlep. Nie wiem co mówił Pan Victor dokładnie, był zły. Najlepiej spytaj kogoś dorosłego.
- To dobry pomysł, a dopóki co może pogadamy na inny temat?

Dzieci szły jedną z główniejszych dróg rozmawiając o wszystkim i o niczym. Felix dowiedział się wielu rzeczy jednakże żadna z nich nie była istotna, łowca podtrzymywał rozmowę aby nie stracić zainteresowania dziecka. Po drodze minęli sporo chat, nie wyróżniały się zbytnio od siebie, urządzone były skromnie, lecz solidne. Jedynie karczma/dom Victora wyglądał na zdecydowanie lepszy i większy.

Po dotarciu na miejsce Martin zapukał dwukrotnie w drzwi i zaraz po tym wszedł, nie czekając na odpowiedz. W środku stała kobieta, a pod jedną ze ścian stało łózko, na którym leżał Pan domu. Nie wyglądał tragicznie, lecz widać było ból w jego oczach. Kobieta wzięła jedzenie od dziecka i położyła je na stół.

- Widzę że przyszedłeś z kolegą - zwróciła się do Martina.
- Jak się nazywasz? Nie kojarzę Cię? Gdzie są Twoi rodzice?

- Ja nazywam się Felix… Niedziwota, że mnie Pani nie kojarzy, bo niedawno co przyszłem z kompanią przyjaciół z wsi Armutsiedlung w sprawie szlaku handlowego. A moi rodzice… nie żyją. Właśnie z powodu sieroctwa zostałem przyjęty w skład grupy.

- O boże! I Ty taki mały? Przecież jeszcze dziecko. Tak cię wygonili ze wsi bo karmić Cię nie miał kto?!?

Reakcja poczciwej kobiety przeraziła Felixa:

- To nie do końca tak! Sam chciałem iść z nimi na wyprawę. A co do jedzenia to, to…prawdę mówiąc głód zagląda w oczy nam wszystkim.
- Oj tam oj, przecie Ty sam nie wiesz czego chcesz, ach ci ….

Kobieta najwyraźniej nie słuchała Felixa, histeryzowała, a dopiero gdy usłyszała słowo “głód” ogarnęła się i siłą chciała wepchnąć chłopakowi jedzenie do ust. Na szczęście w porę odezwał się Pan domu.

- Kobieto, zostaw go w spokoju, przecież widać że nie ma ośmiu lat. Skoro tu jest i przeżył to znaczy ze sobie radzi, tak? No, to idź do młodych, daj im jadła i nie krzycz mnie nad uchem, głowa mnie boli.

Kobieta pomarudziła jeszcze chwilę i wraz z Martinem poszła do innego pomieszczenia, chciała za sobą pociągnąć również Felixa lecz mężczyzna zatrzymał go gestem przy sobie

- A wiec mów, co chciałeś? - chory patrzył na łowcę w dziwny, lecz miły sposób

Reakcje kobiety stawiały Felixa w coraz gorszej sytuacji, ale ojciec Martina pomógł Felixowi zażegnać kryzys, a następnie zaczęła się męska rozmowa:

- To że tu jestem to czysty przypadek… Podczas spotkania z Victorem Gutmannem zrobiło mi się trochę duszno i wyszłem z karczmy, aby pospacerować. I wtedy przez nieuwagę potrąciłem Martina i wszystko wypadło mu z rąk. Pomogłem mu to pozbierać i jakoś tak się zgadało, że przyszłem z nim tutaj. Słyszałem, że Pan jest odważnym człowiekiem… podczas wyprawy zmierzyliśmy się z wieloma rzeczoma, ale walka z bandami mutantów do nich nie należały. - zakończył Felix z podziwem przemowę.

Mężczyzna nie skomentował całej sytuacji, przeszedł od razu do meritum, może dokładnie wiedział po co Felix do niego przyszedł

- ...Nie uważam się za odważnego. Po prostu broniłem swojej rodziny przed tym tałatajstwem. Wiesz, gdy człowiek jest zagoniony w róg to nie ma my wyjścia, musi działać. Od razu dostaje siły i w ogóle. No ale niestety, nie zawsze to starcza … No, ale ty, jak słyszę w kozi róg zapędzony nie byłeś. W sensie wiadomo, głód i te sprawy, ale żeby tak opuścić dom rodzinny, to jest dopiero odwaga.

Podczas rozmowy meżczyzna cały czas leżał w łózku, podłożył sobie tylko poduszkę trochę wyżej aby móc widzieć swojego rozmówcę. Łowca wysłuchał opowieści, jak się okazało - Dietera, lecz nie dowiedział się zbyt wiele ponad to co już wiedział.

- Jak to już było wiele razy, zabrzmiały trąby - sygnał że zbliża się zagrożenie, lecz coś musiało pójść nie tak, może mutantów było wiecej a może obrończy przysnęli. Kilkoro atakujących wdarło się za palisadę, większość ludzi zdążyło pochować się w domach, lecz moje dziatki zapuściły się gdzieś dalej i nie zdążyły wrócić na czas. Mutanty wdarły się do chaty i ciężko mnie poturbowały. Dobrze pamietam ich spojrzenie, takie dzikie, bezmyślne, nie znające miłosierdzia ani pomyślunku.….Na pomoc przyszedł sąsiad i jakimś cudem udało mi się przeżyć. Od tamtego czasu leżę w łóżku. Moja noga jest cała pocharatana - ciągły mnie jakiś czas, pewno żeby zabrać do siebie, tak jak to robią. Oczywiście miotałem się, więc ich szpony jeszcze bardziej się wpijały, no ale co miałem robić….

Dieter cały czas zdawał się zachowywać spokój, nie podnosił głosu, chociaż czasami robił pauze aby powstrzymać emocje. Raz nawet uronił łze, lecz czym prędzej wytarł ją ręką - Felix zauważył że również nie była w najlepszym stanie. Była jakby opuchnięta a jednocześnie jakby obdarta ze skóry. Cieżko było zauważyć coś więcej podczas tak szybkiego i niespodziewanego ruchu. Felix kątem oka zauważył jakieś dziecko przyglądające się mu przez szparę w drzwiach.

Na uwagę, że Dieter uważa dobrowolne ruszenie w ciężką podróż za prawdziwą odwagę Felix poczuł wielką dumą, a następnie z równie wielki o ile nie większy podziw budziła w nim opowieść o obronie przed mutantami. A pod koniec zauważył, że rany powodują wielkie cierpienie, albo i coś gorszego…

- Przyprowadziliśmy ze sobą kapłankę Shallyi może przyjrzałaby się waszym ranom… Ona potrafi dzięki Bogom uzdrawiać.
- O...czyli jednak nie taka zwyczajna ta Twoja grupa. Pomoc by się przydała, pewnie. Przychodzi do mnie lekarz, ale mówi że to trochę potrwa zanim wszystko się zrosnie. Tak więc najbardziej boje się tego że nie zdżże wydobrzeć…
- To może pobiegnę do swoich i zapytam czy możemy Panu pomóc?
- A dobrze, dobrze dziecko. Będę ci wdzięczny.


- W takim razie ruszam! - Felix się poderwał i ruszył do drzwi za, którym chowało się dziecko...

Dieter podziękował podnosząć powoli rękę. Felix wyszedł na zewnątrz, lecz obserwatora już dawno tam nie było, wbiegł w węższa uliczkę pomiędzy budynki. Bez wątpienia było to dziecko, wzrostu podobnego do Felixa.

Felixa zaciekawiło to dziecko, ale popatrzył po ziemii, aby sprawdzić czy nie zostały tropy… a gdyby ich nie było postanowił po prostu pobiec do kompanów.

Śnieg jak to śnieg, jeśli ruszyć odpowiednio wcześnie, można po prostu pójść po śladach wgłębień obuwia, byłby mały problem z odróżnieniem od innych śladów, lecz z drugiej strony ludzi na ulicy również nie było zbyt wiele.

Felix uznał, że trud tropienia dziecka nawet wśród nielicznych mylących tropów nie warte wysiłku… I ruszył ku swoi.

Łowca na miejsce dotarł dość szybko, wszedł do karczmy gdzie nie zauważył swoich towarzyszy. Gregor potwierdził iż jeszcze nie opuścili salonu.

Mimo to Felixowi udało się przeprowadzić z Gregorem ciekawą rozmowę. Na krótko na temat rodziny Martina, a póżniej pochłonęła ich fascynująca rozmowa na temat nieznanych Felixowi sprawom rządzenia wioską. Ciekawe dyskusje dotyczyły palisad, metodom wytwarzania jedzenia i rozprowadzania jedzenia oraz szlachcie, przy czym na ostatni temat Felix nie odczuwał satysfakcji.
 
__________________
Szukam tajemnic i sekretów.
archiwumX jest offline