Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2015, 18:27   #40
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Mag
(...)
Nie czuła się wiele lepiej mówiąc mu o tym wszystkim. A może tylko kwestia zmęczenia? Głowa pulsowała jej tępym bólem. Nie zachował się tak jak wydawało jej się, że powinien.
Leżała wpatrzona w niemrawo powiewające w ciemności zasłony w oknie.
Na co liczyła?
“Że sobie pójdzie i więcej tu się nie pojawi” pomyślała. Słyszała jego spokojny oddech. Irytowało ją, że zbagatelizował to. Przecież ludzie na wspomnienie o dziecku oznaczonym przez diatrysów jako skażone powinni reagować paniką, wstrętem. A ten nic!
Uniosła się na łokciach i spojrzała na niego. Był cholernie przystojny i nieprzyzwoicie ją pociągał. Patrząc na niego czuła jak jej ciało ogarnia pożądanie.
- Nie będziesz tu tak bezczynnie leżał… - mruknęła nachylając się nad nim. Pocałowała go zachłannie w usta i dłonią sięgnęła do jego krocza.
Prędko się obudził.

******

- Morf? - powtórzył Wshem za słowami spotkanego w korytarzu tagmatos, którego imienia jeszcze nie poznał.
- Tak, morf - pokiwał tamten z powagą.
- Morf?! Ale jak to morf? - dociekała Amber - Tak tu, w mieście?
- Morf? W Zaułku? - Logan nadal nie wierzył w to co słyszał
- Tak, morf tak, dokładnie tak - potwierdził bezimienny dla nich tagmatos.
- A Torukia mówiła, że tylko morfa tu brakuje… - wspomniała Amber
- Torukia? - powtórzył po nich bezimienny - To ta co go zgłosiła, ta?
Wszyscy tagmatos spojrzeli po sobie nawzajem.
- Zgłosiła? - dopytywała dalej Amber
- Ta, zgłosiła. Po diatrysów poszła.
- Po diatrysów? - ze zdumieniem powtórzył Logan.
- Ta, diatrysów. Nocną zmianę kancelista ostrzegł jak zgłosiła - pokiwał głową tagmatos.
- Po diatrysów… - zapętlił się Logan usilnie nad tym myśląc. - I Torukia zgłosiła.
- Ta, ja myślałem, że Torukia to jakieś przekleństwo, bo perioczi nocą tu ściągnięty tylko klął i Torukia wrzeszczał. - wspomniał drapiąc się po obrośniętej brodzie.
- O kurwa… - podsumował rzeczowo Wshem.

******

Zmarnowana ciężką nocą stała wpatrując się nieufnie w periocziego. Przychodząc do niego spodziewała się opierdolu. Tak dla zasady i w nagrodę za niedostosowanie się do jasnego polecenia. “Żadnych problemów” dla Torukii najwidoczniej było czymś nieosiągalnym. Przez cały czas patrzyła na Białego jakby spodziewała się, że zaraz skończy się sarkazm i wybuchnie niczym podpalona chlewnia.
Jego pytanie o to co robi wieczorami uznała za retoryczne, dlatego przemilczała je i “pozwoliła” mu mówić dalej. Nie pasowało jej, że w JEGO słowach nie ma ironii.
A jednak. Już nie pamiętała nawet kiedy ostatnio dostała pochwałę od przełożonego.
Z mieszaniną zaskoczenia i podejrzliwości słuchała jak nawet podzielił się z nią informacją o tym kim był gość, któremu pomogła się wykrwawić.
“No to wpierdoliłeś się Cyric…” pomyślała patrząc w sufit.

Nie do końca rozumiała skąd jego nagła zmiana w traktowaniu jej… Zgłoszenie morfa było jej psim obowiązkiem, nie było w tym dobrej woli. Sprawa i tak była grubymi nićmi szyta. Przecież tamta kobieta, Kania, mogła być zwykłą wariatką, której coś się przywidziało. Chociaż patrząc po tym jak perioczi prawie chlebem i solą ją dziś witał… Możliwe, że coś znaleźli. Inaczej nie stałby tu i nie chwalił, za zgłoszenie sprawy do kancelisty…

Jednakże nie to teraz ją tak naprawdę trapiło. Z całego serca chciała się sprzeciwić temu co jej przełożony powiedział: by pozwolić ojcu tego kretyna myśleć, że to Cyric zamordował gnoja… Ale nie była też głupia. Niestety rozumiała, że służba w Zaułku należy do cholernie trudnych. Gorzej było tylko, gdy dostawało się przydział do obstawiania kogoś za murem. “O ja pierdole, nienawidzę tego miejsca” zmrużyła oczy jakby światło ją raziło.

- Nie kurwa, dla mnie to za skomplikowane. - mówiła spokojnym, ale przede wszystkim zmęczonym głosem - Liczymy na to, że ojciec tego kretyna uwierzy w to? Że sztywny gnojek po ojcu przejął głupotę? - zapytała - Ojczulek powinien nam jeszcze podziękować, że zrobiliśmy mu przysługę i dobiłam tego ciężkiego debila co w biały dzień dźga ludzi na rynku. Oszczędziliśmy mu wstydu posiadania skretyniałego syna - westchnęła i potarła palcami po nasadzie nosa - To może pójdźmy dalej i zgarnijmy pierwszego lepszego śmiecia z ulicy, ja i moi ludzie jako jedyni świadkowie potwierdzimy, że to ten i po sprawie. - wzruszyła ramionami. Głowa ją bolała i nie miała ochoty na kłótnię. Była spokojna i ewidentnie skora by dojść do porozumienia.

- Ja pierdolę, ty na prawdę nie rozumiesz… - Biały tłumaczył bez złości, jak małemu dziecku. - Przecież póki ten skurwysyn chodzi, nasze słowo jest gówno warte. Musimy go dorwać przed Brownem.

- Co ja poradzę?! Całe życie trzymałam się z dala od tego miejsca, a jakiś chuj z góry mnie tu przeniósł. Było mi dobrze w mojej dzielnicy i tylko z perioczi darłam koty - jęknęła rozkładając bezradnie ręce. Ale zaraz wzięła się w garść, skrzyżowała ramiona przed sobą i spoważniała jej mina.
- Wymknął się? Gdzie to było? Co wiemy o tym gościu? - zapytała, ale miała wyraźnie problem z zaakceptowaniem tego rozwiązania. - Ale to wciąż będzie wrabianie człowieka, który tego nie zrobił - powiedziała cicho jakby zdrowy rozsądek i sumienie walczyły o pierwszeństwo.

- Czasami trzeba wybrać między poświęceniem jednostki, a rzeką krwi. - usiadł za biurkiem. Oparł się wygodnie. - Widziano go uciekającego. Mam jego opis. Informator widział go pijącego w karczmie Gomuga. Tutaj ślad się urywa. Weź swoich ludzi. Oni go widzieli. I znajdź. Liczę na ciebie.

Pokiwała głową intensywnie zastanawiając się na tym czy powiedzieć coś więcej. Bardzo nie chciała działać na szkodę Cyrica. Mogła co prawda zająć się tym i odwlekać złapanie chłopaka. Dawać mu fory. Ale Dalaos, w przeciwieństwie do Zarkova nie był głupi. Od razu by wyłapał, że coś jest nie tak. Tak czy inaczej będzie mieć krew na rękach, więc co szkodzi powiedzieć mu?
Spojrzała badawczo na periocziego.

- Znam go - odparła i zaraz wbiła spojrzenie w biurko Białego. Ten słysząc te słowa zerwał się z krzesła na równe nogi, lecz mówiła dalej nie pozwalając mu się wtrącić - Dawno temu ktoś wyznaczył sporą sumę za moją głowę. Byłam już anoterissą w tamtym czasie. Ostrzeżenie o tym kiedy miałam zostać zlikwidowana dostałam osobiście. Dzięki temu przygotowaliśmy się i dopadliśmy tego co wziął zlecenie, sponiewieraliśmy go tak, że nie było więcej prób. Najwidoczniej zbrakło chętnych na robotę nie wartą swojej ceny. - skrzyżowała ręce na piersi - Informację, przekazał mi właśnie ON. Czemu? - zapytała, ale nie dała mu czasu na wypowiedź - Bo kiedyś przypadkiem uratowałam mu dupę. - postukała paznokciami po metalowej łusce na ramieniu pancerza. - Bardzo proszę o odsunięcie mnie od tej sprawy - spuściła wzrok, a w jej głosie można było wyczuć jak bardzo jej na tym zależy.

- Noż kurwa, ja pierdolę! - wyrzucił z siebie z kropelkami śliny opierając się na blacie ściśniętymi w pięść rękoma. Stał chwilę nieruchomo, po czym uderzył w biurko otwartą dłonią i podszedł do Origi. Stając tuż przed nią, uniósł jej głowę chwytając za brodę, tak że patrzyła się prosto w jego oczy. - Miałaś swoje powody. Rozumiem. Nie chcesz w tym umoczyć swej dupy. Rozumiem. Ale jeśli zaczniesz sabotować moją pracę to będę pierwszym który ci w tą dupę wsadzi kawał żelastwa po same gardło. I mam nadzieję, że to jest dla ciebie jasne?

Nie uchyliła się, ani nie wyrywała, gdy ją trzymał. Przez cały czas, gdy mówił patrzyła mu w oczy z rezygnacją. Nie miała pojęcia czy za szczerość przyjdzie jej zapłacić. Ale nie wierzyła, że kiedyś uwolni się od tego śmierdzącego bagna zwanego Zaułkiem.
- Jeśli ja go zacznę szukać - mówiła z zaciśniętą szczęką przez to, że trzymał ją za twarz - To ktoś, na przykład karczmarz, może skojarzyć, że wcześniej mnie z nim widział. A tata Brown może zacząć podejrzewać, że chłopak był na przykład kretem tagmaty. - przełknęła ślinę - Lepiej od razu zrzucić to na mnie, głupią, nową, która nie potrafi się zachować w dzielnicy. - drgnęła bo szyja zaczynała jej drętwieć - Będą dokładnie wiedzieć na kim się mścić. Kto wie, może moja "sława" sprawi, że znów nikt nie będzie chciał się za to brać i rozejdzie się po kościach... - ale w jej słowach nie było przekonania.

Puścił jej brodę. Odszedł pół kroku w tył.

- Uważaj, bo się rozrzewnię... - oparł się o biurko i przyglądał się jej z uwagą. - Zaczynam się zastanawiać po chuj bronisz tego skurwysyna. Ty uratowałaś mu dupę, on tobie, sprawa zamknięta. Jeśli mam być szczery zaczynasz mnie znowu wkurwiać... Zaraz pomyślę, że to TY jesteś wtyczką... Nie, nie... - uniósł dłoń. - Dość tego! Wypierdalaj na ulicę! I to już! I nie wpierdalaj się w ten temat! A... i przyślij mi tu tę twoją kuszniczkę. Ma tu być nim zdążę powiedzieć "pojebany skurwiel"!

- Nosz kurwa - spojrzała gniewnie, gdy ten zechciał widzieć u siebie Amber - Przecież nie mówię, że nie wykonam tego rozkazu. - dodała z irytacją - Jak rozkazu nie cofniesz to go przyprowadzę tu szybciej niż którykolwiek tagmatos w mieście. Chodzi mi tylko o to, że sprawa jest pojebana jak ja pierdole. Źle dobrane kłamstwo odbije się gorzej niż niewygodna prawda. Dzielę się informacjami jakie mam w dobrej wierze. Lepiej to ustalić teraz, bo zaraz nie będzie już odwrotu od tej decyzji. To co ustalimy tu i teraz będzie prawdą. Dlatego jeszcze raz mówię: lepiej zrzucić wszystko na mnie: że tego syna Browna OSOBIŚCIE dopadłam i WŁASNORĘCZNIE posłałam na tamten świat niż kłamać a z tego miał wyjść gorszy pasztet niż jest w tej chwili. Nie wiem, może ten chłopak co go wrabiamy jest zaufanym człowiekiem tego Browna i bawiąc się w ten sposób tylko podkładamy się bardziej - dodała ostatnie zdanie cicho. Była zdeterminowana by dojść do porozumienia. - Z resztą ten kto mnie tu przeniósł, albo pojebał dzielnice i lada chwila to naprawią i mnie tu nie będzie, albo zrobił to z pełną premedytacją, żeby mnie się pozbyć na dobre. Bo kurwa kto normalny przenosi do Zaułka strażnika, który oficjalnie zgłasza próby wręczenia łapówki?! - zapytała retorycznie - Gorzej chyba mieć przejebane się nie da... - dodała z goryczą. Zacisnęła pięści, bo ręce jej aż się trzęsły.

- Pozbieraj się kurwa! - wrzasnął. - Nie potrzebuję tutaj użalającej się nad sobą pizdy. Żeby przetrwać w Zaułku trzeba być twardym jak chuj i nie mam zamiaru się tutaj z tobą pierdolić.

Przygładził ręką siwe włosy.

- Nie chcę żebyś mi go tutaj przyprowadzała. Po chuj mi on tutaj! Tylko trupy nie mówią. Więc albo się tym zajmij albo sobie odpuść. I nie chcę już słyszeć, że robisz z siebie żywą tarczę. Kurwa, ja pierdolę! Trzeba być nieźle pojebanym albo kompletnym idiotą, żeby wystawiać na siebie wyrok.

Wzdrygnęła się na jego słowa.
- Tak jest. - wyprostowała się i wyglądała jakby w głowie jej w końcu zatrybiło. - Będę informować o postępach w poszukiwaniach - w końcu brzmiała konkretnie, tak jak przystało na anoterissę. Wykonała porządny salut i wyszła z gabinetu.

Zamyślona szła do swoich podwładnych. Czego się spodziewała? Że się zlituje? Że namówi periocziego do napisania podania o przeniesienie jej do innego dzielnicy?
"To by dopiero źle wyglądało" pomyślała wyobrażając sobie jak strategos czyta podanie z szemranej dzielnicy o przeniesie "nieskazitelnej" Torukii z ich terenu po zaledwie dwóch dniach. "Na pewno nic podejrzanego by w tym nie było..." pomyślała z ironią.
"Boże, jestem skazana na to miejsce" Walnęła ze złością pięścią o ścianę. Tynk skruszał. Poszła dalej.

Stanęła przed swoimi podwładnymi. Dziś zachowywali się jeszcze dziwniej jak dnia poprzedniego. Logan i Amber usilnie starali się unikać jej wzroku, reszta chyba wiedziała o co chodziło. Nie, Origa nie była w nastroju, żeby dociekać co znowu sobie ubzdurali.
- Dobra dziubaski, idziemy w teren - odparła patrząc po wszystkich. - Szukamy jednej łachudry, która w końcu nagrabiła sobie na tyle by oficjalnie tagmata się nim zainteresowała.
- Kto to ? - zapytał z ciekawością Wshem.
- Złodziejaszek, nazywa się Cyric i wszyscy spotkaliście go wczoraj. Towarzyszył tamtemu kretynowi.
- Cyric? - Logan spojrzał pytająco i ze zdziwieniem. - Czy to, nie ten...
- Nie zaczynaj, jasne? - urwała nagle jego wypowiedź z gniewnym spojrzeniem. Zamilkł, ale nadal badawczo się jej przyglądał.
Doskonale wiedziała o co mu chodziło. Był przy tym jak dzieciak podszedł do niej i powiedział: “nie wracaj dziś do domu tą samą drogą co zawsze, pozdrowienia od Cyric'a”.
- Zaczniemy od karczmy, w której go widywano. - dodała. Do końca nie wiedziała, gdzie najpewniej byłoby go znaleźć. Ale po cichu liczyła, że jak wszyscy są teraz przeciw niemu to będzie szukał pomocy między innymi właśnie u niej. Tak byłoby najłatwiej. Skrzywiła się, bo przecież jej nigdy los nie szedł na rękę.
Zastanawiała się jak niby miałoby do tego dojść by sam się znalazł. Cyric nie powinien wiedzieć, gdzie mieszkała - chyba, że ją kiedyś śledził? Ale może będzie jej szukał w karczmie u Duka, tam gdzie za pierwszym razem uratowała mu nieświadomie skórę?
W planach miała sprawdzenie każdego miejsca, gdzie kiedyś go widziała, czy o którym mógł wspomnieć.
Wyszła ze swoimi ludźmi na ulicę.
"Powinnam zacząć słuchać tego co mówią do mnie ludzie..." zganiła się w myślach, że nie interesowała się informacjami, które mógł jej przecież przypadkiem powiedzieć Cyric podczas wspólnego picia piwa. Teraz by było jak znalazł.

***poprzedniego wieczoru***

Dwóch mężczyzn siedziało na ławie w milczeniu patrząc na ustawione w kręgu pięć kufli kipiących pianą. Te pięć naczyń stało tu już kiedy towarzysząca im para wyszła szukać osoby, która w pierwszej kolejności ich tu zaprosiła.
Siedzieli i z nudów przyglądali się gościom karczmy. Noc była jeszcze młoda, więc brakowało zataczających się czy tracących kontakt z rzeczywistością. Co jakiś czas Bates wstawał by pogonić osoby, które próbowały zająć miejsce przy ich stole. Robiło się tłoczno, więc co raz trudniej było utrzymać tą miejscówkę.
- No rzesz kurwa, gdzie oni jej szukają? - zaczął marudzić Wshem powili zbliżając dłoń do jednego z kufli. Bates spojrzał na niego karcąco.
- No co? Stoi tak i wietrzeje… - Flavi zabrał rękę i z westchnięciem rezygnacji oparł się czołem o blat stołu.

Nim Logan i Amber wrócili do karczmy na stole było już siedem kufli. W tym dwa puste. Desydes spojrzał pytająco po kolegach.
- Doszliśmy do porozumienia - wyjaśnił rzeczowo Wszem. Bates twierdząco pokiwał głową.
- Gdzie szefowa? - Flavi zmarszczył brwi w geście “my tu siedzimy jak kołki, a wy nic nie załatwiliście”.
Para spojrzała po sobie, Amber nie wiedzieć czemu zarumieniła się i zaczęła unikać wzroku kolegów, a Logan przewrócił oczami z irytacją.
- Wystawiła nas - wyjaśnił krótko i dosadnie. Na te słowa Wshem sięgnął po pełen kufel.
- Tam zaraz wystawiła! - kobieta przeszła do obrony ich przełożonej.
- Ta?! - spojrzał na nią gniewnie zdecydowanie mając do niej o coś pretensje - A ty co mu się tak przyglądałaś, hę?
- MU? - chórem odezwali się Wshem i Bates. Co prawda ten drugi nie wypowiedział nawet słowa, ale jego spojrzenie właśnie to mówiło.
- No co się przypierdalasz, ładny był - popchnęła kolegę i zajęła miejsce przy stole. Od razu sięgnęła po kufel i zaczęła pić.
Logan zachwiał się kiedy go popchnęła, ale podparł się na jakimś gościu karczmy. Przeprosił go i usiadł po przeciwnej stronie obrażony na nią.
- No powiecie co się stało? - dociekał Flavi.
- Schadzkę miała - wypalił Desydes. Amber poczerwieniała jeszcze bardziej.
Przy stoliku z trzema pustymi i czterema napoczętymi kuflami zapadła niezręczna cisza.
- Ale odwiązaliście biedaka? - wypalił ze współczuciem Bates.
Na te słowa wszyscy parsknęli śmiechem.
Tagmatoi weszli na Kwadrat jeszcze przed brzaskiem. Miast kura, słychać było krzyki i przekleństwa, lamenty kobiet wyciąganych bezceremonialnie z domostw przez strażników. Harmider cichł i zamieniał się w nieme przerażenie gdy zostały wyprowadzane na ulicę, gdzie stało czterech Diatrysów. Szukano matki, która wydała na świat potworka.

Ismael Garrosh
Fitzgerald uniósł brew. Nie był pewien co zaskoczyło go bardziej. Gadatliwość wojownika, czy jego nietypowa prośba.

- Kim był człowiek, któremu tak wiele zawdzięczam? - spytał podejrzliwie. - I kim jest człowiek, który odebrał mu życie? Bo znasz tego człowieka, skoro chcesz abym wymierzył mu karę?

- Shevi. Przecieki od Chamberlain’ów. Wykrycie szpiega rok temu. Jego zasługi.
Zastanowił się nad drugim pytaniem. Sjefa o mordercę nie pytał. Jako ledwie pośrednik guślarz z pewnością nie posiadał takiej wiedzy.
- Nie znam zabójcy, inaczej byłbym doń w drodze.

Diuk pokiwał głową. Podszedł do szafki, gdzie w zakorkowanych butelczynach stał alkohol. Zarówno ten lokalny jak i sprowadzany dużym kosztem z odległych krain. Sięgnął po jeden z trunków, jego ulubiony. Akwizdrański miodniak nie miał równych wśród swoich. Siłę trunku równoważyła jego słodycz przełamywana cierpkością, którą nadawał znany tylko akwizdrańskim mistrzom składnik. Receptura, która przetrwała Rozdarcie, której nikt inny nie zdołał podrobić. Nalał bursztynowego płynu do złotego kielicha. Sygnety zabębniły o naczynie. Posmakował.

- Dobrze - mlasnął. - Rozpytam. Wiedz jednak, że nie uczynię niczego wbrew prawu.

Wojownik skinął głową.

Parwiz Yehuda
Z pierwszymi promieniami słońca ściągnięto grube na łokieć, drewniane bale zabezpieczające wierzeje. Otworzono na oścież skrzydła wrót. Równocześnie naoliwione wielkie koła zaczęły wciągać na bębny grube łańcuchy z głośnym terkotem. Żelazna krata zaczęła unosić się powoli w górę. Gdy tylko uniosła się wystarczająco wysoko, z miasta wyprysnął na karoszu niewielkiej postury mężczyzna, chłopak prawie jeszcze z wyglądu, wprowadzając konia natychmiast w cwał. Wzbijając kurz na suchym trakcie pognał na wschód.

Parwiz poczekał aż opadnie kurz, aż ucichnie śpiew łańcuchów i dał znak do odjazdu. Anakratoi pojechali przodem prowadząc dwa wierzchowce ze skazańcami. Za nimi archigos z tagmatoi, w niewielkiej odległości. Jechali kłusem, dając czas przepatrywaczowi na rozeznanie się w sytuacji i powrót. Pył wzbijał się z drogi i pewnie widoczny był z dużej odległości. Musieli zdawać sobie sprawę, że nie przyjadą niezauważeni. Zgiełk i smród miasta zostawili wkrótce za sobą. Wokół rozciągały się pola z okolicznych wsi. Rzadkie drzewa dawały niewiele cienia. Już z daleka widzieli wzgórza wśród których znajdowały się kopalnie. W miarę jak oddalali się od Skilthry, krajobraz się zmieniał. Pola uprawne ustąpiły miejsca ugorom, dzikim łąkom porośniętym kępami ostrokrzewów. Okolica stawała się coraz bardziej kamienista i wyjałowiona.

Ismael Garrosh
Kandydatów było trzech. Trzy osoby z łapanki, po wstępnej selekcji Garrosha. Kramarza nie odwiedziło tego ranka zbyt wiele osób, toteż wybór był niewielki i jak teraz zauważył wojownik, to co rano wydawało mu się wyborem dobrym, teraz prezentowało się marnie.

Fitzgerald przyjął szemrane towarzystwo w salonie. Pierwszy do pomieszczenia wśliznął się niski mężczyzna o pociągłej twarzy i koziej bródce, rozglądając się rozbieganymi oczami po ścianach obwieszonych obrazami w złotych ramach, patrząc chciwie na złoty kielich ciągle stojący na dębowym sekretarzyku, lustrując sygnety na palcach diuka. Drugi wtoczył się potężny drab o zarośniętej gęstą brodą twarzy. Zahaczył ramieniem o mebel, prawie go przewracając. Zaklął. Splunął na podłogę. Ostatnią była kobieta z twarzą poznaczoną ospą i poplamioną juhą kamizelą, jakby dopiero co zamordowała własnymi rękami jakiegoś morfa.

Fitzgerald nie dał po sobie poznać czy wybór Ismaela przypadł mu do gustu, jednak ten sam już wiedział, że nie spisał się najlepiej. Nie wdając się w szczegóły diuk nakreślił im sytuację na trakcie.

- Za wytropienie morfa i zabicie go wyznaczam nagrodę - zakończył.

- Ile? - oczy koziej bródki zabłyszczały.


Shar Srebrzysta.
Pył przysłaniał wszystko i gryzł w oczy. Jeśli Pempto wogóle przeżył, to nie odzywał się. Przesuwała się wolno do dymiącej czeluści trzymając przed sobą kuszę gotową do strzału. Krok za krokiem, nim postawiła stopę, sprawdzała nią wytrzymałość dachu. Do cholery, jak miała w tej szarej chmurze cokolwiek dojrzeć?

I wtedy się stało. Bardziej poczuła niż zobaczyła jak coś wystrzeliło z dolnego piętra, uderzyło w kuszę, palec zwolnił cięciwę a bełt świsnął prosto w niebo. Odrzucona podmuchem straciła równowagę i upadła do tyłu, podpierając się rękoma. Puszczona kusza zsunęła się po pochyłym dachu i zatrzymała dwa metry dalej, na kamiennej rynnie. Ciemny kształt wzbił się w górę i opadł nieopodal niej, wczepiając się kolczastymi wypustkami skrzydeł w podłoże. Wyglądał jak wielki, przerośnięty czarny nietoperz. Morf zdawał się wsysać promienie słońca, które omiatały dach. Zapiszczał chowając głowę. Światło go raziło. Zauważył ją. Wyszczerzył kły i zaczął się do niej zbliżać, wielkimi sunięciami czarnych skrzydeł, z każdym zamaszystym krokiem wczepiając się w dach.

Zaczęła się cofać, przerażona, powoli w kierunku kuszy. Strach paraliżował jej ruchy. Nie miała gdzie uciekać. Jedyne na co mogła liczyć, to kusza, która balansowała na krawędzi dachu. Stwór był coraz bliżej. Widziała już wyraźnie jego białe oczy, teraz zwężone w szparki, przed raniącym je słońcem. Czuła już zapach zepsutego mięsa, od którego zaczęło jej kręcić się w głowie. Był już tak blisko, żę wystarczył jeden skok, by rzucił się na nią i skręcił jej kark.

Teraz albo nigdy. Wygięła się w tył sięgając po kuszę. Dotknęła palcami kolby i... nie uchwyciła. Pchnięta broń odwróciła się i zawisła na krawędzi na łuku. Potwór skoczył. Opierając się na skrzydłach zawisł nad nią zwieszając głowę. Białka oczu przyglądały się jej z zaciekawieniem. Kreatura przechyliła głowę na bok. Otworzyła paszczę. Mdły odór rozkładającego się mięsa przyprawiał ją o mdłości. Błysnęły dwa górne kły. Nachylił się nad nią i...

... odskoczył z piskiem kuląc się i chowając głowę w błoniastych skrzydłach. Tarzał się po dachu, próbując schować się przed czymś, co atakowało jego umysł. Daremnie. Haust świeżego powietrza przywrócił jej zdrowy rozsądek. Odwróciła się na brzuch. Siegnęła po kuszę. Naciągnęła cięciwę. Nałożyła bełt. Pozycja. Spust. Wizg pocisku. Bełt wbił się w morfa z głuchym mlaśnięciem. Cięciwa. Zaryczał rozkładając skrzydła. Bełt. Około półtorej metra każde. Spust. Wizg. Skowyt.

Bełt trafia morfa prosto w korpus. Przemorfowane zwierzę robi kilka kroków w tył. Traci równowagę. Jeszcze rozpaczliwie próbuje złapać kolczastą wypustką krawędź dachu. Kolce drapią po śliskich dachówkach. Spada z głośnym mlaśnięciem z trzeciej kondygnacji.


Origa Torukia.
Miasto dopiero budziło się do życia. Ludzie wylegali na ulicę, zmierzając do sobie tylko znanych miejsc. Ścierwnik z naciągniętym na twarz kapturem przemierzał ulice w poszukiwaniu padliny. Zagubiony kundel biegł za skrzypiącym wozem obszczekując go. Patrol tagmatoi przemierzał ulice Zaułka.

Zaczęła od najbardziej oczywistego miejsca. Tak oczywistego, że nie spodziewała go się tam znaleźć. "Pod Kocim Łbem" była jeszcze zamknięta o tej porze. Załomotała pięścią w drzwi. Odpowiedziała jej cisza. Zajrzała przez brudne okna do środka, lecz niewiele dojrzała. Nie zamierzała jednak tak prosto odpuścić.

- Amber, Wshem zostańcie. Logan, Bates ze mną!

Właściwie każdy lokal miał boczne wejście, którym dostarczano towar lub... Obeszła karczmę. Boczna uliczka była wąska. Śmierdziała stęchłą rybą, kwaśnym piwem i szczynami. Wejście do karczmy było niskie, ukryte za kilkoma starymi, rozpadającymi się drewnianymi skrzyniami.


Parwiz Yehuda
Ujrzeli go gdy wyskoczył zza wzgórza, poganiając czarnego jak noc wierzchowca. Przepatrywacz brawurowo minął ludzi Nekri, po czym gdy już wydawało się, że stratuje archigosa, zatrzymał konia w miejscu metr przed nim, zeskoczył z siodła. W oczach grały mu jeszcze ogniki, twarz zaczerwieniona była rumieńcem. Pochylił głowę.

- Panie!

- Mów! Coś widział!

- W miasteczku ciżba wielka i tumult! Górnicy wylegli na plac. Nijakiego porządku wśród nich nie ma. Wistelana ni jego ludzi nie widziałem ale jeden z budynków pilnują górnicy z kilofami. Górmistrze starają się jako taki porządek zaprowadzić, ludzi skrzykują ale sami ze sobą do ładu dojść nie potrafią. Krzyk jeno, harmider i kłótnie.

Ismael Garrosh
Znał wystarczająco dobrze Nikolasa by wiedzieć, że nie był zadowolony z przyprowadzonych do niego kandydatów. Wiedział to już nim ich odprawił i nim usłyszał "Przyprowadź mi kogoś innego, kogoś komu byś zaufał, lub nie przyprowadzaj nikogo więcej". Niezależnie od wyniku poszukiwań miał stawić się u diuka gdy słońce osiągnie zenit.

Poszedł więc, bez planu jeszcze. Znowu zagłębił się w uliczki Skilthry. Zamyślony nawet nie zwrócił uwagę na człowieka, który podążał jego śladem. Zauważył go dopiero gdy ten wepchnął go w wąską uliczkę, którą właśnie mijał. Domy w tym miejscu prawie się stykały, zostawiając tyle tylko miejsca, że mogły się w niej minąć dwie osoby. Jej koniec niknął w cieniu. Odwrócił się.

- Obraziłeś mnie skurwielu - anoteros Degan Wiss wyszczerzył zęby, ukazując brak trzonowca - przy moich ludziach! Teraz JA policzę się z tobą!

Wyciągnął miecz.

Cyric.
Opuścił swoje więzienie niepyszny. Zostawiając za sobą wściekłego Gormuga. Z jednej strony był mu wdzięczny za ocalenie życia. Z drugiej wściekły za sposób w jaki go potraktował. Jak mógł wogóle pomyśleć, że on, Cyric mógł zabić swojego przyjaciela?

Życie stało się nagle bardziej skomplikowane. Ścigająca go tagmata, Brown... Nie wiedział co ze sobą zrobić. Otworzył boczne drzwi i...


Cyric. Origa Torukia.
Prawie na siebie wpadli w wąskim przejściu. Zaskoczeni oboje. Cyric zreflektował się szybciej. Mógł spróbować prysnąć, korzystając z momentu zaskoczenia, lub zamknąć drzwi i próbować szukać innej drogi ucieczki. Mógł też próbować z nią porozmawiać, może chciała mu pomóc? Jedno było pewne. Jeśli chciał uciekać, musiał działać szybko.


Syntyche Nekri
W podzamczu panował przyjemny chłód. Syntyche zatopiła się w raportach. Szeptach miasta, które spływały całymi dniami.

Z pracy wyrwało ją wtargnięcie do gabinetu Charesa. Stanął w przejściu zasłaniając je sobą.

- Przyszedł Biały. Chce się z tobą widzieć.

Odchyliła się na krześle, odkładając lekko zakrwawiony i pomięty strzęp papieru na porysowany blat stołu.

- Dobrze - mruknęła cicho tonem, który przesunął znaczenie tego słowa niebezpiecznie blisko “kurwa jego mać”. - I tak chciałam z nim porozmawiać.

Perioczi przepchnął się w progu trącając Charesa ramieniem. Wyglądało na przypadkowe szturchnięcie. Człowiek-góra burknął niskim tonem i... wyszedł z gabinetu. Drzwi zatrzasnęły się od nagłego przeciągu. Na bladej twarzy zobaczyła przelotny uśmiech satysfakcji. "A więc to nie było przypadkowe szturchnięcie" - pomyślała.

- Kazałaś sprzątnąć całe gówno z mojej strażnicy - sięgnął po krzesło stojące z boku i postawił go głośno przed jej biurkiem. - Czy mógłbym wiedzieć dlaczego kopnął mnie ten zaszczyt?

Posadził dupsko i założył nogę na nogę patrząc na nią wyczekująco. Wykrzywiła do niego wargi w czymś, co przy odrobinie dobrej woli mogło ujść za krzywy uśmiech.

- Taka mnie nagle dobrotliwość dopadła, Biały, że postanowiłam ci życie ułatwić - sarknęła. - Zgodnie z prawidłami sztuki, ciebie powinna teraz dopaść wdzięczność przeogromna. Jak już dopadnie, nie wahaj się jej okazać.

Wydął wargi, po czym wypuszczając z płuc powietrze rzekł:

- Bardzo ci kurwa ślicznie dziękuję, bardzo - wyszczerzył zęby. - W sumie w dupie mam co z tym ścierwem zrobisz. Możesz im kazać zjeść własne kutasy, czy co cię tam kręci, z jednym małym wyjątkiem...

Zrobił krótką przerwę, potrzebną na uniesienie brwi.

- Tak się składa, że jeden z tych chujków jest mi potrzebny i w naszym w s p ó l n y m interesie jest, żeby z tej kloaki wyszedł z życiem.

Sięgnęła za siebie po drewniany kubek, nalała z dzbana rozwodnionego wina. Szurnęła przez blat w jego stronę.

- W gardziołku zaschło, że zmilkłeś? - zatroskała się fałszywie, na nutę periocziemu znaną doskonale, choć oczy miała poważne i nieruchome. - To zwilż je czym prędzej, bo historia sama się nie opowie. A i wspólnych interesów nie zapomnij dobitnie unaocznić, żeby mojej uwadze nie umknęły.

Zawahał się. Jedną, krótką chwilę się zawahał. Później jednak sięgnął po kubek i spróbował.

- Cierpkie - mlasnął. - Chujek ładnie śpiewa a ja lubię go posłuchać - wskazał na brudne papiery rozłożone przed Nekri.

Tyle z opowiedzianej historii. Jedno zdanie, by opisać donosiciela.

- Ha - mruknęła. - Co w tym dla mnie, że będziesz uszy cieszył jego śpiewem?

- Ja słucham a moi tagmatoi tańczą później w rytm pieśni. Ty zaś cieszysz się, że nie masz na głowie zawszonego Zaułka. Pierdolony spokój.

- Biały - powiedziała powoli, odejmując dłonie od skroni i nachylając się ku niemu. - W tym bardzo konkretnym momencie w dupie mam tańce tagmaty - klarowała dalej cicho i bardzo wyraźnie. - Zeby gnój ci się jako ucho przydał wraz z nim muszę wypuścić także innych. Ty to wiesz i ja to wiem. Więc nie mydl mi oczu pieprzonym spokojem. Chcesz żebym zainwestowała? Nakreśl mi konkretny profit.

Perioczi upijał właśnie wina i skrzywił się, nie wiedzieć czy na kwaśny smak trunku, czy mu słowa Nekri były nie w smak i zdradzać tożsamości informatora nie chciał.

- Barden - sapnął wreszcie - pasierb Gormuga, właściciela karczmy Pod Kocim Łbem, który się z Brownem zwąchuje, tego znać musisz. Ojczulek sobie nim szynk wyciera dospołu z własną dupą, więc ten mu się odgrywa po cichu.

- Nie krzyw się tak. - Odchyliła się ponownie, ostrożnie opierając obolałą głowę o oparcie krzesła. - Gówniarza dostaniesz. Mordę każę mu obić, ale przed zmrokiem wyjdzie.

Wypił jednym haustem pozostałą zawartość kubka i wstając odstawił go z trzaskiem na blat.

- Jest sprawa inna, ważniejsza.

Shar Srebrzysta
Na poddasze dostaje się przez klatkę schodową, nie ryzykując zeskoku z dachu. Zamknięte drewniane drzwi ustępują pod kilkoma mocniejszymi kopnięciami. W środku jeszcze nie opadł całkiem kurz. Kaszle kilka razy, przyciskając do nosa rękaw. W stropie zieje wielka dziura, przez którą widać niebo.

- Morf, morf - słyszy słaby głos i zauważa diatrysa siedzącego na drewnianej podłodze i wskazującego na przeciwległy kąt pomieszczenia. Jedna noga wykrzywiona jest pod nienaturalnym kątem.

A więc to jeszcze nie koniec. Nie ma wątpliwości, że Pepto pomógł jej w walce z morfem, że to on w krytycznym momencie zdekoncentrował bestię.

Kania chwyta mocno kuszę, przygotowaną do oddania strzału i idzie we wskazanym kierunku. Za filarem dostrzega ruch. Wypada za słup i...

Kilkuletni chłopak siedzi oparty o ścianę. Podkulone nogi przyciska do piersi. Drży. Wpatruje się w nią rozszerzonymi ze strachu oczami. Chlipie cicho a spływająca po policzku łza zostawia ślad na pokrytej pyłem twarzyczce. Zauważa coś jeszcze. Dwa zaczerwienione i nabrzmiałe ślady ukąszenia na szyi.

- Morf, morf - naciska diatrys. - Zabij!
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 12-01-2016 o 18:14. Powód: Mag
GreK jest offline