Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2015, 18:42   #113
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Cool

Świr ledwo uniknął zmasakrowanego cielska jakiejś nekrobestii, która spadła z wysoka i trąciła Capitolczyka w ramię. Razem z nią pomknęła w dół jedna z sakiew, wypełniona amunicją i granatami "less than lethal" oraz częścią słabszych materiałów wybuchowych. Skorpion mógł tylko kląć jak szewc, kiedy chwytał znowu równowagę z pomocą Mishimana. Trochę pocieszył go rumor i wstrząs, jaki dobiegł z samego dołu tej niekończącej się "klatki schodowej" - znak, że worek doleciał na dno i zbuntował się przeciw takiemu traktowaniu. Ktokolwiek mógł ścigać jego i Mishimczyka właśnie został zatomizowany.

Wreszcie, wspięli się na jakąś szerszą i dłuższą półkę, od której biegły schody wzwyż. Była usłana trupami, jednak po pobojowisku krążyły już "cywilne" istoty Legionu - nekrourzędasy, bezmyślne zombie-robotnicy i tresowane bestie. Katalogowały, ograbiały bądź zabierały zwłoki. Para Żołnierzy Zagłady bez słowa wpadła pomiędzy powolnych, skretyniałych wapniaków, rozdając im ciosy, cięcia i pierdolnięcia. Nowe trupy dołączyły do starych, tworząc groteskowe hałdy.

Zaraz jednak na arenie pojawiło się wsparcie. Nieco uzbrojonych "cywili", jacyś lipni strażnicy czy inni "ochroniarze" dla nekrozłamasów oraz kilku Legionistów różnego autoramentu, ocalałych z przechadzki, jaką Team Six urządziło sobie po nich przedtem. Formalność. Pośród nadciągającej czeredy pospolitego ruszenia eksplodował odłamkowy obronny, gniotąc kruche cielska falą kinetyczną i siekąc ocalałych deszczem grubych szrapneli. Zaraz potem zadudniła dwulufowa autostrzelba Maddoxa, przezornie załadowana lekkim śrutem .20, wsparta przez jednoręcznego mishimskiego rozpylacza od Tatsu. Dźwięk tej broni był ogłuszający. Przypominał darcie prześcieradła i był skutkiem stawiania istnej ściany ołowiu. Trwał może dwie sekundy, kiedy zamilkł z głośnym trzaskiem. Podczas gdy samuraj szybko zmieniał długaśnego maga, świrowa strzelba dudniła jeszcze parę chwil, spowalniając hołotę do prędkości zerowej. Ostatnich kilku rannych leszczy zatłukli kolbami i zasiekli ostrzami. Nie był to jednak koniec.

  • Muzyka: Razorback, Unreal Tournament '99.


W środku wertykalnego tunelu zawisła duża, acz gibka i zwinna sylwetka nekrosmoka. Amalgamat bioinżynierii, nekrotechnologii i pożal-się-Durandzie "błogosławieństw" Mrocznej Harmonii. Najstarsi Marsjanie nie wiedzieli, czy te istoty były stworzone od podstaw przez Legion Ciemności, czy były kolejną z jego składowych - jeszcze jedną z ras podbitych i transformowanych przezeń w innych zakamarkach kosmosu. Cholera wie. I Wilson nie miał czasu na naukowe badania, gdyż wszawy drake właśnie zionął ze swej paszczy kwaśną, płonącą substancją. Tatsu dosłownie zniknął, unikając ataku jak rasowy ninja. Wilson był prawie tak szybki. Smuga kwasu ochlapała mu jeden naramiennik, błyskawicznie przeżerając ceramikę, plastik i metal. Cała reszta zajęła się ogniem. Skorpion wrzasnął i zerwał ów kawał bezużytecznej blachy. I dalej nie miał czasu. Nekrodragon ryknął chrapliwie, majtnął skrzydłami i wypluł z ramion dwie serie smugowych pocisków z terkoczących luf.

Muzyka: Razorback, od 1:55.

- O kurwa o kurwa o kurwa kurwakurwakurwa... - sapał Pustynny jak w transie, spieprzając przed dwoma strugami eksplodujących kul. Dosłownie centymetry za nim ściana i schody były obrabiane przez wyjątkowo niechlujnego operatora młota pneumatycznego, zasypując go deszczem obłupanych kawałków i zostawiając za sobą gęstą mgłę z rozpylonego tynku. Po drodze gubił chyba co trzecią gilzę, starając się załadować strzelbę w biegu.

Muzyka: Razorback, od 2:25.

Wreszcie, udało mu się. Rzucił się bokiem na schody, krzycząc i waląc z biodra pełną serią. Nie patrzył, czym ładował gnata, więc ku smoczydłu poszła istna tęcza - od "mielonego pieprzu" jakim był śrut .20, poprzez lane kule, aż po breneki i ciężki śrut .8 na słonia. Potworem zachwiało w powietrzu. Pisnął, skrzeknął, posłał niekontrolowaną serię gdzieś w niebo. I wtedy właśnie na jego plecach wylądował mniejszy kształt w blachach Mishimy. Wilson zamarł z głupim wyrazem na twarzy (zaraz potem kaszląc ciężko od opadającej chmury budowlanego pyłu), widząc, jak Tatsu najpierw się rozpędza, potem skacze w przepaść i upada dokładnie na grzbiecie bestii, wbijając katanę w kark prawie po tsubę. Korzystając z niej jak ze steru, pokierował zdychającą poczwarą prosto na ich półkę, rozbijając się tam i wyrywając cholernie ostre ostrze z wnętrza gada w efektownym rozbryzgu nekrofluidów.
- Idziemy dalej? - spokojnie rzekł skośny, strzepując gadzią juchę z brzeszczotu wyćwiczonym ruchem. Wilson przez moment myślał, przywracając obwód logiczny do sprawności po tym widowisku. Wreszcie, charknął, splunął i pokazał kciuk.


Chociaż droga wciąż pozostawała długa, to jednak była wyczyszczona z wrogów. Odsiecz nie zdążyła się doczłapać - aczkolwiek słychać było już sapania, jęki i przekleństwa lecące z dołu (które kończyły się gwałtownym jebnięciem tej czy innej wybuchowej pułapki, okraszonej uśmiechami Maddoxa). Tym samym, szybko dobiegli na wyższe poziomy i natknęli się na resztę Team Six.


Podczas zdawania krótkiego a rzeczowego meldunku Szefowej i wielce radosnego spotkania z Czarnym Dawcą Wpierdolu, Wilson nie mógł zdusić niepokojącego stwierdzenia, że ekipa wyglądała jak gówno z przerębla. I wiedział, że będzie gorzej.

Kiedy ekipa przeprowadzała remanent, Świr zaraportował swój stan. Tatsu dodał też swoje trzy centy - mishimski spray z ołowiem, boczny pistolet półautomatyczny, zestaw samurajskich brzytw i garść granatów. Maddox bez żalu obdarował gołą Sarę kilkoma Owocami Wpierdolu, samemu przyjmując wór z luźno powrzucanymi doń gilzami od Haxtesa. Zerknął do środka i mruknął z uznaniem. Czarny koksu jak zwykle się nie pierdolił - same "ósemki", breneki oraz lane walce, zapewne o chorym odrzucie, lipnej celności i galaktycznym wręcz pierdolnięciu. Załadował te ostatnie, chcąc zobaczyć, czy połamią mu ręce, kiedy same będą łamać gnaty wrażym spaślakom.

Nie połamały, ale Maddox, nie mając czasu na przeładowanie w ferworze walki, bluźnił na Czarną Mambę Haxa za każdym pociągnięciem spustu...


Muzyka: Into the Darkness, Unreal Tournament '99.

Potężny nekromutant w szmatach sierżanta Imperialu wymachiwał nad głową tasakiem jak jakiś dzikus i krzyknął głucho na widok Maddoxa.

- Ulula!

Zaraz potem wszystko powyżej jego pasa zamieniło się w krwawą mgiełkę. Obok padających na kolana, a potem na pas bioder wbił się wyrzucony w powietrze tasak. A Świr z ulgą mógł wreszcie przeładować. Zamiast ramion i barków czuł tylko tępy ból. Cholerne walce cholernego Rury. Załadował coś normalniejszego, czego miał pod dostatkiem - standardowy śrut .12, rozglądając się przy tym po reszcie ekipy.

Mishiman nie zużył chyba żadnych pestek od momentu spotkania. Ale jego klinga była non stop w ruchu, stawiając precyzyjne kropki nad "i" i kończąc żywota kolejnych pokurwów pchających się pod lufy Żołnierzy Zagłady. Haxtes też walczył wręcz, przyjmując na siebie kolejne ciosy coraz to bardziej skokszonych łysoli, durny bambus. Podobało się to Wilsonowi. Widział, jak Czarna Mamba puchnie od tych wrażych macanek i ripostuje tą swoją grzechotką. Nawet zassane łby Razydów pękały jak pinaty w święto.
O Marcusie i Westalce nie myślał zbyt wiele. Ich się po prostu oglądało. Ich umiejętności, niezmordowanie i Sztukowanie były jak sceny z co lepszych mishimskich bajek. Tylko bardziej krwawe.

Thorne, Braxton i Derren trzymali się z tyłu, tak samo jak Maddox. Zrozumiałe. Pruli ze swoich gnatów, na początku dosyć intensywnie, kosząc kolejnych Legionistów i innych maliniaków jak łany zboża. Potem trochę przygaśli - amunicja szła za szybko, a pukawki trupielców zbytnio śmierdziały kałem i tanimi parówkami, by je przytulić. Jak smażone tofu. Obrzydliwe. Więc, zaczęli oszczędzać, celując w szczytowe strefy, ale potem trochę się znowu rozzuchwalili - na Razydów i nekromutantów trzeba było przeznaczyć po kilka headshotów zanim ci, w swej mitycznych rozmiarów tępocie zrozumieli, iż są martwi.

Wtem, popas się zakończył. Ku nim zdążała kolejna horda wyjących potępieńców. Pohukiwali, gibali się, strzelali na wiwat i wymachiwali tymi swoimi pałkami i tasakami. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że robili to bez wcześniejszego entuzjazmu, widząc zwały poszatkowanych hombres po fachu.

I zaraz potem do nich dołączali en masse. Raz jeszcze korytarze cytadeli wypełniły sapania, warkoty, huki wystrzałów, brzęki stali, mlaśnięcia trafień, hurgot trucheł klepiących matę. Wszystko to okraszone solidnym strumieniem mocnych bluzgów.

A Team Six szło jak żniwiarze, kosząc łachmytów niczym łany zboża. Stal, ołów, ogień i Sztuka otaczały ich niczym welon banshee, a będąc ich kosą.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline