Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2015, 05:30   #111
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Byli sami, we dwoje; Sara pozbawiona była broni, a zmuszeni byli do bezpośredniej walki ze stworami Legionu Ciemności. Spadło to na nich dość nagle i ciężko, przez co nie mieli ani przemyślanej taktyki, ani planu działania.
Mieli jednak silną motywację do działania, a także swoje doświadczenie i umiejętności, które doskonalili przez lata. Oboje sprostali wyzwaniu i wyszli z potyczki o własnych siłach, podczas gdy ich przeciwnicy wrócili do piekła. Śmiało z Marcusem mogli przyznać, że dobrze się sprawili.
Jednak użycie przez Sarę znaleźnego Belzaracha - spaczonego złymi mocami karabinu maszynowego Legionu Ciemności - było dość kontrowersyjnym posunięciem. Ryzykownym i nieprzemyślanym. Owszem, kiedy w połowie walki przyjaciel walczy o życie, nie analizuje się wszystkiego, tylko odpowiednio się reaguje i to właśnie dzięki tej reakcji Sary, wyszli z tego cało. Ale samo użycie przeklętej broni nie budziło tu aż tylu wątpliwości, co sposób i odczucia jakie jej przy tym towarzyszyły. Belzarach nie tylko sprawdził się w rękach Thorne, ale przez tę chwilę wydawał jej się być taką naturalną bronią. Taką łatwą w użyciu, poręczną i skuteczną w działaniu... Dlaczego?! Nie powinien był, może nawet nie miał prawa. Używanie broni Legionu Ciemności groziło jej awarią w najlepszym wypadku, a skażeniem i wypaczeniem w najgorszym. Czyżby chodziło tu właśnie o strach? Może broń, której się obawiano buntowała się przeciwko jej posiadaczowi? Było to możliwe, wszak legioniści i nekromutanci nie myślą i nie odczuwają ani strachu, ani żadnych innych emocji. To nie byłoby takie proste... Sara obawiała się, że znowu mogła zostać skażona, jeszcze bardziej niż po spotkaniu z tamtym wielkim skorpionem. Jeśli miała w sobie piętno Mrocznej Harmonii, to broń mogła uznać ją za jednego ze swoich. A tego, kobieta zdecydowanie nie chciała... Ale przecież ćwiczyła technikę medytacji i opieranie się mrocznym wpływom, a nawet była w pół drogi aby zostać członkiem Zakonu Różdżki i Dłoni, w którym Etoiles Mortant władali Sztuką. Może więc użyła karabinu gdyż przezwyciężyła zło paczące broń? Musiała przyznać, że pod tym względem czuła się silna i pewna, zupełnie jakby została pobłogosławiona... A może całe martwienie się było zbędne, bo to był tylko szczęśliwy przypadek, że broń zadziałała poprawnie?

Sara nie miała zamiaru więcej ryzykować, ale nie mogła chodzić po Cytadeli z gołymi rękami. Sam Belzarach był niepewny i nie wart ryzyka, ale wyposażony był on w Sectioner - naprawdę potężny bagnet, który ewidentnie mógł się przydać, a którego używanie niczym nie groziło... Oczywiście w odniesieniu do osoby, która się nim posługiwała, ale nie do jej przeciwników.


Niestety bez odpowiednich narzędzi nie dawało się go wymontować. Sara postanowiła więc zatrzymać karabin, oczywiście w pełni zdając sobie sprawę, że będzie mogła go używać wyłącznie jako nośnika dla bagnetu. W ostateczności do obrony życia, ale to w takiej ostateczności, jaka miała miejsce nad basenem, gdy pomagała Marcusowi. Póki co, nie zwlekała z wypróbowaniem bagnetu i tak dla treningu, dla pewności i oczywiście dla własnej satysfakcji, wbiła ostrze w tył czaszki tekrona. Coś tam chrupnęło, ale samo bydle się nie poruszyło. Faktycznie nie żył! Aby wyciągnąć bagnet musiała zaprzeć się nogą i odepchnąć zwłoki, ale przynajmniej zorientowała się o tym teraz, a nie podczas następnej potyczki.
Oprócz jednego granatu - Ciemnoniebieskiego, porażającego ładunkiem elektrycznym - nie znalazła żadnego elementu swojego sprzętu. Czyżby Legion potrzebował ten ładunek do czegoś? Od razu pomyślała, że jeśli przyczepi granat do karabinu i wbije bagnet w ciało jakiegoś stwora, to przeciwnikowi ciężko będzie się tego pozbyć na czas. O ile w ogóle zorientuje się on, że ma przyczepiony granat.
Sara żałowała, że nie odzyskała swojego sprzętu i widziała też, że Marcus tracił swój ekwipunek. To zdecydowanie nie wróżyło dobrze.

Spotkanie z resztą drużyny było bardzo budujące. Zwłaszcza, że pojawiło się parę nowych twarzy, co świadczyło o postępach w inwazji. Owszem, wszyscy obecni byli trochę zmęczeni, nie brakowało rannych i tracili powoli sprzęt. Jednak należeli do zaradnych osób, którzy już nie raz znaleźli się w trudnej sytuacji. Zaoferowane przez Malloryego batoniki energetyczne skutecznie odpędziły zmęczenie. Marcus użył Sztuki, a Mallory medykamentów i razem zajęli się rannym Derrenem. Brak sprzętu był najtwardszym orzechem do zgryzienia, ale podzielili się tym co mieli i nikt nie pozostał bezbronny. Sara była bardzo zadowolona, że znalazła się dla niej broń palna. AR3000, był jedną z najlepszych szturmówek, a automatyczne rozkładający się uchwyt pozwalał w razie potrzeby na używanie go jednorącz.


Do tego dostała jeszcze od chłopaków spore zapasy granatów, którymi też potrafiła dobrze się posługiwać. No i miała tego Belzaracha, którego umocowała sobie na plecach, zatrzymując jako ostatnią deskę ratunku - przy czym liczył się dla niej nie tyle karabin, co zamocowany na nim potężny bagnet.

Najważniejsze jednak było to, że byli tam razem. Cała, liczna ekipa, Team Six i nie tylko, a wszyscy byli gotowi do dalszej walki, bez względu na okoliczności.
Sara osobiście czuła się nadzwyczaj dobrze. Wręcz zadziwiająco dobrze, zważywszy na ciężkie zadanie jakie ich czekało. Mając konkretny, priorytetowy cel, nie wahali się ani chwili, tylko ruszyli na przód.
Dopracowane do perfekcji zdolności kobiety do odbierania innym życia, wykorzystywane były teraz nie dla pieniędzy, zemsty, czy z rozkazu, ale w obronie całej ludzkości. Było to dla niej wspaniałe uczucie. Skorpion musiała przyznać, że im bliżej celu się znajdywali, tym pewniejsza siebie była: pewniejsza swych sił - zarówno fizycznych, psychicznych, jak i mistycznych; była pewniejsza co do swych towarzyszy, pewniejsza słuszności ich misji, oraz oczywiście jej powodzenia. Wyruszyli na misję walki ze złem i pokonają je, nawet jeśli trafią na samego Saladyna.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 19-09-2015 o 13:24. Powód: Przekazanie broni miedzy postaciami - rezultat komentarzy sesji.
Mekow jest offline  
Stary 13-09-2015, 14:09   #112
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Post wspólny.

/ Sara & Marcus \

- Marcus! Jak się czujesz?! Mów do mnie! - powiedziała kobieta z dziwną mieszaniną radości i paniki w głosie, pomagając mistykowi pozbyć się resztek plugawej plazmy strzepując breję z jego twarzy i resztek pancerza.
- Chyba…...dobrze….. - Mistyk wypluwał resztki zielonkawej mazi z ust, gorączkowo wycierając twarz. Przewody od stabilizatora, rozgrzane niczym przegrzane styki paliły mu skórę na głowie, ale albo stopniowo przyzwyczajał się do bólu, albo wszystko wracało do normy.
- Daj mi chwilę…… - Marcus przymknął oczy próbując zebrać swój umysł do kupy, szukając śladów zepsucia i obcych myśli. Przez bajoro tekrona przewijało się tyle heretyckich, plugawych idei a mistyk był przez moment w samym środku tego. Wspomnienie technologicznych schematów, mrocznej wiedzy opisanej runami symetrii wciąż tkwiło w jego głowie jak rak. Należało go jak najszybciej usunąć.
Po chwili medytacji, wizje i wspomnienia przyblakły i zniknęły. Marcus otworzył oczy - Sara wciąż wpatrywała się w niego, tym razem z rosnącym w oczach zniecierpliwieniem i niepokojem.
- Dobra, jest ok. Znikajmy stąd - powiedział mistyk.
- Na pewno? - spytała jeszcze Sara, ale Marcus wyglądał na pewnego siebie. - Naprawdę cieszę się, że mnie znalazłeś. Dzięki za ratunek - powiedziała szczerze i mimo ciężkiej sytuacji wysiliła się na uśmiech.
- Nikt nie zostaje z tyłu - Marcus zebrał resztki swojego ekwipunku z podłogi. Potrzaskane nagolenniki spadły na podłogę, chwilę później dołączyły do nich nadtopione nakolanniki. Marcus poruszył nogami, po czym odpiął również resztki pasa.
- Gdzie reszta drużyny? - spytała Thorne, rozglądając się jeszcze przed wyjściem, w nadziei na znalezienie jakiejś broni.
- Na dole. Przebijają się na górę - Marcus przez chwilę badał jezioro, po czym pomajstrował przy przewodach doprowadzających energię i odpiął całe urządzenie. Basen momentalnie przygasł. Miecz opuścił na końcówki kabli, odcinając je całkowicie.
- Hmm, wiele czasu tym nie kupimy, ale zawsze to coś - Mruknął mistyk po czym skierował się do wyjścia. - Idziemy? - zaproponował.
- Idziemy - potwierdziła Sara, podnosząc znaleziony granat i zabierając “swojego” Belzaracha.


/ W momencie spotkania się postaci. Przed pojawieniem się Malloryego \

Sara z zadowoleniem, a nawet z wyrazem szczęścia na twarzy, spojrzała na Wilsona i na Tatsu. Ich obecność świadczyła, że Team Six nie byli sami, że inwazja na Cytadelę nie tylko doszła do skutku, ale nawet dość dobrze postępowała skoro mężczyźni dogonili ich szpicę.
- Witamy na placu zabaw; Jak wyglądają postępy najazdu? Czy mamy kontakt z dowództwem? - spytała od razu.
- Nasz najazd przebiega jak najbardziej wzorowo! - zawołał ucieszony Świr salutując bagnetem ubabranym we krwi - Melduję również posłusznie że łączność z dowództwem jest w pełni chujowa! - dodał wesoło.
- W sensie, że jej nie ma? - odezwał się głos donośny głos za plecami Maddoxa.
- O kurwa.. czy mnie moje stare uszy mylą? - Świr odwrócił się uśmiechając jeszcze szerzej niż zwykle.
Zaraz został pochwycony w potężne ramiona. Czarnoskóry olbrzym w przejawie serdeczności uniósł kumpla w powietrze i zaczął nim miotać to w lewo to w prawo jak workiem ziemniaków.
- Ha! Jednak wpadłeś na imprezę! Już myślałem, że cała dystrybucja Wpierdolu na terenie Cytadelii przypadła mnie. - zaśmiał się Haxtes - Jak się tutaj dostałeś, popaprańcu?
- Udawaliśmy z Tatsu trupy. Nawet nas nie sprawdzili. Prosto do trumny, potem zrobiliśmy tycią rozpierduchę w magazynie i… i oto jesteśmy.
Hax postawił na ziemi Capitolczyka i poklepał go po hełmie.
- No to teraz kurwa Legion może nam possać. - czarnuch odpiął pudło z amunicją śrutową od pasa i wcisnął Maddoxowi - Bierz… nie miałem okazji skorzystać i pewnie nie będę już miał.
- Okay. Dobrze wiedzieć, że nie jesteśmy sami - powiedziała Porucznik Thorne mimo dość mentnej odpowiedzi, rozważając pewne możliwe scenariusze całej bitwy i roli jaką oni mieli w tym wszystkim odegrać. Kobieta zdawała sobie sprawę, że przed nimi niejedno ciężkie wyzwanie, a nie musiała przeprowadzać żadnej inspekcji, aby się zorientować, że ich drużyna sporo wycierpiała.
- Nie traćmy wiary. Wiele przeszliśmy, ale mamy ważne zadanie do wykonania i na Duranda wykonamy je jak należy! - postarała się o pewną poprawę ich morale... Choć to nie wygladało źle.

- Derren, dasz radę? Tylko nie graj twardziela i odpowiedz szczerze - zagadała Sara, spoglądając na Imperialczyka.
- Mam niesprawną rękę - z pewnością złamana, bo słyszałem trzask. Straciłem też podstawową broń. - odparł Derren.
- Zajmę się tym - Marcus podszedł do żołnierza chwytając jego nadgarstek jedną ręką a drugą umieszczając mu pod łokciem i zamknął oczy. Kojąca moc sztuki zaczęła promieniować z pod palców mistyka, a ręka Derrena zaczęła świecić na czerwono, ukazując przemieszczoną kość. Żołnierz zacisnął zęby z bólu, kiedy uszkodzone tkanki zaczęły się łączyć. Po chwili było po wszystkim.
- To wszystko co mogę teraz zrobić. Kość jest cała i nie będzie gorzej, ale ręka potrzebuje czasu aby normalnie pracować. Jest zmiażdżona, a kości przedramienia były w proszku. Połatałem kości i ścięgna - stłuczenie i opuchlizna została, dlatego nie możesz nią ruszać. - Marcus spojrzał na Sarę i puścił jeszcze jeden malutki impuls mocy - Ledwo żyję po tym basenie plazmy i nie stać mnie na nic więcej. Jak zacznę przesadzać z dawkami mocy, wyślę nas obu do otchłani. Może znajdziemy Mallory`ego, to zaaplikuje Ci jeden z tych swoich chemicznych stymulantów. Poruszaj palcami - Marcus obserwował przez chwilę dłoń Derrena - Jest ok. Przepisać Ci urlop na Lunie?
- Jak znasz jakiś dobry kurort z haremem fantastycznych lasek ze świetnymi tyłkami, to chętnie. Choć znając swoje szczęście, to pewnie w połowie urlopu miejsce najechałby Legion Ciemności i byłoby po uciechach - popisał się czarnowidztwem Derren.
- Spokojnie Marcus, nie przeciążaj się. Dobra robota - Sara poparła ich mistyka na duchu, po czym spojrzała na Derrena.
- Strzelaj oburącz: prawą celować, a lewą amortyzować. Zresztą na pewno znasz zasady. Jestem pewna, że sobie poradzisz - powiedziała i obiecała sobie, że jeśli wyjdą z tego cało to zafunduje Derrenowi dwa tygodnie w takim kurorcie.
- Dobrze strzelam jednorącz, a płyty balistyczne pancerza dobrze amortyzują odrzut. Jak skończy się amunicja pożyczę sobie coś od zgniłków albo centuriona.

- Dokąd teraz ganiamy? - Spytał Cortez.
- Gdzieś ponad nami muszą być komnaty Nefaryty i sacrum Cytadeli... - rzekła niezmordowana westalka ...

/ Do drużyny dołącza Braxton : ) \

- ... i ten cholerny artefakt.... - dokończył "Konował" niespodziewanie wyłaniając się z ciemności.... Poprawione oczy zalśniły, kiedy spojrzał w kierunku przedstawicieli Bractwa. - Odbyłem krótki rekonesans i myślę, że znam bezpieczną drogę do siedziby tutejszego władcy...
- Braxton - Sara wywołała doktora przez radio, a w tym samym momencie jej głos dobiegł z komunikatora stojącego obok niej mężczyzny z Cybertroniku.
- W porządku. Musiałam się upewnić, że nie jesteś Myśliwym Ciemności - wyjaśniła.
- Postarajmy się nie rozdzielać, aby nie było takich wątpliwości. Rozumiem, że chodzi ci o wystarczająco bezpieczną, abyśmy dali radę. Powinniśmy się pospieszyć, aby faktycznie taką była. Jak daleko mamy do celu? - spytała.
- Czy bezpiecznie to się okaże jak dojdziemy do celu. - Wzruszył ramionami. - “O ile dojdziemy do celu.” - Pomyślał, ale już nie dodał tego na głos.
- Daleko, niedaleko. Nie wiem. Tutaj odległości są jakieś dziwne. Skróty idą na około, a jak idziesz na około trafiasz od razu. Tylko, hm, mam wrażenie, że trafimy tam dosyć szybko.
Dla siebie zachował wątpliwości, że jakoś mu się wydaje, że ktoś im zbytnio kłód nie rzuca pod nogi. Jakby chciał, żeby się tam dostali.

- No dobrze, ale zanim ruszymy, musimy się jeszcze trochę zorganizować. I trochę podleczyć - powiedziała Sara i skinięciem głowy wskazała Malloryemu ich najciężej rannego żołnierza.
- Spokojna twoja rozczochrana, Skorpion. Sztuka Marcusa zadziałała i mogę uzbrajać zapalniki, choć póki co mam się trzepać drugą ręką - stan Imperialczyka był stabilny, więc lepiej aby doktor mógł zająć się innymi.
- Ok, w razie czego daj znać - odparła Sara, po czym dostrzegła wyraz rozbawienia na twarzach co po niektórych. - Jakby coś było nie tak z ręką - sprostowała stanowczo.
Jednym z zadań Braxtona była opieka medyczna nad drużyną. Sztuka działała cuda, ale to swoją drogą, a on swoją. Doktor nie tracił czasu tylko po prostu wziął się do roboty. Mógłby to robić i zamkniętymi oczyma, nawet pod obstrzałem. Umiejętność ta przydała mu się i teraz bo opatrywany mógł zauważyć, że choć ręce wykonywały zadanie to umysł Doktora bujał gdzie indziej.
- Gotowe. Znasz zasady. Zero seksu, biegania i noszenia ciężarów. - Po chwili zreflektował się gdzie się znajdują i co własne próbują zrobić. - Ta, żarcik. Po prostu jak zaczniesz przeciekać to wbij sobie koagulant, o tutaj. - Podał mu jednorazowy aplikator z jakimś swoim ustrojstwem i pokazał gdzie sobie to zaaplikować. - Może trochę swędzieć potem.
Derren znał już na tyle słownik polowy Doktora, że domyślił się iż będzie swędziało jak jasna cholera.
- To zerknij jeszcze na to - powiedziała Sara, ostrożnie podwijając swoją lewą nogawkę. Jej rana nie była poważna, a przynajmniej tak jej się wydawało; może na tyle istotna aby pokazać ją lekarzowi, ale na tyle lekka że mogła poczekać na koniec.
Z boku jej prawej łydki widniał fioletowo-krwisty siniak wielkości jakiejś solidnej pięści, ale ze śladem odciśniętych zębów na brzegach. Obrażenia typowe dla wypadku rowerowego na żużlowej powierzchni - paskudne i bolesne, ale całkiem niegroźne.
- To chyba nic poważnego, prawda? - powiedziała, bagatelizując swój stan.
Braxton kucnął i przez chwilę przyglądał się ranie z bliska.
- Rana powierzchowna. Cokolwiek to było, nie przegryzło się nawet przez spodnie, a co dopiero przez skórę. Mogę dać coś przeciwbólowego - stwierdził śmiało.
- Nie trzeba, dziękuję. Zostawmy leki na poważniejsze przypadki - odparła kobieta.

- Jak wyglądamy ze sprzętem? Broń, amunicja, medykamenty. Ja straciłam wszystko oprócz jednego granatu - zagadała spoglądając po wszystkich obecnych.
- Aggressor i dwa magi, niemal komplet granatów i ładunek wybuchowy z podwójną liczbą zapalników. - Rusty wymienił swój dobytek.
- Komplet granatów i kilka ładunków wybuchowych. - dodał Barak.
- Strzelba, masa ammo i dość granatów, aby wysadzić cały świat - dorzucił Maddox.
- Tylko miecz - Marcus przez chwilę pogrzebał w olstrze na udzie. - I Punisher. Z jednym magazynkiem. Wróć…..stopiony z olstrem, szmelc. Stabilizator działa. Granaty, amunicja i lkm zostały wchłonięte przez basen tekrona. BJM chyba działa….- Marcus sprawdził odczyty pokiereszowanego rynsztunku na plecach. Pancerz uszkodzony - brak hełmu, płyty na nogach nadtopione i trzeba było je odpiąć. Podobnie pas. Z granatów przy pasie zostały jakieś smętne resztki. Jedyne co działało to od pasa w górę - czyli to co nie było za długo zanurzone kiedy męczył się z tym przeklętym basenem.
- Nie powinniśmy walczyć bronią legionu - Marcus wskazał na niesiony przez kobietę karabin. - W rękach zwykłych ludzi często zawodzi, lub wręcz jest groźna - Marcus nie bardzo chciał widzieć Sarę posługującą się bronią mogąca w każdej chwili co najmniej się zaciąć, o wybuchnięciu w twarz nie wspominając.
-Zagrażasz tym sobie przy każdym strzale….. - pokręcił głową mistyk ”I nam…” - pomyślał smutno.
- Mógłbym spróbować przywołać twoją broń, o ile pamiętasz gdzie ją ostatnio zgubiłaś, i o ile wciąż tam jest. - powiedział, chcąc dać jej jakiś wybór.
Kobieta pamiętała czym grozi używanie broni Legionu Ciemności. Kilka razy już jej o tym mówiono, a w tych kwestiach nigdy nie rzucano słów na wiatr.
- Ocknęłam się już bez broni, więc obawiam się, że wszystko będzie na dnie tamtego basenu - powiedziała z mieszaniną smutku i gniewu, oraz zdegustowania, na myśl o utraconym sprzęcie i wspomnienia o basenie tekrona.
- Obecnie mam tylko ten Sectioner - rzekła niezadowolona. - Ale lepsze to niż nic, a bagnet mi się chyba nie zbuntuje - stwierdziła.
- Moja broń leży na placu, na samym dole przed wejściem na schody. Mam kilkanaście pestek do gnata, więc już niedługo pożyczę coś od martwego przeciwnika. To lepsze od prowadzenia walki zębami - wtrącił pragmatyczno-bluźnierczą uwagę Derren.
Spróbuj ją przysłać - poprosiła Sara, spoglądając na Marcusa. Wiedziała, że mężczyzna jest zmęczony, a jeszcze wiele przed nimi, ale chwili obecnej każda broń - dobra broń, która nie zawiedzie - była na wagę złota.
Mistyk wychylił tylko czubek głowy nad krawędzią i spojrzał w dół. Po chwili wszystko było już dla niego jasne.
- Niestety, tej broni już tam nie ma - powiedział.
Nikt ze zgromadzonych nie wiedział kto ją zabrał, ale możliwości ograniczały się zasadniczo do dwóch: Nasi, albo Oni.
- Osobiście wolę broń palną, ale jeśli nikt nie ma wolnego gnata, to poproszę może jakieś... - mówiła, a Mallory już podawał jej granaty - dzięki - wtrąciła we własną wypowiedź. - ...granaty - dokończyła zdanie.
- Mogę oddać Ci też mój karabin, ja i tak się lepiej z mieczem czuje - powiedział Braxton, podając rozmówczyni swojego AR3000.
- To wspaniale. Dzięki - odpowiedziała Sara odbierając karabin szturmowy Cybertroniku i obdarzyła doktora szczerym uśmiechem.
Kobieta szybko zapoznała się z tym modelem, począwszy od wymiany magazynku, na zabezpieczeniu broni kończąc. Zaraz potem dostała jeszcze cztery dodatkowe magazynki amunicji, a także kilka granatów od Maddoxa, więc śmiało mogła stwierdzić, że jej przydatność na polu walki nadal sięgała dość wysoko.

- Jeszcze coś mamy do obgadania, czy ruszamy na wyższe poziomy? Sama mogę tylko uprzedzić, że możemy napotkać Myśliwego Ciemności; zmiennokształtnego wyglądającego jak sojusznik - kobieta podzieliła się tym co wiedziała, chwytając mocniej “swojego” Belzaracha.
- Te… Doktorze… kopsnąłbyś jakiegoś stymulanta czy innego energetyka? Kończą mi się już? - zapytał Hax - A chyba najwyższa pora, bo zbliżamy się na szczyt, co nie?
Braxton wyszczerzył zęby i sięgnął do skrytki przy pasie, na tak zwaną czarną godzinę. Rozdał wszystkim po batoniku. Uważny obserwator mógł zauważyć, że batoniki wszystkich miały zielony pasek, tylko ten dla Braxtona i Rury miały czerwony. Mallory przez chwile wyglądał jakby chciał walnąć Haxtesowi zwyczajowe ostrzeżenie o efektach ubocznych, ale machnął zrezygnowany ręką. I tak mała mieli szanse wyjść stąd o własnych siłach, więc kogo to obchodziło jak się będzie potem czuł, czy wyrosną mu skrzela lub pokryje się futrem.
Przyłbica hełmu rozsunęła się ukazując oblicze czarnoskórego olbrzyma. Na widok batonika uśmiechnął się bardzo szeroko. Lubił grać ostro. A wyglądało na to że dla niego i siebie samego doktorek zarezerwował najostrzejsze ścierwo do zażycia.
- Mniam - oblizał prawie lubieżnie wargi.
- Pamiętajcie tylko że zapalnik jest na czas, na wypadek gdybym padł albo nie był w stanie odpalić zdalnie. To też może podziałać jako niezły stymulant. - Rzucił Cortez starając się rozruszać zaschnięte gardło.
- Jaki ustawiłeś czas? - Spytała Sara, zajadając swojego batonika o silnym smaku kofeiny z odrobiną mięty.
- Czterdzieści minut - odpowiedział Cortez - przestawiam go równo co pół godziny - wyjaśnił na prędce.
- To od siebie dodam że tam na plerach mam wszyte. - wskazał część pancerza z “plecakiem” - Jeszcze trochę wpierdolitu. Jak będę umierał kopnijcie mnie w stronę tych ciemnych nekro-synów. Detonacja w środku naszej formacji może być… heh… niezbyt korzystna dla nas.
- Kardynał będzie wdzięczny za wasze oddanie. Też mam coś w zanadrzu - może się założymy o to, kto pierdyknie bardziej?
- Marcus uśmiechnął się ironicznie ale cieszył się, że morale Team Six drastycznie wzrastało do granic euforii.
- Ach, po prostu chodźmy tam i rozwalmy ich wszystkich! - rzucił stanowczo.
Marcus odmówił modlitwę do Kardynała po czym uwolnił moc egzorcyzmów. Zaklęcie przegnania mrocznych wpływów objęło całą drużynę, kąpiąc ją w złotym blasku sztuki.
Marcus starał się, by kojące słowa modlitwy dotarły do całego teamu - jeszcze bardziej utwierdzając ich wiarę we zwycięstwo.
- Nathanielu...dopomóż! Daj nam zwycięstwo! - głośno i wyraźnie powiedział na koniec modlitwy, czym dodał wszystkim otuchy i nadziei.
Zaraz potem cała ekipa raźnie ruszyła dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 19-09-2015 o 13:09. Powód: Przekazanie broni miedzy postaciami - rezultat komentarzy sesji.
Mekow jest offline  
Stary 22-09-2015, 18:42   #113
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Cool

Świr ledwo uniknął zmasakrowanego cielska jakiejś nekrobestii, która spadła z wysoka i trąciła Capitolczyka w ramię. Razem z nią pomknęła w dół jedna z sakiew, wypełniona amunicją i granatami "less than lethal" oraz częścią słabszych materiałów wybuchowych. Skorpion mógł tylko kląć jak szewc, kiedy chwytał znowu równowagę z pomocą Mishimana. Trochę pocieszył go rumor i wstrząs, jaki dobiegł z samego dołu tej niekończącej się "klatki schodowej" - znak, że worek doleciał na dno i zbuntował się przeciw takiemu traktowaniu. Ktokolwiek mógł ścigać jego i Mishimczyka właśnie został zatomizowany.

Wreszcie, wspięli się na jakąś szerszą i dłuższą półkę, od której biegły schody wzwyż. Była usłana trupami, jednak po pobojowisku krążyły już "cywilne" istoty Legionu - nekrourzędasy, bezmyślne zombie-robotnicy i tresowane bestie. Katalogowały, ograbiały bądź zabierały zwłoki. Para Żołnierzy Zagłady bez słowa wpadła pomiędzy powolnych, skretyniałych wapniaków, rozdając im ciosy, cięcia i pierdolnięcia. Nowe trupy dołączyły do starych, tworząc groteskowe hałdy.

Zaraz jednak na arenie pojawiło się wsparcie. Nieco uzbrojonych "cywili", jacyś lipni strażnicy czy inni "ochroniarze" dla nekrozłamasów oraz kilku Legionistów różnego autoramentu, ocalałych z przechadzki, jaką Team Six urządziło sobie po nich przedtem. Formalność. Pośród nadciągającej czeredy pospolitego ruszenia eksplodował odłamkowy obronny, gniotąc kruche cielska falą kinetyczną i siekąc ocalałych deszczem grubych szrapneli. Zaraz potem zadudniła dwulufowa autostrzelba Maddoxa, przezornie załadowana lekkim śrutem .20, wsparta przez jednoręcznego mishimskiego rozpylacza od Tatsu. Dźwięk tej broni był ogłuszający. Przypominał darcie prześcieradła i był skutkiem stawiania istnej ściany ołowiu. Trwał może dwie sekundy, kiedy zamilkł z głośnym trzaskiem. Podczas gdy samuraj szybko zmieniał długaśnego maga, świrowa strzelba dudniła jeszcze parę chwil, spowalniając hołotę do prędkości zerowej. Ostatnich kilku rannych leszczy zatłukli kolbami i zasiekli ostrzami. Nie był to jednak koniec.

  • Muzyka: Razorback, Unreal Tournament '99.


W środku wertykalnego tunelu zawisła duża, acz gibka i zwinna sylwetka nekrosmoka. Amalgamat bioinżynierii, nekrotechnologii i pożal-się-Durandzie "błogosławieństw" Mrocznej Harmonii. Najstarsi Marsjanie nie wiedzieli, czy te istoty były stworzone od podstaw przez Legion Ciemności, czy były kolejną z jego składowych - jeszcze jedną z ras podbitych i transformowanych przezeń w innych zakamarkach kosmosu. Cholera wie. I Wilson nie miał czasu na naukowe badania, gdyż wszawy drake właśnie zionął ze swej paszczy kwaśną, płonącą substancją. Tatsu dosłownie zniknął, unikając ataku jak rasowy ninja. Wilson był prawie tak szybki. Smuga kwasu ochlapała mu jeden naramiennik, błyskawicznie przeżerając ceramikę, plastik i metal. Cała reszta zajęła się ogniem. Skorpion wrzasnął i zerwał ów kawał bezużytecznej blachy. I dalej nie miał czasu. Nekrodragon ryknął chrapliwie, majtnął skrzydłami i wypluł z ramion dwie serie smugowych pocisków z terkoczących luf.

Muzyka: Razorback, od 1:55.

- O kurwa o kurwa o kurwa kurwakurwakurwa... - sapał Pustynny jak w transie, spieprzając przed dwoma strugami eksplodujących kul. Dosłownie centymetry za nim ściana i schody były obrabiane przez wyjątkowo niechlujnego operatora młota pneumatycznego, zasypując go deszczem obłupanych kawałków i zostawiając za sobą gęstą mgłę z rozpylonego tynku. Po drodze gubił chyba co trzecią gilzę, starając się załadować strzelbę w biegu.

Muzyka: Razorback, od 2:25.

Wreszcie, udało mu się. Rzucił się bokiem na schody, krzycząc i waląc z biodra pełną serią. Nie patrzył, czym ładował gnata, więc ku smoczydłu poszła istna tęcza - od "mielonego pieprzu" jakim był śrut .20, poprzez lane kule, aż po breneki i ciężki śrut .8 na słonia. Potworem zachwiało w powietrzu. Pisnął, skrzeknął, posłał niekontrolowaną serię gdzieś w niebo. I wtedy właśnie na jego plecach wylądował mniejszy kształt w blachach Mishimy. Wilson zamarł z głupim wyrazem na twarzy (zaraz potem kaszląc ciężko od opadającej chmury budowlanego pyłu), widząc, jak Tatsu najpierw się rozpędza, potem skacze w przepaść i upada dokładnie na grzbiecie bestii, wbijając katanę w kark prawie po tsubę. Korzystając z niej jak ze steru, pokierował zdychającą poczwarą prosto na ich półkę, rozbijając się tam i wyrywając cholernie ostre ostrze z wnętrza gada w efektownym rozbryzgu nekrofluidów.
- Idziemy dalej? - spokojnie rzekł skośny, strzepując gadzią juchę z brzeszczotu wyćwiczonym ruchem. Wilson przez moment myślał, przywracając obwód logiczny do sprawności po tym widowisku. Wreszcie, charknął, splunął i pokazał kciuk.


Chociaż droga wciąż pozostawała długa, to jednak była wyczyszczona z wrogów. Odsiecz nie zdążyła się doczłapać - aczkolwiek słychać było już sapania, jęki i przekleństwa lecące z dołu (które kończyły się gwałtownym jebnięciem tej czy innej wybuchowej pułapki, okraszonej uśmiechami Maddoxa). Tym samym, szybko dobiegli na wyższe poziomy i natknęli się na resztę Team Six.


Podczas zdawania krótkiego a rzeczowego meldunku Szefowej i wielce radosnego spotkania z Czarnym Dawcą Wpierdolu, Wilson nie mógł zdusić niepokojącego stwierdzenia, że ekipa wyglądała jak gówno z przerębla. I wiedział, że będzie gorzej.

Kiedy ekipa przeprowadzała remanent, Świr zaraportował swój stan. Tatsu dodał też swoje trzy centy - mishimski spray z ołowiem, boczny pistolet półautomatyczny, zestaw samurajskich brzytw i garść granatów. Maddox bez żalu obdarował gołą Sarę kilkoma Owocami Wpierdolu, samemu przyjmując wór z luźno powrzucanymi doń gilzami od Haxtesa. Zerknął do środka i mruknął z uznaniem. Czarny koksu jak zwykle się nie pierdolił - same "ósemki", breneki oraz lane walce, zapewne o chorym odrzucie, lipnej celności i galaktycznym wręcz pierdolnięciu. Załadował te ostatnie, chcąc zobaczyć, czy połamią mu ręce, kiedy same będą łamać gnaty wrażym spaślakom.

Nie połamały, ale Maddox, nie mając czasu na przeładowanie w ferworze walki, bluźnił na Czarną Mambę Haxa za każdym pociągnięciem spustu...


Muzyka: Into the Darkness, Unreal Tournament '99.

Potężny nekromutant w szmatach sierżanta Imperialu wymachiwał nad głową tasakiem jak jakiś dzikus i krzyknął głucho na widok Maddoxa.

- Ulula!

Zaraz potem wszystko powyżej jego pasa zamieniło się w krwawą mgiełkę. Obok padających na kolana, a potem na pas bioder wbił się wyrzucony w powietrze tasak. A Świr z ulgą mógł wreszcie przeładować. Zamiast ramion i barków czuł tylko tępy ból. Cholerne walce cholernego Rury. Załadował coś normalniejszego, czego miał pod dostatkiem - standardowy śrut .12, rozglądając się przy tym po reszcie ekipy.

Mishiman nie zużył chyba żadnych pestek od momentu spotkania. Ale jego klinga była non stop w ruchu, stawiając precyzyjne kropki nad "i" i kończąc żywota kolejnych pokurwów pchających się pod lufy Żołnierzy Zagłady. Haxtes też walczył wręcz, przyjmując na siebie kolejne ciosy coraz to bardziej skokszonych łysoli, durny bambus. Podobało się to Wilsonowi. Widział, jak Czarna Mamba puchnie od tych wrażych macanek i ripostuje tą swoją grzechotką. Nawet zassane łby Razydów pękały jak pinaty w święto.
O Marcusie i Westalce nie myślał zbyt wiele. Ich się po prostu oglądało. Ich umiejętności, niezmordowanie i Sztukowanie były jak sceny z co lepszych mishimskich bajek. Tylko bardziej krwawe.

Thorne, Braxton i Derren trzymali się z tyłu, tak samo jak Maddox. Zrozumiałe. Pruli ze swoich gnatów, na początku dosyć intensywnie, kosząc kolejnych Legionistów i innych maliniaków jak łany zboża. Potem trochę przygaśli - amunicja szła za szybko, a pukawki trupielców zbytnio śmierdziały kałem i tanimi parówkami, by je przytulić. Jak smażone tofu. Obrzydliwe. Więc, zaczęli oszczędzać, celując w szczytowe strefy, ale potem trochę się znowu rozzuchwalili - na Razydów i nekromutantów trzeba było przeznaczyć po kilka headshotów zanim ci, w swej mitycznych rozmiarów tępocie zrozumieli, iż są martwi.

Wtem, popas się zakończył. Ku nim zdążała kolejna horda wyjących potępieńców. Pohukiwali, gibali się, strzelali na wiwat i wymachiwali tymi swoimi pałkami i tasakami. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że robili to bez wcześniejszego entuzjazmu, widząc zwały poszatkowanych hombres po fachu.

I zaraz potem do nich dołączali en masse. Raz jeszcze korytarze cytadeli wypełniły sapania, warkoty, huki wystrzałów, brzęki stali, mlaśnięcia trafień, hurgot trucheł klepiących matę. Wszystko to okraszone solidnym strumieniem mocnych bluzgów.

A Team Six szło jak żniwiarze, kosząc łachmytów niczym łany zboża. Stal, ołów, ogień i Sztuka otaczały ich niczym welon banshee, a będąc ich kosą.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 11-10-2015, 13:52   #114
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Żołnierze Zagłady... Herosi uniwersum walczyli z taką zaciętością, jakby kolejna bitwa miała już nie nadejść. Infernalna sceneria godna utrwalenia we freskach na ścianach katedry jako przestroga dla ludzkości i kronika owego czasu. Zaiste nadszedł czas ostatecznej próby... Kiedy dostali się niemal na szczyt cytadeli, byli gotowi na wszystko, nawet na spotkanie samego Algerotha - Apostoła Wojny. Zamiast tego spłynęła na nich grobowa cisza, która po ostatnim zgiełku wydawała się zjawiskiem nienaturalnym. Posągi zastygłe w ścianach z zimną nienawiścią wpatrywały się w drużynę. Olbrzymi kilkudziesięciometrowy symbol Algerotha



tworzący posadzkę niemal przepalał im buty jakby stąpali po rozżarzonych węglach. Nefarycki tron, wielki i złowieszczo piękny był pusty...

Esteban drgnął. Czuł, że za plecami czyha na niego wielkie niebezpieczeństwo. Olbrzymim wysiłkiem woli skoncentrował się na pisaniu i pokonał pokusę odwrócenia się za siebie... Nawet gdyby się obejrzał nie dostrzegłby nikogo. Jego gość, kiedy nie chciał być widoczny, potrafił skutecznie maskować się pod płaszczem sztuki...

Nagromadzenie energii w tym pomieszczeniu było jednak tak wielkie, że nawet nad wyraz gadatliwy "Świr" w zdumieniu kontemplował aurę tego miejsca. Było jasne, że coś czyha na śmiałków, którzy wtargnęli do świątyni mrocznego władcy. Może był to obiekt wielkości ściany, który od razu przykuł uwagę Marcusa i Aurory a w szczególności Braxtona? Wyglądał jak pajęczynowy obsydian. Żyłki na jego powierzchni przypominały sieć uplecioną przez tkacza przeznaczenia. Jednocześnie kiedy mu się przypatrywali wzory zaczęły się układać i poruszać. Jakby chciały się wydostać na zewnątrz. Formowały się w planetarne systemy, nieznane symbole, bluźniercze wizerunki. Reprezentowały dziwną, niepojętą symetrię...
- Doktorze! - krzyknął Marcus, ale "Konował" był już w drodze do artefaktu. Zaczynał pojmować sens ich całej wędrówki. Klucz do zrozumienia przeszłości, teraźniejszości i przyszłości był w jego umyśle. Usłyszał jej głos, który potwierdził tylko wysnute przypuszczenia. Nie można zniszczyć tego artefaktu... A obecność "Team six" jest nieprzypadkowa. Jakże przewrotny to był plan, godny najbardziej spaczonego umysłu w uniwersum! Mallory wyrażał głęboki podziw dla architektki tego scenariusza. Zadbała o każdy szczegół. To w wenusjańskiej katedrze zainicjowano początek tej układanki... Kontynuacją były jaskinie Merkurego, a zwieńczeniem pustynia Marsa. Doktor nie słyszał jak Haxtes na polecenie westalki rzucił się w jego stronę, aby uniemożliwić mu podejście do artefaktu. Chociaż pochwyciły go mocarne ramiona wyswobodził się z ich uścisku dzięki sile nanokrwi, która napędzała jego organizm. "Rura" został zaskoczony pokazem siły i zręczności drużynowego medyka. A może już heretyka? Zaklęcie mistyka również nie podziałało na ich towarzysza.
- To są "wrota apokalipsy"! - powiedział Braxton, wskazując pulsującą coraz bardziej ścianę, jakby nie dostrzegając, że Sara celuje do niego z karabinu, który jej podarował. - To my byliśmy potrzebni do uruchomienia tej machiny zagłady. Zostaliśmy wszyscy naznaczeni w Venenburgu, cząstką mocy wszystkich pięciu apostołów. Każda planeta z której pochodzimy i wszystkie odwiedzone przez nas miejsca zostaną zaatakowane przez Legion Ciemności. Tutaj kończy się nasza misja...

Na twarzy Marcusa malowało się niedowierzanie. "Rusty" osłabł, klękając na posadzkę. Thorne nie odłożyła AR3000, kierując go nadal w stronę doktora. Tatsu stał w milczeniu. "Świr" zaklął szpetnie, a w Haxtesie wzbierał gniew...

- Nie ujęłabym tego lepiej... - głos postaci, która objawiła się na tronie, przerwał ciszę. "Mistrzyni Bólu" otoczona kolczastym pancerzem symbionta prezentowała się imponująco. Mogła wywołać pożądanie u każdego z ludzkich mężczyzn. Nic dziwnego, bo Kroniki głosiły, iż była kiedyś jedną z najpiękniejszych i najwaleczniejszych członkiń elitarnych Walkirii. Teraz wynaturzona, ale nadal złowieszczo atrakcyjna uśmiechała się fioletowymi ustami, jakby oceniając żołnierzy "Team six". Wydawało się, że szczególnie upatrzyła sobie rosłych Kapitolczyków...



- Wasze przeznaczenie to otwarcie wrót, spójrzcie jak są głodne waszych dusz... - na potwierdzenie jej słów, artefakt rozjątrzył się. Magnetyczne przyciąganie odczuli na sobie wszyscy. Najbardziej Braxton, który stał ledwie kilka metrów od otchłani i doskonale widział siebie jako odbicie zagłady.
- Stworzone eony temu są niewrażliwe na waszą broń...
Aurora z całej siły rzuciła włócznią, szepcząc formułę zaklęcia sztuki, ale Golgotha swoją nekrotechniczną rękawicą zasłoniła się przed niesygnalizowanym atakiem. Zaśmiała się tylko, miażdżąc broń westalki.
Aurora wzdrygnęła się. Za jej plecami pojawił się cień, postrzępione ostrze przeszyło jej ciało. Kształt za jej plecami zmaterializował się w postać komandosa z Imperialu - sługi Semai.

Wynik walki był przesądzony, lecz osłabiona i wycieńczona drużyna bohaterów podjęła to wyzwanie. Nie zwykli bowiem godzić się z przeznaczeniem. Dodatkowo śmierć westalki poruszyła w nich pokłady utajonych sił. Nasycona siłą mrocznej harmonii Golgotha, niewrażliwa na Sztukę, szybka i bezwzględna z rozkoszą wdała się w pojedynek, mając wsparcie w postaci kilku przybocznych i heretyka z Imperialu, który położył znaczne zasługi w intrydze siejącej konflikt między korporacjami.

Czy bohaterowie znaleźli sposób na ocalenie świata? To, iż spisuję tę kronikę, zaświadcza o tym, że tak. Nic nie może równać się ludzkiemu poświęceniu dla wyższej sprawy. Duch ludzkości świeci najjaśniej, szczególnie na tle Ciemności, która choćby objęła swym cieniem wszystkie planety, ulegnie przed pojedynczym promieniem światła, budzącym Nadzieję...
Bezgłośny strzał pozbawił go życia. Krew zbryzgała ostatnią stronę "Kroniki Żołnierzy Zagłady". Dłoń odziana w purpurową rękawicę podniosła tom księgi...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 11-10-2015 o 13:57.
Deszatie jest offline  
Stary 20-10-2015, 01:55   #115
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Podobno przed śmiercią lub w chwilach jej bliskich widzi się przed oczyma całe życie. Cortez widział już tą migawkę tyle razy, że przysypiał przy co nudniejszych fragmentach. Od wstąpienia do korpusu tych nudniejszych części było jakoś mniej, a zadziwiająco dużo tych na pograniczu śmierci. Kochany Mars za czasów kiedy dopiero co wstąpił, zdawał się być przyjemną krainą, niezależnie od bezkresnych pustyń i czasami piekielnego gorąca. Od tego czasu przelał rzekę krwi, nie tylko cudzej, sam też się prawie wykrwawił kilka razy.


Potem przypomniała mu się katedra, gdzie brat biskupa wodził ich za nos. Mogło się rodzić pytanie, czy członek bractwa był w zmowie ze swoją rodzinką i na usługach mrocznych apostołów. Cervantes wolał jednak wierzyć, że był winien jedynie nieświadomości. Następny był Merkury, gdzie wpadł im w ręce potężny artefakt, za który niejeden kultysta i nie tylko dałby się pokroić żywcem. Miał być zachowany bezpiecznie z dala od rąk apostołów, ale czy faktycznie tak było, nie miał pojęcia.


Na sam koniec, wrócił na stare śmieci, rodzinnego Marsa. Pot perlił się na jego twarzy i ściekał strużkami po plecach. Usta miał spierzchnięte, ale stał twardo na lekko rozstawionych nogach, z mieczem w dłoni. Niczym starożytny heros, jeszcze z czasów ziemi, kiedy ludzka cywilizacja była w kolebce. Nie zajęło mu długo uświadomienie sobie, że tym właśnie był. Herosem, wodzonym za nos przez zło w czystej postaci. Teraz przynajmniej wiedział czego apostołowie od nich chcieli. By tak jak wcześniej pierwsi odkrywcy dziesiątej planety, przeszli przez wrota.





Puszka uniósł miecz, w drugą dłoń schwycił zapalnik, niczym tarczę, zaciskając go w dłoni. - Marcus, jeśli dasz radę, stawiaj portal i znikamy stąd póki się da, jeśli nie... To był honor mieć was wszystkich u boku, ale nie dajmy się żywcem przerzucić przez wrota. - Wychrypiał głośno. Kciuk zawisł tuż nad owalnym przyciskiem zapalnika. Nie mógł mieć pewności czy w pobliżu Golgothy zadziała, ale miał nadzieję że ta nie będzie sobie zaprzątać głowy drobnym urządzeniem. Z jego ust popłynęły słowa modlitwy do Duranda. Miał zamiar stanąć przeciw Mistrzyni Bólu, byle dać reszcie więcej czasu. Tylko czy Marcus był jeszcze na siłach wykrzesać z siebie dość mocy by ich stąd zabrać. Docisnął dłoń do piersi, niczym tarczę.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 20-10-2015 o 01:58.
Plomiennoluski jest offline  
Stary 21-10-2015, 18:49   #116
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Były bezpiekowiec stał i dygotał. Jego kumpel Pustynny Skorpion skoczył za jedną z kolumn.

- Rura! Opamiętaj się, chuju! Babsko o krzywym ryju i zajebistych cycach zaraz cię... O kurwa! Spierdalać od Rury! On zaraz...

Zamordowanie Westalki urochomiło w Baraku nieprzebrane pokłady nieokiełznanych żądz. Żądz mordu, zniszczenia i destrukcji, które równe były conajmniej nefaryckiej, a przy tym pozbawione jakiejkolwiek finezji.




Maddox już to kiedyś widział. Ale wtedy jeszcze byli młodzi i głupi i nie wiedzieli nic. W woju jak jeden gość myślał, że może podskakiwać Haxowi. Hax trzymał się nieźle znosząc obelgi, ale kiedy nerwy puściły tylko interwencja kilku żandarmów zdołała zapobiec przerobieniu bezczela na marmoladę. Tyle że to było wtedy, a teraz Hax miał za sobą doświadczenia i wiele lat napierdalania heretyków, kryminału i na siłowni. W dodatku wkraczając do sali Hax przeżuwał batona od Doktorka i chyba go parę chwil wcześniej połknął, bo teraz jakby jego mięśnie zaczynały pęcznieć, a pancerz pękać tu i uwdzie. Świr wyszczerzył się. Zapowiadało się, że sługi Apostołów Zagłady dzisiaj będą mogły się zmierzyć z Apostołem Wpierdolu i jego kumplami.

- Jedziesz Hax! Rozerwij im dupska! - zaczął dopingować Maddox.

Barak “Rura” Haxtes chwycił maczugę oburącz i zamachnął się nią na heretyckiego Imperialca. Tamten zwinnie uniknął, lecz czarnoskóry gigant skrócił znacząco odległość doskokiem i uderzył z góry. Heretyk nie zdołał jednak znów się cofnąć, bo o blokowaniu nie było mowy. Maczuga, na której wypisano starożytnymi runami Formułę Wpierdolu, praktycznie wbiła nogę w posadzkę. Cios został poprawiony potężnym uderzeniem z haka i nim były Imperialczyk się obejrzał zamienił się w mokrą plamę. Runy Wpierdolu płonęły białym płomieniem, kiedy pogrążony w morderczym szale Hax odwrócił się do kolejnych przeciwników.

Nefarytka

Ona za wszystko odpowiadała

I ona za wszystko zapłaci.

Z gardła Haxa wydarł się zew mordu.

Świrowi pozostało tylko osłaniać grubym śrutem swojego szalonego kumpla.

- Ale jazda! - zarechotał.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 29-10-2015 o 22:22.
Stalowy jest offline  
Stary 29-10-2015, 17:14   #117
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Thumbs up

Świr nie dawał po sobie poznać, że był zmęczony. Przebijanie się przez górne poziomy cytadeli były ekscytujące, acz męcząc. Żołnierze Zagłady jechali w zasadzie tylko na stymulantach, Sztuce i głębokim przeświadczeniu o tym, że byli największymi rozkurwiaczami w galaktyce. Wraże mendy pokładły się po klepisku, zmożone potęgą Wpierdolu, jaki (słuszni w swym mniemaniu o sobie) sprzedała im ekipa wojowników Ludzkości.

Wszystko szło gładko aż do przeklętej sali tronowej Nefarytów Algerotha. Rewelacje, jakie uświadomiła im Golgotha oraz śmierć westalki z ręki zdradzieckiego kundla (odpowiedzialnego w dodatku za ostatnie kwasy międzykorporacyjne i śmierć olbrzymiej ilości Capitolskich chłopaków) sprawiły, że przez moment Wilson Maddox prawie poddał się rozpaczy i dał skazić się wszechobecnym pływom Mrocznej Harmonii. Jednak bitewna kapłanka w chwili swej śmierci poczyniła ostatni, najważniejszy gest. Tchnęła ostatnie siły w Sztukę, która przywróciła umysły drużyny do porządku. Nawet Maddox, zdawałoby się idealny kandydat na heretyka od Muawijhe, wziął się w garść. Odrzucił złowieszcze, kuszące szepty. Pomogła mu w tym gwałtowna i jednoznaczna eksplozja czynu, jaką zdetonował Barak Haxtes.

Cortez miał rację w jednym - nie można było tej skurwycórce pozwolić na wykorzystanie ich na otwarcie jakiegoś szamba. Ale w jednym nie miał racji. Służba w tej drużynie nie była zaszczytem. Zaszczytem było zapierdolenie Golgothy i jej posuwaków u progu jej własnego, pożal się Durandzie, sukcesu.

Muzyka: Metallica - Memory Remains (S&A live)

Kiedy Rura zgniótł zdradziecką, imperialną glizdę, Maddox wykorzystał osłonę ażeby spuścić na łby golgotowych sykofantów istną nawałnicę. Dwa granaty - HE i napalmowy - pomknęły ku nim. Do przyspieszonej w tym roku Gwiazdki dorzucił się też Tatsu, miotając swoje własne owoce Wpierdolu. Cztery eksplozje zadudniły i zabłysnęły pośród przyjaciół cycatej suki. Zaraz potem tak Tatsu, jak i Wilson zaczęli walić ze swoich spluw. Samuraj szybko jednak wypstrykał się z pestek i puścił pędem, dzierżąc oburącz katanę, tnąc i wrzeszcząc jak oszalały. Atakował z innej strony niż Rura, chcąc oskrzydlić wroga w iście samobójczej szarży. Maddox zaś osłaniał ich obu, napierdalając z obu luf strzelby pełnymi seriami. A miał czym. Wewnątrz magazynków były bowiem najlepsze naboje. Potężne brenneki - pociski o grubszym śrucie i znacznie większych ładunkach prochowych w jednym, mordercze "Smocze Oddechy" - śrut oblepiony napalmem. Kombinacja obydwu była druzgocząca i stanowiła jego własne, wilsonowe trzy grosze w tej walce. Wydał przy tym potężny, bojowy okrzyk.

- Chuj!

Na pohybel Legionowi, skurwycórce i jej gangbangersom.

- Wam!

Na chwałę Ludzkości, Duranda i Capitolu.

- W dupę!

Ku szerzeniu esencji Wpierdolu i dobrej zabawy.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 31-10-2015, 08:46   #118
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Mallory Braxton. Zdolny doktor z Cybertroniku, znawca medycyny, elektroniki a także walki. Był medykiem w ich drużynie, ale najwyraźniej dał się zwieść mrocznym wpływom. Zdradziecki heretyk!
Dopiero co częstował ich batonikami energetycznymi... więc co właściwie zjedli? Wyglądały i smakowały standardowo, ale czy doktorek mógł je jakoś spreparować? Sara celowała w jego głowę z AR3000, całkowicie gotowa aby zrobić to co trzeba. Broń na szczęście sprawdziła i nie znalazła żadnych usterek technicznych. Co się zaś tyczy klątw, to w przypadkach obu przedmiotów mogłaby wyczuć wpływ Mrocznej Harmonii, a Marcus tym bardziej. Te detale sugerowały, że Mallory musiał przejść na stronę wroga stosunkowo niedawno, albo po prostu nie miał wcześniej możliwości użycia Mrocznej Harmonii przeciwko drużynie. Mógł też oczywiście nie robić nic, aby uniknąć ryzyka na przedwczesne wykrycie... lub działał za ich plecami. A kogo właściwie, a co ważniejsze - dla kogo, szpiegował jego elektroniczny kot?!
Myśli Sary biegały jak oszalałe. Niestety nie miała czasu na dogłębne analizowanie wszystkiego - trzeba było działać, walczyć, a przeciwników nie brakowało.
Przywracanie doktora na stronę światłości nie było zadaniem dla Sary. Ona sama gotowa była rozwalić go na miejscu... gdyby nie pewien problem. Kobieta zdawała sobie sprawę, że jeśli go zlikwiduje to mózg doktora rozbryzga się na tamtej tajemniczej mrocznej ścianie. Kto wie, czy taki akt nie otworzy wrót? Teraz to niedopuszczenie do ich otwarcia było najważniejsze!

Więc wszystko przez co przeszli od czasu "awansu" na Żołnierzy Zagłady, było misternym planem układanym przez mrocznych Apostołów? Tak twierdzili Braxton i Golgotha, ale co innego mieć plany, a co innego zrealizować je do końca - zwłaszcza, gdy dotyczyły one tak zawziętych, upierdliwych i nieprzewidywalnych ludzi z jakich składała się Team Six.
Informowanie ich o zamiarach było błędem Malloryego. Nie zdradza się swych sekretnych planów nawet u progu zwycięstwa... chyba że informacja ta była przynajmniej po części fałszywa, albo podana celowo aby wywołać oczekiwaną reakcję Team Six... A wiadomo było co zrobią, a przynajmniej do czego będą dążyć - rozwalić wszystkich zgromadzonych, odsyłając do piekła gdzie ich miejsce. Czy to mogło otworzyć wrota?...


- Rozproszyć się - powiedziała Sara i rzuciła się biegiem na lewą flankę. Łatwość z jaką Golgotha powstrzymała atak Aurory, oraz śmierć westalki, zdecydowanie źle dla nich wróżyły. Ale ani poddanie się, ani ucieczka nie wchodziły w grę.
Thorne posłała krótką serię, oddzielając głowę jednego z nekromutantów od reszty ciała i biegiem ruszyła do przodu.

... Nie, zabijanie sługów Legionu Ciemności nie mogło stanowić klucza, bo już dawno sami by to zrobili. Co za różnica kto pociągał za spust? Sam Braxton też nie mógł otworzyć wrót. Wszak miał okazję gdy się odłączył, ale wrócił do nich - wrócił po nich. Więc potrzebni byli wszyscy. I powiedziano, że wrota są głodne właśnie ich dusz i że to je otworzy. Ich naznaczenie było dość wyjątkowe, ale czy właśnie o to w nim chodziło?...

Trzymaną za plecami lewą ręką chwyciła granat - przeciwpancerny, ostatni z tych jej wypasionych granatów, który dostała od Maddoxa. Upuściła go na posadzkę. W prawej ręce zaś trzymała karabin i wycelowała w paskudną głowę Golgothy. Posłała jej dłuższą serię, ale Golgotha sprawnie zablokowała pociski jedną ze swych nienaturalnych kończyn. Sara się tym jednak nie przejęła, wszak ostrzał ten był tylko dywersją, gdyż podczas jego przeprowadzania kopnęła nastawiony już granat a ten wylądował tuż za plecami Nefarytki. Skorpion wiedziała co robi wykonując ten podwójny atak i natychmiast schowała się za jakąś kolumną.

... Jeśli ważne było kto ginie, jeśli zginąć musiał "naznaczony", to dobrze że jednak nie rozwaliła doktorka. Czyli nie mogli zabijać swoich. "Nie zabijać" - dziwne postanowienie na polu walki, zwłaszcza w głowie osoby, która pół życia spędziła na zabijaniu ludzi.
Ale "co za różnica kto pociągał za spust?", przecież sami mogą ich zabić. Skorpion dobrze wiedziała jak łatwo można się kogoś pozbyć - sama mogłaby wymienić trzy tuziny sposobów. Dlaczego więc tego nie zrobili skoro ich śmierć miałaby otworzyć wrota?...


Nastąpił głośny huk! I zaraz po tym Sara wychyliła się zza kolumny. Niestety, Golgotha choć chwiała się na nogach to nadal tam stała. Sara nie wiedziała czy granat ją zranił, albo czy rozproszy jej uwagę na tyle, aby ktoś inny z Team Six dokonał swojego ataku. Miała nadzieję, że poprawił on ich sytuację dostatecznie dobrze. Oddała kilka celnych strzałów w plecy Golgothy, gdy tuż przed nią pojawił się Centurion. Nie było czasu na wycelowanie. Ledwo zablokowała napierający na nią Skalak. Przeciwnik szybko rzucił się na kobietę powalając ją na plecy. Zaczęła się niezdarna szamotanina i walka o życie.

... A jak to było z Imperialnymi pionierami, którzy wieki temu odkryli dziesiątą planetę i przebudzili Zło, które stało się Legionem Ciemności? Przebudzenie musiało się odbyć bez udziału Legionu! A jak to było z Team Six? Od początku Legion Ciemności chciał ich przekabacić na swoją stronę. Dopiero co próbowali ją przerobić na jakiegoś paskudnego Tekrona. Zaraz! Mowa była o ich duszach, a nie umieraniu. Nie chodziło więc o byle śmierć! To dość nieścisła nauka, ale jeśli ciało opętają złe moce Mrocznej Harmonii, co się wówczas dzieje z duszą? Chodziło więc o przejście na stronę zła? A co z tym artefaktem?! To on był kluczem! A oni mieli go niby użyć?!...

Sara po paru sekundach oglądania wyszczerzonej zielonej mordy miała go kompletnie dość. Połączone siły rąk i nóg, na które składały się szarpnięcia i kopniak w bok przeciwnika, pozwoliły im zamienić się miejscami. Teraz to Sara trzymała Centuriona przyszpilonego do posadzki. Wiedziała, że długo go tak nie utrzyma. Ograniczyła uścisk do lewej ręki i zanim sługus Algerotha zdołał się wyswobodzić, prawą ręką Skorpion dobyła trzymanego na plecach Belzaracha i wbiła jego potężny bagnet w oczodół przeciwnika. Zaraz potem powtórzyła cios, trafiając go w gardło, a potem złapała karabin oburącz i dobiła przeciwnika.

Nie było czasu do stracenia. Sara podniosła AR3000, wymieniła magazynek na ostatni jaki miała i włączyła się do walki.
Najważniejsze to nie zabijać swoich - łącznie, a nawet na czele, z Braxtonem! Najważniejsze to nie dać się zabić! Nie dać się przekabacić na stronę zła! Trzymać się z daleka od tej przeklętej ściany! Odzyskać i zabrać stąd artefakt! I oczywiście najważniejsze też, aby utrzymać wiarę! Dopomóż nam Nalhanielu, Kardynale Dominiku i wszyscy święci!
 
Mekow jest offline  
Stary 08-11-2015, 17:43   #119
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
- Stworzone eony temu są niewrażliwe na waszą broń...

Słowa odbijały się echem w jego głowie gdy powoli docierał do niego sens działania wrót. Wcześniejsze podpięcie się pod system spaczony mroczna harmonią, jak wszystko w cytadeli, sprawiło chyba, że jakaś część jego umysłu była wrażliwa na nową, spaczona technologię. Już samo zbliżenie się do wrót sprawiało, że w jego głowie pojawiały się informację. Pojawiały się w dziwaczny sposób, jakby to już kiedyś wiedział, a teraz dopiero sobie przypominał. Ledwie zauważył Baraka, który próbował mu przeszkodzić podejść bliżej. Zaklęcie mistyka tylko sprawiło, że dostał gęsiej skórki. Szedł jak zahipnotyzowany choć nie chciał. Siłą woli próbował opanować każdy swój krok. Gesty pot wystąpił mu na czoło gdy walczył o każdy metr. Czuł, że za wrotami czeka koniec ostateczny. Nie jego. Nie „teamsix.” Koniec ostateczny wszystkiego co żyje. Wszystkiego co dla Braxtona święte. Mimo bezwładu ciała jego umysł działał na najwyższych obrotach.

„Zwykły atawizm. Spuścizna po naszych przodkach małpach. Paraliżujący strach w obliczu drapieżnika. Tygrys, niedźwiedź, jadowity wąż. Co poradzi zwykła małpa. Nie ma kłów, nie ma pazurów. Może uciec na drzewo, drżeć ze strachu i rzucać bananami. Sparaliżowana. Bezbronna. Ale ja już nie jestem małpą. Nie jestem już nawet człowiekiem. Nie jestem bezbronny. Nie dam sobą rządzić.”

Cały się trząsł jak w febrze gdy próbował odzyskać władanie nad ciałem. Trucizna wpuszczona mu przez pomiot Demnogonisa została w jakiś sposób zasymilowana. Nie wiedział do końca jak to się stało i w dalszym ciągu badał tego skutki, ale nie zamierzał się poddać. Co innego gdyby mógł zostać panem cytadeli. Pionkiem w grze pajęczycy zostawać nie zamierzał.

- Stworzone eony temu są niewrażliwe na waszą broń...

„Ale ty jesteś. Wystarczy podejść bardzo blisko i uderzyć bardzo mocno. W czuły punkt bo drugiej szansy nie będzie. W sumie to i tak już drugiej szansy nie będzie. Nikt z nas nie wyjdzie stąd żywy.”

Zrozumiawszy to uspokoił się i mroczna siłą, która pętała mu do tej pory umysł zniknęła. Wokół szalała burza śmierci.

- Zaopiekuj się moim kotem.
– Rzucił po wewnętrznym do Sary. Uśmiechnął się ponuro i ruszył na spotkanie śmierci. O dziwo nikt do niego nie strzelał, więc udając, że się poddał zdążył zrobić kilka kroków w stronę Golgothy.

Nanokrew miała wiele zalet. Był odporny na większość toksyn. Regenerował się w stopniu niedostępnym dla zwykłego śmiertelnika, a jego zmysły były bliskie zwierzęcym. Nie mówiąc już o zwykłej wydolności organizmu. Biegał szybciej, skakał wyżej, był silniejszy od Rury. Jak do tej pory udało mu się znaleźć tylko jedną wadę. Krew czasami zachowywała się niezwykle burzliwie i wpadał tracił kontrole nad ciałem. Nazwał to trybem berserk. Usilnie pracował nad tym by defekt wyeliminować bo wtedy mógłby podzielić się wynalazkiem z całym światem. Dzięki czemu świat byłby lepszy. Brax uważał, że wiedzą należy się dzielić i irytowało go, że nie potrafi tej wady usunąć. Udało mu się do tej pory jedynie wynaleźć mechanizm, coś na kształt filtrów, który pozwalał mu wygasić działanie krwi gdy zaczynały pojawiać się symptomy. Takie jak teraz.

Brax z premedytacją usunął teraz wszystkie zabezpieczenia i czując ogarniającą go furie przebył kilka ostatnich metrów z prędkością, która wprawiła by w kompleksy nawet geparda. Skoczył prosto na przeciwnika zadając potężny, poziomy cios mieczem. Jego zawsze opanowaną twarz wykrzywiał teraz grymas gniewu, bardziej zwierzęcy niż ludzki. Ale nawet bezbronne zwierze, gdy je przyprzeć do muru będzie walczyło do końca. A oni wszak bezbronni nie byli. Byli wszak Żołnierzami Zagłady. Najlepszymi z najlepszych.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 09-11-2015, 09:33   #120
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Jęk stali i zgrzyt ostrza przebijającego napierśnik nekromutanta był niewielką pociechą dla Mistyka, ale przynajmniej tak mógł pomścić śmierć swojej siostry z drugiego zakonu. W żyłach czuł wzbierającą moc sztuki, i odmawiał modlitwę za nieśmiertelną duszę westalki.
Kolejny sługus ciemności padł pod mieczem mistyka, który przebijał się w stronę artefaktu i Mallory`ego, który najwyraźniej zamierzał ich zdradzić.

Marcus instynktownie wiedział, że jest to kres ich wędrówki w tym przeklętym miejscu. Nie było zaskoczeniem, że ich oczekiwano. Domyślał się, że dowódca tej potężnej i skomplikowanej budowli musi cieszyć się znacznymi łaskami swego apostoła, jednak nie przypuszczał, że trafią na jednego z najgroźniejszych wrogów ludzkości. Golgotha - mistrzyni mrocznej sztuki, ulubienica Algerotha. Suka piekieł. Mroczna Dziwka. To był niemal zaszczyt być w tym miejscu i zmierzyć się z jej mroczną mocą. Pułapka w którą rzekomo wpadli została zamknięta a służka ciemności roztoczyła przed wojownikami ludzkości swój misterny plan.



Fałsz bijący z jej głosu był wyraźnie wyczuwalny. Tylko głupiec nie dostrzegłby, że czterech to nie pięciu. Z "naznaczonych" w Venenbergu obecnych w cytadeli było jedynie czterech żołnierzy zagłady. A to oznaczało jedną duszę za mało by misterny plan Golgothy mógł zadziałać. Strumień harmonii wpleciony w jej głos zdradzał, że nefarytka użyła zaklęć.
Być może wcale nie miała żadnego planu, a jedynie desperacko próbowała stłamsić napastników surową mocą swojego apostoła, zabijając w nich nadzieję, wolę walki i wyrzynając poddających się wojowników. Marcus czuł, że najsłabszym, i najbardziej istotnym elementem rytuału była Golgotha. Ta jednak dobrze zabezpieczyła się przed spotkaniem z wojownikami Świętego Bractwa.

Mistyk widział jej mentalne bariery, jawiące się dla jego wiedźmiego wzroku jak krwistoczerwona klatka energii, złożona z ciągów runicznego pisma. Bariera wydawała się szczelna, choć Marcus miał wrażenie, że dostrzega jedno, nieosłonięte miejsce - być może ślad po nieudanym ataku Aurory.
Violator mistyka ściął ostatniego z przybocznych nefarytki - czas był najwyższy. Ból od trzymanej w ryzach mocy zaczynał być już nie do zniesienia. Potrzebował jedynie czegoś, co na moment odwróci uwagę Golgothy od utrzymywania pancerza z mrocznej mocy. Granat Sary był jak zbawienie, jakby kobieta instynktownie wiedziała co robić, i w jakim dokładnie czasie. Światło najwyraźniej ją prowadziło.

Efekt eksplozji był może mało zauważalny dla zwykłych śmiertelników, ale nie dla Marcusa, który obserwował, jak na krótką chwilę krwistoczerwone runy przygasają, tworząc w misternie uplecionej kuli mocy sporą lukę.
Mistyk rozpoczął deklamację Litanii Odegnania - świętej modlitwy pierwszego kardynała Duranda, który walcząc z samym Algerothem w sanktum jego przeklętej cytadeli uległ świętemu światłu ludzkości.

- Zaklinam cię, Sługo Algerotha, wrogu ludzkości, uznaj sprawiedliwość i dobroć Nathaniela, który słusznym gniewem ukarał twoją pychę i nienawiść.
Zaklinam cię, Golgotho, uznaj wszechmoc Światła i Nathaniela Duranda pierwszego, który pokonał armie Twego pana, zwyciężył w Jego domu, i powalił przed Jego tronem.
- Marcus czuł przechodzącą przez niego moc, kiedy zaklęcie odegnania rozlało się po całym sanktum cytadeli, topiąc wyryte na ścianach krwawe symbole w złocistym blasku sztuki. Energia przepływająca przez mistyka była silna. Zbyt silna. Pod skromnym sługą kardynała ugięły się kolana, krew rzuciła się z nosa.
Ale i nefarytka nie była przygotowana na tak potężną dawkę mocy. Zaklęcie dopadło ją w czasie skoku, podcięło i rzuciło o posadzkę. Krew i zielonkawa posoka trysnęła na boki, a pancerz nasycony harmonią zaczął dymić. Marcus wyciągnął Księgę Praw, kierując symbol kardynalski w stronę nefarytki.
-
Zaklinam cię, nefaryto, kusicielko, Odejdź do swego mrocznego Pana. Odejdź z tego miejsca. Upadnij jak przedtem Twój pan. Ukorz się pod światłem Nathaniela.....zaklinam Cię....... - strumień mocy, nieubłaganie przepływający przez ciało mistyka wystrzelił z wyciągniętej ręki w stronę służki ciemności.


Jej świdrujący uszy krzyk nie wytłumił wyczuwalnego drżenia całej cytadeli.
Marcus poczuł, że coś w nim pęka, a szalejąca moc wyrywa się z jego ciała. Ból ustąpił, ale mistyk nie miał już siły wstać. Osunął się na posadzkę.
Gasnącym wzrokiem Marcus zdążył jeszcze zobaczyć wijącą się na podłodze Golgothę, i nieuchronnie opadającą na nią maczugę jaśniejącą mocą świętej sztuki.
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 09-11-2015 o 09:36. Powód: literówki
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172