wspólnie z Gryfem DUNCAN & NATHAN
Nathan zwolnił przy Duncanie. Rozejrzał się szybko, dłużej zatrzymując wzrok jedynie na armii szkieletów podążających w kierunku maski.
- Idź Duncan, ja porozmawiam z Panią. Postaram się jej wytłumaczyć na czym polega rodzicielstwo według międzyświatowych standardów - spojrzał na Enaei.
- Mogę i zrobię to. Z drogi. - warknął Duncan w stronę skrzydlatej istoty, ruszając przed siebie.
Eneai załopotała skrzydłami wywołując silny podmuch wiatru. Stanęła mu na drodze.
- Pozwól jej zrobić to, co powinna!
W jej głosie wyczuć było można groźbę.
- Nie wchodź jej w drogę!
Za nimi, w miejscu, gdzie został Finch O'Hara, w niebo uderzyły czerwone ognie. Przed nimi nieboskłon przecinały lance błyskawic, rozdzierając przestrzeń na strzępy. Wiatr wiał coraz silniej.
- Dawaj chłopie będę Cię osłaniał - Nathan dopingował szkota. Miał zamiar każdą próbę Eneai czy to ataku czy zatrzymania Duncana przejąc na siebie i dać swobodę działania Strażnikowi. Ten jednak nie próbował już omijać “anioła”.
Z Sinclairem nie było sensu rozmawiać. Hiperadrenalinowy szał otowrzył jakąś zapadkę w mózgu, której nie dało się już zatrzymać. W tej chwili nie obchodziło go już jak potężna była skrzydlata istota i czy miał w tej walce jakieś szanse, a tym bardziej jej niedorzeczne argumenty i groźby - teraz to była jedynie przeszkoda na drodze. Nie mógł się cofnąć, nie mógł jej obejść. To była pieprzona kłoda pod nogami, coś co stanęło między nim, a tymi na których mu zależało. Należało ją jak najszybciej wyeliminować i ruszyć dalej.
- Powiedziałem.. Z DROGI!! - ryknął i unosząc monstrualny claymore nad głowę runął na anioła z rządzą mordu w oczach
Nathan również odpalił hiperadrenalinę przyspieszając. Grzmotnął szkota w bark wytrącając z rytmu i rzucił się na Eneai by zająć ją swoją osobą. By przestała być zawadą w planach Sinclaira, by przestała zabierać mu cenny czas, potrzebny do odzyskania rodziny Strażnika.
- Wypierdalaj po rodzinę! - wrzasnął do Duncana nie w swoim stylu. Przeklinając |