Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2015, 01:17   #96
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
W pierwszym odruchu chciała krzyczeć, kiedy drzwi szafy skrzypnęły i zaczęła wyłaniać się z niej męska postać. Bandyta, demon, stary szlachcic? Nie wiedziała i nie było to nawet ważne. Spoglądała na intruza spomiędzy rozcapierzonych palców, a usteczka drżały niebezpiecznie, przygotowując się do wypełnienia sypialni przenikliwym wrzaskiem. Krzykami chciała wzywać pomocy, wygrażać tutejszym mizernym strażnikom za dopuszczenie do takiej sytuacji i najwyraźniej ślepym służkom za niedopilnowanie bezpieczeństwa narzeczonej ich pana!

Ten straszliwy widok bestii wyłaniającej się z ciemności i ten paraliżujący jej ciałko strach sprawiły, że poczuła głębokie pragnienie posiadania pistoletu gdzieś w zasięgu rączki. Nie, nie była to jakaś dziwaczna potrzeba upuszczenia krwi intruzowi, wszak szkarłatne krople rozpryskujące się na odzieniu bandyty, zdawały się także pozostawić swój ślad w jej niewinnej główce. Jedynie przemożna nie bycia tak.. tak przeraźliwie bezbronną. Nawet jeśli broń miałaby jej posłużyć tylko do drżącego zamachania nią przed oczami napastnika.

Lęk ścisnął boleśnie krtań Marjolaine, nie pozwalając na wydanie z siebie choćby jednego pisku. Nie mogła się ruszyć, nie mogła wołać o pomoc. Czyżby to naprawdę miał być jej koniec? I to tak pozbawiony jakiegokolwiek smaku, wyczucia i dramaturgii? W tym barłogu pościeli na łóżku, w jednej ze swych najskromniejszych sukienek nocnych i co najgorsze – samotnie w sypialni w posiadłości d'Eon?! Już samo to potrafiło zaszklić jej oczka łzami, choć i te już powoli spływały po jej policzkach, w miarę jak męski cień coraz bardziej wyłaniał się zza drzwi szafy.

Zaraz, zaraz..
To wcale nie był jakiś tam obcy cień z wrogimi wobec niej zamiarami. Ta sylwetka była znajoma. Te oczy nie pierwszy raz wpatrywały się w nią z tym wilczym blaskiem odbijających się w nich płonących świecach. A ten uśmiech.. ten łobuzerski uśmiech już wiele razy przyprawiał ją o drżenie.
Zrozumiała, że to nie o swoje życie powinna się bać. I to sprawiło, że.. jeszcze bardziej zapragnęła krzyczeć. Po części ze strachu, ale w większej mierze z gniewu i niedowierzania, które najpierw wykrzywiły jej delikatne wargi w grymasie, by potem wypuścić spomiędzy nich litanię pytań wypowiadanych podniesionym głosem - Co Ty robisz?! Dlaczego tu jesteś?! Jak tu wszedłeś?! Jak długo siedziałeś w szafie?! Zmówiłeś się ze służkami?! Podglądałeś mnie?! - krótka przerwa na złapanie oddechu przed kolejnym krzykiem – Nie chcę Cię tu! Wynoś się!

- Ależ moja droga, dlaczego miałbym siedzieć w szafie?- opowiedział z uśmiechem szlachcic podchodząc bliżej i nic sobie nie robiąc z jej gniewu.- To stary zamek templariuszy, pełen sekretnych komnat i przejść, a ja znam je wszystkie, choć… pomysł na to by cię podglądać, jest dość ciekawy. Jakież to sekreciki chciałabyś ukryć przed swym narzeczonym?
Usiadł na łóżku w pobliżu hrabianki pytając cicho.- I czy to dobry pomysł? Kto wie gdzie przepędzony twym rozkazem zawędruję… kto wie, do czyjej sypialni?

Odsunęła się instynktownie, drżącymi rączkami ciaśniej otuliła się kołdrą, a rozszerzonymi i zapłakanymi oczkami wpatrywała się w Satyra. Czyż, teoretycznie oczywiście, po wczorajszej nocy nie powinna się czuć przy nim bardziej komfortowo, szczególnie w takich momentach bycia z nim sam na sam? Szczególnie, kiedy był tak okrutnie blisko? Być może, lecz serce Marjolaine nadał biło w szaleńczym rytmie, a ona sama właściwie nie była pewna, czy nie wolałaby na miejscu Maura zobaczyć jakiegoś bandytę pragnącego tylko ukraść jej kosztowności. Szlachcic niestety chciał o wiele więcej..

-Masz.. masz przejście prosto do mojej sypialni?! - powtórzyła nie wierząc własnym uszom w słowa mężczyzny. Na co mu było takie ukryte przejście?! Czyżby.. czyżby to właśnie w tej komnacie zawsze ugaszczał swoje kochanki, nawet te niewinne i nieświadome swego przeznaczenia, aby móc się do nich zakraść po nocy?! Od tej myśli policzki hrabianki pobladły jeszcze bardziej. Pochwyciła za jedną z wielu poduszek, aby rzucić nią w kierunku narzeczonego – Gdybym chciała Cię dzisiaj widzieć, to bym sama przyszła! Wynoś się, zostaw mnie w spokoju!

-Ranisz moje serce, zwłaszcza po tym co zaszło między nami wczoraj.- rzekł przesadnie smutnym głosem Gilbert kładąc dłoń na swej piersi i przysunął się jeszcze bliżej niepomny owego zagrożenia jakim była poduszka w dłoni swej wybranki.- Uznałem, że nie ma co niepokoić twoich strażników, więc skorzystałem z tajnego korytarza łączącego tą komnatę z innymi. W końcu o tylu sprawach musimy porozmawiać moja ptaszyno. Jeszcze nawet nie przyjrzałem się twej “zbroi”, którą włożyłaś dzisiejszej nocy.

Gdyby Marjolaine jeszcze bardziej naciągnęła na siebie kołdrę, to zakryłaby całą siebie włącznie z główką okoloną anielskimi puklami. I może to byłoby lepsze rozwiązanie, aby ukryć swą twarzyczkę powoli rozpalaną do czerwoności wspomnieniami przywołanymi przez Maura.

-Nic.. nic nie zaszło między nami! Wczoraj wykorzystałeś moją słabość i strach, nic takiego się nie powtórzy dzisiejszej nocy! - zdołała z siebie wydukać w panice. Wiele sobie wyobrażała po nim, że na pewno w jakiś sposób będzie próbował ominąć strażników i zamknięte na klucz drzwi, ale.. ale nie tego, że w jej szafie będzie się kryło jakieś tajemne przejście! Jakże mogła być gotową na coś takiego?!
-W takim razie… czego się boisz?- zapytał Gilbert zbliżając się bardziej do hrabianki i ośmielając się dłonią głaskać ją po jej jasnowłosej czuprynie jak małą dziewczynkę.- Skoro to się nie może powtórzyć, to co cię tak przeraża? Zresztą jak na osóbkę, którą tak niecnie wykorzystałem, wydawałaś bardzo kontenta podczas samego aktu miłosnego.

-Wcale.. wcale nie byłam!
-Marjolaine nie mogła przecież pozwolić temu szlachcicowi, temu barbarzyńcy wyuzdanemu, aby odczuwał satysfakcję z tego co się wydarzyło. Choćby i rzeczywiście odczuwała jakąś przyjemność z tego.. tego lubieżnego aktu, to on nie mógł się o tym dowiedzieć! Bo przecież dla niej to wcale nie było przyjemne! Po prostu.. po prostu tamtego dnia tak wiele się wydarzyło, że ze strachu nie była sobą i.. i..

Non, non! To było niedopuszczalne, aby coś takiego zajmowało jej myśli! Jej! Hrabianki d'Niort! Nie będzie jej jakiś byle mężczyzna mieszał w główce. Spoglądał na niego z byka, jednocześnie starając się nie spaść po drugiej stronie swego łoża, po którym odsuwała się próbując uciec od zasięgu jego ręki. I ust, ich także. Starając się opanować swe drżenie, oraz zachować pozory spokoju, powiedziała -I niczego się nie boję, Maurze. Tylko.. tylko się przestraszyłam jak wyszedłeś z szafy. Myślałam, że to kolejny bandyta..

-Bandyci nie wychodzą z szafy moja ptaszyno, wolą drzwi.- zaśmiał się cicho szlachcic nie ułatwiając jej sytuacji. I wyraźnie nie wierząc w jej gorliwe zaprzeczenia.- To dlaczego uciekasz? Przecież wiesz, że siłą cię nie wezmę. Że krzywdzić cię nie mam zamiaru?
Spojrzał na hrabiankę będącą już na skraju łóżka.- Chyba, że boisz się iż… znowu obudzi się w tobie jakieś przemożne pragnienie, non? Jak to w karocy, jak to wczoraj w łóżku? Może pragniesz bym błagał o twą przychylność… pocałunkami schodząc po twej szyi do piersi, potem brzucha i coraz niżej…
Mówił z tym swoim triumfalnym uśmieszkiem, a Marjolaine niemal czuła te pocałunki wędrujące niżej i niżej i niżej. I wywołujące dziwne napięcie jej ciała. Pewnie robił to premedytacją, paskudnik jeden!

-Non! -żachnęła się gorliwie, po czym lekko zagryzła swą delikatną, dolną wargę w strapieniu. Nie była przygotowana na to spotkanie, na rozmawianie o.. tym z Maurem w cztery oczy. A już na pewno nie w takich okolicznościach, aż za bardzo zbliżonych do wczorajszych -To była.. pomyłka i.. niczego nie zmieniła. Możesz sobie mnie uznać za kolejne swoje trofeum, ale ja.. ja wolę zapomnieć o tym co się wydarzyło – nadęła lekko policzki i odwróciła zapłakane oczka w bok, uciekając spojrzeniem od narzeczonego -A dobrze wychowany szlachcic nawet nie wspominałby o tym w rozmowie!

- Oui, ale ja nie jestem dobrze wychowanym szlachcicem. Bo czyż dobrze wychowany szlachcic dotykałby wybranki po udach i pośladkach, czy dobrze wychowany szlachcic całowałby raz po raz, czy dobrze wychowany szlachcic porywałby bezczelnie swą narzeczoną do swej alkowy i zamku. Non…- odparł żarliwie w tonie głosu i z wesołym uśmiechem Gilbert.- ...tylko łajdak by to uczynił. Tylko łotr paskudny.
Wzruszył ramionami.- Ale tak się składa, że tego właśnie łajdaka uczyniłaś swym narzeczonym. Temu to łajdakowi wyraźnie dałaś do zrozumienia, że ma tylko ciebie wielbić, ciebie pragnąć, ciebie kochać. Wreszcie tego właśnie łajdaka i łotra, oczarowałaś urodą, uśmiechem, inteligencją i charakterkiem.
Przybliżył swą twarz do oblicza hrabianki, jego oczy wpatrzyły się w jej oczęta. A ona nie mogąc uciec, bo już nie mając gdzie pomykać, musiała wysłuchiwać jego słów.- Toteż ów łotr zdobywa cię tak jak umie. Nie jęczy błagalnie pod twymi drzwiami, nie stoi jak kołek w płocie z kwiatkami w dłoni, nie wyje serenady pod twym balkonem. On chwyta cię w swe ramiona, on szepce ci do uszka miłosne zdania i całuje te usta słodkie… on tuli cię zaborczo. Łajdak jest ze mnie moja ptaszyno, ale doprawdy… wszak nie mogłaś się spodziewać niczego innego.

Nie robił niczego nadzwyczajnego. Ot, jak zwykle próbował jej namącić w główce swoimi słodkimi słówkami, wspomnieniami pieszczot podstępnie zjednać sobie jej ciało, serduszko i duszę, nawet jeśli znów tylko na jedną noc. Zawsze to robił, kusił ją przy każdej możliwej okazji. Powinna się już dawno przyzwyczaić i uodpornić, lecz.. non, za każdym razem czerwieniła się jeszcze bardziej, nie wiedziała jak na to reagować. Jakże o wiele łatwiej było się bawić z grzecznymi arystokratami podobnymi do Rolanda, lub tymi przesadnie pewnymi swego jak każdy ze starych, upudrowanych szlachetek.

-Jaaa... aaa... - przełknęła głośno ślinę, bo i taka bliskość Maura skutecznie wiązała hrabianeczce języczek. I chociaż już nie mogła obrócić od niego swej twarzyczki, to jej tęczówki błękitne prze cały czas próbowały umykać, zawieszać wzrok na wszystkim co nie było ustami ni oczami narzeczonego. Nagle pogrążona w ciemnościach sypialnia stała się niezwykle interesującym miejscem -Ja nie potrzebuję tego! Tych słodkich słówek i zachowań niczym z jednej z tych tanich powieści, w których zaczytują się matrony spragnione ekscytacji w swoim życiu. Może dotąd tylko takie gościłeś w swym zamku, ale.. -..jakże jego obecność była nęcąca, aż Marjolaine nie mogła się skupić na własnych kłamstewkach. Tak właśnie, kłamstewkach, bo i przecież znów nie mogła przyznać, że bycie istną bohaterką jednej z tych powieści było.. podniecające -.. ale ja nie potrzebuję żadnych porwań, bandytów i ciągłego dobierania mi się pod spódnicę! To nie jest godne zachowanie wobec arystokratki!

- Przyznaję… nie jest.
- zaśmiał się cicho ten zbój i nachylił by ustami musnąć policzek hrabianki tak zaczerwieniony i ciepły. Jedynie mrok maskował barwę twarzy Marjolaine, tak inną od zwykłej pudrowanej bladości lic. Można by było okryć w nocy, że dumna hrabianka czerwieni się jak zwykła wiejska dziewucha!
- Ale też nie gustuję w godnym zachowaniu, mademoiselle. Zresztą jakież to słówka, jakieś komplementy lubi słuchać klejnocik rodu d’Niort?- zapytał żartobliwie Gilbert.- Jakież pieszczoty są miłe twemu ciałku?
Znów cmoknięcie nie pozwalające skupić myśli hrabianki i znów kłopotliwe pytanie.- Skoro me działania są tak… nieskuteczne, to skąd ta nerwowość w twoim zachowaniu jak i przestrach? Przecież jedynie mogę skłonić cię do lubieżnych zachowań mymi działaniami, a nie je wymusić, non?

-Mmm..
-wymruczała jakoś niewyraźnie panieneczka. Nie tylko same usta tego barbarzyńcy, tego Satyra przebrzydły, przyprawiały ją o gwałtowne bicie serduszka i przyśpieszony oddech. Nie tylko muśnięcie jego warg, ale także to zabawne, nieco szorstkie drapanie jego brody na swej delikatnej skórze wyraźnie pobudzało jej zmysły.
Na wszelki wypadek otuliła się mocniej kołdrą, rączkami obejmując podkulone ku sobie kolana.

-Jakim byłabym.. typem kobiety, gdyby obecność mężczyzny w moim łożu, przecież ani mojego męża ani prawdziwego narzeczonego, nie przyprawiało mnie o nerwowość? - odparła nadal poddenerwowanym głosikiem, które nie potrafiły uspokoić jego zaczepki. Miały wręcz przeciwny efekt -W końcu to jest moja sypialnia, a nie jakieś miejsce spotkań, Maurze! Jeśli chciałeś ze mną porozmawiać, to mogłeś poczekać do jutra!

- Jak już wspomniałem… stęskniłem się.
- mruknął szlachcic, przenosząc swe pieszczoty z policzka dziewczęcia na jej ucho. Tak że jego oddech pieścił jej skórę, gdy szeptał wprost do niego.- Nie raczyłaś się zjawić przez cały dzień, a wczoraj rozpaliłaś mą ciekawość porzucając mapę. Postanowiłem więc cię odwiedzić, bo lubię zasypiać tuląc twą drobniutką postać do siebie. A poza tym…
Jego dłoń nieobyczajnie, acz przyjemnie i prowokująco zaczęła wodzić po wypiętej w tej pozycji pupie hrabianki… dobrze, że przynajmniej okrytą kołderką.
-Poza tym, czyż nie od ciebie zależy dalszy rozwój sytuacji. Czyż nie pozwoliłem tobie wybrać kiedy chcesz zerwać nasze fałszywe zaręczyny. I czyż nie ostrzegłem, że jeśli będziesz z tym zwlekała to… mogą się one zakończyć prawdziwym ślubem?- mruczał cicho do jej ucha Gilbert, po czym wargami zaczął pieścić jej rozpalony do czerwoności płatek uszny studząc do nieco.- No i… po tylu wspólnych nocach, trochę za późno na wstyd i nerwowość.

-Wcale nie było.. nie było ich aż tak wiele..
-burknęła, oburzona w ogóle taką sugestią, że ona spała w jego ramionach tak niezliczoną ilość razy -I większość po prostu na mnie wymusiłeś, nie chcąc wyjść z mojej sypialni!
Jego dłoń na swych hrabiowskich pośladkach była jak.. bicz. Oh, nie tak bolesna jak jego uderzenie, ale równie trzeźwiąca, od którego dotyku aż lekko podskoczyła w miejscu, gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej. Otulona mocno kołdrą zgromiła Gilberta błękitem swych oczek.
-Zapewne wiesz też dobrze, że po tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło, bałabym się samotnie wracać do mego pałacyku. Twój zamek jest lepszą twierdzą przeciwko hordzie bandytów -westchnęła ciężko, lekko przy tym kręcąc głową, co także miało na celu odgonienie od siebie tej przyjemnej pieszczoty jego ust na uszku -Muszę się przemęczyć z Tobą, aż wszystko się uspokoi..

-Och… jakiż to cios dla mnie. Czyżbyś mnie wykorzystała do własnych celów i planowała porzucić jak kreację zeszłego sezonu? To cios w moje serce mademoiselle.
- wypowiedzi tak dramatycznych słów towarzyszyła równie dramatyczna pantomima z przykładaniem dłoni do klatki piersiowej w miejscu symulowanej rany, po czym równie dramatyczny upadek pleców szlachcica na łoże.- Nic nie pozostało jak tylko zemrzeć w samotności wzdychając do twego portretu przedstawiającego cię w całej nagiej okazałości, więc… będziemy musieli portrecik stworzyć, non? Bym miał do czego wzdychać.

Nareszcie uśmiech rozjaśnił twarzyczkę Marjolaine. Było to zaledwie subtelne i bardzo delikatne uniesienie kącików jej warg, aby mężczyzna nie mógł jej posądzić o tak szybkie wybaczenie tego całego najścia. Cały czas była rozgniewana, lecz.. tego jego gwałtowny ruch, to rzucenie na (bądź co bądź jej) łóżko bez choćby syku bólu musiało oznaczać, że rana pojedynkowa przestała mu aż tak doskwierać. To wypełniało hrabiankę ulgą.

-Nawet gdybym się zgodziła na zostanie Twą muzą, to trzymanie takiego dzieła wśród tamtych maszkaronów, byłoby jak.. jak.. -zająknęła się w poszukiwaniu odpowiedniego porównania, aby przypadkiem nie zabrzmieć zbyt samolubnie. Tylko troszeczkę -Jak wrzucenie klejnotu pośród pospolite miedziaki! Niedopuszczalne!
-A więc gotowa byłabyś pozować do tego dziełka z zastrzeżeniem, że byłoby jedyne w swoim rodzaju, non?
- pochwycił ją za słowa szlachcic zerkając z wesołym uśmieszkiem.- Twoje portrety miałyby oczywiście własną galerię, ukrytą przed innymi, tylko dla naszych oczu?

-Gdybym się zgodziła, to oczywiście, że takie moje portrety musiałyby posiadać osobną komnatę tylko dla siebie
-zgodziła się ochoczo hrabianeczka, ręce z kołdry na pierś przenosząc i tam je krzyżując. Na moment zapomniała o zagrożeniu jakie stanowił leżący obok Satyr, bo i kiedy nie próbował jej rozbierać, kiedy nie sugerował wyuzdanych uciech pod lub na kołdrze, to.. to jakoś jego obecność w sypialni była dla niej łatwiejsza do zaakceptowania.

-Prawdziwą galerię sztuki w Twoim zamczysku, a nie jakąś tam galeryjkę jak tamta. Zdobioną, elegancką i z żyrandolem, z którego migoczące światło podkreślałoby moją malowaną urodę. Małą świątynię poświęconą klejnotowi rodu d'Niort -tę wizję, rozkoszną przecież dla siebie, przedstawiła Gilbertowi wręcz mentorskim tonem. Potem jednak uniosła dumnie podbródek, spiorunowała go spojrzeniem i zakończyła stanowczymi słowami -Ale! Ja się na to nie zgodzę.

- Nawet jeśli przycisnę cię do ściany swym ciałem i szeptał będę do uszka czuła słówka i całował bez przerwy, aż wreszcie się zgodzisz?
- powątpiewał Maur siadając naprzeciw dziewczęcia.- Wiesz moja ptaszyno, że potrafię być bardzo uparty i nieustępliwy w dążeniu do swego celu, zwłaszcza gdy owym celem jest coś tak szlachetnego jak mała świątynia na cześć klejnotu d’Niort.

-Powinieneś już wiedzieć, Maurze..
-i znów te policzki płonące rumieńcem, i znów to serduszko wściekle galopujące pod ciepłym oddechem szlachcica muskającym jej skórę -..że prędzej przekonasz mnie do czegoś błyskotkami, niż taką.. taką manipulacją! Zwykle ciało i pieszczoty są bronią wyrafinowanych kobiet względem prostolinijnych mężczyzn. Czyżbyś teraz i Ty próbował się.. dopuszczać takich perfidnych sztuczek?

- A działają?
- zapytał z bezczelnym uśmieszkiem Gilbert i pogłaskał hrabiankę palcami po policzku i musnął opuszkami palców jej usta.- Po prostu przyjemność sprawia mi twoja obecność i rozmowa z tobą, dotykanie ciebie, tulenie. Nie jestem tak wyrafinowany, więc...przebywanie tutaj, z tobą, konwersacja i prowokowanie cię i prowadzenie ku nowym rozrywkom, to jest moja mała rozkosz. Polowałaś kiedyś z sokołami?
-Zatem traktujesz mnie po prostu jak zabawkę..
-westchnęła sobie Marjolaine, nieco zbyt ciężkawo niż rzeczywiście czuła. Wiedziała wprawdzie jak on zaraz zareaguje na takie jej zarzuty - dużą ilością zapewnień, że nie, że on sobie tak uwielbił towarzystwo rodowego klejnotu d'Niort, że najchętniej nie wypuszczałby jej ze swych ramion i łoża.

-Nie polowałam. Znaczy, z takim prawdziwym sokołem. To z czym polował jeden z kawalerów podsuniętych mi przez maman, ciężko było nazwać chociażby kurą – mówiąc to kwaśno, dłonią sięgnęła ku niesfornemu kosmykowi opadającemu jej na twarzyczkę. Przy okazji palcami próbowała strzepnąć te należącego do Satyra przebrzydłego -Ty polujesz, Maurze? Z tymi ptaszyskami, co to je w ogrodzie trzymasz?

-Czasami i w ukryciu. Człekowi o mym urodzeniu nie przysługują najszlachetniejsze z tych zwierząt. Niemniej obecnie mało kto pilnuje owych starych tradycji, dotyczących pierwszeństwa w łowach.
- wyjaśnił Gilbert i spojrzał wprost w oczy hrabianki uśmiechając się wesoło.- Po pierwsze jesteś moją wspólniczką w zbrodni kłamstewka moja ptaszyno, której to zdanie cenię, a intelekt i spryt szanuję. Po drugie jesteś moim przeciwnikiem… zamierzam bowiem podbić to, co przede mną usilnie bronisz. Twoje względy, twoje myśli, twoje ciało, twój uśmiech i twoje serduszko. Jesteś twardym przeciwnikiem moja ptaszyno, ale tym bardziej kusi mnie to do sięgania po wszelkie metody, by zdobyć ów klejnot d’Niort dla siebie. Nie zaprzeczysz, że nie jest on wart mego wysiłku, prawda?

Jednak ta wiedza wcale jej nie przygotowywała na takie słowa wypowiadane przez Gilberta. A przecież właśnie ich się spodziewała! Jakże mogła być dla niego przeciwnikiem w tej wojnie, skoro każdy taki jego „atak” plątał jej języczek, serduszko upodabniał do przerażonej ptaszyny zamkniętej w klatce, a ciałko napinało się jak u kota niechętnego otrzymywanym pieszczotom? Niechętnego? Oh, walka z samą sobą była równie ciężka, co z tym barbarzyńcą.
 
Tyaestyra jest offline