| Niby triumf, a jakiś taki bez rozmachu. Niby zwycięstwo, a za bardzo nie ma czego świętować. Sukces niby jest, ale co z tego, skoro ubarwiony krwią i pokrzywiony. Całkiem jak plemienny artefakt, który Rathar obracał w dłoniach. Uśmiech górala też był słaby. Niby się radował, ale zdawkowym i zmęczonym półgębkiem. To wszystko powinno stać się inaczej.
Eadwine zmarszczyła gładkie, jasne czoło. Potem wzruszyła ramionami, beztroskim i uroczym gestem właściwym ludziom, którzy nie starzeją się nigdy, a martwią czy smucą rzadko. Dopięła w końcu swego, miała, co chciała, a wszystkiego mieć przecież nie można. Rathar był żyw, a w garści trzymał sierp. To, że góral przybladł jak śmierć i aż przyklęknął z braku sił, bólu ćmiącego od rany, a może na widok uszkodzeń Beornowej pamiątki, zaś sierp nie wyglądał na zdatny do użytku, było sprawą ważną, ale drugorzędną. To się naprawi. Nie ma rzeczy nie do naprawienia.
To, że w międzyczasie popełnili szereg sztubackich wpadek i pokornie położyli uszy po sobie i grzecznie opuścili gościnę niedźwiedziobójcy i koniożercy, nie dając olbrzymowi żadnej nauczki było w zasadzie błahostką. To wszystko się w pieśni wyprostuje, rymem obuduje, i będzie jak trzeba.
I tego zamierzała się trzymać. Wyjęła sierp z rąk górala i obejrzała go sobie dokładnie, zanim obtarła pamiątkę dobytą z rękawa, mocno już przybrudzoną chustką i oddała z powrotem. W końcu – nie spodziewała się, że w najbliższej przyszłości będzie miała drugą okazję potrzymać w ręku cenny artefakt, lepiej korzystać, póki można. Próbowała pocieszyć zachmurzonego jak jesienne niebo Rathara, tłumaczyć, że sierp da się naprawić, każdą rzecz i każdego człowieka się da, że czasem to kosztuje wiele czasu, zachodu i środków... ale to możliwe. Nie dosłyszał, albo, co bardziej prawdopodobne, nie słuchał wcale. Tak samo jak żartu, który rzuciła, pochylając się nad zmiażdżonym trupem viglundzkiego wojownika.
- To musiało straszliwie boleć... ale tylko przez chwilę!
Wzruszyła ramionami, nie doczekawszy się komentarza. Miała już, co chciała – wybranego przyszłego thaina. Bitnego, odważnego i obdarzonego przynajmniej przebłyskami dobrego serca i żywej inteligencji. Do tego spokrewnionego z rodem Garulfa... Byłoby przesadną zachłannością oczekiwać, że przy tych walorach Rathar będzie się jeszcze wykazywał poczuciem humoru. Nie można mieć wszystkiego. To i tak więcej, niż można się było spodziewać.
Sprasowane zwłoki obadała sama, cierpliwie podważając nożem kolejne warstwy odzienia, skóry i zmiażdżonych tkanek. Na żadne listy pełne viglundzkich tajemnic nie liczyła, odżałowała już, że stracili bezpowrotnie szansę na pogawędzenie od serca z kimś dobrze poinformowanym, kto musiał być blisko Viglunda i mógł znać więcej sekretów wodza... Ale miała nadzieję na sakiewkę, albo na jakiś niewielki, ale kosztowny drobiazg. Zdałyby się jej. Złoto nigdy jej się nie trzymało, a potrzebowała nowego łuku i niebawem także nowej kobzy. Z chęcią powitałaby też jakąś błyskotkę, którą mogłaby przyozdobić własną urodę i nakarmić próżność... Szkoda trochę, ale nie można mieć wszystkiego. Na niezmiażdżonej dłoni wojownik musiał mieć pierścień, na opalonej skórze odznaczała się bledsza obrączka, ale klejnotu nie było. Oby olbrzymowi w gardle stanął. Razem z końskim udźcem.
Obok ciała wykopała płytki dołek i królewskim, oszczędnym ruchem buta zrzuciła w niego ocalałą głowę i dłoń. Przepięła konie na drugą stronę głazu, w środku najroślejszego i najsilniejszego Górę, Rumianka i zdobycznego luzaka po bokach. Z napiętych lin posypała się ziemia, na karkach zwierząt nabrzmiały węzły mięśni i po chwili Viglundczyk spoczął w bezimiennym grobie. Przez chwilę nawet pomyślała, kto prócz wodza będzie wyglądał, czy wojownik powróci z wyprawy. Był w wieku, w którym mężowie mają już żony i kilkoro dziatek, a nie pochowali jeszcze rodziców. Ktoś pewnie po nim zapłacze. A ktoś inny będzie chciał wziąć odwet.
Na wybór kierunku marszruty kiwnęła energicznie głową. Przedstawiła dla porządku tylko właściwie inną możliwość – jazdę do Anduiny i szukanie łodzi u kogoś z miejscowych, by przeprawić jedno z nich z sierpem, ale choć dzięki temu zguba szybciej i zapewne bezpieczniej dotarłaby do Beorna, Eadwine nie leżała ta droga. Nie chciała porzucać Irgun i Mikkela samych na tym brzegu, nie chciała tracić Rathara z oczu na dłużej, niż to absolutnie konieczne, i nie chciała zostawiać na brodzie na Spiesznej niepogrzebanego ciała niewolnika, którego zabiła. To był błąd. Taki, który trudno będzie naprawić.
Przywiązała luzaka do siodła Rumianka, a gdy już ruszyli, tonem niezobowiązującej konwersacji rzuciła, że w czym jak w czym, ale w przewożeniu cennych artefaktów Viglundczyka warto naśladować.
- Tak w Domu Beorna mi nakazali, jak na posłańca poszłam. W jukach to butelkę miodu na czarną godzinę, maść na obtarty tyłek i pęto kiełbasy można wozić, a nie rzeczy ważne i bezcenne. - Wskazała smukłym palcem na torbę, w której góral ukrył sierp. - Tak bardzo w Górę wierzysz, że gdy ciebie nie stanie, on do Ennaldy wróci i nikomu innemu tknąć się nie da? To dobry koń, oddania i wierności dość ma do tego... ale rozumu mu po drodze zbraknie.
Z jeszcze jednego powodu odpowiadała jej obrana droga. Dzięki temu powrót się przeciągnie, będzie miała więcej czasu na zatarcie pamięci o tym, że próbowała podpuścić Rathara do okradzenia olbrzyma z dóbr ruchomych innych niż sierp... Nie dał się ani namówić, ani wciągnąć w pyskówkę... Prawdziwy, cholera, thain. Chociaż cokolwiek zdrożony.
Ostatnio edytowane przez Asenat : 23-09-2015 o 19:43.
|